Cezary Mąka
MIAŁEM
PRZYJACIELA
["Słowo i Życie" nr 4-6/95]
Zapowiadał
się normalny dzień. Nie wiedziałem, że będzie to jeden z tych
dni, które pamięta się do końca życia, l to wcale nie
dlatego, że był dla mnie wyjątkowo pomyślny. Wręcz przeciwnie.
Joni Eareckson we wstępie do jednej ze swoich książek napisała,
że człowiek bywa rozczarowany czy nieszczęśliwy w dwóch
momentach: Kiedy prosi Boga o coś i tego nie otrzymuje albo
otrzymuje coś, o co wcześniej nie prosił. Znalazłem się w tym
drugim położeniu - otrzymałem wiadomość, jakiej nigdy nie
chciałbym usłyszeć. W czwartek rano, 16 marca br. [1995 - red.],
odebrałem telefon z Kołobrzegu. Nie mogłem uwierzyć w to, co
usłyszałem: Rafał Nawrocki nie żyje. Zbladłem, pastor podsunął
mi krzesło. Osaczyły mnie pytania: Jak to możliwe, aby coś
takiego przydarzyło się chrześcijaninowi, dlaczego Bóg do
tego dopuścił?
Śmierć
niespełna dwudziestosiedmioletniego przyjaciela była dla mnie
bardzo bolesna. Od ponad jedenastu lat znałem Rafała. Poznaliśmy
się w Kołobrzegu, gdy rozpoczynaliśmy naukę w Technikum
Rybołówstwa Morskiego na Wydziale Nawigacyjnym. Mieszkaliśmy
w internacie w tym samym pokoju, wspólnie odbywaliśmy
pierwsze rejsy morskie. Razem przygotowywaliśmy się do egzaminów,
zdawaliśmy maturę. Można do tego dodać godziny spędzone na
wachtach na mostku nawigacyjnym, patroszenie ryb i wiele innych
wspólnych epizodów.
Rafał,
jako Jeden z niewielu kolegów z mojej klasy, został
chrześcijaninem. Z tego też powodu łatwiej nam było się
„dogadać" i nasza przyjaźń naprawdę się pogłębiła. Od
tej pory był już nie tylko moim przyjacielem, ale też bratem w
Chrystusie. W okresie studiów był jedynym szkolnym kolegą, z
którym utrzymywałem kontakt, pomimo dzielącej nas
odległości. Rafał studiował w Szczecinie, ja w Warszawie.
Kiedy
myślę o Rafale, mam przed oczyma wiele wspólnie spędzonych
chwil, tych dobrych i tych złych. Szczególnie pamiętam jedno
ze spotkań u niego w domu. Był już zaręczony z Małgosią i
opowiadał mi, jak się poznali, jak to się stało, że postanowili
być razem. Pamiętam jak Rafał powiedział do mnie: Wiesz, Czarek,
w tej małej szatni w naszym zborze (w Kołobrzegu - przyp. red.)
przeżyłem dwa najszczęśliwsze momenty w moim życiu. Pierwszy to
wtedy, gdy modliłem się z jednym bratem, aby Jezus Chrystus
oczyścił mnie z grzechów. Zrobił to i dał mi też pewność,
że z Nim spędzę wieczność. Drugi moment to wtedy, gdy pierwszy
raz z Małgosią modliliśmy się tam o nasze życie i szczerze
rozmawialiśmy o wspólnej przyszłości.
Często
spotykaliśmy się też jako małżeństwa. Ostatnio Rafał z
Małgosią mieszkali w Warszawie.
Mieli tu własne mieszkanie. Rafał miał atrakcyjną pracę.
Małgosia kończyła studia. Byli szczęśliwi i dobrze się im
powodziło pod każdym względem.
Niespełna
kilka miesięcy temu moja żona Kasia i ja przywitaliśmy w naszym
domu nowego członka rodziny - urodził się nam Maciek. Ile radości
i obowiązków wniósł do naszego życia, to trudno
opisać, l wiem, że spotykając się z różnymi, nowymi
sytuacjami dużo łatwiej można było je pokonać jako małżeństwo.
Wiem, jak bardzo żona potrzebuje w tej nowej sytuacji opieki męża
i jak bardzo chce dzielić się z nim radością z pojawienia się
nowego życia.
Małgosia
i Rafał odwiedzali nas często, aby zobaczyć, jak radzimy sobie w
nowej sytuacji. Byli od ponad roku małżeństwem. Wkrótce
mieli doświadczyć tego samego. Miało pojawić się w ich rodzinie
dziecko. Razem chodzili na kurs przygotowujący ich do rodzinnego
porodu. Byli razem, gdy rodził się ich syn - Michał. Położna
przyjmująca poród stwierdziła, że rzadko spotyka tak
rozumiejących się małżonków, którzy by sobie tak
pomagali podczas narodzin dziecka.
Niedługo
cieszył się Rafał ojcostwem. Kiedy Michałek miał trzy tygodnie,
Rafał nie powrócił z pracy do domu. Dnia 15 marca 1995 roku
w drodze do domu zginął w wypadku samochodowym. Wraz z kierowcą
poniósł śmierć na miejscu. Michał nie
zapamięta, niestety, twarzy swego Ojca, a Małgosia nie podzieli już
z Nim ani radości, ani problemów.
Stojąc
nad grobem przyjaciela, patrząc na zgromadzonych młodych ludzi,
wciąż pytałem Boga: Dlaczego akurat Rafał? Dlaczego to w ogóle
się wydarzyło? Może dlatego, bym ja bardziej cenił każdy dzień,
jako darowany przez Boga? Bym był bardziej świadom tego, że
„jeżeli Pan zechce, będziemy żyli i zrobimy to lub owo"? A
może to szczególny sposób przemawiania do tych, którzy
dla Boga wciąż nie mają czasu, a kwestię zbawienia odkładają na
później?
Nie
wiem. l nie tylko ja stawiam sobie takie pytania. Chcę wierzyć, że
człowiekowi wierzącemu wszystko służy ku dobremu, nawet ta
sytuacja, której nie rozumiem, bo nie Jestem w stanie spojrzeć
na nią z perspektywy wieczności.
Nasze
życie jest tak bardzo kruche. Nie możemy przewidzieć, kiedy się
zakończy, ale możemy być przygotowani na odejście z tej ziemi,
tak jak Bóg tego od nas oczekuje. Wiem, że Rafał był gotowy
na spotkanie z Bogiem. Pozostało Jego świadectwo: „(...)
Modliliśmy się do Pana i prosiliśmy Go, aby wszedł do mojego
serca i zamieszkał w nim na zawsze. Prosiłem Pana Jezusa, aby
przebaczył mi wszystkie grzechy i oczyścił swoją niewinną krwią
przelaną na Golgocie. Upragnioną radość, pokój w
sercu i prawdziwą miłość otrzymałem nie przez swoje uczynki,
lecz z łaski za darmo. Teraz mogę wyznawać. że życie z
Chrystusem Panem jest naprawdę wspaniałe. Takiego życia nikt i nic
nie może dać; żaden człowiek ani też największa przyjemność".
Kiedy
czytałem na cmentarzu list pożegnalny, byłem pewien, że jeszcze
się spotkamy. Wiedziałem, że Rafał teraz jest w lepszym miejscu.
Razem z Jezusem Chrystusem. Śmierć nie jest przecież końcem
wszystkiego. Ale to rozstanie tak bardzo boli...
■
Copyright
©
Słowo i Życie 1995