Słowo i Życie - numer 1/2003

Jarosław Ściwiarski

Z perspektywy szpitalnego łóżka

Nowy rok rozpocząłem tradycyjnie, jak statystyczny Polak - w gronie rodziny i przyjaciół. Różnica polegała na tym, że nie było alkoholu, a ostatnie minuty starego roku spędziliśmy na modlitwie. Od 20 lat w ten sposób rozpoczynam nowy rok. Pierwszego stycznia najważniejszym wydarzeniem jest nabo­żeństwo. To dobra okazja do wspólnego uwielbiania Boga, słuchania Bożego Słowa, uczestniczenia w Wieczerzy Pańskiej, no i oczywiście zobaczenia się z ludźmi z naszej społeczności i złożenia sobie życzeń.

Zaczęło się niepozornie

W Nowy Rok po południu zacząłem mieć - jak mi się wydawało - dolegliwości żołądkowe. Ale kto by się tam przejmo­wał bólem brzucha po uczcie, jaka za­zwyczaj ma miejsce w sylwestra. Po noworocznym nabo­żeństwie zacząłem więc stosować terapię domową: kropelki, tabletki, herbatki itp. Ból jednak nie ustępował. Nieprzespana noc i kolejny dzień boleści. Jakoś wytrzymałem, mając nadzieję, że kolejna noc przyniesie ulgę. Tak się nie stało - ból nie tylko nie osłabł, ale nasilał się z godziny na godzinę. W piątek rano szybka decyzja - jadę do lekarza. Zostałem przyjęty mniej więcej po dwóch godzinach. Diagnoza: po­dejrzenie zapalenia wyrostka robaczkowego. Kolejna wi­zyta - u chirurga, znowu oczekiwanie w kolejce, a bolało coraz bardziej i czułem, że mam coraz mniej sił. Diagno­za: może to nie wyrostek tylko kolka nerkowa, ale na wszelki wypadek zlecono dodatkowe badania. Znowu bieganie po piętrach, oczekiwanie i opadanie z sił. Godzina 14:30. Oczekiwanie w izbie przyjęć stawało się nie do zniesienia, ale zachowywałem pozory, bo nie chciałem wyglądać na mięczaka. W końcu usłyszałem od lekarza dyżurnego - pobyt w szpitalu, a dalej się okaże. Wszelkie wątpliwości rozwiewa ordynator. Jedno przyciśnięcie brzucha i nagłe puszczenie (ból sięgnął zenitu) -  prawdziwy fa­chowiec. I decyzja: OPERACJA. Co? Ja, który przez ostatnie kilkanaście lat widywałem lekarzy spora­dycznie, mam iść pod nóż?

I po bólu

O 17.00 wjecha­łem do sali operacyjnej i chwilę później film mi się urywa. Nie wiem jak długo trwała operacja, ale pewnie dłużej niż planowano, ponieważ okazało się, że wyrostek rozlał się i sytuacja była poważna.

Pierwsze chwile na sali pooperacyjnej wydają się trwać w nieskończoność. Jedyny widok to biały sufit i parawany po obu stronach łóżka. Pomimo silnych środ­ków przeciwbólowych dochodzę do pełnej świadomości i zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. W myślach wciąż rozmawiam z Bogiem. Nie mam pytań typu „dlaczego?". Nawet nie proszę o uzdrowienie, po prostu staram się rozmawiać jak dziecko z Ojcem. Byłoby niezwykłe, gdybym do­świadczył czegoś nadnaturalnego. Przecież jestem pa­storem i takie rzeczy powinny mi się przydarzać. Ale dla mnie wtedy nadnaturalne było to, co działo się w moim ser­cu: Czy potrzeba aż takiej sytuacji, bym w pełni docenił, jak bliskim jest mi Bóg, ile Mu zawdzięczam, uświadomił sobie, że zawsze mogę na Nim polegać?
Pierwsza potrzeba
Chciało mi się potwornie pić i jeszcze tysiąc rzeczy było potrzebą mojego ciała, ale w tamtej chwili najbardziej pragną­łem jednego - by ktoś usiadł obok mojego łóżka i czytał mi

Boże Słowo. Pozostawało mi tylko przypominać so­bie te wersety, które zna­łem na pamięć. Mogłem odtwarzać je w  pamięci i delektować się nimi. Teraz lepiej rozumiem, jak ważne jest uczenie się na pamięć biblijnych wersetów.

Analogie i wnioski

Leżałem, obserwowałem, wycią­gałem wnioski. Z każdą chwilą nabiera­łem sił i czułem, że moje ciało powraca do zdrowia. Zacząłem analizować to, co działo się wokół. Z perspektywy łóżka szpitalnego świat wygląda inaczej. A może to ja byłem bardziej wrażliwy na otoczenie i na to, co widziałem?

Pracując codziennie z ludźmi, mogłem poczynić szereg porównań. Podejście personelu do pacjentów odnosiłem do tego, jak ja i członkowie naszej społeczności traktujemy innych. Nie ukrywam, że byłem poruszony, widząc jakie popełniałem błędy, traktując ludzi przedmiotowo, a nie podmiotowo. Miałem sporo czasu na pokutę i szukanie odno­wy w moim sercu. Zauważyłem, jak wielu ludzi odwiedza chorych, a mimo wszystko są gdzieś myślami daleko, jakby ich odwiedziny polegały na oczyszczeniu własnego su­mienia i pokazaniu, że są w porządku, ponieważ zdobyli się na heroiczny wyczyn - wizytę w szpitalu. Pragnę tu zaznaczyć, że ta obserwacja nie dotyczy odwiedzających mnie. Tu różnica była  znaczna, a niektóre wizyty było dla mnie absolutnym i bardzo miłym za­skoczeniem. Przekonałem się,  że mam dużą rodzinę, która naprawdę się o mnie troszczy.

Cenna nauka

Do dziś przechowuję w pamięci telefonu wszystkie SMS-y, które otrzymałem. Wcześniej, gdy ktoś mnie pozdrawiał fragmentem Bożego Słowa, dziękowałem, ale nie zawsze sprawdzałem, co on zawiera. Tym razem z pełną powagą podchodziłem do tego, starając się nie uronić niczego z tego, co przeczytałem. Dziesiątki telefo­nów, miłych słów zachęty i pociechy (warto było być w szpitalu, by tyle otrzymać).

Leżąc przez osiem dni na łóżku szpitalnym nauczyłem się więcej o podejściu do człowieka i jego prawdziwych po­trzebach, niż przez miniony rok, a może nawet całą dekadę. Pisząc to  wciąż odczuwam fizyczne skutki operacji, ale nie jest to przedmiotem moich rozmyślań. Boję się, by nie zapomnieć lekcji jakiej udzielił mi Bóg.

Dziś rano czytałem Psalm 73. Przez wiele lat nie spadały na mnie żadne ciosy (w. 5), a moje serce stawało się coraz mniej czułe. Tego, co się stało, nie przyjmuję jako kary, ale jako lekcję. Mam nadzieję, że jej finałem będzie to, o czym pisze Asaf: „Lecz moim szczęściem być blisko Boga. Pokła­dam w Panu, w Bogu nadzieję moją, aby opo­wiadać o wszystkich dziełach Twoich” (Ps 73,).

Autor jest pastorem zboru KZCh „Chrześcijańska Społeczność” w Dąbrowie Górniczej – red.
 
 Copyright © Słowo i Życie 2003
Słowo i  Życie - strona główna