Alicja
Lewczuk
Obrazki
z tej strony „Jordanu”
Trzykrotnie
odwoływany wyjazd do Ciechanowa na szkolenie nauczycieli szkoły
niedzielnej doszedł wreszcie do skutku w końcu lutego '06. Po
serdecznym powitaniu na dworcu Małgosia (żona pastora) wprowadziła
mnie we wcześniej ustalony program dnia: wizyta w szkole, w domu
dziecka, domowe spotkanie z grupą kobiet. Następnego dnia miało
się odbyć szkolenie, ale...
Wieczorem,
gdy nachyliłam się, aby zmienić obuwie, poczułam natarczywy ból
głowy i wszystko wokół zaczęło wirować. Błędnik –
pomyślałam, przywołując opowieści osób, które
musiały zmierzyć się z tą przypadłością. Czekałam, aż minie.
Ze wszystkich sił starałam się zatrzymać wirowanie. Nie tylko nie
mijało, ale narastało. - Małgosiu, zawieź mnie do szpitala lub na
pogotowie, gdzie bliżej - prosiłam. Wydawało mi się, że droga do
szpitala prowadzi przez same ronda, a samochód wciąż jeździ
w kółko. W szpitalu, bez Małgosi i wózka nie
zrobiłabym nawet pięciu kroków. Coraz mniej widziałam i
słyszałam. Zdążyłam jeszcze przekazać kobietom
w białych fartuchach postawioną przez
siebie diagnozę: błędnik! I...
Otworzyłam
oczy w trzyosobowej sali. Dziwne, co ja tu robię? W obu rękach
kroplówki, przy łóżku mąż i syn. O co chodzi? Skąd
te przerażone twarze przy mnie? -To
był wylew krwi do mózgu, nie błędnik - usłyszałam.
Moje
pełne troski myśli były przy dzieciach i wnukach. Pragnęłam
zajrzeć do Księgi Żywota,
by odnaleźć ich imiona: Lidia,
Marta, Daniel. Boża miłość jest przecież większa i
silniejsza od mojej. Jeżeli ja pieczołowicie przechowuję stary
dowód osobisty tylko dlatego, że mam tam wpisane imiona moich
dzieci, to znacznie bardziej strzeże imion swych dzieci Ten,
który swoją krwią je zapisał. Myślałam też o wnukach, o
ich obecnym i przyszłym życiu, o ich relacji z Bogiem...
Od
zasmuconych i przerażonych najbliższych usłyszałam: „Wiele osób
pozdrawia i modli się o Ciebie”. Miałam przy sobie rzadko używany
służbowy telefon komórkowy. Cały rok leżał w szufladzie
biurka, ruszał ze mną jedynie na WKB lub na szkolenia, z tego
powodu prawie nikomu nie dawałam jego numeru. Jakim sposobem tylu
przyjaciół go znało? Komórka odzywała się często:
„Nie jesteś sama, bojujemy w modlitwach wstawienniczych, wracaj do
zdrowia” - słyszałam słowa otuchy od wielu pastorów i
przyjaciół z całej Polski, z Ameryki, z Kanady, z Australii,
z Czech, z Niemiec. To było piękne i wzruszające. Czym na to
zasłużyłam? Nie mam
odpowiedzi jeszcze na kilka innych pytań. Właśnie pielęgniarka
robiła mi kolejny zastrzyk, gdy zadzwonił telefon.
-Ala,
to ty zadzwoniłaś? - poznaję głos Danuty.
-Nie,
ja tylko odpowiedziałam na sygnał.
-Dziwne,
to kto nas połączył?
Takich
sytuacji było kilka. Oszołomiona lekami, kolejny telefon odebrałam
słowami: „Halo! Czy to niebo?”. To wciąż była ziemia i Boża
Rodzina – wspierający mnie Siostry i Bracia, okazujący mi miłość
i troskę. Małgosia, mimo licznych obowiązków, zjawiała się
nawet dwa razy dziennie, uśmiechnięta, życzliwa, zawsze z czymś
stosownym do potrzeby chwili. Odwiedzały mnie też inne siostry i
pastor z ciechanowskiego zboru. Ogromną niespodziankę zrobiła mi
Danuta. Mimo że sama ma problemy zdrowotne, już drugiego dnia
przyjechała pekaesem, by odwiedzić „starą kumę". - Pani
jest z Warszawy, ale ma liczna rodzinę w Ciechanowie – dziwiły
się pacjentki z mojej sali – tyle osób panią odwiedza i
każdy mówi albo „ciociu”, albo „siostro”.
Opieka
w szpitalu ciechanowskim jest fantastyczna, a ja miałam
nadzwyczajną. Może dlatego, że były i lubiany dyrektor szpitala
nazywał się Lewczuk, a lekarz prowadzący Kwaśniewski? Jak w
całym kraju szpital boryka się z niedostatkami. Brakuje lekarstw
(często pacjenci zażywają leki prywatne, ja też), bandaży,
termometrów, pościeli, wenflonów. Ale lekarze,
pielęgniarki, salowe są na medal! Szybko wracałam do zdrowia. Nic
dziwnego, przecież leczona byłam w trzech wymiarach. Lekarze
troszczyli się o ciało, ciechanowscy zborownicy i rodzina o stan
emocjonalny, a przyjaciele z wielkiego, wielojęzycznego,
wielonarodowego Kościoła Chrystusowego troszczyli się o mego
ducha. Trzeciego dnia po wylewie, podczas porannego obchodu, na
pytanie lekarzy: „Jak się pani czuje?”, odpowiedziałam: „Jak
symulantka ". - Pani jest poważnie chora - stwierdził zdumiony
lekarz prowadzący. Czułam się coraz lepiej i wkrótce mogłam
być pomocna innym chorym. Żona pastora przyniosła mi
radiomagnetofon i piękną płytę „Droga do domu Ojca”. W ciągu
dnia w sali rozbrzmiewała chrześcijańska muzyka, a wieczorem
proszono mnie o włączenie audycji Ciechanowskiego Radia
Katolickiego. Ku mojemu radosnemu zdziwieniu, często puszczano
pieśni ewangeliczne: śpiewali baptyści, zielonoświątkowcy,
adwentyści a katolicki chór wykonał pieśni Haliny Kudzin
„Spójrz, tam w górze, w oddaleniu”. Kiedy mąż
przywiózł mi kasety Kudzinowej, chorzy przychodzili do naszej
sali, by słuchać jej pieśni - jak na koncert. Były więc okazje
do rozmów, głośnego czytania Słowa Bożego, a nawet
wspólnych modlitw.
I
nadszedł upragniony powrót do domu. Ponownie byłam otoczona
troską dzieci Bożych. Dalsze modlitwy przyczynne i dziękczynne
zanoszone do Pana, potwierdzone licznymi telefonami, szybko postawiły
mnie na nogi. Dzisiaj nie
widać śladów przebytej choroby. Pan Bóg przychylił
się do próśb swego ludu - przedłużył czas mojego życia.
Jak mam wykorzystać - zgodnie z Jego wolą - ten nadzwyczajny dar?
Czujnie szukam odpowiedzi.
Kochana
Boża Rodzino! Z całego serca dziękuję za modlitwy, telefony,
kartki z wyrazami miłości, troski, wsparcia. Dziękuję za
różnorodne domowe pyszności. Przyjaciele, zaciągnęłam u
Was dług życzliwości, wdzięczności. Jeśli nie będzie okazji
spłacić go bezpośrednio Wam, to z pewnością nadarzy się
sposobność, by uczynić to innym chorym...
Wasza
w Panu
ALICJA
LEWCZUK
Copyright ©
Słowo i Życie 2006