Wojciech
Lemke
Zamiast
kary łaska
Odkąd
pamiętam, zawsze
miałem pragnienie,
aby kochać i być
kochanym. Chociaż
było nas w domu
sporo (jestem
najmłodszym z
siedmiorga
rodzeństwa), to
jakoś nie mogłem
tego doświadczyć i
bałem się też
okazywać swoje
uczucia. Rodzice
od najmłodszych
lat prowadzili nas
do kościoła, ale
nic z tego nie
wynosiłem. Tym
bardziej widząc
dookoła zachowanie
ludzi religijnych,
nic mnie tam nie
ciągnęło. Z
tamtych lat
pamiętam jedynie
to, że syn
marnotrawny „był
umarły, a ożył”
(Łk 15,32).
Chciałem
żyć inaczej.
Zacząłem czytać
książki
filozoficzne,
uprawiać sport -
od podnoszenia
ciężarów po sztuki
walki, jeździłem
na koncerty
rockowe itp. Ale
to nie karmiło
mojej duszy.
Czułem się bardzo
samotny.
Wstrząsnął mną
wypadek mojego
serdecznego
kolegi, który
wpadł pod pociąg i
ledwo uszedł z
życiem, a wszyscy
przyjaciele go
zostawili. Wtedy
zrozumiałem, że
przyjaźń bywa
bardzo pozorna i
tak naprawdę to
nikomu na nikim
nie zależy. W domu
też byłem
świadkiem różnych
sytuacji (alkohol,
płacz, wstyd,
krzyki) i
powiedziałem
sobie, że jak
dorosnę, to nigdy
taki nie będę. Ale
rzeczywistość
okazała się mniej
różowa i zacząłem
iść dokładnie tą
samą drogą. Kiedy
byłem w wojsku,
doszło do tego, że
na każdej
przepustce
musiałem być
pijany - tylko
takich ludzi
uważałem za
szczęśliwych.
Matka wylewała łzy
na mój widok. Moje
życie towarzyskie
kręciło się wokół
dyskotek, klatek
schodowych i
takiego „kręgu
kolesi”. I wcale
nie było mi z tym
dobrze. Miewałem
myśli samobójcze,
bo po co komu taki
człowiek...
Po
zakończeniu służby
wojskowej wpadłem
z deszczu pod
rynnę. To, co się
wtedy działo, to
był koszmar.
Wychodziłem z domu
na chwilę, a
wracałem po trzech
dniach w
skarpetach. Wiele
razy obiecywałem
sobie, że się
zmienię. Najlepszą
ku temu okazją
miał być Nowy Rok,
ale to było
złudne. Niestety,
nie było lepiej i
tak leciał rok za
rokiem. Spowiedź
też mnie nie
zmieniała, gdyż
najdalej po
tygodniu byłem w
tym samym miejscu.
Pewnego dnia, gdy
po upiciu się
wracałem do domu,
doszło do mnie, że
jestem Bogu coś
winien, że będę
musiał stanąć
przed Nim i zdać
rachunek ze
swojego życia.
Słyszałem głos
wewnątrz, ale
nikogo nie
widziałem i byłem
w szoku. Byłem
pewien, że musi
spotkać mnie jakaś
kara: samochód
mnie potrąci czy
jakaś doniczka
spadnie na głowę.
Następnego dnia
pojechałem do
mojego kolegi,
którego nie
widziałem przez
całą służbę
wojskową. I tam
właśnie usłyszałem
Dobrą Nowinę o
Jezusie, że On
żyje i chce
zmienić moje
życie. Było to dla
mnie niesamowite.
Jak dziecko
cieszyłem się z
tego, co
usłyszałem.
Dlaczego nikt mi o
tym wcześniej nie
powiedział? Od
tego dnia
rozwiązany został
mój problem
papierosowo-alkoholowy,
jakbym nigdy w
życiu nie pił i
nie palił. Ale to
był dopiero
początek. Biblia
mówi, że „jeśli
się kto nie
narodzi na nowo,
nie może ujrzeć
Królestwa Bożego”
(J 3:3).
Wiedziałem, że
musi nastąpić
moment mojego
osobistego
spotkania z
Jezusem, że
powinienem podjąć
jakąś decyzję.
Moje
życie uległo
zmianie: nie
piłem, nie
paliłem, czytałem
Biblię, zacząłem
kłaniać się
sąsiadom. Jakby
łuski opadły z
moich oczu i
widziałem wszędzie
ślady Boga.
Wiedziałem jednak,
że ten właściwy
moment jeszcze nie
nadszedł. Stało
się to po około
półtora miesiącu.
20 czerwca 1988
roku oddałem swoje
życie Bogu.
Powiedziałem:
Panie Jezu, zmień
moje życie, ja już
nie chcę tak żyć.
„Bo jeśli ustami
swoimi wyznasz, że
Jezus jest Panem,
i uwierzysz w
sercu swoim, że
Bóg wzbudził go z
martwych, zbawiony
będziesz” (Rz
10,9) – mówi Boże
Słowo. I tak się
stało. Tak
spokojnej nocy jak
wtedy, jeszcze w
życiu nie miałem,
a gdy się
obudziłem,
wiedziałem że
poprzedniego dnia
wydarzyło się coś
wielkiego. Byłem
tak szczęśliwy, że
gdyby nie moje
uszy, miałbym
uśmiech dookoła
głowy. Od tamtej
pory Jezus stał
się dla mnie ponad
wszystko. Z Nim
wybierałem żonę, z
Nim rodziły się
nasze dzieci. Z
naszych czterech
synów trzech jest
już dorosłych i
też wybrali drogę
za Jezusem. Jestem
szczęśliwy. Kocham
i jestem kochany.
Dziś
dziękuję Bogu, że
zamiast należnej
mi kary, spotkała
mnie tak wielka
Jego łaska. Bóg
jest niesamowity,
robi wszystko, by
człowiek nie
zginął, ale miał
życie wieczne.
Kolega, z którym
kiedyś pracowałem,
powiedział, że
jestem w czepku
urodzony, skoro
takie rzeczy
dzieją się w moim
życiu, a on ma
gorzej, bo niczego
takiego nie
doświadczył. Ale
przecież każdy
człowiek ma taką
możliwość, póki
żyje na tej ziemi.
„Tak bowiem Bóg
umiłował świat, że
Syna swego
Jednorodzonego
dał, aby każdy,
kto w Niego
wierzy, nie
zginął, ale miał
życie wieczne” (J
3:16). „Chrystus
Jezus przyszedł na
świat, aby zbawić
grzeszników” (1 Tm
1:15). Dlatego
chcę głosić tę
Dobrą Nowinę, by
każdy mógł ją
usłyszeć i
zdecydować, czy
przyjmie, czy
odrzuci ten Boży
dar.■