Lech Bekesza
Biegnij,
by wygrać
Ostatnią
i prawdopodobnie najtrudniejszą dyscypliną igrzysk olimpijskich
jest bieg maratoński. Bieg maratoński to wyścig, w którym
sława i porażka oddalone są od siebie o 42 kilometry. Tak
przynajmniej było w 1908 roku na olimpiadzie w Londynie. Trasa biegu
maratońskiego ciągnęła się od historycznego zamku Windsor do
Stadionu Białego Miasta. Po prawie trzech godzinach oczekiwania
wiadomość o zbliżającym się zawodniku poderwała tłum na równe
nogi. Oczy wszystkich wpatrzone były w bramę stadionu – pojawił
się w niej włoski zawodnik Dorando Pietri. Tłum wstrzymał oddech,
gdy maratończyk - zamiast biec do mety - skręcił w złą stronę,
a po kilku krokach przewrócił sięwstał i znowu upadł. Nie
ukończył biegu o własnych siłach i na koniec dnia został
zdyskwalifikowany. Wrócił do domu z pustymi rękami,
przegrywając bieg swojego życia.
Liczy
się meta
Kilka
lat temu, oglądając urywki tamtego wydarzenia, nie mogłem oprzeć
się wrażeniu, że życie człowieka jest czymś takim jak bieg
maratoński. Nieważne, jak ten bieg zaczynamy, i często nieważne,
jak przebiegamy. Jeśli nie dobiegniemy do mety, bieg się nie liczy.
Dlatego, że życie jest biegiem i maratonem, a to, jak ten bieg
zakończymy, ma wpływ na wszystko w naszym życiu. Żeby nam o tym
przypomnieć, apostoł Paweł pisze do swoich przyjaciół w
Koryncie, którzy zmęczeni życiem, zwolnili kroku: „Czy nie
wiecie, że zawodnicy na stadionie wszyscy biegną, a tylko jeden
zdobywa nagrodę? Tak biegnijcie, abyście nagrodę zdobyli. A każdy
zawodnik od wszystkiego się wstrzymuje, tamci wprawdzie, aby znikomy
zdobyć wieniec, my zaś nieznikomy. Ja tedy tak biegnę, nie jakby
na oślep, tak walczę na pięści, nie jakbym w próżnię
uderzał; Ale umartwiam ciało moje i ujarzmiam, bym przypadkiem,
będąc zwiastunem dla innych, sam nie był odrzucony” (1 Kor
9:24-27).
Jedna rzecz, która
od razu rzuca sie w oczy, to przekonanie apostoła, że życie jest
biegiem. I albo będziemy biec przez życie, albo życie nam koło
nosa przebiegnie. Paweł wie coś, o czym wiele osób
dowiaduje sie za późno – życie jest biegiem na czas. Już
od kołyski każda minuta naszego życia skraca czas naszego biegu.
Chcemy czy nie, życie jest walką z czasem. Szczerze mówiąc,
nigdy nie wiemy, ile nam tego czasu jest dane.
Życie
szybko upływa
Rok
temu, w piękną majową niedzielę, stałem za kazalnicą w zborze
we Wrocławiu. Po nabożeństwie podszedł do mnie Staszek. Ledwo go
rozpoznałem - był wychudzony, zmęczony i osłabiony, miał raka
wątroby. - Ty jesteś pastorem, czy słyszałeś kiedyś o
przypadkach uzdrowienia? – zapytał. Musiałem się przyznać, że
o niewielu takich słyszałem. - Chciałbym jeszcze trochę pożyć –
mówił przez łzy – zobaczyć jak córka dorośnie.
Dwa czy trzy miesiące później dostałem wiadomość, że
pewnej jesiennej niedzieli, gdy wszyscy zborownicy zebrali się na
nabożeństwie, aby wielbić Pana, Staszek dobiegł do mety swojego
życia. Czy chcesz, czy nie, życie jest wyścigiem na czas. I nigdy
nie wiesz, ile tego czasu masz. Co więcej, życie szybko upływa,
ucieka nam jak woda przez palce. Pewien ojciec w dniu ślubu swojej
córki napisał: „Dopiero co trzymałem Cię w dniu Twojego
narodzenia – małe zawiniątko w moich rękach. I później
mrugnąłem. Jak otworzyłem oczy, stałaś przede mną jako dorosła
i dojrzała kobieta”. Takie jest życie...
Nie
ścigaj się z innymi
W
wyścigu życia wszyscy biegną, ale apostoł Paweł chce, abyśmy
nagrodę zdobyli. Czytając jego słowa, można by pomyśleć, że
naczytał się jakichś felietonów o wolnym rynku i namawia,
aby ścigać się z innymi, starać się ich wyprzedzić. W świecie,
w którym pies zżera psa, pasowałoby to bardziej do biografii
biznesmena, niż do stron Słowa Bożego. Rzeczywiście, w życiu
często ścigamy się, porównujemy się z innymi. Chcemy być
wyżej, dalej, mieć większy dom. Im więcej, tym lepiej - aby
tylko Kowalskiego wyprzedzić. Mierzymy się względem
innych. Nawet pastorzy oceniają się w ten sposób, porównując
liczebność zborów i wielkość kaplic. To zawsze jest
pokusa. Tak w świecie mierzy się postęp. Gdyby Paweł to właśnie
miał na myśli, zachęcałby nas do czegoś, czemu Biblia jawnie się
sprzeciwia. Słowo Boże poucza nas przecież, żebyśmy innych
popychali do przodu, zachęcali. Apostoł Paweł nie namawia nas do
tego, abyśmy się z innymi ścigali, chce tylko, abyśmy wszystko,
co mamy, i wszystko, czym jesteśmy, oddali dla biegu przez życie.
Bóg
nas nie stawia koło Kowalskiego, by sprawdzić, czy jesteśmy o
centymetr od niego wyżsi. Bóg nas nie mierzy względem tych,
którzy biegną z nami. Paweł namawia nas, abyśmy wszystko,
wszystko co w duszy i sercu posiadamy, oddali dla wyścigu naszego
życia. Nie po to, żebyśmy oglądali się na innych, czy siedzą,
czy biegną, czy się modlą, czy poszczą. Paweł chce, abyś ty
biegł. Tak biegnij, abyś wygrał. Żebyś dobiegł do mety
pierwszy. Paweł chce, żebyśmy wszystko oddali dla Jezusa. Ale nie
za wielu chce tego posłuchać.
Bieżnia
dla wszystkich
Starsi
ludzie w moim zborze, słuchając Pawła, wzruszają ramionami i
mówią: „My już za starzy. Myśmy już swoje oddali. Niech
teraz młodzi zajmą się służbą, my już swoje zrobiliśmy”. Od
kiedy to emerytura zwalnia nas ze służby? Czy emerytura oznacza
koniec naszego powołania? Największe rzeczy w Królestwie
Bożym były dokonane przez ludzi w starszym wieku. John Wesley,
przemierzył prawie pół miliona kilometrów na
grzbiecie konia, wygłosił 40 tysięcy kazań, napisał 400 książek,
nauczył się 10 języków. Wszystko po to, by głosić ludziom
Boże Słowo. W wieku 83 lat denerwował się, że tylko przez 15
godzin dziennie może pisać kazania. Gdy miał 86 lat, ubolewał, że
może głosić kazania tylko dwa razy dziennie. W swoim pamiętniku
napisał, że zauważył u siebie tendencję do wylegiwania się w
łóżku do 5:30 rano. „My już za starzy, niech młodzi
robią” to tylko wymówka.
Młodzi,
prawdę mówiąc, też nie za bardzo chcą dać temu posłuch.
Bo czasy się zmieniły, rynek się otworzył, trzeba kasę robić,
odnosić sukcesy, no bo przecież trzeba się czymś wykazać. Gonią
więc za pieniądzem, za sławą, zapominając o Jezusie. Powiedz mi,
co ci z tej kasy? Ile ty jej nazbierasz? Ile ze sobą weźmiesz? Gdy
na pogrzebie pewnego bogacza ktoś zapytał: „Ciekawe, ile
zostawił?”, ktoś z tłumu odpowiedział: „Wszystko”. Możesz
żyć dla kasy, ale wiedz, że zostawisz ją na ziemi. Możesz być
sławny, mogą o tobie książki pisać. I co z tego?
Powód
do biegu
Paweł
chce, abyśmy biegli, bo my mamy powód do biegu. My –
naśladowcy Chrystusa - ze wszystkich ludzi na świecie mamy życie.
Życie warte życia. Życie nie dla pieniędzy, nie dla samochodu -
złomu, który zardzewieje. My mamy życie, które jest
warte życia. Dlatego Paweł chce, abyśmy z tą motywacją raczej
biegli przez życie, niż się wylegiwali.
Larry
Waters zawsze marzył o tym, żeby latać. Od dzieciństwa chciał
zostać pilotem, ale słaby wzrok nie pozwolił mu na to. Pewnego
dnia, siedząc w swoim ogródku przy domu w Los Angeles,
patrzył na latające po niebie samoloty. Doszedł do wniosku, że w
końcu musi coś zrobić. Poszedł do sklepu i kupił 40
meteorologicznych balonów. Napełnił je helem i przywiązał
do krzesła ogrodowego, które przyczepił do zderzaka swojego
jeepa. Wziął parę puszek piwa, kanapkę i małą wiatrówkę.
Na
koniec przywiązał się do
krzesła i odciął linę, mając nadzieję, że trochę się
wzniesie, polata, z wiatrówki przestrzeli balony i wróci
na ziemię. Ale wystartował jak pocisk, wzniósł się
na wysokość 3000 metrów i szybował tam kilka godzin. I
pewnie do tej pory by tam był, gdyby nie zauważył go pilot
samolotu zbliżającego się do lotniska, który zakomunikował
wieży kontrolnej, że widzi człowieka siedzącego w krześle
polowym. Po pewnym czasie udało się go ściągnąć na ziemię.
Natychmiast został aresztowany. Gdy jeden z reporterów
zapytał go, dlaczego to zrobił, Larry odkrzyknął: „Chłop musi
coś zrobić, bo się zasiedzi”. Jeżeli tacy ludzie potrafią
realizować swoje marzenia, o ileż bardziej my, którzy mamy
właściwy powód do życia, do tego, żeby biec przez życie
dla Jezusa i wszystko temu oddać.
Czy
warto
Jeżeli
do końca rozumiemy słowa Pawła, to wiemy, że to najcięższa
droga przez życie. To droga wybrukowana trudem, łzami i krwią, ale
warto nią biec. To bieg, który wymęczy nas do śmierci. To
jest bieg, który wymaga odpowiedzi na pytanie, czy naprawdę
warto. Czy warto oddać wszystko, co tutaj mamy, żeby biec do końca
dla Jezusa? Odpowiedzi na to pytanie może udzielić historia pięciu
młodych ludzi, którzy 40 lat temu, usłyszeli głos Boga,
wołający ich do dżungli Ekwadoru. Postanowili, że pójdą
do plemienia Indian Kitchua, aby powiedzieć im o Chrystusie.
Przelecieli samolotem nad terenem zamieszkałym rzez to plemię,
zrzucając im drobne podarunki, w celu nawiązania pierwszego
kontaktu. Później okazało się, że mogą się z nimi
spotkać. W niedzielę rano drogą radiową przekazali do USA
wiadomość, że będą mieć z nimi pierwsze spotkanie, a wieczorem
przekażą relację. Niestety, mimo wielu prób, nie udało już
nawiązać z nimi łączności. Kilka dni później ekipa
ratunkowa z USA zjawiła się w miejscu ich obozowania. I tam,
całkiem niedaleko, znaleziono w rzece ciała misjonarzy przebitych
dzidami. Czy warto było narażać życie tych młodych mężczyzn?
Elisabeth Elliot, żona jednego z zamordowanych, odpowiadając na to
pytanie, postawione jej przez reportera Life'u, przeczytała to, co
jej mąż Jim zapisał w pamiętniku na kilka godzin przed śmiercią:
„Nie jest głupcem ten, który oddaje to, czego nie jest w
stanie zatrzymać, żeby osiągnąć to, czego nigdy nie utraci”.
Prawdę tę potwierdzają słowa Pana Jezusa, zapisane w Ewangelii
Mateusza: „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto
straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16:24-25 – BT).
Nie
bądź głupi. Życie to bieg - bieg na czas. Biegnij, żeby wygrać.
A wygrasz, jak stracisz – wszystko, co masz - dla Jezusa.■
[Skrót
kazania, wygłoszonego 14.05.2006 w Społeczności Chrześcijańskiej
„Puławska” w Warszawie, oprac. D.Pacyniak i N. Hury]
Copyright ©
Słowo i Życie 2006