Słowo i Życie nr 3/2006


Andrew Palau

Ta cała chrześcijańska gadka


Pewnego razu mój ojciec zadzwonił i powiedział, że chciałby, abym pojechał na pewne spotkanie.
Zwykle dyplomatycznie odpowiadałem, że uczestniczyłem już w czymś takim i dziękuję.
Ale tym razem spotkanie miało się odbyć na Jamajce, a u nas był luty i strasznie zimno.
Pomyślałem więc o plaży i słońcu i odpowiedziałem: „Wiesz, tato, może uda mi się jakoś znaleźć czas i pojechać”. Wiedziałem, jak radzić sobie z tą całą chrześcijańską gadką.

Mamy dziś szczególny dzień w Polsce. Jestem zaszczycony, że mogę uczestniczyć w tym historycznym wydarzeniu. Być tutaj to dla mnie wielka radość. Myślę, że bardzo ważne jest, by od czasu do czasu zejść się razem. Jesteśmy jedno w Chrystusie i dobrze jest wyrażać realność tych więzi, jakie istnieją pomiędzy nami. Gdy bracia i siostry żyją w jedności i zgodzie, Pan zsyła swoje błogosławieństwo (Ps.133). Myślę, że w tych dniach możemy z wielką nadzieją oczekiwać, że Bóg będzie dokonywać cudów. Bo tak się dzieje, gdy modlimy się o kogoś i doprowadzamy go do zetknięcia się z Dobrą Nowiną o Jezusie Chrystusie. Mówię o duchowej rzeczywistości. I taka jest historia mojego własnego życia.

Nawróciłem się, kiedy miałem 27 lat, dlatego, że ktoś wytrwale modlił się o mnie i przez cały czas, w sposób pełen miłości, opowiadał mi Dobrą Nowinę o Chrystusie. To było takie koło ratunkowe, rzucone w stronę mojego życia. Kiedy modlę się o przyjaciół, zawsze przychodzi mi na myśl fragment Pisma Świętego: z Przyp 24, 11-12: "Ratuj wydanych na śmierć, a tych, których się wiedzie na stracenie, zatrzymaj. Jeżeli mówisz; Nie wiedzieliśmy, to Ten, który bada serca, przejrzy to. A Ten, który czuwa nad twoją duszą, wie o tym i odda każdemu według jego czynu" (Prz 24:11-12). Ewangelizacja to akcja ratunkowa dla dusz ludzkich.

Ja urodziłem się i wychowałem we wspaniałym chrześcijańskim domu i we wspaniałym zborze. A mimo to poszedłem swoją własną drogą. Odrzuciłem wszystko, co Boże. W moim sercu był bunt. Lubiłem się bawić i w zupełnie głupi sposób uwikłałem się w alkohol i narkotyki. Kroczyłem tą drogą, jak wielu ludzi wokół nas. Niszczyłem swoje życie i po drodze raniłem wielu innych. Moi rodzice ubolewali nad tym. Ale nigdy nie poddali się - przez cały czas wytrwale modlili się o mnie. I - jak później się dowiedziałem - setki innych osób także się modliło. Teraz, kiedy ktoś podchodzi do mnie i mówi, ze przez wiele lat modlił się o mnie, zawsze szczerze dziękuję, bo wiem, że w zanoszonych za mnie modlitwach które towarzyszyły mojemu życiu, była moc. Chcę także zachęcić was, bądźcie wierni w modlitwach o swoich bliskich i znajomych. To jest tajemnica, nie wiem, jak to działa, ale jedno jest pewne: Modlitwa zmienia rzeczywistość wokół nas, ale przede wszystkim zmienia tego, kto się modli.

Moi rodzice nie poprzestawali na modlitwie, oni także podejmowali działania. Co jakiś czas, w sposób pełen miłości starali się mówić o Chrystusie. Wiedzieli, że jeśli cokolwiek ma przydarzyć się w moim życiu, musi się to dokonać poprzez Boże Słowo. Mój ojciec, który głosił Ewangelię setkom tysięcy ludzi, kierował to Słowo i do mnie. Kiedy byłem jeszcze małym dzieckiem, zabierał mnie na spacer i mówił mi te wszystkie rzeczy. Bardzo tego nie lubiłem i wtedy to odrzucałem. Gdy byłem na uniwersytecie, pisał do mnie listy. Wciąż je mam, czasem przeglądam. Czasem ojciec wysyłał kogoś, by zabrał mnie na lunch i porozmawiał ze mną. Gdy ktoś taki się zjawiał, mówiłem sobie: „O nie, znowu będzie drętwa mowa”. ..

Wciąż zadziwia mnie wytrwałość mojego ojca. To była taka uprawa gleby mojego życia. Te wszystkie ziarna rzucane i nawadnianie, pewnego dnia przyniosły owoc. Oni nigdy nie wiedzieli, jaki ten owoc może być. Pewnego razu mój ojciec zadzwonił i powiedział, że chciałby, abym pojechał na pewne spotkanie. Zwykle dyplomatycznie odpowiadałem, że uczestniczyłem już w czymś takim i dziękuję. Ale tym razem spotkanie miało się odbyć na Jamajce, a u nas był luty i strasznie zimno. Pomyślałem więc o plaży i słońcu i powiedziałem: „Wiesz, tato, może uda mi się jakoś znaleźć czas i pojechać”.

Wiedziałem, jak sobie poradzić z tą całą chrześcijańską gadką. Ale Bóg miał dla mnie inny plan. Jeszcze zanim tam się wybrałem, Duch Święty zrobił wiele rzeczy, aby to mogło się stać. Pojechałem i spotkałem tam pewnych młodych ludzi, żyjących po chrześcijańsku. Wydawało mi się, że oni są bardzo do mnie podobni, ale byli też pełni radości, pokoju. Było w nich coś interesującego: O Jezusie mówili tak, jakby On żył. Odrzucili cały ten śmietnik życia, a mimo to potrafili dobrze się bawić. A ja byłem przepełniony poczuciem winy. Myślałem o wieczności, wiedziałem o niebie i o piekle. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jaka jest moja sytuacja. Byłem więc pełen obaw. Byłem przerażony i zdesperowany, ale zakładałem maskę, by wszyscy myśleli, że wszystko jest w porządku, że nie trzeba się o mnie martwić.

Gdy zobaczyłem wtedy tych młodych ludzi i słuchałem ich świadectw, pomyślałem sobie: „Boże, jeśli to jest realne, chcę to poznać osobiście. Proszę objaw mi Siebie”. Tam, na stadionie w Kingston, mój ojciec wieczór w wieczór głosił Ewangelię, te same stare rzeczy, które już niejednokrotnie wcześniej słyszałem. Ale właśnie tam Bóg zlał na mnie swoją łaskę i swoje miłosierdzie. Był taki moment, kiedy zawołałem do Boga: „Panie, co mnie powstrzymuje przed Tobą?”. Wtedy Bóg otworzył moje oczy i zobaczyłem, że rozdzielił nas grzech w moim życiu - te wszystkie kłamstwa, oszustwa, kradzieże, moje nałogi, moje niewłaściwe relacje i wiele innych spraw. Chciałem tych dobrych rzeczy, które pochodzą od Boga, ale byłem uparty i trzymałem się kurczowo swojego grzechu. Tak bardzo było mi wstyd. Zacząłem płakać i powiedziałem Bogu: „Panie, tak bardzo wstyd mi za samego siebie, tak bardzo żałuję tego wszystkiego. Proszę, przebacz mi”. I Bóg okazał mi miłosierdzie, na które nie zasługiwałem. Oczyścił mnie i byłem bielszy niż śnieg. Dał mi pewność zbawienia. Dał mi Ducha Świętego i moc tam, gdzie wcześniej jej nie miałem. I odwrócił moje życie o 180 stopni. To jest cud.

Od tamtego czasu zacząłem się rozwijać. Codziennie spędzałem czas ze Słowem Bożym i w modlitwie. Nasze relacje coraz bardziej się zacieśniały. I Bóg dał mi cel w moim życiu. Jestem Mu tak bardzo wdzięczny. To, że mogę tu stać i mieć cokolwiek do powiedzenia, jest cudem Bożym. Dzielę się tym z Wami w nadziei, że będzie to dla was zachętą, żebyście byli wierni w modlitwie. I żebyście nigdy nie rezygnowali nawet z najbardziej zatwardziałych ludzi. Czasami mówimy, że na kogoś nie ma już sposobu. Ale nie rezygnuj! Módl się i prowadź taką osobę do Jezusa, przedstawiaj jej Dobrą Nowinę o zbawieniu. Nie dotyczy to tylko akcji ewangelizacyjnych, ale całego Twojego życia.

Być może myślisz, że chciałbyś modlić się o kogoś i zaprosić go do Jezusa, ale dzisiaj sam jesteś jak ja kiedyś. Jeśli tak jest, to zachęcam Cię: Oddaj dzisiaj swoje serce Jezusowi. Bóg kocha Ciebie miłością wieczną. On Tak umiłował świat, że dał swojego Syna Jedynego aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne. Bóg złożył ofiarę z samego Siebie w Osobie swojego Syna za ten cały śmietnik Twojego życia. Biblia mówi, że każdy z nas zgrzeszył i jest pozbawiony Bożej chwały. Ale Jezus zapłacił za grzech każdego z nas - to jest ta Dobra Wieść. Opamiętaj się, wyznaj Bogu swoje grzechy i poproś, by On wkroczył do twojego życia. W Biblii znajdujemy słowa: „Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśli ktoś usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wstąpię do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” (Obj 3:20). To piękny obraz relacji człowieka z Bogiem, do której zostałeś stworzony, a którą dziś możesz odtworzyć. Czy zechcesz te drzwi otworzyć, czy pozostaną one zamknięte? Decyzja leży po Twojej stronie. Błagam Cię i zachęcam: Otwórz drzwi swojego serca przed Jezusem.

[Fragment kazania, wygłoszonego 15 października 2006 na wspólnym nabożeństwie zborów warszawskich. Opracowała Nina Hury]

Copyright © Słowo i Życie 2006
Słowo i Życie - strona główna