Słowo i Życie - numer 1/2003




Alan Melkumian 
Mocny fundament

Żyjemy w czasach niezwykle szybkich zmian technologicznych, ekonomicznych i społecznych. Stwarza to wiele zagrożeń dla tradycyjnych wartości, a w szczególności dla rodziny. Rośnie liczba rozwodów i przestępczość wśród nieletnich. To tylko zewnętrzne symptomy kryzysu. Nie wydaje mi się, aby problemy te mogły rozwiązać się same czy zniknąć przez poprawę standardu życia.

Sam doświadczyłem kryzysu z powodu tego, że nie stałem na "twardym gruncie". W systemie mych wartości panował relatywizm, wszystko było względne, a granice - zależne od tego, co w danym momencie było dla mnie wygodne.

Z Armenii do Polski

Jestem Ormianinem. W czasie studiów ożeniłem się z Teresą - Polką studiującą w Moskwie. Po studiach zamierzaliśmy zamieszkać w Polsce, ale ogłoszono tam stan wojenny. Zmusiło to nas do osiedlenia się w Armenii. Rozpocząłem pracę na kolei. Szybko awansowałem. Nastała pierestrojka i wolność, wystarczająca do rozpoczęcia własnej działalności gospodarczej. Byłem jednym z pierwszych w Armenii, którzy założyli prywatne firmy. Żona i ja ciężko pracowaliśmy i szybko pojawiły się efekty finansowe. Jednocześnie ujawniły się napięcia w naszym związku. Mnie fascynował styl życia pozbawiony ograniczeń i moralnych standardów.

Niedługo potem wybuchła wojna w górnym Karabachu, a jej skutkiem była całkowita blokada ekonomiczna Armenii. Biznes zaczął podupadać, bo nie było energii, a zamknięte granice uniemożliwiały nabycie materiałów potrzebnych do produkcji. Wkrótce utraciliśmy z trudem zdobytą stabilizację i dostatek materialny. Zdecydowaliśmy się wyjechać z Armenii. Niczego nie mogliśmy stamtąd zabrać. Przyjechaliśmy do Polski tylko z paroma walizkami.

Pułapka bogactwa

Był rok 1992. Zauważyłem, że Polska to dla mnie kraj nieograniczonych możliwości. Znowu startowałem od zera, ale ciężko pracując zarobiłem po roku na duże mieszkanie, dobry samochód i jeszcze starczyło na otwarcie swojej własnej firmy.

W oczach niektórych był to wielki sukces, ale cenę za to zapłaciła moja rodzina. Emocjonalna strona mojego związku z Teresą i dziećmi jakoś zanikła. W ogóle nie miałem dla nich czasu. Myślałem, jak wielu ojców w Polsce, że jedyną moją odpowiedzialnością jest przynoszenie pieniędzy, że one dadzą nam poczucie bezpieczeństwa i stabilizację. Zdobywanie bogactwa staje się pułapką dla wielu.

Moja żona spodziewała się, że mając już pieniądze, będziemy mieć więcej czasu dla siebie i staniemy się sobie bliżsi. Ale stało się dokładnie odwrotnie. Wiele pracowałem i podróżowałem. Ciągle nie było mnie w domu. A na mężczyznę bez mocnego fundamentu moralnego i etycznego, przebywającego często poza domem, czyha wiele pokus. Łatwo naśladowałem innych, którzy z kolei podążali za modelem prezentowanym w mediach: ładne nowe samochody, piękne młode kobiety i brak zahamowań. Gdy Teresa dowiedziała się, że nie jestem jej wierny, nasze małżeństwo się rozpadło. I wcale nie czułem się z tego powodu winny. Nie przeszkadzała mi moja niemoralność. Trwałem w bzdurnym przekonaniu, że sam sobie jestem sterem, żeglarzem i okrętem, że jestem w stanie zdobyć wszystko, co zechcę.

Boża lekcja

Bóg, w którego istnienie wtedy nie wierzyłem, pokazał mi jednak, że się mylę. W ciągu jednego miesiąca moja firma straciła cały kapitał. Walczyłem, ale nic nie mogłem poradzić. Poczułem się całkowicie bezradny i wtedy zrozumiałem, że to nie przypadek, że Bogu nie podoba się to, co robiłem. Byłem już rozwiedziony z Teresą, ale wciąż utrzymywałem kontakt z dziećmi. Pewnego dnia córki poprosiły mnie, bym zawiózł je na ślub kuzyna Teresy. Dalsza rodzina nie wiedziała jeszcze o naszym rozwodzie, więc oczekiwano, że pojawimy się wszyscy na weselu. W kościele, gdy młodzi składali sobie przysięgę, coś we mnie pękło. Łzy leciały mi z oczu. Popatrzyłem na Teresę - też płakała. Wziąłem ją za rękę, a ona widząc moje łzy wszystko zrozumiała. Czułem, jak spada ze mnie wielki ciężar. Podjąłem decyzję o powrocie do domu i zachowaniu wierności małżeńskiej. Po roku ponownie wzięliśmy ślub, tym razem również i kościelny.

Już nie ateista

Zauważyłem, że Teresa jest innym człowiekiem. Po pierwsze, była w stanie wybaczyć mi rzeczy niewybaczalne. Po drugie, oznajmiła że już nie jest ateistką, bo Bóg postawił na jej drodze prawdziwych chrześcijan. Po trzecie, wraz z dziećmi zaczęła chodzić do kościoła. Pewnej niedzieli zapytałem, czy i ja mógłbym z nimi pójść. Odpowiedziała, że mogę, ale miałoby to głębszy sens, gdybym uwierzył i zaprosił Jezusa do swojego życia jako Pana i Zbawiciela. Dała mi też do przeczytania pewną broszurkę, która całą tę ideę wyjaśniała. W trakcie czytania szczerze zaprosiłem Jezusa, by wszedł w moje życie i je uporządkował.

Nadal jednak miałem wiele wątpliwości natury intelektualnej: Jak to możliwe, żeby dziewica urodziła dziecko? Czy jest możliwe zmartwychwstanie Jezusa? Ale skoro dla Boga było możliwe stworzenie świata, możliwe jest również narodzenie z dziewicy i wskrzeszenie z martwych Jezusa Chrystusa. A ci, którzy dali świadectwo w Nowym Testamencie o życiu i Zmartwychwstaniu Jezusa nie mogli kłamać, bo byli oddani Bogu, a kłamstwo byłoby dla nich obrzydliwe. Dlaczego potrafimy wierzyć autorom starożytnym, na przykład Flawiuszowi, a nie chcemy uwierzyć świadectwu tylu ludzi z Biblii? W końcu musiałem zdecydować, że albo Jezus mówił prawdę i był Synem Bożym, albo był szaleńcem. Wybrałem to pierwsze, ponieważ czytając, co mówił Jezus i jak to robił, byłem pod wrażeniem niesamowitej mądrości i logiczności. Uwierzyłem, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym, który umarł za moje grzechy i zaprosiłem Go, by był Panem mojego życia. Uczyniłem to poprzez prostą modlitwę.

Z czasem wszystkie moje wątpliwości znikły, szczególnie te dotyczące historyczności zmartwychwstania Pana Jezusa. Moja wiara uzyskała podbudowę intelektualną. Świat starał się odciągnąć mnie od Boga i wypełnić mój czas zarabianiem większych jeszcze pieniędzy. Ale Teresa i grupa jej przyjaciół modlili się o mnie wytrwale. Pojechaliśmy oboje na konferencję dla małżeństw, co odnowiło i odświeżyło emocjonalnie nasze małżeństwo. W czasie tej konferencji podjąłem mocne postanowienie, że całkowicie odrzucę mój dotychczasowy styl życia i zacznę żyć po Bożemu. Nasze małżeństwo zostało całkowicie odnowione. Pojawiła się bliskość i zaufanie między nami, jakich nigdy przedtem nie mieliśmy.

Wiara w praktyce

Bóg naprawił nie tylko relacje w naszej rodzinie, ale zmienił moje podejście do biznesu. Uczciwość, prawdomówność, podporządkowanie się prawu - te cechy pojawiły się dzięki wierze. Twardo postanowiłem, że nie będę wchodził w przedsięwzięcia, które nie są miłe Bogu, szczególnie takie jak hazard, handel spirytusem itp.

Nie mogę powiedzieć, że wszystkie dziedziny mojego życia są całkowicie naprawione. Daleki jestem od tego rodzaju pychy. Zdaję sobie sprawę, że Bóg nie oczekuje od nas doskonałości. Ale jednego jestem pewien: Moja wiara wywołuje we mnie potrzebę stałego badania i korygowania mojego serca i moich czynów, pragnienie podobania się Jezusowi we wszystkim.

Trzymanie się Bożych wzorców nie chroni nas przed trudnościami, ale pozwala przejść przez nie zwycięsko. Jezus żyjący w nas to skała, na której możemy mocno się oprzeć. Bóg udziela chętnie swej mądrości i mocy tym, którzy Go szukają. Potrzebujemy umiejętnego postępowania według właściwych priorytetów. Nawet posiadając duchowy fundament, możemy zniszczyć nasze małżeństwo, jeżeli praca będzie najważniejszą rzeczą w naszym życiu. Nadal mocno pamiętam lekcję jakiej Bóg mi udzielił, gdy byłem zbyt oddany pracy, myśląc że moja firma nie może się beze mnie obejść. Służbowo jechałem samochodem do Moskwy. Na Białorusi miałem bardzo poważny wypadek: połamany kręgosłup, cztery miesiące w gorsecie z gipsu. Miałem wiele czasu na rozmyślania, analizowanie swojego życia. Wtedy uświadomiłem sobie, że muszę je przeorganizować, nie pozwolić, by praca zjadała czas przeznaczony na sprawy Boże czy dla rodziny.

W czasie mojej niezdolności do pracy firma wylądowała na skraju bankructwa. W tym niezwykle trudnym okresu niczym Hiob dziękowałem Bogu za wszystko. Bardzo głęboko zapadły w moje serce słowa: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi stąd odejdę". "Bóg dał, Bóg wziął, niech imię Pańskie będzie błogosławione". Wydawało się, że nie ma dla nas przyszłości, a ja miałem głęboki pokój w sercu. Szybko wyzdrowiałem. Wierzę, że to Bóg – podobnie jak Hiobowi - zaczął przywracać mi wszystko, co straciłem. Zrozumiałem, że Bóg  może obdarzać bogactwem, niezależnie od naszych wysiłków. Nie oznacza to, że Bóg popiera lenistwo. Podobanie się Bogu ma być najważniejsze. A praca nie może być ważniejsza niż nasi bliscy - rodzina. Wtedy doznajemy Bożego błogosławieństwa.

Alan Melkumian

Alan Melkumian jest współudziałowcem i członkiem zarządu firmy Agrotrade Melkumian & Gąsior w Warszawie (handel artykułami spożywczymi) oraz współudziałowcem firmy Fleur Agro (produkcja mieszanek mlecznych i masła).
Wraz z żoną działają jako wolontariusze w Executive Ministries w Ruchu Nowego Życia. Celem ich służby jest praca wśród biznesmenów. Sprowadza się to m.in. do organizowania obiadów, na których prelegentami są osoby wierzące, zajmujące zwykle wysoką pozycje w świecie polityki i biznesu, dające świadectwo tego, jak Bóg odmienił i odmienia ich życie osobiste, jak ich wiara wpływa na pracę zawodową. Prowadzą również grupy studium biblijnego. 
Alan Melkumian jest członkiem Rady Starszych zboru Chrześcijańska Społeczność w Warszawie. (red.) 

 Copyright © Słowo i Życie 2004
Słowo i  Życie - strona główna