Słowo i Życie - strona główna  
  wydawca      prenumerata       redakcja        e-mail
         Wywiad

Jestem przekonany, że sprawił to Bóg

[Słowo i Życie nr 3/89]

REDAKCJA: Nieczęsto się zdarza, że jednej osobie w Kościele powierza się trzy funkcje: skarbnika Naczelnej Rady Kościoła Zborów Chrystusowych, pastora Zboru oraz dyrektora Domu Spokojnej Starości „Betania" w Ostródzie. Sądzimy więc, że Czytelników „Słowa i Życia" zainteresuje ten fakt. Wymienione funkcje, które Brat sprawuje, wynikają ze służby Bogu, ale zanim będziemy mówili o tym szerzej, prosimy o kilka szczegółów dotyczących życia prywatnego.

PAWEŁ WRÓBEL: Nazywam się Paweł Wróbel. Mam lat 48, urodziłem się na Białorusi w rodzinie ludzi wierzących. Do Polski przyjechaliśmy w 1956 roku jako repatrianci. Przymierze z Bogiem poprzez chrzest wiary zawarłem już w kraju, mając 21 lat i odtąd należę do ludu Bożego. W 1967 roku założyłem własną rodzinę, żeniąc się z Elżbietą Wieją z Wisły. Rodzina żony znana jest wśród chrześcijan na Śląsku Cieszyńskim. Mamy dwoje dzieci: Arkadiusz lat 19 i Marta lat 13.

Jakim okolicznościom zawdzięcza Brat wybór swojej drogi życiowej?

Jestem przekonany, że sprawił to Bóg. Mieszkałem w Wiśle i było mi dobrze. Pokochałem krajobraz Śląska Cieszyńskiego i życzliwych mi tam ludzi. Brałem udział w życiu miejscowego Zboru, uczestniczyłem w zjazdach jak i w innych formach kontaktów młodzieży chrześcijańskiej. Mimo szeregu rozmów zachęcających mnie do poświęcenia się pracy w Kościele, początkowo nie łączyłem przyszłości z całkowitym podporządkowaniem mej działalności służbie w Winnicy Pańskiej. Jednak Boże plany były inne.

Bodaj w 1973 roku uczestniczyłem w Zjeździe Młodzieżowym Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego w Warszawie. W czasie nabożeństwa mówiono o potrzebach pracy w Kościele i o powołaniu. Do młodzieży skierowano wezwanie. Wśród chętnych do poświęcenia się pracy w służbie Bożej byłem i ja. Zgłaszając się, wyraziłem swoją gotowość głoszenia nauki Jezusa Chrystusa, l tak, już po wakacjach, trafiłem do Szkoły Biblijnej, którą ukończyłem w 1974 r. Jako absolwent otrzymałem propozycję pracy w Ostródzie, gdzie powierzono mi opiekę nad rozbudowującym się Ośrodkiem Młodzieżowym, Domem Opieki „Betania" oraz miejscowym Zborem. Obowiązków przede mną było dużo, a plany dla Ostródy, tzn. Ośrodka Młodzieżowego i Domu Opieki „Betania" roztaczano wspaniałe.

Miał tam powstać wręcz wzorcowy, nowoczesny młodzieżowy ośrodek kształcenia i wypoczynku młodzieży chrześcijańskiej. Roztaczano wizję zmodernizowanego Domu Opieki dla ludzi w podeszłym wieku, a przy tym nowoczesnej architektonicznie kaplicy. Taka wizja Ostródy była dla mnie, młodego człowieka, wielką szansą. Była to oferta, która marzyła mi się tylko w modlitwach. Zapaliłem się do pracy. Okres letni 1974 roku spędziłem już w Ostródzie. W obowiązki wychowawcy kursu dziecięcego wprowadził mnie br. Aleksy Lewczuk. Poza tym poznałem pensjonariuszy Domu Opieki, a też zgłębiałem formy pracy na kursach młodzieżowych. Wkrótce otrzymałem nominację na kierownika Domu Opieki oraz wybrano mnie na przełożonego miejscowego Zboru i powierzono opiekę nad Ośrodkiem Młodzieżowym. Gwoli ścisłości należy dodać, że Dom Opieki i kaplica mieszczą się w tym samym budynku. Ośrodek zlokalizowano nad jeziorem, na pobrzeżach miasta.

Trzeba przyznać, że jak na rozpoczynającego pracę młodego człowieka obowiązków było niemało. Czy przynajmniej znalazł Brat wsparcie wśród wierzących?

Od początku mego pobytu Ostródzie doświadczyłem szczególnej serdeczności ze strony osób starszych, szczególnie lokatorów Domu Opieki. Zbór był bardzo nieliczny. W tym samym budynku znajdowało się moje pierwsze mieszkanie. Było w bardzo złym stanie technicznym. Przed sprowadzeniem rodziny musiałem je wyremontować. Było trudno, ale wraz z przyjazdem rodziny, wiosną 1975 roku, sytuacja na tyle się unormowała, że poczułem życiową stabilizację.

Funkcję Dyrektora Domu Spokojnej Starości pełni Brat do dnia dzisiejszego. Jeżeli można, porozmawiajmy o tym szerzej.

Dom Spokojnej Starości „Betania" w Ostródzie powstał 30 lat temu w celu zapewnienia opieki ludziom starym, wierzącym, pozbawionym pomocy ze względu na brak rodziny. Nasi współwyznawcy mieli na stare lata znaleźć w nim schronienie, mieć nie tylko zapewnioną opiekę fizyczną, ale i duchową.

Powtarzam, Dom ten powołany został dla ludzi wierzących. Schronienie znalazła tu 25-osobowa grupa w pokojach 3, 4, a bywało i 5-osobowych. Łazienki i sanitariaty znajdowały się w oddzielnych pomieszczeniach, co, zważywszy na wiek pensjonariuszy, nie było najszczęśliwszym rozwiązaniem, a raczej uciążliwością. Z personelem było różnie. Pracowało od 1 do 5 osób. Wynikało to czasami z braku pieniędzy, a czasami z braku chętnych do tej trudnej pracy. Jeszcze do niedawna bytowanie pensjonariuszy można było określić jako trudne.

Jak to wygląda w konfrontacji z państwowymi Ośrodkami tego typu?

Warunki bytowe zapewnialiśmy swoim podopiecznym ogólnie na niższym poziomie. Z drugiej jednak strony u nas zdecydowanie lepsza była atmosfera duchowa i opieka medyczna. Potwierdzają to obserwacje moje i innych. W dużych Domach Opieki człowiek gdzieś się gubi. W małych panuje bardziej rodzinna atmosfera. Ma to duże znaczenie i jest korzystne dla psychiki pensjonariuszy.

Ile personelu winno być zatrudnione przy 25 podopiecznych?

Znam takie proporcje. Na 100 pensjonariuszy winno być 100 osób personelu. Oczywiście to

ideał, na który nie mogą sobie pozwolić nawet Domy Opieki o najwyższym krajowym standardzie. W naszym Domu w najlepszym czasie było zatrudnionych 5 osób. Byliśmy zadowoleni, kiedy mieliśmy dwie kucharki, lekarza, pielęgniarkę i gospodarza domu.

Mówimy o Domu Opieki w czasie przeszłym. Dlaczego?

Cztery lata temu wybuchł pożar, na skutek czego spłonął częściowo dach; poważniejszych jednak spustoszeń dokonała woda użyta do gaszenia. Obecnie Dom Opieki znajduje się w trakcie remontu. Nikt w tej chwili w nim nie mieszka. Nasi podopieczni zostali ewakuowani. Jeżeli Bóg pozwoli, wrócą jesienią 1989 roku do nowych, zmodernizowanych pomieszczeń. Dwuosobowe pokoje zostaną wyposażone w sanitariaty. W pokojach czteroosobowych konflikty były nieuniknione. Teraz niebezpieczeństwo zmaleje dwukrotnie. Przewidujemy, że będzie szesnastu pensjonariuszy, a zajmował się nimi będzie 5- osobowy personel, w tym lekarz i pielęgniarka. To wszystko zapewni podopiecznym większy komfort psychiczny.

Ciekawi nas, czy młodzi kandydaci na pracowników Kościoła są zaznajamiani z pracą wśród ludzi starszych?



Być może tylko teoretycznie. Osobiście będę jednak zabiegał, aby nasi studenci z ChAT-u, a też słuchacze Szkoły Biblijnej takie praktyki mieli. To jest ze wszech miar potrzebne przyszłym duszpasterzom, choćby dlatego, że ludzi starych w Zborach nie brakuje. Jeden Dom problemu opieki nad starszymi naszymi współwyznawcami nie rozwiąże. Powiedzmy otwarcie, to Zbór jest odpowiedzialny za swoich zborowników. Do naszego Domu winni trafić jedynie ci, którzy nie mają nikogo z bliskich i sami już nie mogą sobie poradzić. Zbory muszą rozwiązać sprawę diakonii na własnym terenie. To należy do obowiązków chrześcijanina. Na tym polega praktyczne chrześcijaństwo. Człowiek starszy najlepiej czuje się w ostatnim okresie swego życia w znanym sobie środowisku bliskich i we własnym mieszkaniu. Jest to problem szerszy, którym musi się zainteresować również Naczelna Rada KZCh. Na świecie zaobserwować można separowanie się grup wiekowych. Jest to może bardzo wygodne, szczególnie dla młodych, ale zupełnie niechrześcijańskie. Taki system wypacza charakter człowieka i prowadzi do zwyrodnienia psychicznego. Odseparowani ludzie starsi wpadają w depresję, a ich bunt tym spowodowany wywołuje konflikty. Te złośliwości ludzi starych mają w ich odczuciu zwrócić uwagę na ich osobę. Manifestują w ten sposób swą samotność, proszą o dobre słowo i zainteresowanie. Oni przecież jeszcze żyją i niejeden z nich wniósł w nasze współczesne życie cząstkę tego, co posiadamy.

Z jakich środków utrzymywany był Dom Opieki?

Z funduszy Kościoła oraz 80% odpisu z renty lub emerytury pensjonariusza. Nie otrzymywaliśmy żadnych dotacji od państwa. Bywało i tak, że brakowało środków. W przeszłości Kościół był większy, więc o fundusze było łatwiej. Teraz musimy zmienić podejście do spraw finansowych. Zbór, kierujący do nas starszego człowieka, będzie musiał ponosić większe koszty i niejako będzie musiał partycypować w utrzymaniu pensjonariusza. Ten obowiązek wobec swoich członków może będzie miał tę dobrą stronę, że wzmocni łączność zborowników.

Czy ktoś okazywał szczególne dowody pamięci związane z Domem Spokojnej Starości?

W przeszłości Zbór warszawski z ul. Zagórnej rokrocznie pamiętał o naszych podopiecznych organizując im paczki, karty świąteczne oraz odwiedziny młodzieży z programem. Czyniła tak też kiedyś młodzież ze Zboru olsztyńskiego, gdy pastorem był br. Mikołaj Korniluk. Jeżeli chodzi o misję, to największą pomocą jest misja amerykańska prowadzona przez br. Pawła Bajko, która w bardzo znacznej części wzięła na siebie ciężar kosztów remontu. Obecnie jesteśmy otwarci na wszelką pomoc, którą chcą nam okazać inni. Nie zamykamy się przed nikim z bratnich Kościołów. Ze swej strony przyrzekamy lepiej informować naszych mecenasów o działalności Domu Opieki. Uroczyste otwarcie obiektu planujemy w czerwcu br. Zapraszamy!

Jaka jest różnica między latem a zimą w Ostródzie?

Oczywiście duża. Latem Ostróda ze swoim Ośrodkiem Młodzieżowym staje się centrum ogólnopolskiego życia chrześcijańskiego Kościoła Zborów Chrystusowych oraz innych społeczności. Zadowoleni są również pensjonariusze Domu Spokojnej Starości. Mają kontakt z młodzieżą, o którą modlą się w czasie zimy. Czekają na spotkanie z młodością. Nasz Zbór również ożywia się latem. Na nabożeństwach mamy wtedy dużo uczestników, co dopinguje Zbór w wielu sprawach. Jest to nasze błogosławieństwo.

Czy Ośrodek Młodzieżowy jest także „na głowie Brata"?

Do niedawna tak było. Ośrodek na wakacje musiał być przygotowywany przeze mnie. Obecnie jest pracownik, który opiekuje się Ośrodkiem.

W natłoku obowiązków spadło na Brata doświadczenie związane z poważną chorobą żony!




Jako pastor często spotykałem się z niedolą ludzką. Starałem się jak najlepiej rozumieć i dzielić czyjeś zmartwienia, jednak to nie były moje kłopoty. Tak naprawdę to ja tych ludzi nie rozumiałem. Dopiero przeżycia własne, te związane z chorobą żony, ubogaciły moje wnętrze o nowe doświadczenia. Ale kiedy, nieuleczalna w pojęciu ludzkim choroba potęgowała się i diagnozy lekarzy były coraz bardziej tragiczne, załamałem się. Pocieszeniem była akcja przyjaciół, którzy przedstawiając moją sytuację prosili Zbory o wsparcie modlitewne. Wtedy ponownie poczułem wiarę w możliwość wyzdrowienia żony. Poczułem wewnętrzne zwycięstwo nad strachem, chociaż orzeczenia lekarskie wciąż nie były pomyślne. Mogę powiedzieć, że przez tę chorobę zeszliśmy z żoną aż na samo dno zwątpienia, ale dzięki Bogu na powierzchnię wypłynęło zwycięstwo. To było nasze największe doświadczenie życiowe.

Jak wygląda tydzień pracy pastora?

Trudne pytanie. Każdy dzień jest przeładowany pracą. Wstaję zawsze wcześniej niż reszta rodziny, studiując Pismo Święte i modląc się przez około ½ godziny. To moja osobista społeczność z Bogiem. Zaraz po tym zaczyna się ogólne zamieszanie. Wstaje żona, następnie dzieci. Syn do pracy, córka do szkoły. Śniadanie przeważnie jemy osobno. Około 7.30 jestem zazwyczaj w Domu Spokojnej Starości. Tam mamy społeczną modlitwę ze staruszkami i wspólnie rozważamy Słowo Boże. O 8.00 zwykle jest śniadanie. Następnie muszę mieć czas na rozmowy duszpasterskie z pensjonariuszami. Potem wydaję dyspozycje porządkowe i zajmuję się czynnościami administracyjnymi. Nieraz odwiedzam członków Zboru. Około 15.00 staram się być w domu, aby około 15.30 zjeść wspólny obiad z rodziną.
O 18.00 ponownie pojawiam się w Domu Spokojnej Starości, by mieć drugą w ciągu dnia społeczność modlitewną. Trochę czasu zabierają mi sprawy zaistniałe w ciągu dnia. Wieczorem wracam do domu i tam staram się wspólną modlitwą rodzinną zakończyć dzień. W ciągu tygodnia kształtuję konstrukcję niedzielnego kazania zgodnie z inspiracją Ducha Świętego. Gotowy plan usługi zapisuję pod koniec tygodnia.

Jakie są marzenia Pastora, pracującego w małym miasteczku, jakim jest Ostróda?

Marzy o wielkiej liczbie nawróceń, o tym, by jak najwięcej ludzi przyszło do Zboru. Jest to jednak trudne. Wszyscy się znają. Boją się indywidualizować swoje życie. Ciągle żyją obawą, co inni powiedzą, boją się zmiany, bo to może spowodować, że przestaną być akceptowani przez środowisko, w którym żyją. Na zmianę w swym życiu decydują się tylko najodważniejsi.

Został Brat wyróżniony wyborem do Naczelnej Rady Kościoła.

Tak, na pewno jest to wyróżnienie, ale jednocześnie czasochłonny obowiązek. Oczywiście odbija się to na moim Zborze, Domu Opieki, nie mówiąc o mojej rodzinie. Lata lecą i obowiązków przybywa. Byłem członkiem Rady ZKE, a z chwilą usamodzielnienia się Kościołów wybrano mnie do Naczelnej Rady KZCh. Pełnię funkcję Skarbnika. Jest to przejściowa nominacja, Myślę, że w przyszłych kadencjach tego zaszczytu dostąpią inni.

Czy posiada Brat wizję naszego Kościoła w roku 2000?

Możliwości Kościoła są coraz większe. Mamy nowe pismo, organizuje się wydawnictwo, ulepsza się ciągle metody ewangelizacyjne, powstają nowe Stacje Misyjne. Perspektywy są, ale nadal są do tego potrzebni ludzie. Jeżeli Bóg znajdzie takich, wierzę we wzrost. Widzę Kościół nasz jako rozrastający się, pozyskujący nowe dusze dla Chrystusa.

Dziękując za rozmowę, mamy ostatnie pytanie do Brata. Czego Brat życzy Czytelnikom „Słowa i Życia”?

Życzę duchowego wzrostu tym, którzy interesują się Słowem Bożym. Redakcji życzę ciekawych artykułów i coraz większego nakładu.

Rozmawiał Ryszard Krawczyk

[Tekst opublikowany w „Słowie i Życiu” nr 3/89].


Copyright © Słowo i Życie