MIRKA WÓJCIK
Spieszmy się przystanąć
Chorobą naszych czasów nie jest
AIDS ani SARS. Chorobą naszych czasów nie jest terroryzm ani globalne
ocieplenie. Chorobą naszych czasów jest brak czasu. Przez lata tworzono
precyzyjny system zależności i logicznej perswazji, którego rezultatem
jest stan, że jedna czynność pociąga za sobą lawinę kolejnych. To, co
miało być udogodnieniem i oszczędnością czasu, stało się w efekcie siłą
napędową do bardziej wytężonej pracy w celu nabycia środków, by wejść w
posiadanie urządzeń czy móc korzystać z coraz to nowych możliwości.
Wszyscy prawie daliśmy się złapać w pułapkę gonitwy za rzeczami, a ci,
których z różnych względów nie ma w tłumie maratońskiego biegu po
kolejne osiągnięcia cywilizacji, i tak są ofiarami chronicznego braku
czasu z tej prostej przyczyny, że są częścią systemu.
W rezultacie wszechobecnej
choroby pośpiechu, której ofiarami są nawet dzieci i ludzie starsi,
tylko dwie okoliczności: narodziny i śmierć są w stanie dokonać niemal
cudu – zmusić człowieka Zachodu żyjącego na początku XXI wieku do
przystanięcia na chwilę.
Sama zaczęłam odczuwać skutki
przyspieszenia tempa życia kilka lat temu. Dzisiaj mogę stwierdzić, że
płacę tragiczną cenę za brak czasu.
…zapomniane i zagubione
W ubiegłym roku moje życie na
przeszło miesiąc stanęło niemal w miejscu. Choroba męża i groźba
śmierci nagle wyhamowały lawinę codziennych zajęć i zburzyły gmach
bezwarunkowo pilnych działań. Obawa, że go więcej nie zobaczę, nie
porozmawiam z nim, była impulsem do zawieszenia wszystkiego, co dotąd
wydawało się niezwłoczne, ważne, konieczne. Nagle gest, słowo, dotyk,
spojrzenie nabrały wartości zapomnianej i zgubionej. Czekałam z
utęsknieniem na możliwość bycia obok, dotknięcia, wysłuchania,
powiedzenia. Przerażała mnie możliwość śmierci mojego męża, lecz równie
mocno bałam się, że mogłabym nie być koło niego w chwili odejścia, nie
mieć szansy pożegnania się, dotknięcia ostatni raz, powiedzenia „czekaj
tam na mnie”, wsłuchania się w ostatnie słowa czy poruszenie warg.
Dobry Bóg darował nam kolejne
dni. Jesteśmy razem, możemy rozmawiać, słuchać się nawzajem, dotykać i
pójść na spacer. Wspólnie pić herbatę i śmiać się lub płakać. Możemy…
ale często nie starcza nam na to sił i czasu.
…już nie mam do kogo
Tamten rok był najtrudniejszym
dla mnie okresem w życiu także z innego powodu. Odeszły w nim do
wieczności trzy bliskie mi osoby. Każdą z nich uważałam za swojego
przyjaciela i byłam dumna z tego, że również one uznawały mnie za kogoś
ważnego w ich życiu. Jednak z żadną z nich nie pożegnałam się przed ich
odejściem. Pomimo że wiedziałam o ich chorobie, choć mogłam się
domyślić, że to ostatnia szansa na bycie blisko, powiedzenie ostatniego
słowa czy po prostu pomilczenia… nie zrobiłam tego. Nie znalazłam czasu
i sił. Codziennie budziłam się z myślą, że koniecznie muszę zadzwonić,
pojechać, dowiedzieć się, jaki jest stan, ale potem dawałam się ponieść
fali zajęć. I kiedy powracała myśl o tej osobie, był już późny wieczór,
noc, a po nich ranek i znowu myśl, że koniecznie muszę zadzwonić i dać
znak życia.
I w końcu był telefon, że już
nie mam do kogo zadzwonić, że już nie będę miała szansy porozmawiać,
dotknąć, posłuchać, wyjaśnić. Że nie zdołam dotrzymać danej obietnicy,
że w momencie śmierci będę trzymać za rękę. Nie da się tego cofnąć. I
choć za każdym razem przepełniał mnie smutek, wstyd i żal, to muszę
przyznać, że niewiele to zmieniło w moim życiu.
…chorobliwy pośpiech
Presja codzienności była i jest
tak wielka, że nadal nie znajduję czasu dla tych, którzy są jeszcze
wokół i potrzebują, tak jak ja, przyjaznego gestu, rozmowy, uwagi,
troski, wysłuchania kolejny raz obaw – po prostu bycia razem.
Ten chorobliwy pośpiech nie
dotyczy tylko ludzi, którzy żyją wokół mnie. To dotyczy tak samo, a
może jeszcze bardziej mnie i Boga. Kiedy się zastanawiam nad tym, do
jakiego miejsca doszłam w swej społeczności z Bogiem, jak logicznie i
przekonująco potrafię uzasadniać swój brak czasu, jest mi po prostu
siebie żal i boję się tego, co może przynieść kolejny rok
nieznajdowania czasu.
…godziny płaczu i śmiechu
Ja potrzebuję wiele czasu, aby
kogoś poznać, wsłuchać się, podumać, pobyć sama i zapisać powoli swoje
myśli. Kiedy się zastanawiam, co cennego i wspaniałego otrzymałam od
innych, to nie przychodzą mi bynajmniej na myśl prezenty w złotym
papierku. Jest nim czas. Godziny czekania, rozmów, milczenia, spacerów,
zwierzeń, płaczu i śmiechu. Dni wspólnych planów i ich realizacji.
Chwile wyczerpania i wylegiwania się aż do zmęczenia.
Jednocześnie czas jest tym, co
ja starałam się podarować innym. Wspomnienia wspólnych chwil są jak
skarby, do których sięgam, kiedy tracę nadzieję, siły, kiedy czuję się
nikim i nie potrafię przeżyć kolejnego dnia. Wtedy wspominam godziny
spędzone razem z ludźmi – kiedy to oni i ja wywalczyliśmy dla siebie
czas. Wierzę, że stałe i powolne oswajanie i obcowanie może zaowocować
pokojem – który przewyższa wszelki rozum, siłą – która uchroni przed
załamaniem, i prawdą – która rodzi prawdziwą wolność.
Wiem, na jakim zakręcie życia
jestem. Znam swoje myśli i obawy. Mam świadomość moich wad i silnych
stron. Ale to wszystko nie będzie miało znaczenia, jeśli nie znajdę
czasu, aby nad tym się zastanawiać i pracować.. Chyba jeszcze czegoś
się w minionym roku nauczyłam. Niewiele mam ludziom do dania i niewiele
zdołam od nich przyjąć, jeśli nie znajduję czasu dla Tego, który
stworzył człowieka i sam stał się człowiekiem.
…cudowna powolność
Kiedy po długiej przerwie
powróciłam do studiowania Biblii, szukania woli Boga i dzielenia się z
Nim wielkimi i małymi sprawami mego życia, powróciła fascynacja pewną
szczególną cechą Jezusa. Kiedy żył na ziemi, wiedział, jaki będzie kres
Jego życia, miał świadomość, jak niewiele ma czasu. Ale w sposobie Jego
bycia, nauczania, rozmawiania, jedzenia była cudowna powolność.
Potrafił znaleźć czas dla każdego napotkanego człowieka. Zatrzymywał
się, kiedy inni się spieszyli. Dotykał dzieci i kładł ręce na starców.
Rozmawiał z trędowatymi i ślepymi. Wyjaśniał i tłumaczył na sto
sposobów to, co uznał za ważne. Miał czas na nauczanie tłumów i rozmowę
z jednym człowiekiem. Nikt nie był dla niego zbyt młody, stary, nie
dość ważny czy wykształcony. Jako Stwórca człowieka szanował człowieka,
jako Bóg był gotów umrzeć za człowieka, a dopóki żył na ziemi,
poświęcał swój czas i uwagę każdemu z napotkanych ludzi.
…wielka lekcja
Handel i reklamodawcy coraz
wcześniej zaczynają się szykować do kolejnych świąt Bożego Narodzenia.
Co roku i ja czekam na te dni – szczególne dla mnie, kiedy byłam
dzieckiem, a teraz jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że i tym razem
będzie to okres ważny w moim życiu. Czas, kiedy przy Nim, z Nim i w Nim
znajdę pokój, nadzieję, miłość, wiarę, siłę i prawdę. Że na nowo
poruszy mnie myśl, że Bóg wszechświata postanowił, iż pojawi się na
świecie właśnie w tamtym czasie i miejscu. Że jak każdy ziemianin
będzie przez dziewięć miesięcy noszony pod sercem swej matki. Że
narodzi się jako niemowlę, domagające się płaczem mleka, uwagi,
miłości, dotyku, słowa, bliskości… czasu. Że swym życiem przekaże
wielką lekcję: bycie człowiekiem to trudne zadanie, trudna sztuka i
źródło wielkiej radości. I drugą: że nie udaje się osiągnąć
człowieczeństwa nie poznawszy Stwórcy człowieka. Ale też udowodni, że
można być człowiekiem w słabości, biedzie, nagości, poniżeniu,
wyszydzeniu, opuszczeniu, rozpaczy, lęku, samotności, zhańbieniu,
konaniu, śmierci. Bóg zdecydował się być jednym z ludzi, aby pokazać,
kim zamierzył, aby oni byli. Osobiste poznanie Jezusa budziło w
ludziach tęsknotę za bliskością, jaką może dać szczere, wrażliwe i
pełne szacunku obcowanie z drugim człowiekiem.
Tego właśnie mi trzeba, o to się
modlę i za tym tęsknię. Abym umiała wyhamowywać w codziennym wirze,
przystawać w zgiełku zajęć, by nie zagubić Boga, by nie odsuwać się od
ludzi, by nie zatracić siebie. Tego życzę sobie i wszystkim tym, którzy
mają świadomość, że wielka fala unosi ich coraz dalej od Boga, od
ludzi, od siebie samego. ■