TO
JUŻ 10 LAT
wywiad
z Piotrem Karelem – pastorem zboru w Kołobrzegu
[opublikowane
w „Słowie i Życiu nr 1/89]
Maria
Kuna: Bracie
pastorze, w tym roku [1988 - red.] mija 10 rocznica, gdy przybył
Brat do Kołobrzegu. Czy mógłby Brat przybliżyć Czytelnikom
te pierwsze chwile?
Piotr
Karel: Nasz przyjazd do
Kołobrzegu był niespodziewany również dla nas samych.
Wiemy, że była w tym „ręka” Pana, inaczej nigdy byśmy nie
pomyśleli o obecnym miejscu naszej pracy. Po ukończeniu studiów
w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej przez 3 lata pracowałem w
Zarządzie Kościoła oraz w II Zborze warszawskim. Właśnie w tym
czasie intensywnie staraliśmy się nabyć mieszkanie w Warszawie, no
i kupiliśmy... w Kołobrzegu. Nikt mnie nie zachęcał i nie
oferował tej pracy. Z ludzkiego punktu widzenia nie była to praca
zbyt zachęcająca, ale wiedzieliśmy, że jest to nasze miejsce.
MK:
Jak zareagowali na
ten niespodziewany przyjazd Brata nieliczni wierzący w Kołobrzegu?
PK:
Najlepiej byłoby ich samych zapytać. Wiem. że modlili się o
„swojego” pastora. Była to 10-sobowa grupa ochrzczonych,
stanowiąca wtedy placówkę Zboru w Białogardzie. Zborem tym
kierował wówczas brat Sergiusz Kobus i to on właśnie
rozpoczął pracę w Kołobrzegu. Przed podjęciem ostatecznej
decyzji zrobiliśmy razem z br. Michałem Weremiejewiczem rekonesans
w celu „zbadania terenu”. Serdeczna atmosfera, szczere rozmowy z
miejscowy mi braćmi i siostrami utwierdziły mnie w słuszności
mojej decyzji.
MK:
Jak Brat wspomina
początki swojej pracy?
PK:
Początki były bardzo trudne. Placówka nie posiadała
odpowiedniego miejsca na odbywanie zgromadzeń. Zbieraliśmy się w
mieszkaniu prywatnym braterstwa Matulewiczów. Poniemiecki
stary kościółek, w którym obecnie się zgromadzamy,
był pod zarządem Spółdzielni WSS „Społem" i jak nam
oświadczono, Spółdzielnia nie planowała odsprzedaży
budynku wcześniej niż za 8 lat. 30
maja 1978 r., placówka kołobrzeska została przekształcona w
samodzielny Zbór. Radość z tego powodu nie trwała jednak
długo, gdyż wkrótce dwie rodziny wyjechały na stałe z
Kołobrzegu. Planowała wyjazd również rodzina, u której
odbywały się nabożeństwa.
MK:
A więc prawdziwa „apokalipsa” dla nowo utworzonego Zboru?
PK:
Może i „apokalipsa”, ale pod czujnym okiem niebiańskiego Ojca.
On wiedział, co czyni. To, co nam wydawało się złem, On potrafił
obrócić ku dobremu. Nie 8 lat, lecz niecałe 8 miesięcy
czekania i 6 października tego samego roku otrzymaliśmy decyzję
władz miasta i województwa, przyznającą nam prawo do
nabycia wspomnianego budynku.
MK:
Czy chce Brat
powiedzieć, że decyzja o możliwości otrzymania starego,
zdewastowanego budynku kościelnego spełniała marzenia grupy
wierzących?
PK:
Tak! Jak najbardziej! Pamiętam, gdy po załatwieniu wszystkich
formalności 18 lutego 1979 roku otrzymaliśmy klucze do naszej
kaplicy. Pamiętam to nabożeństwo, pełne radości i „gorące”,
pomimo panującego wewnątrz budynku zimna. Niezapomniana to była
modlitwa w scenerii walącego się stropu, odpadłych tynków,
powybijanych szyb. Potem już, od maja'79, zbieraliśmy się
regularnie w prowizorycznie urządzonej salce na chórze
dawnego kościoła.
MK:
Jak poradziliście
sobie, jako nieliczna grupa, z tak ogromnym remontem? Obiekt dziś
wygląda imponująco...
PK:
To jest następny cud! Mówię poważnie, gdyż tego rodzaju
cudów nie ma się zwyczaju dostrzegać. Nie mieliśmy
pieniędzy, by kupić budynek, a cóż dopiero odremontować.
Ale pomoc, jaką otrzymaliśmy od zborów z całego kraju, jak
również z „Department of Mission”, kierowanego
przez
brata Pawła Bajko pozwoliła nam w krótkim czasie odbudować
kaplicę. 6 grudnia 1980 roku odbyło się uroczyste otwarcie.
MK:
Wyobrażam sobie,
jak liczna ekipa musiała pracować, by w tak krótkim czasie
dokonać tego, co widać...
PK:
Aż trudno uwierzyć, że na budowie było zatrudnionych społecznie
tylko 3 braci, tj. br. br. Matulewicz, Sadowski i ja, oraz odpłatnie
jeszcze jedna osoba jako murarz.
MK:
Słyszałam, że w
dniu otwarcia kaplica była przepełniona. Ludzie stali we wszystkich
przejściach, nawet o zebraniu kolekty nie było mowy z powodu tłoku.
Jak wyglądało następne nabożeństwo w tej dużej, mogącej
przecież pomieścić około 200 osób kaplicy?
PK:
Hm... Przez cały tydzień martwiłem się, czy odnajdę między
ławkami „moich” wiernych, czy przypadkiem nie będziemy musieli
się szukać. Z całą pewnością ówczesny Zbór
zmieściłby się w jednej ławce. Ta sytuacja przypomniała mi
legendę o „sar israel”( opiekunie narodu izraelskiego), który
w ostatnim, dziewiątym już dniu hucznego i wesołego Święta
Namiotów, zwanym „Szmini Aceret”, powiedział do
nielicznych pozostałych pielgrzymów: „Moi drodzy, święto
było huczne i hałaśliwe. Teraz, kiedy zostaliśmy sami, proszę
was, zatrzymajcie się jeden dzień i urządźmy święto nieduże,
intymne, w waszej tylko i mojej obecności”. Było to więc takie
ciepłe, miłe spotkanie.
MK:
Dziś zbór
liczy ponad 100 członków, drugie tyle dzieci i młodzieży
oraz sporą grupę sympatyków. Co Brata zdaniem stanowi o
dynamicznym rozwoju Zboru?
PK:
Wierzę, że kluczem rozwoju Zboru są słowa z Dziejów
Apostolskich 2, 42: „I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie,
w łamaniu chleba i w modlitwach... Pan zaś codziennie pomnażał
liczbę tych, którzy mieli być zbawieni”. Staramy się
rozwijać i praktykować wszystkie te cztery elementy nabożeństwa
pierwszego Z boru. Wtorkowe wieczory poświęcamy nauczaniu,
czwartkowe - studium Słowa Bożego i modlitwie. Co niedziela obok
czytania Słowa Bożego i uwielbiania dzielimy społeczność przy
Stole Pańskim. Tego rodzaju podporządkowanie się Słowu Bożemu
wyzwala poczucie odpowiedzialności za misję i pobudza do działań
ewangelizacyjnych, zachęca Zbór do praktykowania społeczności
również poza murami kościoła, otwiera domy ludzi wierzących
w celu głoszenia Ewangelii oraz prowadzi do pielęgnowania
rodzinnego stylu życia członków Zboru.
MK:
Które wydarzenie z 10-letniego okresu życia Zboru
utkwiło Bratu najbardziej w pamięci?
PK:
Myślę, że mając 37 lat nie jestem jeszcze w wieku, w
którym pamięta się tylko niektóre szczegóły.
Pamiętam wiele momentów życia zborowego. Najbardziej jednak
utkwił mi w pamięci dzień 31 grudnia 1982 roku, gdy na naszym
nocnym nabożeństwie po raz pierwszy udzielałem chrztu wiary. Wśród
11 ochrzczonych znalazło się 4 czarnoskórych braci z
dalekiej Nigerii. Dla nich Kołobrzeg stał się miejscem drugich
narodzin. Ten moment przypomniał mi sytuację Etiopczyka z Dziejów
Apostolskich, który w dalekim kraj u poznał Jezusa Chrystusa
jako swego Pana i osobistego Zbawiciela.
MK:
Na koniec stereotypowe pytanie. Czego chciałby
Brat życzyć
sobie na następne 10-lecie pracy w Zborze?
PK:
Powiem krótko, podobnie jak Salomon - mądrości od
Boga w dalszym prowadzeniu Zboru. ■
[Tekst
opublikowany w „Słowie i Życiu” nr 1/89]
Copyright
©
Słowo i Życie