„O,
jak kocham ten szorstki krzyż, na nim Pan moc piekielną zmógł”
- tak brzmią słowa starego chrześcijańskiego hymnu, którego nie
potrafię śpiewać bez wzruszenia i najwyższej wdzięczności Bogu.
Tym razem jednak, gdy słyszę po raz kolejny słowo „krzyż”,
budzi się we mnie sprzeciw i gniew. Długo milczałem, bo miałem
nadzieję, że może ta choroba ustąpi, ale dłużej nie mogę i nie
chcę milczeć.
W
reakcji na to, co słyszę i czytam w relacjach sprzed Pałacu
Prezydenckiego w Warszawie, pozwalam sobie skreślić i opublikować
tych kilka zdań, które wyrażają nie tylko moją osobistą opinię,
ale również wielu osób wywodzących się ze środowiska
ewangelikalnych
chrześcijan.
Nie
jestem politykiem, a więc w żaden sposób nie jestem uzależniony
od sondaży i słupków poparcia. Nie muszę więc dbać o
popularność i nadmiernie troszczyć się o polityczną poprawność
swoich wypowiedzi.
Jestem
człowiekiem, który od ponad 35 lat służy Bogu, posługując
ludziom jako duszpasterz i nauczyciel Ewangelii. Jako człowiek,
który poświecił życie zwiastowaniu chwały krzyża Chrystusowego,
muszę przypomnieć autorom „sceny polskiej” na Krakowskim
Przedmieściu, że dla naśladowców Chrystusa krzyż jest symbolem
najważniejszej śmierci w historii ludzkości. Krzyż dla
chrześcijanina to symbol męczeńskiej i odkupieńczej śmierci Pana
naszego Jezusa Chrystusa. Ten symbol nie ma nic wspólnego ze
śmiercią tragicznie zmarłego Prezydenta RP i jego Małżonki oraz
pozostałych 94 ofiar tragedii smoleńskiej. Tych dwóch spraw nie
wolno mieszać.
To,
co dzieje się wokół krzyża przed Pałacem, nie tylko obraża moje
uczucia religijne, ale też jest antyświadectwem wobec
niewierzących. Mam wrażenie, że – jak napisał kiedyś Apostoł
– „Wielu bowiem z tych, o których często wam mówiłem, a teraz
także z płaczem mówię, postępuje jak wrogowie krzyża
Chrystusowego” (List do Filipian 3:18).
Traktowanie
krzyża w sposób, jaki widzimy dziś przed Pałacem Prezydenckim,
niegdyś na żwirowisku oraz w bardzo wielu innych przypadkach w
przeszłości, jest – w mojej ocenie – odruchem prymitywnym.
Zwierzęta znaczą swój teren swoim zapachem. Ludzie znaczą swój
teren symbolami: narodowymi, religijnymi, klanowymi. Nie chcę nikogo
obrazić, nie mam nic przeciwko dekorowaniu krzyżami odpowiednich
miejsc, ale instrumentalne posługiwanie się symbolem krzyża uznaję
za działanie, wynikające z niskich, niegodnych chrześcijanina
pobudek.
Uważam,
jak chyba większość Polaków, że na Pałacu Prezydenckim powinna
się znaleźć tablica upamiętniająca fakt, iż w tym budynku żył
i pracował przez blisko 5 lat tragicznie zmarły Prezydent RP Lech
Kaczyński.
Uważam,
jak chyba większość warszawiaków, że gdzieś, w stosownym
miejscu stolicy powinien stanąć pomnik upamiętniający tragiczną
śmierć 96 ofiar smoleńskiej katastrofy.
Uważam,
jak chyba większość chrześcijan kochających Jezusa Chrystusa, że
krzyż ma wskazywać i przypominać męczeńską śmierć Syna
Bożego, a nie służyć jako rekwizyt patriotycznych czy
politycznych manifestacji albo - co gorsza - jako narzędzie
znaczenia „swojego terenu”.
Uważam
też, że Kościół nie jest odpowiedzialny za los harcerskiego
krzyża, ale jednocześnie wiem, że obowiązkiem liderów Kościoła
jest wskazywanie wiernym właściwego postępowania, a gdy zachodzi
konieczność - dyscyplinowanie postaw i działań nagannych.
Władzom
świeckim, państwowym i lokalnym, odpowiedzialnym za bezpieczeństwo
i praworządność, dedykuję przesłanie płynące z 600-lecia bitwy
pod Grunwaldem, że czasem, dla dobra Ojczyzny, „krzyżowców”
trzeba po prostu przepędzić z okupowanych terenów.
W
tej intencji będę się modlił o rozwagę i odwagę dla tych,
którzy z racji urzędu muszą tę sprawę uporządkować, oraz o
opamiętanie dla tych, którzy swoją religijno-patriotyczną
gorliwość marnują na wzniecanie konfliktów. Zaś dla wszystkich
nas, abyśmy rozumieli, cenili i właściwie korzystali z prawdziwej
symboliki krzyża.
Pastor
W. Andrzej Bajeński
Prezbiter
Naczelny ■