NIEZWYKŁE
OKOLICZNOŚCI ODRODZENIA IZRAELA
Pierwsze
państwo izraelskie założone było przez Jozuego, a zniszczone
przez Babilończyków. Drugie było odbudowane przez Ezdrasza i
Nehemiasza, a obrócone w zgliszcza i popioły przez Rzymian. W 1948
roku proklamowano trzecie z kolei państwo Izrael pod przewodnictwem
Dawida Ben Guriona.
Żydzi
powracali do ziemi swoich przodków. Przybywali
do kraju całkowicie ogołoconego. W Galilei, na północy czekały
ich bagna, na południu - pustynia. Trzeba było zagospodarować kraj
i obsadzić ludźmi wszystkie dziedziny życia państwowego.
Tymczasem powracający byli w znacznej mierze ofiarami II wojny
światowej, ludźmi, którzy przeszli przez obozy koncentracyjne i
wymagali leczenia. Nie był to dobry materiał na pionierów i
budowniczych państwa od podstaw. Nic dziwnego, że wielu naukowców
postrzegało syjonizm jako rzecz wręcz absurdalną. Jednak Żydzi
mieli odwagę postępować wbrew takim opiniom. Wrogowie wiele razy
próbowali ich zniechęcić. Po wszystkich strasznych przeżyciach
wciąż nie tracą nadziei.
Ta
zbieranina
ludzi, reprezentujących wszystkie możliwe kultury, pochodzących z
pięciu kontynentów, poza Biblią niewiele mających ze sobą
wspólnego, zdołała utworzyć państwo i obronić je, ożywić
język praojców, zespolić się w jeden naród, zamienia pustynię w
pola uprawne i lasy. Dokonało
się coś, co
dotąd uważano za rzecz niewykonalną, co wystawiło na pośmiewisko
wszystkie logiczne wywody naukowców, czyli cud. A właściwie aż
cztery cuda.
Wskrzeszenie
martwego języka
Na początku XX wieku ani jedno
dziecko
żydowskie nie uważało hebrajskiego za swój język. Kiedy pierwsi
syjoniści usiłowali sprowadzić lud Biblii z powrotem do kraju
Biblii, rozumieli, że wieża Babel nie może się powtórzyć. Że
Żydzi powracający z 121 krajów, mówiący przeszło
siedemdziesięcioma językami, muszą mieć jeden wspólny język.
Inaczej nie da się zbudować państwa. I doszli do wniosku, że może
nim być tylko język hebrajski.
Wtedy
krzyk podnieśli filologowie, znawcy języków i literatury
powszechnej, dowodząc, że martwego języka nie da się wprowadzić
do użycia we współczesnym świecie. Uczeni ci wskazywali, że
żadna z dotychczasowych prób ożywienia martwego języka jeszcze
się nie udała. Patriotom irlandzkim nie udało się ożywić języka
celtyckiego. Nie udało się jezuitom rzymskim uczynić łaciny
językiem użytku codziennego. Fiasko ponieśli również
profesorowie greki klasycznej, kiedy usiłowali zastąpić nią grekę
współczesną. Dlatego uczeni na początku XX mówili: Dajcie spokój
hebrajskiemu. Zostawcie go Biblii. Znajdźcie sobie jakiś nowy
język, esperanto albo jakiś inny. Język hebrajski jest martwy i
nie da się go wskrzesić. A dziś
pokolenia młodych Izraelczyków nie tylko myślą i mówią po
hebrajsku, ale także w tym języku piszą na izraelskich
uniwersytetach prace naukowe z agronomii, historii, paleontologii i z
wielu innych dziedzin współczesnej nauki.
Kiedy
osiemnastolatek w Jerozolimie pisze listy miłosne do swej ukochanej
w Tel-Awiwie, bez żenady przepisuje całe zdania z „Pieśni nad
Pieśniami”. Nie dlatego, że brakuje mu słów na wyrażenie
uczuć, bo jest bardzo zdolny i inteligentny. „Pieśń nad
Pieśniami”, ułożona przez Salomona trzy tysiące lat temu
właśnie w tym mieście, to najpiękniejszą poezja miłosna. Nie
jest ani trochę przestarzała, bo tego samego języka używają dziś
obywatele Izraela. Salomon posługiwał się nim w czasach, kiedy nie
istniał jeszcze ani Londyn, ani Berlin, Paryż, Moskwa czy Wiedeń.
Kiedy jeszcze półdzicy Europejczycy jedli palcami surowe mięso. A
w Jerozolimie już wtedy służono Jedynemu Bogu i do Niego zanoszono
modlitwy.
Żydowskie
dzieci w wieku szkolnym oglądają w muzeum rękopisy biblijne,
znalezione nad Morzem Martwym, pisane w czasach Jezusa Chrystusa i
potrafią je odczytywać. Gdyby w Izraelu wylądował prorok
Jeremiasz, Ezechiel czy Amos nie miałby większych problemów z
porozumiewaniem się, choć minęło trzy tysiące lat. Wyrażeń,
którymi posługiwał się król Dawid i Salomon, używa się dziś w
izraelskim parlamencie. Tak oto język
hebrajski, którego nauka już złożyła do grobu, zmartwychwstał i
żyje jak trzy tysiące lat temu.
Drugi
cud – rolnictwo
To,
co u innych narodów jest sprawą
najzwyklejszą, dla Izraela było najtrudniejsze. Naród może
istnieć bez rządu, bez parlamentu, bez uniwersytetów, ale nie może
wyżyć bez bez rolników. Dla wyżywienia się narodu na własnej
ziemi konieczne jest powstanie nowej warstwy społecznej - rolników.
Skąd wziąć Żydów-rolników, skoro nie było ich nigdy w żadnym
kraju w świecie, gdzie byli osiedleni przez wieki? Żydom bowiem
wszędzie broniono dostępu do roli. Na całym świecie Żydzi byli
lekarzami, przemysłowcami, handlowcami, rzemieślnikami, ale
zupełnie nie było takich, którzy znaliby się na rolnictwie. W tej
niezwykle trudnej kwestii pierwsi syjoniści postanowili sprowadzić Żydów z Europy
Środkowo-Wschodniej
i zrobić z nich rolników. Należy nadmienić, że w owym
czasie, to jest około 1890 roku, 80% rozproszonych Żydów
zamieszkiwało właśnie tam. Socjologowie i antropologowie
twierdzili, że to się nigdy nie uda. Proces
urbanizacji polegał na masowej ucieczce ludzi ze wsi do miast, ale
nigdy w historii nie było procesu odwrotnego. Nie
radzili więc podejmować
próby, która była skazana na niepowodzenie.
I
tym razem Żydzi nie ugięli się przed uczonymi. Być może, był to
nie tylko upór, ale natchnienie. Rezultatem jest ćwierć miliona
rolników, których przodkowie mieszkali w miastach i nie znali się
na hodowli ani na rolnictwie. Doją izraelskie krowy, wytłaczają
wino z izraelskich winogron i dostarczają mąki na chleb.
Przeważnie są to ludzie wykształceni, za dnia pracujący na roli,
a wieczory spędzający nad książką. Co czytają? Przede wszystkim
Biblię, ale także arcydzieła literatury
światowej i
nowości. W Izraelu w każdej wsi istnieje dobrze wyposażona
biblioteka, chór i orkiestra a czasem nawet muzeum i galeria sztuki.
Żydowscy rolnicy i pozostali ludźmi spragnionymi wiedzy i piękna. Są
wśród nich poeci, pisarze i artyści. Niektórzy
zostali wybrani do parlamentu.
Naród
– cud trzeci
W
roku
1949, kiedy Żydzi przybywali do swej ojczyzny ze 121 zakątków
świata, grupa skandynawskich i amerykańskich antropologów przez
osiem miesięcy przebywała w Izraelu, obserwując, jak ta mieszanina
przybyszów z całego świata próbuje zjednoczyć się w jeden
naród. Jeden z nich, znany naukowiec amerykański, w przemówieniu
pożegnalnym powiedział: „Nowe
państwo izraelskie wywarło na nas wielkie wrażenie, ale brak wam
jednego - brak wam narodu. Wasi obywatele to dziewięćdziesiąt
narodowości. Potrzeba dwustu lat, aby z tej mieszaniny powstał
jednolity naród”.
Pod koniec roku 1972 to samo grono uczonych
ponownie przybyło
do Izraela i odwiedziło te same miejsca. Już po dwóch miesiącach
badań uczeni ci doszli do wniosku, iż wbrew ich własnym
prognozom, ta zbieranina ludzi reprezentujących wszystkie możliwe
kultury i języki, pochodzących z pięciu kontynentów i 121 państw, poza Biblią niewiele
mających ze sobą wspólnego, po niecałych 25 latach zdołała
zespolić się w jeden naród.
Wiadomo, że nic tak nie jednoczy
ludzi, jak wspólne
niebezpieczeństwo. Być może, historycy kiedyś stwierdzą, że ci,
którzy chcieli wymazać Izrael z mapy świata, przyczynili się w
dużej mierze do tej konsolidacji narodowej. Podobny skutek -
odwrotny do zamierzonego - miała trzy i pół tysiąca lat temu
misja proroka Bileama, którego ówcześni wrogowie Izraela wynajęli,
aby przeklinał ten naród. Jednak on - zamiast złorzeczyć -
błogosławił im i to trzykrotnie! A jego słowa: „Jakże piękne
są twoje namioty, Jakubie, Twoje siedziby, Izraelu!” (4 M 24:5) do
dziś pozostały częścią porannej modlitwy Żydów. A
tłumacząc się ze swego postępku Bileam powiedział: „Jakże
mam przeklinać, kogo Bóg nie przeklina? I jak mam złorzeczyć,
komu Pan nie złorzeczy? [...]
Czy nie tego mam pilnować, aby mówić to, co Pan włożył w moje
usta?” (4 M 23:8,12). Wygląda na to, że
coś
podobnego dzieje się teraz. Zło, które obmyślają wrogowie
Izraela, w ostatecznym rozrachunku okaże się jego dobrem.
Obronność
– cud czwarty
Wiosną
1948 roku w Jerozolimie nie można było
znaleźć miejsca w hotelu. Wszędzie pełno było reporterów
prasowych, obserwatorów politycznych z całego świata, ekip
telewizyjnych i radiowych. Bułgaria przysłała ekipę
dwunastoosobową, Chiny sześcioosobową. Przedstawiciele Związku
Radzieckiego zajęli cały hotel, a Amerykanów, Anglików,
Szwajcarów, Francuzów nikt by nie zliczył. Wszyscy mieli
rezerwację w hotelu na okres nie przekraczający trzech tygodni.
Wszyscy komentatorzy zgodnie twierdzili, że państwo Izrael nie
przetrwa dłużej niż trzy tygodnie. Pesymiści prognozowali, że
proklamowane 14 maja 1948 roku państwo
izraelskie skona jeszcze tego samego dnia. Optymiści – że może
uda się Izraelowi przetrwać do końca miesiąca. Szczytem optymizmu
były przewidywania najlepszych przyjaciół - do połowy czerwca. I
wcale nie chodziło o jakichś młodych, niedoświadczonych
dziennikarzy. Kiedy w Palestynie proklamowano niepodległość
Izraela, generał Montgomery - wódz naczelny armii brytyjskiej
podczas II wojny światowej, znawca układu sił wojskowych na
Bliskim Wschodzie – powiedział na
międzynarodowej konferencji prasowej w Londyni:
„Na
Żydów przyszedł koniec”. I nikt mu nie zaprzeczył.
Generałowie państw zachodnich i wschodnich, północnych i
południowych, wszyscy podzielali tę opinię. Izrael miał przecież
nie więcej niż 1% powierzchni Bliskiego Wschodu. To tak jak gdyby
maleńki Luksemburg nagle znalazł się w stanie wojny ze swymi
potężnymi sąsiadami: Francją, Niemcami i Belgią. Izrael – mała
garstka wobec potężnych wrogów - musiał się bronić przy
stosunku sił 1:40. Nie tylko wtedy.
W
roku 1973 Izrael został napadnięty znienacka w Dniu Pojednania (Jom
Kippur), najświętszym dniu w roku, dniu postu i modlitwy.
Nieprzyjaciel miał więcej czołgów i samolotów niż Hitler, kiedy
zaatakował Związek Radziecki w 1941 roku. A mimo to doszło do
zawieszenia broni, o którym nikt nie może powiedzieć, że to z
powodu arabskiego zwycięstwa. Izrael na samym tylko Półwyspie
Synajskim zdobył sprzęt wojskowy o wartości dwóch miliardów
dolarów. Gdyby te dwa miliardy dolarów były wykorzystane na pomoc
dla uchodźców arabskich, każdy z nich mógłby mieć dom, a nawet
willę z ogrodem i basenem. Te zdobyte czołgi Izrael mógłby
przerobić na traktory, w myśl proroctwa Izajasza, przekuć miecze
na lemiesze. Niestety, ta broń musi pozostać bronią, dopóki
wrogowie nie dojdą do przekonania, że lepiej zostawić Izrael w
spokoju. Bo dzieje się tak jak za czasów biblijnych, kiedy Żydzi
byli niewolnikami w Egipcie. Im
bardziej ich uciskano, tym bardziej rozmnażali się i wzrastali w
siłę.
W
roku 1948 eksperci wojskowi i znawcy Bliskiego Wschodu nie dawali
Izraelowi żadnej szansy. Wyrokowali jego koniec przy każdej
kolejnej wojnie: w 1956, 1967 i 1973. A maleńki Izrael za każdym
razem wychodził z opresji zwycięsko. To przecież nie jest
normalne. Izrael nie prowadził wojny przez 2000 lat, od powstania
Machabeuszy w 160 roku p. n.e. Od 2000 lat nie miał flagi narodowej.
Nie miał ani dowódców, ani wojska, ani nawet skrawka własnej
ziemi. Jakże więc mogło dojść do tych niespodziewanych zwycięstw
w roku 1948, 1956, 1967 i 1973? Opisano je w wielu książkach, ale w
żadnej z nich nie ma odpowiedzi na
to pytanie. Ale w Biblii znajdujemy bardzo podobny opis sytuacji.
Trzy tysiące lat temu układ sił między maleńką Judeą i jej
wrogami Filistynami był taki jak w roku 1948: Jeden obrońca Izraela
przeciwko czterdziestu wrogom. A jednak król Dawid, ówczesny wódz
Izraela, zwyciężył wroga i uczynił Jerozolimę stolicą, a
hebrajski językiem swojego kraju. Ale nie sobie, a Bogu
przypisywał to niezwykłe
zwycięstwo.
Kiedyś
Bóg powiedział do faraona: „Wypuść
mój lud”,
ale
faraon nie chciał tego zrobić. Dopiero dziesięć straszliwych
plag, które spadły na Egipt, skłoniły go do posłuszeństwa Bogu.
Dzisiaj Boży nakaz brzmi: „Pozwól
mojemu ludowi żyć w spokoju”
i skierowany jest nie tylko do władców nad Nilem. Cel
istnienia tego narodu został nakreślony w Biblii – Księdze Ksiąg
i wcześniej czy później będzie zrealizowany.
[Fragmenty
przemówienia prof.
Pinchasa Lapide w Zurychu w 1974 r.
Oprac. red. na podstawie tekstu
zamieszczonego w biuletynie „Nasz Starszy Brat” nr
3-4/96].■