W.
Andrzej Bajeński
Pomoc
dla Rumunii
[Słowo
i Życie nr 3-4/90]
Rumunia.
Problemy tego kraju wystąpiły w grudniu '89 z taką ostrością, że
kazały nam przynajmniej na kilka tygodni zapomnieć o naszych
własnych trudnościach i niedostatkach, a pomyśleć o kłopotach i
zmartwieniach innych. Zaowocowało to pomocą zorganizowaną dla
Rumunów przez naszą „Chrześcijańską Społeczność"
w Warszawie. Gdy do zebranej w Boże Narodzenie specjalnej ofiary
dodaliśmy ubiegłoroczne ofiary na pomoc dla Rumunii, okazało się,
że dysponujemy kwotą około 6 mln złotych. Gdy o naszym zamiarze
wyjazdu do Rumunii dowiedzieli się inni, również chętnie
się przyłączyli. Najpierw „Chrześcijańska Społeczność"
z Katowic — 365 tysięcy, potem zbór KZCh w Kołobrzegu —
754 tys., braterstwo Dulinowie — 5,4 mln, a koszta podróży
w wys. 4 mln zł pokryła nowo powstała Fundacja „Słowo Życia".
Razem
uzbieraliśmy ponad 16,5 mln złotych. Ruszyły zakupy. Ser żółty,
olej, margaryna, cukier, mydło i pasta do zębów, trochę
słodyczy i wędlin. Wiedzieliśmy, co kupować, bo pamiętaliśmy
dobrze zawartość paczek, jakimi nas wspierano jeszcze przecież nie
tak dawno temu. Grupa sióstr posegregowała i spakowała
ofiarowane ubrania.
Rozpoczęło
się jednocześnie załatwianie niezbędnych dla takiej akcji spraw
„papierkowych". Telefony do pastora w Rumunii, kontakty z
Polskim Czerwonym Krzyżem, załatwianie wiz i zakup niezbędnych
dewiz, zezwolenia, ubezpieczenia, listy i w końcu odprawa celna
zapakowanych towarów.
Dwa
załadowane po brzegi mikrobusy i 12 stycznia o godz.9.00 wyruszamy w
drogę. Szybkie i bezproblemowe przejścia na granicach i następnego
ranka mocno zmęczeni wjeżdżamy do Rumunii. Witają nas radosne
pozdrowienia dzieci i dorosłych. Znak „V" — zwycięstwo,
jest najpopularniejszym pozdrowieniem. Nagle pęka tylny resor w
Mercedesie i całkowicie niszczy oponę. Zmieniamy koło i wkrótce
jesteśmy na miejscu, w Timisoarze.
Wspaniały,
oddany przed kilku tygodniami do użytku kościół na ok. 2000
osób jest dla nas wielkim zaskoczeniem, ale nie wszystkie
odwiedzane przez nas kościoły tak się prezentują. Rozładowujemy
połowę przywiezionych rzeczy, druga połowa pojedzie jutro do
innego, mniejszego zboru. Nocujemy w prywatnych domach, bardzo
gościnnych, ale wciąż mocno niedogrzanych. W sobotę wieczór
uczestniczymy w dwóch różnych nabożeństwach. W
niedzielę rano kolejne odwiedziny w kolejnych kościołach.
Oczywiście każdy z gości musi, wg tutejszego zwyczaju, być gotowy
do przekazania tzw. pozdrowień. Mamy też możliwość zwiastowania
Słowa Bożego.
Gdy
wspominamy minione Święta Bożego Narodzenia i naszą
„niewyśpiewaną" na znak solidarności z nimi kolędę, w
oczach wielu ludzi pojawiają się łzy. Oni w ogóle nie mieli
świątecznych nabożeństw.
Po
nabożeństwach setki gorących uścisków dłoni jedziemy do
miasta. Główny plac miasta, pomiędzy operą a katedrą, to
miejsce, gdzie zaczęła się rumuńska rewolucja. Dziś miejsce to
pokrywają liczne wieńce, kwiaty i płonące świeczki. A nad nimi,
pochyleni, w małych grupach, stoją ludzie wznoszący modlitwy i
żałobne pieśni. Przejeżdżają kolejne samochody z pomocą – z
Czechosłowacji, Anglii, Holandii, a nawet jakiś mikrobus... z
Polski. Okazuje się, że to baptyści z Wrocławia.
Jeszcze
kilka rozmów na temat przyszłych kontaktów i w
poniedziałek rano wyruszamy z powrotem. Około 3 nad ranem jesteśmy
w swoich domach; zmęczeni, ale szczęśliwi, że mogliśmy tę jakże
potrzebną pomoc zorganizować. Raz jeszcze doświadczyliśmy na
własnej skórze, że słowa naszego Pana: „Bardziej
błogosławioną rzeczą jest dawać aniżeli brać" są
prawdziwe i aktualne. Pomoc nasza została odebrana w podobny sposób,
jak ubodzy w Jerozolimie przyjmowali wsparcie od zborów
macedońskich, co opisuje ap. Paweł w 11 Kor 9,6-15 (zachęcam do
przeczytania). A dla porządku dodam, że w wyjeździe udział
wzięli: br. W. Latuszek, br. T. Naumiuk, braterstwo A. i O.
Sintonowie oraz ja...■
Pastor
W. ANDRZEJ BAJEŃSKI
[Tekst
opublikowany w „Słowie i Życiu” nr 3-4/90].