Jan
Kasia
Powrót
do Boga przez
Jerozolimę
Urodziłem
się i
wychowałem w
domu, w którym
może nie tyle
religia, bo
mój ojciec był
profesorem
filozofii, ale
religijność
nie była
sprawą
pierwszoplanową.
Jedyne
momenty, w
których mowa
była o Bogu,
to tradycyjnie
obchodzone
święta – Boże
Narodzenie i
Wielkanoc. Moi
rodzice byli
ateistami,
choć w
rodzinie mojej
mamy były
osoby związane
z kręgami
ewangelicznymi.
Mieszkaliśmy
na warszawskim
Targówku,
który nie
cieszy się
dobrą sławą.
Kiedy
miałem
trzynaście
lat, moja mama
wysłała mnie i
moją siostrę
na obóz
fundacji
„Słowo Życia”.
To był czas i
miejsce, w
którym po raz
pierwszy w
życiu
usłyszałem, że
Bóg to nie
tylko
tradycyjne
święta i
choinka.
Dowiedziałem
się tam, że
Bóg posłał na
ziemię swojego
syna Jezusa
Chrystusa, by
umarł za moje
grzechy.
Podczas
jednego z
wieczornych
spotkań pastor
zapytał, kto
chciałby odtąd
iść za
Jezusem.
Podniosłem
rękę. To był
taki moment i
uczucie,
którego nigdy
wcześniej nie
doświadczyłem.
To było coś,
co dziś
określiłbym
dotknięciem
Bożej miłości.
Uczucie
odbierane na
poziomie
zarówno
duchowym jak i
fizycznym.
Uczucie, które
w tej historii
pojawi się
jeszcze nie
raz. Wtedy
miałem
wrażenie, że
znalazłem
swoją drogę.
Czułem
szczęście i
jedność z
ludźmi i
Bogiem.
Był
to również
czas, kiedy
zaczynała się
moja przygoda
z muzyką. Nie
miałem jednak
świadomości,
że Bóg w ten
sposób
powołuje mnie
do służby.
Tego samego
roku
pojechałem na
chrześcijańskie
zimowisko do
Wisły. Tam
wydarzyło się
coś, co już
nigdy nie
pozwoli mi
negować
działania
Ducha
Świętego. W
trakcie
wspólnej
modlitwy
doznałem daru
modlenia się w
języku,
którego
wcześniej nie
znałem. Do
dziś z resztą
nie wiem, co
znaczyły
słowa, które
wtedy
wypowiadałem.
Wiem natomiast
na pewno, że
chwaliły one i
wywyższały
Wszechmogącego.
Kiedy
zimowisko
dobiegło końca
i wróciłem do
Warszawy,
okazało się,
że moja mama
wyprowadziła
się od ojca i
mieszkam już
gdzie indziej,
a moje
dotychczasowe
życie ma się
zupełnie
zmienić.
Postanowiłem
nie opuszczać
Targówka i
wróciłem do
ojca. Ta
decyzja miała
się później
okazać jedną z
najgorszych w
moim życiu.
Zostałem
wprawdzie z
ojcem, ale -
niestety -
również z
Targówkiem. Po
skończeniu
szkoły
podstawowej
poszedłem do
liceum
ogólnokształcącego
i do szkoły
muzycznej im.
Krzysztofa
Komedy. Przez
cały ten czas
przynależałem
do
Społeczności
Chrześcijańskiej
przy
Puławskiej, w
której pod
okiem mojego
przyjaciela
Michała
Fijalskiego
rozwijałem się
duchowo i
muzycznie.
Przyjąłem
również
chrzest,
powierzając
swoje życie
Bogu.
Równolegle
jednak
mieszkałem
wciąż na
Targówku i
przyszedł taki
czas, kiedy to
właśnie sprawy
świata stały
się dla mnie
ważniejsze od
społeczności z
Bogiem. Miałem
poczucie, że
świat jest
realny, a Bóg
gdzieś tam
jest, ale
coraz dalej.
Pojawiły się w
moim życiu
narkotyki. W
pewnym
momencie
przestałem
przychodzić na
nabożeństwa i
właściwie w
tej samej
chwili
sprzedałem
wszystkie
swoje gitary.
Odejście od
Boga było
zarazem
porzuceniem
służby, do
której mnie
powołał. Moje
życie wówczas
właściwie
straciło sens.
Celem było
przeżycie
kolejnego dnia
tak, aby
dostarczyć jak
najwięcej
emocji, bardzo
złych emocji.
Kiedy miałem
22 lata, mój
ojciec umarł,
a ja
przeniosłem
się do mamy.
Mama, znając
moje
dotychczasowe
życie,
postawiła
warunek, że
jeżeli chcę z
nią mieszkać,
muszę skończyć
studia.
Podjąłem więc
naukę w
warszawskiej
AWF. Moje
życie zaczęło
wracać na
właściwe tory.
Po skończeniu
tej uczelni
postanowiłem
dalej się
uczyć,
ponieważ nie
sprawiało mi
to trudności,
a okres
akademicki
wydał mi
całkiem
przyjemny.
Podjąłem
studia na
wydziale
politologii.
Odbyłem
najpierw staż
w Kancelarii
Prezesa Rady
Ministrów w
Centrum
Informacyjnym
Rządu, a
następnie
uczelnia
wysłała mnie
na praktykę do
Polskiego
Radia, w
którym
zaproponowano
mi etat. W
ciągu kilku
lat z chłopaka
z Targówka
stałem się
redaktorem
redakcji, o
której
pracownikach
mówi się, że
to radiowa
arystokracja.
Przeszedłem
przez pełną
społeczną
sinusoidę. W
moim życiu
zaczęły dziać
się rzeczy, o
których nawet
nie marzyłem.
Byłem zdumiony
obrotem spraw.
Tłumaczyłem to
sobie tym, że
przecież na to
zapracowałem i
miałem dużo
szczęścia.
Zdarzyło mi
się nawet
kilka razy
odwiedzić
Chrześcijańską
Społeczność,
ale wychodząc
stamtąd
szukałem
zawsze bardzo
przyziemnych
powodów do
niepojawiania
się tam
więcej.
Moja
dziennikarska
kariera
nabierała
tempa. Pod
koniec roku
2012, podczas
ceremonii
rozdania
nagród
dziennikarskich
w
Ministerstwie
Pracy, znajomy
mojej
szefowej,
zapytał, czy
ktoś z naszej
redakcji nie
mógłby
pojechać na
organizowaną
przez niego
wycieczkę do
Izraela.
Zwolniło się
bowiem
miejsce, bo
ktoś
zrezygnował, a
wszystko już
załatwione i
zapłacone.
Moja szefowa
wskazała na
mnie i
oświadczyła,
że nazajutrz
lecę do
Izraela. Był
to okres
przedświąteczny,
a cały wyjazd
miał trwać
dziewięć dni.
Pomyślałem
więc, że to
świetna okazja
uniknięcia
świątecznych
kolejek,
korków,
zgiełku i
bieganiny.
Spakowałem się
w pośpiechu,
dorzucając też
Biblię.
Po
przylocie do
Tel Awiwu
razem ze sporą
polską grupą
jeździliśmy po
całym Izraelu,
zwiedzając
miejsca
opisane w
Biblii. Jednym
z nich był
Jordan, w
którym Jan
Chrzciciel
ochrzcił
Jezusa.
Właśnie w
Jardenit
zacząłem sobie
powoli
przypominać,
kim tak
naprawdę
jestem. Powoli
docierało do
mnie, dlaczego
się tam
znalazłem.
Kolejnym
punktem
wycieczki była
Jerozolima.
Doskonale
pamiętam ten
moment.
Weszliśmy całą
grupą do
Bazyliki Grobu
Pańskiego.
Stojąc w
ogromnej
kolejce do
miejsca, gdzie
ukrzyżowano
Jezusa,
poczułem
dokładnie to
samo, co
podczas
ewangelizacji
na obozie
chrześcijańskim.
Nie miałem już
cienia
wątpliwości,
dlaczego tam
jestem.
Wiedziałem
już, że to, co
wydarzyło się
w moim życiu
przez te
wszystkie
lata, nie było
sprawą
szczęścia. Bóg
przypomniał mi
o tym, co
najważniejsze.
Nagle
znalazłem się
w miejscu, w
którym Jezus
oddał za mnie
swoje życie...
Wracając
samolotem do
Warszawy,
otworzyłem
Biblię. Tę
samą, którą
wręczono mi
przed laty po
moim chrzcie.
Wypadła mi z
niej kartka z
dedykacją:
„Nie
naśladujcie
stylu życia i
zwyczajów tego
świata, ale
stańcie się
innymi, nowymi
ludźmi,
których
cechuje
świeżość w
sposobie
myślenia i
działania.
Dowiecie się
wtedy z
własnego
doświadczenia,
ile
zadowolenia
przynosi życie
według Bożych
zasad” (Rz
12:2 - NT
Słowo Życia).
Wiedziałem już
na pewno, że
wrócę do
swojego
Kościoła.
Pierwsze
nabożeństwo
właściwie całe
przepłakałem.
Tydzień
później
trafiłem do
sklepu
muzycznego, w
którym za
połowę ceny
czekała na
mnie gitara, o
której zawsze
marzyłem. Po
piętnastu
latach
wróciłem do
Społeczności
Chrześcijańskiej
„Puławska” i
służby, do
której - jak
wierzę -
powołał mnie
mój Bóg.
Jestem Mu za
to wdzięczny.
Chcę żyć
według Bożych
zasad. ■