Andrew Palau
Ta
cała chrześcijańska gadka
Pewnego
razu mój ojciec zadzwonił i powiedział, że chciałby, abym
pojechał na pewne spotkanie.
Zwykle dyplomatycznie odpowiadałem, że
uczestniczyłem już w czymś takim i dziękuję.
Ale
tym razem spotkanie miało się odbyć na Jamajce, a u nas był luty
i strasznie zimno.
Pomyślałem więc o plaży i słońcu i
odpowiedziałem: „Wiesz, tato, może uda mi się jakoś znaleźć
czas i pojechać”. Wiedziałem,
jak radzić sobie z tą całą chrześcijańską gadką.
Mamy
dziś szczególny dzień w Polsce. Jestem zaszczycony, że mogę
uczestniczyć w tym historycznym wydarzeniu. Być tutaj to dla mnie
wielka radość. Myślę, że bardzo ważne jest, by od czasu do
czasu zejść się razem. Jesteśmy jedno w Chrystusie i dobrze jest
wyrażać realność tych więzi, jakie istnieją pomiędzy nami. Gdy
bracia i siostry żyją w jedności i zgodzie, Pan zsyła swoje
błogosławieństwo (Ps.133). Myślę, że w tych dniach możemy z
wielką nadzieją oczekiwać, że Bóg będzie dokonywać
cudów. Bo tak się dzieje, gdy modlimy się o kogoś i
doprowadzamy go do zetknięcia się z Dobrą Nowiną o Jezusie
Chrystusie. Mówię o duchowej rzeczywistości. I taka jest
historia mojego własnego życia.
Nawróciłem
się, kiedy miałem 27 lat, dlatego, że ktoś wytrwale modlił się
o mnie i przez cały czas, w sposób pełen miłości,
opowiadał mi Dobrą Nowinę o Chrystusie. To było takie koło
ratunkowe, rzucone w stronę mojego życia. Kiedy modlę się o
przyjaciół, zawsze przychodzi mi na myśl fragment Pisma
Świętego: z Przyp 24, 11-12: "Ratuj wydanych na śmierć, a
tych, których się wiedzie na stracenie, zatrzymaj. Jeżeli
mówisz; Nie wiedzieliśmy, to Ten, który bada serca,
przejrzy to. A Ten, który czuwa nad twoją duszą, wie o tym i
odda każdemu według jego czynu" (Prz 24:11-12). Ewangelizacja
to akcja ratunkowa dla dusz ludzkich.
Ja
urodziłem się i wychowałem we wspaniałym chrześcijańskim domu i
we wspaniałym zborze. A mimo to poszedłem swoją własną
drogą. Odrzuciłem wszystko, co Boże. W moim sercu był bunt.
Lubiłem się bawić i w zupełnie głupi sposób uwikłałem
się w alkohol i narkotyki. Kroczyłem tą drogą, jak wielu ludzi
wokół nas. Niszczyłem swoje życie i po drodze raniłem
wielu innych. Moi rodzice ubolewali nad tym. Ale nigdy nie poddali
się - przez cały czas wytrwale modlili się o mnie. I - jak później
się dowiedziałem - setki innych osób także się modliło.
Teraz, kiedy ktoś podchodzi do mnie i mówi, ze przez wiele
lat modlił się o mnie, zawsze szczerze dziękuję, bo wiem, że w
zanoszonych za mnie modlitwach które towarzyszyły mojemu
życiu, była moc. Chcę także zachęcić was, bądźcie wierni w
modlitwach o swoich bliskich i znajomych. To jest tajemnica, nie
wiem, jak to działa, ale jedno jest pewne: Modlitwa zmienia
rzeczywistość wokół nas, ale przede wszystkim zmienia tego,
kto się modli.
Moi
rodzice nie poprzestawali na modlitwie, oni także podejmowali
działania. Co jakiś czas, w sposób pełen miłości starali
się mówić o Chrystusie. Wiedzieli, że jeśli cokolwiek ma
przydarzyć się w moim życiu, musi się to dokonać poprzez Boże
Słowo. Mój ojciec, który głosił Ewangelię setkom
tysięcy ludzi, kierował to Słowo i do mnie. Kiedy byłem jeszcze
małym dzieckiem, zabierał mnie na spacer i mówił mi te
wszystkie rzeczy. Bardzo tego nie lubiłem i wtedy to odrzucałem.
Gdy byłem na uniwersytecie, pisał do mnie listy. Wciąż je mam,
czasem przeglądam. Czasem ojciec wysyłał kogoś, by zabrał mnie
na lunch i porozmawiał ze mną. Gdy ktoś taki się zjawiał,
mówiłem sobie: „O nie, znowu będzie drętwa mowa”. ..
Wciąż
zadziwia mnie wytrwałość mojego ojca. To była taka uprawa gleby
mojego życia. Te wszystkie ziarna rzucane i nawadnianie, pewnego
dnia przyniosły owoc. Oni nigdy nie wiedzieli, jaki ten owoc może
być. Pewnego razu mój ojciec zadzwonił i powiedział, że
chciałby, abym pojechał na pewne spotkanie. Zwykle dyplomatycznie
odpowiadałem, że uczestniczyłem już w czymś takim i dziękuję.
Ale tym razem spotkanie miało się odbyć na Jamajce, a u nas był
luty i strasznie zimno. Pomyślałem więc o plaży i słońcu i
powiedziałem: „Wiesz, tato, może uda mi się jakoś znaleźć
czas i pojechać”.
Wiedziałem,
jak sobie poradzić z tą całą chrześcijańską gadką. Ale Bóg
miał dla mnie inny plan. Jeszcze zanim tam się wybrałem, Duch
Święty zrobił wiele rzeczy, aby to mogło się stać. Pojechałem
i spotkałem tam pewnych młodych ludzi, żyjących po
chrześcijańsku. Wydawało mi się, że oni są bardzo do mnie
podobni, ale byli też pełni radości, pokoju. Było w nich coś
interesującego: O Jezusie mówili tak, jakby On żył.
Odrzucili cały ten śmietnik życia, a mimo to potrafili dobrze się
bawić. A ja byłem przepełniony poczuciem winy. Myślałem o
wieczności, wiedziałem o niebie i o piekle. Doskonale zdawałem
sobie sprawę z tego, jaka jest moja sytuacja. Byłem więc pełen
obaw. Byłem przerażony i zdesperowany, ale zakładałem maskę, by
wszyscy myśleli, że wszystko jest w porządku, że nie trzeba się
o mnie martwić.
Gdy
zobaczyłem wtedy tych młodych ludzi i słuchałem ich świadectw,
pomyślałem sobie: „Boże, jeśli to jest realne, chcę to poznać
osobiście. Proszę objaw mi Siebie”. Tam, na stadionie w Kingston,
mój ojciec wieczór w wieczór głosił Ewangelię,
te same stare rzeczy, które już niejednokrotnie wcześniej
słyszałem. Ale właśnie tam Bóg zlał na mnie swoją łaskę
i swoje miłosierdzie. Był taki moment, kiedy zawołałem do Boga:
„Panie, co mnie powstrzymuje przed Tobą?”. Wtedy Bóg
otworzył moje oczy i zobaczyłem, że rozdzielił nas grzech w moim
życiu - te wszystkie kłamstwa, oszustwa, kradzieże, moje nałogi,
moje niewłaściwe relacje i wiele innych spraw. Chciałem tych
dobrych rzeczy, które pochodzą od Boga, ale byłem uparty i
trzymałem się kurczowo swojego grzechu. Tak bardzo było mi wstyd.
Zacząłem płakać i powiedziałem Bogu: „Panie, tak bardzo wstyd
mi za samego siebie, tak bardzo żałuję tego wszystkiego. Proszę,
przebacz mi”. I Bóg okazał mi miłosierdzie, na które
nie zasługiwałem. Oczyścił mnie i byłem bielszy niż śnieg. Dał
mi pewność zbawienia. Dał mi Ducha Świętego i moc tam, gdzie
wcześniej jej nie miałem. I odwrócił moje życie o 180
stopni. To jest cud.
Od
tamtego czasu zacząłem się rozwijać. Codziennie spędzałem czas
ze Słowem Bożym i w modlitwie. Nasze relacje coraz bardziej się
zacieśniały. I Bóg dał mi cel w moim życiu. Jestem Mu tak
bardzo wdzięczny. To, że mogę tu stać i mieć cokolwiek do
powiedzenia, jest cudem Bożym. Dzielę się tym z Wami w nadziei, że
będzie to dla was zachętą, żebyście byli wierni w modlitwie. I
żebyście nigdy nie rezygnowali nawet z najbardziej zatwardziałych
ludzi. Czasami mówimy, że na kogoś nie ma już sposobu. Ale
nie rezygnuj! Módl się i prowadź taką osobę do Jezusa,
przedstawiaj jej Dobrą Nowinę o zbawieniu. Nie dotyczy to tylko
akcji ewangelizacyjnych, ale całego Twojego życia.
Być
może myślisz, że chciałbyś modlić się o kogoś i zaprosić go
do Jezusa, ale dzisiaj sam jesteś jak ja kiedyś. Jeśli tak jest,
to zachęcam Cię: Oddaj
dzisiaj swoje serce Jezusowi. Bóg kocha Ciebie miłością
wieczną. On Tak umiłował świat, że dał swojego Syna Jedynego
aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne.
Bóg złożył ofiarę z samego Siebie w Osobie swojego Syna za
ten cały śmietnik Twojego życia. Biblia mówi, że każdy z
nas zgrzeszył i jest pozbawiony Bożej chwały. Ale Jezus zapłacił
za grzech każdego z nas - to jest ta Dobra Wieść. Opamiętaj się,
wyznaj Bogu swoje grzechy i poproś, by On wkroczył do
twojego życia. W Biblii znajdujemy słowa: „Oto stoję u drzwi i
kołaczę; jeśli ktoś usłyszy głos mój i otworzy drzwi,
wstąpię do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” (Obj
3:20). To piękny obraz relacji człowieka z Bogiem, do której
zostałeś stworzony, a którą dziś możesz odtworzyć. Czy
zechcesz te drzwi otworzyć, czy pozostaną one zamknięte? Decyzja
leży po Twojej stronie. Błagam Cię i zachęcam: Otwórz
drzwi swojego serca przed Jezusem. ■
[Fragment
kazania, wygłoszonego 15 października 2006 na wspólnym
nabożeństwie zborów warszawskich. Opracowała Nina Hury]
Copyright ©
Słowo i Życie 2006