Justyna Wawrzyniak
SZARLOTKA
DLA TATY
Jesień.
Liście tańczą na wietrze. Jak dobrze móc oglądać ten
balet, cieszyć się magią kolorów. A tego roku wszystko
nabrało jeszcze piękniejszych barw - jest z nami Hania, nasza
bezbronna kruszynka. Przy niej nie można mieć jesiennej chandry.
Wszystkie nasze troski, chociaż nie znikają, są jakby bardziej
odległe. Niektóre zaś powracają i zmagam się z nimi
bardziej niż kiedykolwiek.
Tak
bardzo chciałabym, żeby mój Tata mógł poznać swoją
wnuczkę, wziąć ją na ręce i powiedzieć: „To ja, twój
dziadek". Chciałabym, żeby tulił ją i rozpieszczał. Żeby
miał do niej
słabość. Zbierał z nią kasztany i robił z nich ludziki i
zwierzątka. Żeby mówił do niej „moja kruszynko" -
tak jak kiedyś do mnie. Może trudno uwierzyć, ale
jest coś, czego pragnęłabym jeszcze bardziej...
Czas
utracony
O
moim Tacie myślę szczególnie mocno co roku jesienią. Nie z
powodu 1 listopada - Wszystkich Świętych, ale dlatego, że właśnie
jesienią dojrzewają jabłka, a On odszedł. Chorował 8 lat. Na
Jego płucach tworzyły się zrosty, które nie pozwalały Mu
swobodnie oddychać. Bardzo cierpiał i powoli się dusił. A zawsze
był pełen energii, wysportowany, i towarzyski.
Mieliśmy
ze sobą bardzo dobry kontakt, mimo że nie pamiętam czasów,
gdy z nami mieszkał. Moi rodzicie nie mogli zgodnie razem ze sobą
żyć i po różnych burzach, gdy ja byłam jeszcze malutka,
postanowili się rozstać. Tata dbał o relację ze mną, często
rozmawialiśmy, spędzał ze mną sporo czasu. Razem jeździliśmy na
nartach i wspólnie żeglowaliśmy. Zawsze marzyłam, że kiedy
zamieszkam już w swoim domu, będę Go często zapraszać na obiady
i moją szarlotkę, którą bardzo lubił. Nie mogłam się
tego doczekać. Niestety, nigdy nie był u mnie na szarlotce. Zmarł
10 lat temu, zanim ja rozpoczęłam swoje samodzielne życie.
Pomimo
że dużo rozmawialiśmy i to na różne tematy, Tata tak mało
wiedział o moim duchowym życiu. Ja nawróciłam się dwa lata
przed jego śmiercią. Modliłam się o Niego, żeby i On poznał
osobiście Jezusa Chrystusa, by narodził się na nowo. Bałam się
jednak mówić o tym otwarcie. To przecież On przekazał mi
wiarę moich dziadków i pradziadków. To On dbał, bym
co niedzielę chodziła do kościoła. O moim nowym Kościele nie
rozmawialiśmy zbyt dużo. Chyba nie traktował tego poważnie i miał
pewnie nadzieję, że mi przejdzie.
Tyle
czasu spędzaliśmy razem, a tak dużo go zmarnowałam. Ciągle
obiecywałam sobie, że powiem Mu o mojej przyjaźni z Jezusem, co to
znaczy wierzyć i że można już teraz mieć pewność zbawienia.
Diabeł jednak działa w bardzo subtelny sposób, zna nasze
słabe punkty i wie, jak powstrzymać nas przed dzieleniem się
Ewangelią. Tak bardzo żałuję, że nie miałam więcej odwagi, gdy
był na to czas.
Pragnienia
najgłębsze
Dziś,
dużo bardziej niż widzieć uśmiechniętą Hanię w ramionach
Dziadka, jedzącego moją szarlotkę, chciałabym mieć pewność, że
On, mój Tata, jest bezpieczny w ramionach Ojca w niebie.
Wiedzieć, że tam się spotkamy. Szkoda, że wtedy nie czułam tego
teraz - żalu niewykorzystanego czasu. Gdy przychodziłam do Niego do
szpitala i siadałam przy jego łóżku, nie myślałam o
niczym innym, jak o tym, by powiedzieć Mu o Bogu, którego
poznałam, o Bożym przebaczeniu, którego potrzebował
bardziej niż całej tej aparatury podtrzymującej jego kruche życie.
Modliłam się i płakałam. Wydawało mi się, że mówiąc o
Bogu w takiej sytuacji odebrałabym Mu nadzieję na wyzdrowienie.
Tylko że nadziei i tak nie było, a o niebie mogłam Mu powiedzieć
tylko ja. sił. Tak wiele już razy zastanawiałam się, czy
wystarczyły słowa wypowiedziane przez moje ściśnięte gardło, że
Jezus Go kocha i jest przy Nim ? Czy „zjemy w niebie razem
szarlotkę”?
Wciąż
jest wiele osób, na których nam zależy i nie
wyobrażamy sobie bez nich nieba. Zatroszczmy się, by tam dotarły.
Nie szukajmy wymówek i nie ulegajmy sztuczkom diabła, który
manipuluje naszymi myślami. Módlmy się i pytajmy Boga, w
jaki sposób dzielić z nimi „Dobrą Nowiną”. Prośmy
Boga, by zabra ł to, co nas powstrzymuje. Wykorzystajmy mądrze
czas, jaki nam pozostał. Może przy szarlotce? ■
Copyright ©
Słowo i Życie 2006