Małgorzata
Stiff
Życie
to nie bajka
Bardzo lubię
baśnie. Jako dziecko
bardzo lubiłam je
czytać, bo przenosiły
mnie z szarej
rzeczywistości do
cudownego świata,
gdzie działają
magiczne siły, a walka
dobra ze złem kończy
się zwycięstwem dobra.
Zaspokajało to moje
pragnienie lepszego
świata, w którym mimo
trudów i zmagań
triumfuje miłość i
można się spodziewać
dobrego zakończenia.
Pamiętam
rozczarowanie, jakie
przeżyłam, kiedy
uświadomiłam sobie, że
bajki nie są prawdą,
że są zmyślone. A moje
życie nie bardzo
przypominało bajkę.
Choroba alkoholowa w
domu i złe relacje
między rodzicami
wpłynęły negatywnie na
moje nastawienie do
świata. Moje życie
zaczęło się układać,
kiedy wyszłam za mąż i
pojawiły się dzieci.
Ale w wieku
czterdziestu dwóch lat
zachorowałam na raka i
to zachwiało całym
moim światem,
odbierając mi poczucie
normalności.
Zmagania z
chorobą
Co jest
najtrudniejsze w
chorobie nowotworowej?
Trudne jest leczenie -
kilkumiesięczny cykl
składający się z
operacji,
chemioterapii i
naświetlań, ze
wszystkimi skutkami
ubocznymi: okropną
słabością, wypadaniem
włosów, mdłościami.
Najtrudniejsza jest
jednak niepewność
jutra i poczucie
wyobcowania.
Od momentu
diagnozy zmienia się
perspektywa na życie,
które już
nieodwracalnie będzie
napiętnowane chorobą.
Możliwość nawrotu
choroby i obawa, że
ukrywa się ona gdzieś
w moim ciele gotowa do
ataku, czyni mnie inną
od innych ludzi,
sprawia, że myślę, że
nikt nie jest w stanie
mnie zrozumieć oprócz
tych, którzy sami
chorowali na nowotwór.
Mieszkaliśmy w
Rosji, w kraju, w
którym życie dalekie
jest od bajki. Kiedy
usłyszałam od lekarza,
że mam nowotwór
złośliwy, poczułam, że
grunt usuwa mi się
spod nóg, że wali się
mój świat. Teraz mówi
się, że rak to nie
wyrok, ale wtedy
poczułam się dokładnie
tak, jakbym właśnie
usłyszała wyrok
śmierci. Byłam młodą
kobietą, żoną, matką
trójki małych dzieci i
bardzo chciałam żyć.
W zamęcie
trudnych decyzji,
strachu i szoku,
wołałam do Boga o
pomoc. Już jako
studentka, zrozumiałam
na obozie
chrześcijańskim, że
wiara to osobista więź
z Jezusem Chrystusem,
który za mnie umarł i
chce kierować moim
życiem. Wierzyłam, że
Bóg jest w moim życiu,
że się mną opiekuje.
Jednak w obliczu
choroby, kiedy czułam
się przerażona i
zagubiona,
wyrwana z normalnego
świata i zdrowych
ludzi, dopadły mnie
wątpliwości. Czy Bóg
naprawdę istnieje? Czy
mnie kocha, skoro
dopuścił do tego, bym
tak poważnie
zachorowała? Czy może
mi pomóc w tej
sytuacji?
Dziś wiem i chcę
zaświadczyć, że choć
było mi bardzo ciężko,
Bóg naprawdę pomógł mi
na wiele sposobów.
Dawał tak dużo dowodów
swojej miłości.
Poprowadził do dobrych
lekarzy i zaopatrzył
we wszystko, co mi
było potrzebne. Pomógł
mi przejść przez
trudne leczenie i
towarzyszył w ciężkich
chwilach. Dzięki
wsparciu męża i innych
ludzi wróciłam do
normalnego życia jako
osoba silniejsza i
bardziej dojrzała.
Choć nie rozumiałam,
dlaczego właśnie mnie
to spotkało, Bóg dał
mi nadzieję, że będę
żyć, że rak nie wróci
i że On użyje tego
doświadczenia w moim
życiu i w życiu innych
ludzi.
Nawroty
Po upływie
prawie pięciu lat od
pierwszej choroby, rak
zaatakował po raz
drugi. Ten cios był
gorszy od
poprzedniego, bo
nawrót zmniejszał
szanse przeżycia.
Straciłam nadzieję, że
z tego wyjdę. Podczas
kolejnej kuracji,
kiedy chemioterapia
zupełnie zwaliła mnie
z nóg, zmagałam się ze
strachem i gniewem.
Pytałam znowu,
dlaczego ja, za co
mnie to spotkało?
Dlaczego Bóg nie
ochronił mnie?
Zmagałam się z
rozczarowaniem, bo
moje nadzieje, że rak
nie wróci, zawiodły.
Wspominam ten okres
jako najtrudniejszy w
moim życiu, pełen bólu
i rozpaczy. Choć
rozżalona i
zagniewana, jednak
wołałam w desperacji
do Boga o pomoc i On
znowu mnie wysłuchał.
Bóg po raz drugi
przeprowadził mnie
przez chorobę, kolejne
trudne leczenie i
uratował od śmierci.
Cenną lekcją,
jaką otrzymałam w
drugiej chorobie, było
uświadomienie sobie,
że popełniłam błąd,
pokładając nadzieję w
niewłaściwym miejscu:
w dobrym zdrowiu, w
tym, że wszystko się
pomyślnie ułoży. Kiedy
zachorowałam po raz
drugi, zrozumiałam, że
Bóg nie zawsze działa
tak, jak byśmy tego
chcieli. Zrozumiałam,
że nie mogę pokładać
nadziei tylko w tym
życiu, że niezależnie
od tego, co się
dzieje, mam pokładać
nadzieję w Bogu, który
jest źródłem życia
tutaj, na ziemi, i
życia wiecznego.
Minęło dziesięć
lat od drugiej choroby
i oto dwa lata temu
znowu zdiagnozowano u
mnie nowotwór. Po raz
trzeci zachorowałam na
raka, w coraz bardziej
agresywnej postaci.
Znowu zawisło nade mną
widmo śmierci. Kolejna
operacja,
chemioterapia i
naświetlania. Znowu
szok i strach i
potężne życiowe
zawirowanie.
Tym razem pewna
byłam szybkiego końca.
Po chemioterapii i
operacji powiedziano
mi, że nastąpiły
przerzuty do węzłów
chłonnych przy
obojczyku. Konieczna
była druga operacja.
Lekarze oznajmili mi,
że rak wróci i że
wtedy już nie będę
mogli mi pomóc.
Wyraźnie pokazało mi
to, że nie mogę
pokładać nadziei w
medycynie.
Znowu wołałam do
Boga, a ze mną rodzina
i przyjaciele. Skoro -
mimo tak złych prognoz
- piszę dziś te słowa,
oznacza to, że po raz
kolejny Bóg mnie
uratował.
Kiedyś jednak
umrę
Choroba zmieniła
moją perspektywę na
życie. Uświadomiłam
sobie, jak cenne, jak
kruche i krótkie jest
życie. Jesteś zdrowa i
martwisz się tym, że
nie wiesz co ugotować
na obiad albo dokąd
pojechać na wakacje, a
za chwilę słyszysz
diagnozę i
zastanawiasz się, jak
długo jeszcze będziesz
żyć. Ale żyłam dalej,
z czasem odzyskując
nadzieję już w jakimś
głębszym wymiarze,
nadzieję na to, że jak
by nie było ciężko,
mogę zaufać Bogu i
Jego miłości. Choć nie
miałam gwarancji na
wolną od choroby
przyszłość, chciałam
wykorzystać mądrze
każdy dzień, aby moje
życie było wartościowe
i piękne.
Kiedyś jednak
umrę. Każdego z nas,
choć nie chcemy o tym
myśleć, spotka kiedyś
śmierć. Do każdego
życia, jeśli jeszcze
to się nie stało,
wtargnie ból i
cierpienie. Jak mamy
myśleć o życiu, które
- choć piękne -
najeżone jest
zmaganiami i kończy
się śmiercią? Nie jest
to bajkowy scenariusz.
Ja widzę życie
jako historię,
dziejącą się na dwóch
płaszczyznach. Są dwa
światy, w których
funkcjonujemy:
materialny i duchowy.
Nic nie jest do końca
takie, jakie się nam
wydaje, jak to widzimy
w świecie fizycznym.
To, co robimy i
przeżywamy, ma wymiar
duchowy. Nasze myśli,
słowa i czyny mają
swoje odbicie w
duchowej
rzeczywistości. Dzięki
istnieniu tej duchowej
rzeczywistości, nasze
życie nabiera
większego wymiaru niż
to, co widzimy tu, na
ziemi. Drzwiami do
tego duchowego świata
jest wiara w Boga i
nadzieja.
Ktoś może
powiedzieć, że to
przypomina jakąś
bajkę. Ale jest
różnica między bajką a
rzeczywistością. Bajka
jest zmyślona, a świat
duchowy jest
prawdziwy, choć
niewidzialny. Rządzi
nim Bóg, którego Syn
umarł za nas, abyśmy
prawdziwie mogli żyć.
Wszystko, co się z
nami dzieje, jest pod
Jego kontrolą. On
wszystko, co nas
spotyka, może obrócić
w dobro. Pan Bóg w
każdej chwili nam
towarzyszy i wspiera.
Pozwala na
przeciwności, aby nas
wzmocnić, kształtować
nasz charakter i
wzmacniać osobistą
więź z Nim.
W tym duchowym
świecie ważne są nasze
wybory. W obliczu
trudności musimy
zdecydować, czego i
kogo będziemy się
trzymać. Jak będziemy
myśleć o tym co nas
spotkało? Czy się
załamiemy i
zgorzkniejemy, czy
zaufamy Bogu i nie
poddamy się, czerpiąc
od Niego nadzieję i
siły, aby wytrwać. On
jest z nami i
odpowiada na nasze
modlitwy.
Więcej niż
prosiłam
Kiedy po raz
pierwszy, w wieku 42
lat zachorowałam na
raka, modliłam się,
aby Bóg dał mi dożyć
do czasu, kiedy moje
dzieci się
usamodzielnią. Miałam
nieśmiałą nadzieję, że
doczekam ślubu
któregoś z nich. Dziś
każde z moich dzieci
ma wspaniałego
małżonka, a ja
tańczyłam na ich
weselach. Bóg spełnił
moją prośbę i dał mi
więcej niż to, o co
prosiłam. Doczekałam
się pięciu wnuczek, z
których najstarsza ma
już pięć lat. Jestem
szczęśliwą babcią.
Sprawił to Bóg. To On
przeprowadził mnie
przez choroby i
cierpienie,
trzykrotnie uratował
od śmierci.
W tym wszystkim
przekonałam się, że
nadzieja, którą On
daje, nie jest bajką.
On sam jest jej
źródłem. On sprawia,
że moje życie ma sens
i nie kończy się
tutaj, na ziemi.
Jestem przekonana, że
choć przejdę przez
śmierć, czeka mnie
wspaniała przyszłość z
Bogiem w tym innym
wymiarze, w miejscu,
gdzie nie ma chorób,
gdzie Jezus otrze
wszelką łzę z moich
oczu, a udziałem moim
będzie wieczna radość.
Nie na niby, jak w
bajce, ale naprawdę.
Życie to nie
bajka. Faktycznie, ten
świat i nasze życie
zbyt często nie
przypomina idylli.
Życie w bliskiej więzi
z Bogiem jest jednak
lepsze od bajki. On
wszystko czyni
pięknym, z tragedii
wyprowadza dobro,
opiekuje się nami,
pociesza, prowadzi,
ubogaca i obiecuje nam
dobre zakończenie.■