Słowo i Życie - numer 4/2003




 MIRKA WÓJCIK

Spieszmy się przystanąć

Chorobą naszych czasów nie jest AIDS ani SARS. Chorobą naszych czasów nie jest terroryzm ani globalne ocieplenie. Chorobą naszych czasów jest brak czasu. Przez lata tworzono precyzyjny system zależności i logicznej perswazji, którego rezultatem jest stan, że jedna czynność pociąga za sobą lawinę kolejnych. To, co miało być udogodnieniem i oszczędnością czasu, stało się w efekcie siłą napędową do bardziej wytężonej pracy w celu nabycia środków, by wejść w posiadanie urządzeń czy móc korzystać z coraz to nowych możliwości. Wszyscy prawie daliśmy się złapać w pułapkę gonitwy za rzeczami, a ci, których z różnych względów nie ma w tłumie maratońskiego biegu po kolejne osiągnięcia cywilizacji, i tak są ofiarami chronicznego braku czasu z tej prostej przyczyny, że są częścią systemu.

W rezultacie wszechobecnej choroby pośpiechu, której ofiarami są nawet dzieci i ludzie starsi, tylko dwie okoliczności: narodziny i śmierć są w stanie dokonać niemal cudu – zmusić człowieka Zachodu żyjącego na początku XXI wieku do przystanięcia na chwilę.

Sama zaczęłam odczuwać skutki przyspieszenia tempa życia kilka lat temu. Dzisiaj mogę stwierdzić, że płacę tragiczną cenę za brak czasu.

…zapomniane i zagubione

W ubiegłym roku moje życie na przeszło miesiąc stanęło niemal w miejscu. Choroba męża i groźba śmierci nagle wyhamowały lawinę codziennych zajęć i zburzyły gmach bezwarunkowo pilnych działań. Obawa, że go więcej nie zobaczę, nie porozmawiam z nim, była impulsem do zawieszenia wszystkiego, co dotąd wydawało się niezwłoczne, ważne, konieczne. Nagle gest, słowo, dotyk, spojrzenie nabrały wartości zapomnianej i zgubionej. Czekałam z utęsknieniem na możliwość bycia obok, dotknięcia, wysłuchania, powiedzenia. Przerażała mnie możliwość śmierci mojego męża, lecz równie mocno bałam się, że mogłabym nie być koło niego w chwili odejścia, nie mieć szansy pożegnania się, dotknięcia ostatni raz, powiedzenia „czekaj tam na mnie”, wsłuchania się w ostatnie słowa czy poruszenie warg.

Dobry Bóg darował nam kolejne dni. Jesteśmy razem, możemy rozmawiać, słuchać się nawzajem, dotykać i pójść na spacer. Wspólnie pić herbatę i śmiać się lub płakać. Możemy… ale często nie starcza nam na to sił i czasu.

…już nie mam do kogo

Tamten rok był najtrudniejszym dla mnie okresem w życiu także z innego powodu. Odeszły w nim do wieczności trzy bliskie mi osoby. Każdą z nich uważałam za swojego przyjaciela i byłam dumna z tego, że również one uznawały mnie za kogoś ważnego w ich życiu. Jednak z żadną z nich nie pożegnałam się przed ich odejściem. Pomimo że wiedziałam o ich chorobie, choć mogłam się domyślić, że to ostatnia szansa na bycie blisko, powiedzenie ostatniego słowa czy po prostu pomilczenia… nie zrobiłam tego. Nie znalazłam czasu i sił. Codziennie budziłam się z myślą, że koniecznie muszę zadzwonić, pojechać, dowiedzieć się, jaki jest stan, ale potem dawałam się ponieść fali zajęć. I kiedy powracała myśl o tej osobie, był już późny wieczór, noc, a po nich ranek i znowu myśl, że koniecznie muszę zadzwonić i dać znak życia.

I w końcu był telefon, że już nie mam do kogo zadzwonić, że już nie będę miała szansy porozmawiać, dotknąć, posłuchać, wyjaśnić. Że nie zdołam dotrzymać danej obietnicy, że w momencie śmierci będę trzymać za rękę. Nie da się tego cofnąć. I choć za każdym razem przepełniał mnie smutek, wstyd i żal, to muszę przyznać, że niewiele to zmieniło w moim życiu.

…chorobliwy pośpiech

Presja codzienności była i jest tak wielka, że nadal nie znajduję czasu dla tych, którzy są jeszcze wokół i potrzebują, tak jak ja, przyjaznego gestu, rozmowy, uwagi, troski, wysłuchania kolejny raz obaw – po prostu bycia razem.

Ten chorobliwy pośpiech nie dotyczy tylko ludzi, którzy żyją wokół mnie. To dotyczy tak samo, a może jeszcze bardziej mnie i Boga. Kiedy się zastanawiam nad tym, do jakiego miejsca doszłam w swej społeczności z Bogiem, jak logicznie i przekonująco potrafię uzasadniać swój brak czasu, jest mi po prostu siebie żal i boję się tego, co może przynieść kolejny rok nieznajdowania czasu.

…godziny płaczu i  śmiechu

Ja potrzebuję wiele czasu, aby kogoś poznać, wsłuchać się, podumać, pobyć sama i zapisać powoli swoje myśli. Kiedy się zastanawiam, co cennego i wspaniałego otrzymałam od innych, to nie przychodzą mi bynajmniej na myśl prezenty w złotym papierku. Jest nim czas. Godziny czekania, rozmów, milczenia, spacerów, zwierzeń, płaczu i śmiechu. Dni wspólnych planów i ich realizacji. Chwile wyczerpania i wylegiwania się aż do zmęczenia.

Jednocześnie czas jest tym, co ja starałam się podarować innym. Wspomnienia wspólnych chwil są jak skarby, do których sięgam, kiedy tracę nadzieję, siły, kiedy czuję się nikim i nie potrafię przeżyć kolejnego dnia. Wtedy wspominam godziny spędzone razem z ludźmi – kiedy to oni i ja wywalczyliśmy dla siebie czas. Wierzę, że stałe i powolne oswajanie i obcowanie może zaowocować pokojem – który przewyższa wszelki rozum, siłą – która uchroni przed załamaniem, i prawdą – która rodzi prawdziwą wolność.

Wiem, na jakim zakręcie życia jestem. Znam swoje myśli i obawy. Mam świadomość moich wad i silnych stron. Ale to wszystko nie będzie miało znaczenia, jeśli nie znajdę czasu, aby nad tym się zastanawiać i pracować.. Chyba jeszcze czegoś się w minionym roku nauczyłam. Niewiele mam ludziom do dania i niewiele zdołam od nich przyjąć, jeśli nie znajduję czasu dla Tego, który stworzył człowieka i sam stał się człowiekiem.

…cudowna powolność

Kiedy po długiej przerwie powróciłam do studiowania Biblii, szukania woli Boga i dzielenia się z Nim wielkimi i małymi sprawami mego życia, powróciła fascynacja pewną szczególną cechą Jezusa. Kiedy żył na ziemi, wiedział, jaki będzie kres Jego życia, miał świadomość, jak niewiele ma czasu. Ale w sposobie Jego bycia, nauczania, rozmawiania, jedzenia była cudowna powolność. Potrafił znaleźć czas dla każdego napotkanego człowieka. Zatrzymywał się, kiedy inni się spieszyli. Dotykał dzieci i kładł ręce na starców. Rozmawiał z trędowatymi i ślepymi. Wyjaśniał i tłumaczył na sto sposobów to, co uznał za ważne. Miał czas na nauczanie tłumów i rozmowę z jednym człowiekiem. Nikt nie był dla niego zbyt młody, stary, nie dość ważny czy wykształcony. Jako Stwórca człowieka szanował człowieka, jako Bóg był gotów umrzeć za człowieka, a dopóki żył na ziemi, poświęcał swój czas i uwagę każdemu z napotkanych ludzi.

…wielka lekcja

Handel i reklamodawcy coraz wcześniej zaczynają się szykować do kolejnych świąt Bożego Narodzenia. Co roku i ja czekam na te dni – szczególne dla mnie, kiedy byłam dzieckiem, a teraz jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że i tym razem będzie to okres ważny w moim życiu. Czas, kiedy przy Nim, z Nim i w Nim znajdę pokój, nadzieję, miłość, wiarę, siłę i prawdę. Że na nowo poruszy mnie myśl, że Bóg wszechświata postanowił, iż pojawi się na świecie właśnie w tamtym czasie i miejscu. Że jak każdy ziemianin będzie przez dziewięć miesięcy noszony pod sercem swej matki. Że narodzi się jako niemowlę, domagające się płaczem mleka, uwagi, miłości, dotyku, słowa, bliskości… czasu. Że swym życiem przekaże wielką lekcję: bycie człowiekiem to trudne zadanie, trudna sztuka i źródło wielkiej radości. I drugą: że nie udaje się osiągnąć człowieczeństwa nie poznawszy Stwórcy człowieka. Ale też udowodni, że można być człowiekiem w słabości, biedzie, nagości, poniżeniu, wyszydzeniu, opuszczeniu, rozpaczy, lęku, samotności, zhańbieniu, konaniu, śmierci. Bóg zdecydował się być jednym z ludzi, aby pokazać, kim zamierzył, aby oni byli. Osobiste poznanie Jezusa budziło w ludziach tęsknotę za bliskością, jaką może dać szczere, wrażliwe i pełne szacunku obcowanie z drugim człowiekiem.

Tego właśnie mi trzeba, o to się modlę i za tym tęsknię. Abym umiała wyhamowywać w codziennym wirze, przystawać w zgiełku zajęć, by nie zagubić Boga, by nie odsuwać się od ludzi, by nie zatracić siebie. Tego życzę sobie i wszystkim tym, którzy mają świadomość, że wielka fala unosi ich coraz dalej od Boga, od ludzi, od siebie samego.

Copyright © Słowo i Życie 2003
Słowo i  Życie - strona główna