Świadectwo
Kazimierz Barczuk
Na
tle
krzyża przy
świetle menory
Należę
do trzeciego już w mojej
rodzinie pokolenia,
kochającego Boga i
Mesjasza Jezusa. Moja
babcia Chajka była
Żydówką. Mieszkała na
wschodnich rubieżach
ówczesnej Polski (dziś
przynależących do
Ukrainy). Nigdy nie
opowiadała nam, swoim
wnukom, o rodzicach,
rodzinie, dziejach
przedwojennych i
wojennych. Historię jej
życia
poznałem już jako
dorosły człowiek, z ust
jej dzieci - moich
wujków i mamy.
Próbowałem ich opowieści
złożyć w całość.
Ich relacje nie zawsze
się pokrywały, ale
powstał z nich taki oto
obraz.
Babcia
pochodziła z
ortodoksyjnej rodziny.
Podobnie jak w „Skrzypku
na
dachu” to ojciec
decydował, kogo ona
miała poślubić. Miał dla
niej kandydata na męża –
bogatego Żyda. Lecz
Chajka kochała
innego – mojego dziadka,
który był Polakiem. A
ten, bardzo w niej
zakochany, nie widząc u
przyszłego teścia szans
na rękę córki,
pewnego razu przyjechał
na koniu i porwał ją.
Przerażona rodzina
bezskutecznie ścigała
ich przez dwa tygodnie.
Ukrywali się w
lesie, a jedną noc
musieli spędzić na
bagnach i dziadek przez
całą
noc trzymał babcię na
ramionach, aby się nie
zamoczyła i nie
zabrudziła. A potem
wzięli ślub i -
chciałoby się powiedzieć
-
żyli długo i
szczęśliwie…
Pewnego
razu, gdy Chajka
pracowała w ogrodzie, do
płotu podszedł jakiś
człowiek i powiedział,
że Mesjasz, na którego
ona czeka, już
przyszedł, że jest nim
Jezus. Powiedziawszy to
poszedł sobie, a
ona - wsparłszy się o
swoją motykę,
spojrzawszy w niebo –
zapytała: „Boże,
widziałeś tego człowieka
i słyszałeś, co
on mi powiedział.
Powiedz mi jak jest?”.
To było najważniejsze w
jej życiu pytanie.
Szczerze zapytała Boga,
czy Jezus jest
Mesjaszem? I Bóg jej
odpowiedział. Wypełnił
ją Duchem Świętym
i zaczęła modlić się do
Jezusa. Nigdy wcześniej
czegoś takiego
nie doświadczała, ale
teraz wiedziała, że
Jezus jest Mesjaszem.
Nie było jej łatwo, jak
dla każdego Żyda, który
uwierzył w
Mesjasza. Zaczęła
rozmawiać o tym ze swoim
mężem. On również
uwierzył, że Jezus jest
Mesjaszem. Później
nawróciło się w tej
wsi wielu innych, a
dziadek przewodniczył
tej wspólnocie.
A
potem wybuchła wojna.
Rozpoczął się bardzo
trudny czas i dla
Żydów, i dla Polaków.
Każde z dzieci mojej
babci zostało
przygarnięte przez inną
oddaną Bogu ukraińską
rodzinę. Tylko
najmłodsze pozostało w
domu rodzinnym. W ten
sposób przeżyli
wszyscy: babcia i
dziadek oraz ich
dwanaścioro dzieci –
jedno z
nich to moja mama. Po
wojnie, jako
repatrianci, zamieszkali
na
Opolszczyźnie. A babcia
nie była już Chajką.
Teraz była Klarą.
Dla mnie zawsze tak
miała na imię. Nie
miałem pojęcia, że była
Żydówką.
Babcia
zmarła, kiedy miałem 26
lat. Wśród osobistych
rzeczy, które
szpital oddał rodzinie,
było zdjęcie rzeki
Jordan, zrobione przez
Józefa Prowera w 1963
roku. Przez dwadzieścia
lat nosiła je w
swojej torebce. Jakże
musiała tęsknić do
kraju, gdzie sięgały
jej korzenie. Nigdy o
nim nie mówiła. Nigdy
nie była w Izraelu. W
ukryciu spoglądała na to
zdjęcie, które
towarzyszyło jej nawet w
szpitalu. Gdy wujek
pokazał mi to zdjęcie,
zapytałem, co to ma
znaczyć? I wtedy
dowiedziałem się, że
jestem Żydem.
Właśnie
skończyłem
chrześcijańskie
seminarium, byłem
początkującym
pastorem i
dowiedziałem się, że
jestem Żydem.
Zacząłem głębiej
zastanawiać się nad
moim powołaniem.
Zadawałem Bogu ważne
pytania. Czytałem
Słowo Boże i
pytałem, czego
naprawdę Bóg ode
mnie oczekuje.
Modliłem się: Boże,
Ty wiesz co jest w
moim sercu,
ja chciałbym
wiedzieć co jest w
Twoim. Zacząłem
wtedy czytać
List do Rzymian: „Bracia!
Pragnienie
serca mego i
modlitwa
zanoszona do
Boga zmierzają
ku
zbawieniu
Izraela” (Rz
10:1). Paweł
był apostołem
pogan, głosił
Ewangelię wśród
pogan, ale Bogu
przedstawiał
swoje marzenia,
pragnienia –
zbawienie Żydów.
Wtedy
odkryłem, że
jest to również
moja modlitwa,
że i moje
pragnienia, i
moja modlitwa
zmierza ku
zbawieniu Żydów.
I
powiedziałem
Bogu: Panie,
jeżeli jest to
również Twoje
pragnienie
odnośnie mojego
życia, to
ja chcę to
robić.
Zacząłem
rozmawiać
o tym z moją
żoną Dorotą.
Powiedziałem
Radzie
Starszych, że
nie rezygnuję ze
służby
pastorskiej, ale
chcę
służyć wśród
Żydów. Wtedy
jeszcze nie
wiedziałem, jak
ta moja
służba będzie
wyglądać. Pytano
mnie, czy wyjadę
do Izraela,
gdzie będę
szukał Żydów,
którym chcę
służyć. Nie
zamierzałem
nigdzie
wyjeżdżać i nie
wiedziałem, jak
znaleźć
Żydów. Krok po
kroku uczyłem
się tradycji
żydowskich.
Zacząłem
od spotkań
szabatnich w
moim domu. Pierwsze
wyglądało tak: Moja
żona, moje córki i
ja przy stole, na
którym
była chała.
Zapaliliśmy świece i
pomodliliśmy się
słowami
tradycyjnych
szabatnich modlitw.
Na kolejne
zaprosiliśmy panią,
która pracowała w
Teatrze Żydowskim.
Powiedziała nam, że
to jej
pierwszy Szabat od
czasów II wojny
światowej. I
zapytała, czy
następnym razem może
przyjść z
przyjacielem. To
zachęciło nas
do kontynuowania
tych spotkań. A oni
przyprowadzili
kolejnych Żydów.
I tak oto poznałem
wielu wspaniałych
ludzi z mojego
narodu:
Żydowskich Weteranów
Wojennych i Dzieci
Holokaustu. A
poprzez nich
Sprawiedliwych wśród
Narodów Świata. Poprzez
tych dwoje
wpływowych ludzi
mogłem poznawać
kolejnych i
kolejnych.
Problem był tylko
jeden - wszyscy
byli w podeszłym
wieku. Czasu
było niewiele, a
ja chciałem
wszystkich ich
poznać, by dotrzeć
do
nich z tym, co
najważniejsze.
Wkrótce
nasze mieszkanie nie
mogło pomieścić
uczestników szabatnich
spotkań. Przenieśliśmy
się do jednej z
sal katechetycznych
Społeczności
Chrześcijańskiej
„Puławska”. A gdy i tam
zrobiło się za ciasno,
zaczęliśmy spotykać się
w głównej sali
tego Kościoła.
Przychodzą na nie Żydzi
i nie-Żydzi, wierzący i
niewierzący. Warunek
jest jeden: By uczestniczyć
w tych spotkaniach,
trzeba być Żydem, a
jeżeli nim nie jesteś
-
musisz Żydów lubić.
Ideą
moją nie było
zakładanie
jakiejkolwiek
mesjańskiej
kongregacji,
ale spotkania
szabatnie,
organizowane w
chrześcijańskim
Kościele,
dla Żydów i nie-Żydów,
którzy chcą poznawać
Słowo Boże. Robiąc
to w Kościele,
sygnalizujemy Żydom, że
chrześcijański Kościół
jest im przyjazny, że
chce się o nich
troszczyć. Kościół zaś
uczy się w ten sposób,
że to jego
zadanie i
odpowiedzialność. Na
początku, aby zachęcić
Kościół
do współdziałania,
organizowaliśmy raz w
miesiącu koncerty
pieśni żydowskiej.
Teraz, w każdy piątkowy
wieczór, w kaplicy
Społeczności
Chrześcijańskiej
„Puławska” w Warszawie,
ul.
Puławska 114, na tle
krzyża i przy świetle
menory, spotykają się
Żydzi i chrześcijanie,
aby razem modlić się i
uczyć się Słowa
Bożego, rozumieć swoje
powołanie. Rokrocznie
odbywają się też
tam spotkania
Stowarzyszenia Żydów
Kombatantów, Dzieci
Holokaustu
i Sprawiedliwych Wśród
Narodów Świata. Na
spotkaniach szabatnich
gościliśmy wielu różnych
ludzi, którzy
zaprzyjaźniali się z
nami i zechcieli
opowiedzieć nam swoje
osobiste historie.
Pamiętam
sędziwą Żydówkę,
pochodzącą z Wilna.
Rozmawiając z nią o
Holokauście zapytałem,
dlaczego podczas wojny
nie pukali do jakiś
drzwi i nie prosili o
pomoc. - A do kogo
mieliśmy pukać? Kto
chciałby nam pomóc? Kto
otworzyłby drzwi? -
odpowiedziała.
To
zrodziło we mnie
pragnienie, by zachęcać
Kościół do otwierania
swoich drzwi, do
zrobienia w swoim sercu
miejsca również dla
Żydów,
aby oni wiedzieli, że
Kościół to dobry adres,
gdzie są mile
widziani. Że tam się ich
oczekuje, że tam mogą
zawsze zapukać.
Marzę o tym, by nasze
domy i nasze Kościoły
były przyjaznymi
adresami, nasze telefony
właściwymi numerami, pod
który zawsze
mogą zadzwonić. Aby nasi
Starsi Bracia wiedzieli,
że mogą na nas
liczyć.■
Copyright
©
Słowo i Życie 2010