Copyright
© Słowo
i Życie
ADELA BAJKO O SOBIE
[tekst opublikowany w Słowie i Życiu nr 1-3/1997]
Adela Bajko - tłumaczka, prozaik, poetka, żona
Pawła Bajko (założyciela i długoletniego dyrektora Polish Christian Ministries)
jest matką trojga dzieci i babcią trojga wnucząt. Od 40 lat redaguje pismo
„Drogowskaz". Współredagowała wydane w roku 1957 „Pieśni kościelne".
Przetłumaczyła i wydała kantaty: „Niechaj świat Go słucha", „Jezus
przychodzi", „Pierwsza kolęda" oraz cieszące się ogromną
popularnością śpiewniki: „Słońca promienie" (cz. l i II), „Jedna
Pieśń" (cz. l i II), a ponadto autorskie pieśni Haliny Kudzin „W cieniu
Krzyża" oraz śpiewnik dla słowiańskich zborów w czterech językach. Wydała
zbiór wierszy własnego autorstwa pt. „Drogowskazy" oraz „Patrząc w
niebo" Lidii Sacewicz, „Spotkania z Bogiem" Danuty Jacyszyn-Bubel, „Pasja"
Marii Bartikowskiej, „Panu na chwałę" Władysława Babisa, „Z głębi
serc" - zbiór wierszy wg wyboru Alicji Lewczuk. Przez 20 lat
współredagowała audycje radiowe w języku polskim nadawane przez Monte Carlo.(RED.)
Alicja Lewczuk: Nie jestem dziennikarką, nie
proszę więc o wywiad, a raczej o rozmowę, która przybliży Siostrę Czytelnikom
„Słowa i Życia". Która to już wizyta w Polsce?
Adela Bajko: Nie pamiętam. Minęło już tyle
lat. Nie zawsze towarzyszyłam mężowi w podróżach do Polski. Ale jeśli się nie
mylę - jest to mój ósmy lub dziewiąty pobyt w Polsce.
Która z tych wizyt była szczególnie znacząca?
- Chyba pierwsza. Kiedy wróciłam do kraju po wielu latach,
przeżyłam ogromne emocje. Przede wszystkim odwiedziłam moje rodzinne miasto
Łódź, spotkałam się ze znajomymi, z braćmi i siostrami z mojego zboru. To było
najbardziej wzruszające. Ale wszystkie następne odwiedziny były bardzo
przyjemne i miłe. Pamiętam je dobrze.
Skoro mówimy o kolejnych wizytach... Jakie uczucia teraz
towarzyszą przyjazdom do Polski: radość, obawa, niepewność?
- Nie, żadne z nich. Uważam, że nie jestem już tak potrzebna
w Polsce i że raczej jestem ciężarem tam, gdzie jesteśmy. I beze mnie wszystko
toczy się normalnie. Paweł jest dużo ważniejszy dla zborów, a ja, jako kobieta,
więcej wykonam pracy, będąc w domu. W tym roku przyjechałam ze względu na
uroczystość 75-lecia Kościoła Chrystusowego w Polsce i by tłumaczyć Wayne'a.
Przecież w wielu dziedzinach służby w Kościele Siostra
„gra pierwsze skrzypce": tłumaczenie pieśni i artykułów do
„Drogowskazu", redagowanie każdego numeru...
- Tak, robię to, ale jest to drugorzędna rola, ponieważ
właśnie dzięki pozycji Pawła mogę wykonywać tę pracę, za co jestem niezmiernie
wdzięczna. To w żadnym wypadku nie są „pierwsze skrzypce". Wszystko, co
robię, wypływa z potrzeby mojego życia. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jak
potrafię, tak uwielbiam Boga. Tego oczekuje od nas Bóg.
Bóg obdarował Siostrę różnorodnymi talentami. Włada
Siostra pięcioma językami. Z każdego z nich może Siostra tłumaczyć. Pisze
Siostra prozę i poezję, prowadzi spotkania kobiet, gra na pianinie, śpiewa w
chórze. Które z tych zajęć, wypełniających każdy dzień życia, są najbliższe
sercu?
- Trudno
powiedzieć, ponieważ lubię wszystkie, sprawiają mi wiele radości. Zawsze lubiłam
pisać. Redagowanie „Drogowskazu" również jest dla mnie wielką radością
(„Drogowskaz" to moje „dziecko"). Śpiewać też bardzo lubię. Dlatego
tłumaczyłam tyle pieśni i ciągle jeszcze śpiewam w chórze, chociaż wiem, że
wcale nie jestem już im potrzebna, bo mamy wielu chórzystów, ale ja kocham
śpiew. Naprawdę wszystko to robię z wielkim entuzjazmem i radością.
Porozmawiajmy o innym obrazie Siostry Adeli Bajko. Kiedy
przeciętny Polak spotka na trasie gościnny dom Braterstwa Bajków, znajduje w
nim gościnę i przekonuje się, że ta wielka intelektualistka gotuje tradycyjne
obiady, wzorem naszych babć robi konfitury, soki, kompoty, wyrywa chwasty w
ogródku i nawet sadzi las. Jak to możliwe, że Polka o wielkim potencjale
intelektualnym, żyjąca tyle lat w Ameryce, jest wspaniałą, do końca polską
gospodynią?
- To chyba zupełnie naturalne. Ameryka jest moją drugą
ojczyzną, ale Polska wciąż jest pierwsza. Nawet podczas ostatniej olimpiady
całym sercem kibicowałam Polakom, a każdy zdobyty przez nich medal sprawiał mi
ogromną radość. A wracając do kuchni, przyznam się, że nie jest to moje
ulubione zajęcie. Robię to, bo muszę. Czuję jednak, że inna na moim miejscu
wykonywałaby to lepiej. A moi goście nie mają wyboru, muszą mnie znosić.
Ogródek jest dla mnie i męża wielkim relaksem. Po długim siedzeniu za biurkiem,
tłumaczeniu i pisaniu, wyjście do ogródka i wyrywanie chwastów to prawdziwy
odpoczynek.
Miałam przywilej gościć wielu Amerykanów w moim domu.
Wszyscy oni znali Was. O Siostrze zwykle mówili „nasza kochana Dela", napomykając,
że pierwszy kontakt z polską kuchnią mieli u niej właśnie. Czym pozyskuje
Siostra sympatię ludzi?
- Jestem bardzo bezpośrednia. Nie staram się ugościć ich w
jakiś szczególny sposób. Jestem naturalna. Przyjmuję ich jak braci i siostry,
jak kogoś bardzo bliskiego, może dlatego dobrze czują się w naszym domu.
A jednak na dźwięk słów „Siostra Dela" ludziom
śmieją się twarze...
- Myślę, że to naturalne, bo przecież sercem domu powinna
być i jest kobieta. Mojego męża znają jako głoszącego Słowo Boże, zajętego
sprawami Kościoła, a w domu poznawają lepiej mnie. Paweł jest gospodarzem, a ja
sercem domu.
Wspomniałyśmy już o „Drogowskazie". Jeśli się nie
mylę, to pismo ukazuje się już prawie czterdzieści lat. Proszę powiedzieć, jak
powstał ten miesięcznik?
- Zawsze lubiłam pisać i czytać. Marzyłam, że kiedyś Bóg tak
zdarzy, że będę mogła udzielać się i w tej pracy. Gdy pewien brat w Australii
rozpoczął wydawanie pisemka, natychmiast zaczęłam z nim współpracować.
Wysyłałam materiały, trochę wierszy, tłumaczeń. Ale żywot tego pisemka był
krótki. Wtedy powiedziałam sobie, że musimy coś zrobić. W Polsce ukazywało się
wtedy tylko jedno lub dwa czasopisma chrześcijańskie. I tak rozpoczęliśmy
wydawanie „Drogowskazu".
Zdaję sobie sprawę, że teraz w stosunku do innych czasopism
wygląda on skromnie, ale robimy, co potrafimy. Bardzo lubię zbierać materiały,
tłumaczyć. Czytam dużo czasopism angielskich, wyszukując artykuły, które
odpowiadałyby psychice i sercu Polaka. Tłumaczę je, robię korektę, redaguję.
Jeśli mam jakieś wątpliwości teologiczne, pytam męża. Mamy też korespondentów z
Polski, którzy pomagają nam w tej pracy, za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Praca
nad „Drogowskazem" to chyba jedno z moich ulubionych zajęć.
Skąd czerpie Siostra materiały? Czy są współpracownicy
wierni od lat?
- Owszem, tak. Dostajemy artykuły z Polski. Mamy jednego
brata w Ameryce, który regularnie pisze po polsku. Otrzymujemy także wiersze z
Polski. Niektóre są dosyć słabe i wymagają poprawek. Osoby, które pięknie piszą
wiersze, przestały to robić. Bardzo nad tym ubolewam, bo to wybitne talenty.
Ostatnio był u nas w zborze brat, który prowadził ewangelizację. Opowiedział
historię swego życia. Tak bardzo mnie to zafascynowało, że poprosiłam, żeby ją
spisał. Mówił po rosyjsku, chociaż jest Polakiem. Jego rodzice byli katolikami.
Wychował się na Ukrainie, gdzie nauczył się rosyjskiego. Nazywa się Karol
Siedlecki. Opisał swoje życie, a ja streściłam to w „Drogowskazie".
Podczas pierwszej wizyty Papieża w Polsce, w jednej z
relacji telewizyjnych z jakiegoś stadionu wśród przypadkowych osób, z którymi
rozmawiał dziennikarz, była kobieta, która powiedziała fragment wiersza z
„Drogowskazu", nadmieniając przy okazji, że jest jego czytelniczką. Byłam
mile zaskoczona...
- Rzeczywiście, to miłe. Nigdy nie przypuszczałabym, że coś
takiego może się zdarzyć.
Ostatnia strona „Drogowskazu" to pieśń z nutami.
Czterdzieści lat, dwanaście numerów rocznie, to już blisko pięćset pieśni.
Tak. To moje kolejne ulubione zajęcie. Bardzo lubię
muzykę. Jak tylko znajdę coś nowego i ładnego, pojawia się u mnie myśl, że
Polakom będzie się to podobać. Muszę jednak przyznać, że w Polsce słyszę teraz
wiele nowych pieśni, refrenów. Trzydzieści czy czterdzieści lat temu
zapotrzebowanie na utwory muzyczne było znacznie większe, bo były mniejsze
możliwości. Obecnie granice są otwarte. Polska ma dobry kontakt ze światem i
dostęp do muzycznych opracowań, wiele utworów jest tłumaczonych. Cieszy również
to, że pojawiło się wielu rodzimych twórców. Jest tradycją „Drogowskazu",
że w każdym numerze zamieszczamy jedną pieśń. Obecnie mamy jednak trudności z
uzyskaniem pozwolenia na przekład i publikację, bo wymagane są wysokie opłaty.
Korzystam więc z tego, że mamy w zborze wielu emigrantów z byłego Związku
Radzieckiego, którzy przywieźli ze sobą rosyjskie pieśni. Uważam, że są bardzo
ładne i tłumaczę je na polski.
Dzięki Siostrze do Polski dotarły pierwsze pieśni
dziecięce w pierwszej części „Słońca Promieni". Potem była część druga
tego zbioru z pieśniami młodzieżowymi, następnie „Jedna Pieśń" cz. I i II.
Razem to setki niepowtarzalnych utworów. Jest zasadnicza różnica pomiędzy
tłumaczeniem prozy, a tłumaczeniem pieśni...
- Jestem bardzo uczulona na akcenty. Razi mnie bardzo, jeśli
akcenty muzyczne nie zgadzają się z językowymi. Wydane przez nas zbiory pieśni
to już historia, przeszłość.
Nawiązując do historii, czy można zapytać, od ilu lat jest
Siostra na emigracji?
- Większą część mojego życia, bo jesienią będzie już
pięćdziesiąt lat!
Mimo to, wciąż wierna dbałość o czystość języka
polskiego, prawidłowy akcent. To zupełnie niepowtarzalne. Nasza młodzież
wyjeżdża na rok, dwa, a po powrocie brakuje już im polskich określeń niektórych
słów. Jak pielęgnować język ojczysty?
- W naszym domu rozmawiamy po polsku. W zborze też mamy
Polaków, z którymi rozmawiamy po polsku. Czytam bardzo dużo polskiej
literatury. W ten sposób pielęgnuję ojczysty język.
Wspomniała Siostra o domu. Czy dzieci nadal rozumieją lub
rozmawiają po polsku?
- Coraz trudniej im to przychodzi. Odkąd wyjechały z domu na
studia, prawie przez cały rok nie słyszały polskiego języka. Wyjątek stanowiły
tylko wakacje. Oczywiście, rozumieją bardzo dobrze, ale rozmawiać jest im coraz
trudniej. Wynika to trochę z lenistwa, bo używając polskiego muszą się
zastanawiać, prędzej więc powiedzą po angielsku. Zabrzmi to humorystycznie, ale
gdy jestem u córki i chcemy porozmawiać tak, żeby jej dzieci nie rozumiały,
używamy polskiego.
Słyszałam, że wnuki chcąc przypodobać się babci czy
dziadkowi, próbują powiedzieć cokolwiek, choćby dwa słowa, po polsku.
- Po polsku mówią „babcia" i „dziadek".
Początkowo, nie rozumiejąc znaczenia tych słów, myślały, że są to nasze imiona.
Teraz wiedzą, co to znaczy, ale nadal jesteśmy „babcią" i
„dziadkiem".
Kilka lat temu ukończyła Siostra studia. To niezwykłe, że
tak późno podjęła Siostra decyzję o kontynuacji studiów. Czy chodziło o tytuł?
- Nie. Miałam szczęście, bo mieszkamy obok Szkoły Biblijnej.
Mogłam więc chodzić na zajęcia, bo bardzo lubię studiować, zwłaszcza jeśli
chodzi o przedmioty związane z Biblią. Jeszcze gdy dzieci były małe, brałam
jedną lub dwie godziny tygodniowo. Zdawałam egzaminy, dostawałam oceny. Po
pewnym czasie sporo się tego uzbierało. Gdy jeden z profesorów zapytał mnie,
dlaczego się nie zmobilizuję i nie ukończę formalnie studiów, wtedy się zdecydowałam
to zrobić. Nie była to sprawa ambicji, po prostu lubię studiować. Jako
absolwentka wciąż jeszcze chodziłam, jako wolny słuchacz, na lekcje, które mnie
interesowały.
Ile lat jesteście Braterstwo małżeństwem?
- Muszę policzyć. Pobraliśmy się w roku 1951, czyli niedługo
będzie 46 lat.
Mąż Siostry przez prawie połowę tego okresu podróżował...
- Były lata, gdy częściej bywał w podróży niż w domu. Dzieci
były wtedy jeszcze małe. Nasza córka Iwona powiedziała mi kiedyś, że wydawało
się jej, że tatuś ich nie kocha, bo prawie nigdy nie było go w domu, a gdy
wracał to też nie miał czasu dla dzieci, bo było mnóstwo pracy. (Teraz już wie,
że zawsze bardzo je kochał.) To nie było łatwe.
Żony pastorów często mówią o trudach i zmaganiach. Bywa,
że nadmiernie angażują się w sprawy kościelne - kosztem domu i dzieci, a czasem
zupełnie z tego rezygnują, mówiąc, że wystarczy, że mąż poświecił życie
rodzinne i osobiste. Jakiej rady udzieliłaby Siostra żonom pracowników
kościelnych?
- Uważam, że Bóg stworzył kobietę jako pomoc mężowi. Nie
chodzi tylko o dom: pranie koszul czy gotowanie obiadu. Mamy być mu podporą i
pomocą w każdej dziedzinie. Wydaje mi się, że zwłaszcza w pracy duchowej mąż
potrzebuje zachęty od żony. Jeśli tego nie znajduje, nigdy nie będzie wydajnym pracownikiem.
Dla mnie, jako wierzącej kobiety, jest to bardzo ważne. Ciągle wydaje mi się,
że ja nic nie robię, że powinnam więcej pracować dla Boga. Staram się więc
pomagać wszędzie. Jako żony powinny-ty wspierać naszych mężów, jak tylko
potrafimy. Życie twierdza, że za wielkim sługą Bożym często stoi kobieta.
Jesteście wzorowym małżeństwem. Kochacie się, szanujecie
nawzajem. Za co Siostra najbardziej szanuje męża?
- Przede wszystkim za jego oddanie Bogu i za to, że jest
taki cierpliwy i wyrozumiały w stosunku do mnie. Oczywiście, czasem ostro
dyskutujemy, mamy różne zdania. Gdy widzę inne małżeństwa, to dziękuję Bogu za
mojego męża.
Co Siostrę wyprowadza z równowagi?
- Gdy dzieci były w domu, to oczywiście one. Mamy trójkę
dzieci. Różnica wieku jest niewielka i bywało mi wstyd, że tak łatwo
wyprowadzały mnie z równowagi. Nie powinnam była tak reagować. Kiedyś mówiłam
coś do nich podniesionym głosem, okna były otwarte, a za chwilę ktoś zadzwonił
do' drzwi. Pomyślałam sobie, że na pewno słyszał, jak
krzyczałam na dzieci. Zrobiło mi się bardzo wstyd. Wtedy sobie uświadomiłam, że
przecież Bóg słyszy mnie w każdej chwili...
Teraz denerwuje mnie niesprawiedliwość. Przykrość sprawiają
mi nieporozumienia między braćmi, siostrami.
Co w życiu jest najważniejsze?
- Oczywiście Bóg, gdyż Bóg nadaje wszystkiemu sens i nigdy
nie zawodzi. Najgorętsza miłość może pierzchnąć, a nawet zamienić się w
nienawiść. Najlepszy mąż i dzieci mogą zawieść i przysporzyć wiele bólu i łez,
lecz Bóg pozostaje wierny i niezmienny.
W przeciągu mego długiego życia nigdy nie rozczarowałam się
w stosunku do Boga. Nigdy, nawet na sekundę, nie żałowałam, że Jemu powierzyłam
swoje życie. Nie wyobrażam sobie, jak by się potoczyło moje życie, jak bym
wybrnęła z niektórych sytuacji, nie załamawszy się, gdyby Bóg nie był ze mną.
Bez Boga w sercu nie potrafiłabym tak kochać męża, jak go do
dzisiejszego dnia kocham. Nie mogłabym być tak cierpliwa i wyrozumiała dla
naszych dzieci, szczególnie dorosłych już dzieci. Nie potrafiłabym przebaczać i
zapominać urazy, żyć w zgodzie i miłości z otoczeniem i z moimi siostrami i
braćmi w zborze.
<>Cudownie jest mieć Boga za Pana, Przyjaciela, Doradcę i
Pomocnika! I tak mi serdecznie żal tych ludzi, którzy o własnych siłach idą
przez życie i borykają się z trudnościami oraz przeciwnościami. A przecież Bóg
jest tak blisko każdego z nas. Just a prayer away (na odległość
modlitwy), jak wymownie określają to Amerykanie. Tak, wystarczy tylko parę słów
szczerej modlitwy, a Bóg wychodzi nam naprzeciw z wyciągniętymi rękoma. Jak mówi
jedna pieśń: „I odtąd Jezus i ja, wciąż ręka w rękę, >dzielimy razem trudności wszelkie. Czy radość, smutek czy łzy, czy deszcz, czy słońce lśni, po wszystkie me dni - mój Jezus i ja!"
Tego z całego serca życzę wszystkim Czytelnikom „Słowa i
Życia".
[Rozmawiała (we wrześniu '96) ALICJA LEWCZUK
(oprac. N. H.)]