Słowo i Życie nr 3/2006


Lech Bekesza

Biegnij, by wygrać

Ostatnią i prawdopodobnie najtrudniejszą dyscypliną igrzysk olimpijskich jest bieg maratoński. Bieg maratoński to wyścig, w którym sława i porażka oddalone są od siebie o 42 kilometry. Tak przynajmniej było w 1908 roku na olimpiadzie w Londynie. Trasa biegu maratońskiego ciągnęła się od historycznego zamku Windsor do Stadionu Białego Miasta. Po prawie trzech godzinach oczekiwania wiadomość o zbliżającym się zawodniku poderwała tłum na równe nogi. Oczy wszystkich wpatrzone były w bramę stadionu – pojawił się w niej włoski zawodnik Dorando Pietri. Tłum wstrzymał oddech, gdy maratończyk - zamiast biec do mety - skręcił w złą stronę, a po kilku krokach przewrócił sięwstał i znowu upadł. Nie ukończył biegu o własnych siłach i na koniec dnia został zdyskwalifikowany. Wrócił do domu z pustymi rękami, przegrywając bieg swojego życia.

Liczy się meta

Kilka lat temu, oglądając urywki tamtego wydarzenia, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że życie człowieka jest czymś takim jak bieg maratoński. Nieważne, jak ten bieg zaczynamy, i często nieważne, jak przebiegamy. Jeśli nie dobiegniemy do mety, bieg się nie liczy. Dlatego, że życie jest biegiem i maratonem, a to, jak ten bieg zakończymy, ma wpływ na wszystko w naszym życiu. Żeby nam o tym przypomnieć, apostoł Paweł pisze do swoich przyjaciół w Koryncie, którzy zmęczeni życiem, zwolnili kroku: „Czy nie wiecie, że zawodnicy na stadionie wszyscy biegną, a tylko jeden zdobywa nagrodę? Tak biegnijcie, abyście nagrodę zdobyli. A każdy zawodnik od wszystkiego się wstrzymuje, tamci wprawdzie, aby znikomy zdobyć wieniec, my zaś nieznikomy. Ja tedy tak biegnę, nie jakby na oślep, tak walczę na pięści, nie jakbym w próżnię uderzał; Ale umartwiam ciało moje i ujarzmiam, bym przypadkiem, będąc zwiastunem dla innych, sam nie był odrzucony” (1 Kor 9:24-27). Jedna rzecz, która od razu rzuca sie w oczy, to przekonanie apostoła, że życie jest biegiem. I albo będziemy biec przez życie, albo życie nam koło nosa przebiegnie. Paweł wie coś, o czym wiele osób dowiaduje sie za późno – życie jest biegiem na czas. Już od kołyski każda minuta naszego życia skraca czas naszego biegu. Chcemy czy nie, życie jest walką z czasem. Szczerze mówiąc, nigdy nie wiemy, ile nam tego czasu jest dane.

Życie szybko upływa

Rok temu, w piękną majową niedzielę, stałem za kazalnicą w zborze we Wrocławiu. Po nabożeństwie podszedł do mnie Staszek. Ledwo go rozpoznałem - był wychudzony, zmęczony i osłabiony, miał raka wątroby. - Ty jesteś pastorem, czy słyszałeś kiedyś o przypadkach uzdrowienia? – zapytał. Musiałem się przyznać, że o niewielu takich słyszałem. - Chciałbym jeszcze trochę pożyć – mówił przez łzy – zobaczyć jak córka dorośnie. Dwa czy trzy miesiące później dostałem wiadomość, że pewnej jesiennej niedzieli, gdy wszyscy zborownicy zebrali się na nabożeństwie, aby wielbić Pana, Staszek dobiegł do mety swojego życia. Czy chcesz, czy nie, życie jest wyścigiem na czas. I nigdy nie wiesz, ile tego czasu masz. Co więcej, życie szybko upływa, ucieka nam jak woda przez palce. Pewien ojciec w dniu ślubu swojej córki napisał: „Dopiero co trzymałem Cię w dniu Twojego narodzenia – małe zawiniątko w moich rękach. I później mrugnąłem. Jak otworzyłem oczy, stałaś przede mną jako dorosła i dojrzała kobieta”. Takie jest życie...

Nie ścigaj się z innymi

W wyścigu życia wszyscy biegną, ale apostoł Paweł chce, abyśmy nagrodę zdobyli. Czytając jego słowa, można by pomyśleć, że naczytał się jakichś felietonów o wolnym rynku i namawia, aby ścigać się z innymi, starać się ich wyprzedzić. W świecie, w którym pies zżera psa, pasowałoby to bardziej do biografii biznesmena, niż do stron Słowa Bożego. Rzeczywiście, w życiu często ścigamy się, porównujemy się z innymi. Chcemy być wyżej, dalej, mieć większy dom. Im więcej, tym lepiej - aby tylko Kowalskiego wyprzedzić. Mierzymy się względem innych. Nawet pastorzy oceniają się w ten sposób, porównując liczebność zborów i wielkość kaplic. To zawsze jest pokusa. Tak w świecie mierzy się postęp. Gdyby Paweł to właśnie miał na myśli, zachęcałby nas do czegoś, czemu Biblia jawnie się sprzeciwia. Słowo Boże poucza nas przecież, żebyśmy innych popychali do przodu, zachęcali. Apostoł Paweł nie namawia nas do tego, abyśmy się z innymi ścigali, chce tylko, abyśmy wszystko, co mamy, i wszystko, czym jesteśmy, oddali dla biegu przez życie.

Bóg nas nie stawia koło Kowalskiego, by sprawdzić, czy jesteśmy o centymetr od niego wyżsi. Bóg nas nie mierzy względem tych, którzy biegną z nami. Paweł namawia nas, abyśmy wszystko, wszystko co w duszy i sercu posiadamy, oddali dla wyścigu naszego życia. Nie po to, żebyśmy oglądali się na innych, czy siedzą, czy biegną, czy się modlą, czy poszczą. Paweł chce, abyś ty biegł. Tak biegnij, abyś wygrał. Żebyś dobiegł do mety pierwszy. Paweł chce, żebyśmy wszystko oddali dla Jezusa. Ale nie za wielu chce tego posłuchać.

Bieżnia dla wszystkich

Starsi ludzie w moim zborze, słuchając Pawła, wzruszają ramionami i mówią: „My już za starzy. Myśmy już swoje oddali. Niech teraz młodzi zajmą się służbą, my już swoje zrobiliśmy”. Od kiedy to emerytura zwalnia nas ze służby? Czy emerytura oznacza koniec naszego powołania? Największe rzeczy w Królestwie Bożym były dokonane przez ludzi w starszym wieku. John Wesley, przemierzył prawie pół miliona kilometrów na grzbiecie konia, wygłosił 40 tysięcy kazań, napisał 400 książek, nauczył się 10 języków. Wszystko po to, by głosić ludziom Boże Słowo. W wieku 83 lat denerwował się, że tylko przez 15 godzin dziennie może pisać kazania. Gdy miał 86 lat, ubolewał, że może głosić kazania tylko dwa razy dziennie. W swoim pamiętniku napisał, że zauważył u siebie tendencję do wylegiwania się w łóżku do 5:30 rano. „My już za starzy, niech młodzi robią” to tylko wymówka.

Młodzi, prawdę mówiąc, też nie za bardzo chcą dać temu posłuch. Bo czasy się zmieniły, rynek się otworzył, trzeba kasę robić, odnosić sukcesy, no bo przecież trzeba się czymś wykazać. Gonią więc za pieniądzem, za sławą, zapominając o Jezusie. Powiedz mi, co ci z tej kasy? Ile ty jej nazbierasz? Ile ze sobą weźmiesz? Gdy na pogrzebie pewnego bogacza ktoś zapytał: „Ciekawe, ile zostawił?”, ktoś z tłumu odpowiedział: „Wszystko”. Możesz żyć dla kasy, ale wiedz, że zostawisz ją na ziemi. Możesz być sławny, mogą o tobie książki pisać. I co z tego?

Powód do biegu

Paweł chce, abyśmy biegli, bo my mamy powód do biegu. My – naśladowcy Chrystusa - ze wszystkich ludzi na świecie mamy życie. Życie warte życia. Życie nie dla pieniędzy, nie dla samochodu - złomu, który zardzewieje. My mamy życie, które jest warte życia. Dlatego Paweł chce, abyśmy z tą motywacją raczej biegli przez życie, niż się wylegiwali.

Larry Waters zawsze marzył o tym, żeby latać. Od dzieciństwa chciał zostać pilotem, ale słaby wzrok nie pozwolił mu na to. Pewnego dnia, siedząc w swoim ogródku przy domu w Los Angeles, patrzył na latające po niebie samoloty. Doszedł do wniosku, że w końcu musi coś zrobić. Poszedł do sklepu i kupił 40 meteorologicznych balonów. Napełnił je helem i przywiązał do krzesła ogrodowego, które przyczepił do zderzaka swojego jeepa. Wziął parę puszek piwa, kanapkę i małą wiatrówkę. Na koniec przywiązał się do krzesła i odciął linę, mając nadzieję, że trochę się wzniesie, polata, z wiatrówki przestrzeli balony i wróci na ziemię. Ale wystartował jak pocisk, wzniósł się na wysokość 3000 metrów i szybował tam kilka godzin. I pewnie do tej pory by tam był, gdyby nie zauważył go pilot samolotu zbliżającego się do lotniska, który zakomunikował wieży kontrolnej, że widzi człowieka siedzącego w krześle polowym. Po pewnym czasie udało się go ściągnąć na ziemię. Natychmiast został aresztowany. Gdy jeden z reporterów zapytał go, dlaczego to zrobił, Larry odkrzyknął: „Chłop musi coś zrobić, bo się zasiedzi”. Jeżeli tacy ludzie potrafią realizować swoje marzenia, o ileż bardziej my, którzy mamy właściwy powód do życia, do tego, żeby biec przez życie dla Jezusa i wszystko temu oddać.

Czy warto

Jeżeli do końca rozumiemy słowa Pawła, to wiemy, że to najcięższa droga przez życie. To droga wybrukowana trudem, łzami i krwią, ale warto nią biec. To bieg, który wymęczy nas do śmierci. To jest bieg, który wymaga odpowiedzi na pytanie, czy naprawdę warto. Czy warto oddać wszystko, co tutaj mamy, żeby biec do końca dla Jezusa? Odpowiedzi na to pytanie może udzielić historia pięciu młodych ludzi, którzy 40 lat temu, usłyszeli głos Boga, wołający ich do dżungli Ekwadoru. Postanowili, że pójdą do plemienia Indian Kitchua, aby powiedzieć im o Chrystusie. Przelecieli samolotem nad terenem zamieszkałym rzez to plemię, zrzucając im drobne podarunki, w celu nawiązania pierwszego kontaktu. Później okazało się, że mogą się z nimi spotkać. W niedzielę rano drogą radiową przekazali do USA wiadomość, że będą mieć z nimi pierwsze spotkanie, a wieczorem przekażą relację. Niestety, mimo wielu prób, nie udało już nawiązać z nimi łączności. Kilka dni później ekipa ratunkowa z USA zjawiła się w miejscu ich obozowania. I tam, całkiem niedaleko, znaleziono w rzece ciała misjonarzy przebitych dzidami. Czy warto było narażać życie tych młodych mężczyzn? Elisabeth Elliot, żona jednego z zamordowanych, odpowiadając na to pytanie, postawione jej przez reportera Life'u, przeczytała to, co jej mąż Jim zapisał w pamiętniku na kilka godzin przed śmiercią: „Nie jest głupcem ten, który oddaje to, czego nie jest w stanie zatrzymać, żeby osiągnąć to, czego nigdy nie utraci”. Prawdę tę potwierdzają słowa Pana Jezusa, zapisane w Ewangelii Mateusza: „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16:24-25 – BT).

Nie bądź głupi. Życie to bieg - bieg na czas. Biegnij, żeby wygrać. A wygrasz, jak stracisz – wszystko, co masz - dla Jezusa.

[Skrót kazania, wygłoszonego 14.05.2006 w Społeczności Chrześcijańskiej „Puławska” w Warszawie, oprac. D.Pacyniak i N. Hury]


Copyright
© Słowo i Życie 2006

Słowo i Życie - strona główna