Jarosław Ściwiarski
Z perspektywy szpitalnego łóżka
Nowy
rok rozpocząłem tradycyjnie, jak statystyczny Polak - w gronie rodziny i
przyjaciół. Różnica polegała na tym, że nie było alkoholu, a ostatnie minuty
starego roku spędziliśmy na modlitwie. Od 20 lat w ten sposób rozpoczynam nowy
rok. Pierwszego stycznia najważniejszym wydarzeniem jest nabożeństwo. To dobra
okazja do wspólnego uwielbiania Boga, słuchania Bożego Słowa, uczestniczenia w
Wieczerzy Pańskiej, no i oczywiście zobaczenia się z ludźmi z naszej
społeczności i złożenia sobie życzeń.
Zaczęło się
niepozornie
W Nowy Rok po południu zacząłem mieć - jak mi się wydawało
- dolegliwości żołądkowe. Ale kto by się tam przejmował bólem brzucha po
uczcie, jaka zazwyczaj ma miejsce w sylwestra. Po noworocznym nabożeństwie
zacząłem więc stosować terapię domową: kropelki, tabletki, herbatki itp. Ból
jednak nie ustępował. Nieprzespana noc i kolejny dzień boleści. Jakoś
wytrzymałem, mając nadzieję, że kolejna noc przyniesie ulgę. Tak się nie stało
- ból nie tylko nie osłabł, ale nasilał się z godziny na godzinę. W piątek rano
szybka decyzja - jadę do lekarza. Zostałem przyjęty mniej więcej po dwóch
godzinach. Diagnoza: podejrzenie zapalenia wyrostka robaczkowego. Kolejna wizyta
- u chirurga, znowu oczekiwanie w kolejce, a bolało coraz bardziej i czułem, że
mam coraz mniej sił. Diagnoza: może to nie wyrostek tylko kolka nerkowa, ale
na wszelki wypadek zlecono dodatkowe badania. Znowu bieganie po piętrach,
oczekiwanie i opadanie z sił. Godzina 14:30. Oczekiwanie w izbie przyjęć
stawało się nie do zniesienia, ale zachowywałem pozory, bo nie chciałem
wyglądać na mięczaka. W końcu usłyszałem od lekarza dyżurnego - pobyt w
szpitalu, a dalej się okaże. Wszelkie wątpliwości rozwiewa ordynator. Jedno
przyciśnięcie brzucha i nagłe puszczenie (ból sięgnął zenitu) - prawdziwy fachowiec. I decyzja: OPERACJA.
Co? Ja, który przez ostatnie kilkanaście lat widywałem lekarzy sporadycznie,
mam iść pod nóż?
I po bólu
O 17.00 wjechałem do sali operacyjnej i chwilę później
film mi się urywa. Nie wiem jak długo trwała operacja, ale pewnie dłużej niż
planowano, ponieważ okazało się, że wyrostek rozlał się i sytuacja była
poważna.
Pierwsze chwile na sali pooperacyjnej wydają się trwać w
nieskończoność. Jedyny widok to biały sufit i parawany po obu stronach łóżka.
Pomimo silnych środków przeciwbólowych dochodzę do pełnej świadomości i zdaję
sobie sprawę z powagi sytuacji. W myślach wciąż rozmawiam z Bogiem. Nie mam
pytań typu „dlaczego?". Nawet nie proszę o uzdrowienie, po prostu staram
się rozmawiać jak dziecko z Ojcem. Byłoby niezwykłe, gdybym doświadczył czegoś
nadnaturalnego. Przecież jestem pastorem i takie rzeczy powinny mi się
przydarzać. Ale dla mnie wtedy nadnaturalne było to, co działo się w moim sercu:
Czy potrzeba aż takiej sytuacji, bym w pełni docenił, jak bliskim jest mi Bóg,
ile Mu zawdzięczam, uświadomił sobie, że zawsze mogę na Nim polegać?
Pierwsza
potrzeba
Chciało mi się potwornie pić i jeszcze tysiąc rzeczy było
potrzebą mojego ciała, ale w tamtej chwili najbardziej pragnąłem jednego - by
ktoś usiadł obok mojego łóżka i czytał mi
Boże
Słowo. Pozostawało mi tylko przypominać sobie te wersety, które znałem na
pamięć. Mogłem odtwarzać je w pamięci i
delektować się nimi. Teraz lepiej rozumiem, jak ważne jest uczenie się na
pamięć biblijnych wersetów.
Analogie i
wnioski
Leżałem, obserwowałem, wyciągałem wnioski. Z każdą chwilą
nabierałem sił i czułem, że moje ciało powraca do zdrowia. Zacząłem
analizować to, co działo się wokół. Z perspektywy łóżka szpitalnego świat wygląda
inaczej. A może to ja byłem bardziej wrażliwy na otoczenie i na to, co
widziałem?
Pracując codziennie z ludźmi, mogłem poczynić szereg
porównań. Podejście personelu do pacjentów odnosiłem do tego, jak ja i
członkowie naszej społeczności traktujemy innych. Nie ukrywam, że byłem
poruszony, widząc jakie popełniałem błędy, traktując ludzi przedmiotowo, a nie
podmiotowo. Miałem sporo czasu na pokutę i szukanie odnowy w moim sercu.
Zauważyłem, jak wielu ludzi odwiedza chorych, a mimo wszystko są gdzieś myślami
daleko, jakby ich odwiedziny polegały na oczyszczeniu własnego sumienia i
pokazaniu, że są w porządku, ponieważ zdobyli się na heroiczny wyczyn - wizytę
w szpitalu. Pragnę tu zaznaczyć, że ta obserwacja nie dotyczy odwiedzających
mnie. Tu różnica była znaczna, a
niektóre wizyty było dla mnie absolutnym i bardzo miłym zaskoczeniem.
Przekonałem się, że mam dużą rodzinę,
która naprawdę się o mnie troszczy.
Cenna nauka
Do dziś przechowuję w pamięci telefonu wszystkie SMS-y,
które otrzymałem. Wcześniej, gdy ktoś mnie pozdrawiał fragmentem Bożego Słowa,
dziękowałem, ale nie zawsze sprawdzałem, co on zawiera. Tym razem z pełną
powagą podchodziłem do tego, starając się nie uronić niczego z tego, co
przeczytałem. Dziesiątki telefonów, miłych słów zachęty i pociechy (warto było
być w szpitalu, by tyle otrzymać).
Leżąc przez osiem dni na łóżku szpitalnym nauczyłem się
więcej o podejściu do człowieka i jego prawdziwych potrzebach, niż przez
miniony rok, a może nawet całą dekadę. Pisząc to wciąż odczuwam fizyczne skutki operacji, ale nie jest to
przedmiotem moich rozmyślań. Boję się, by nie zapomnieć lekcji jakiej udzielił
mi Bóg.
Dziś rano czytałem Psalm 73. Przez wiele lat nie spadały na
mnie żadne ciosy (w. 5), a moje serce stawało się coraz mniej czułe. Tego, co
się stało, nie przyjmuję jako kary, ale jako lekcję. Mam nadzieję, że jej
finałem będzie to, o czym pisze Asaf: „Lecz moim szczęściem być blisko Boga.
Pokładam w Panu, w Bogu nadzieję moją, aby opowiadać o wszystkich dziełach
Twoich” (Ps 73,). ■
Autor jest pastorem zboru KZCh „Chrześcijańska
Społeczność” w Dąbrowie Górniczej – red.
Copyright
© Słowo
i Życie 2003