DOBRĄ NOWINĘ USŁYSZAŁEM POD NAMIOTEM
Słowo i Życie nr 7-8/1992
"Wołaj
do mnie, a odpowiem ci
i
oznajmię ci rzeczy wielkie,
o
których nie wiesz".
Długo musiałem wołać, ale wierny i sprawiedliwy jest Pan i
odpowiedział na moje wołanie. Dzisiaj wiem, że to moje wołanie było zagłuszane
i mącone przez naukę, którą byłem karmiony przez długie lata. Szukałem Boga
daleko, a nie wiedziałem, że jest On bardzo blisko: "Oto stoję u drzwi i
kołaczę" /Obj. 3,20/. W kościele, do którego uczęszczałem, jakby nie
zwracano uwagi na to kołatanie Pana. W szkole średniej na lekcjach religii
ksiądz też o tym nie mówił. l gdy skończyłem średnią szkołę, zamiast radości z
oceny bardzo dobrej na świadectwie z religii, w sercu panował ciągły niedosyt
znajomości Boga. Dalej więc czytałem wiele książek o tematyce religijnej,
jeździłem na rekolekcje, a nawet postanowiłem rozpocząć kurs biblijny. Po
pewnym czasie zrozumiałem, że i ta droga nie prowadzi do żywego Boga.
Jednak... "dobry jest Pan" /Ps 34,9/ i w czerwcu
1991 przysłał do mojego miasta Gostynina ludzi, którzy w dość niezwykły sposób,
bo pod namiotem, zwiastowali Dobrą Nowinę. Już podczas pierwszego kontaktu z
nimi odczułem uprzejmość, serdeczność, ciepło i zauważyłem, że to, co robią i
mówią, sprawia im wielką radość. Ich słowa tak bardzo trafiały do serca, jakby
posiadały wielką moc. Ale bagaż tradycji katolickiej, który ze sobą niosłem,
przeszkadzał w pełnym zaakceptowaniu tych ludzi. l tak na przykład ten pastor z
bródką. Na pierwszy rzut oka niby miły człowiek i tak interesująco mówi, ale duchowny
bez sutanny - to nie to. Gdyby to był ksiądz - to co innego. Mimo wszystko
postanowiłem pójść i posłuchać.
Pierwsze wrażenie było ogromnie pozytywne: piękne, radosne
pieśni o Panu Jezusie Chrystusie, świadectwa przemiany życia i żywe Słowo
Boże. Po raz pierwszy ktoś w prosty, obrazowy sposób powiedział mi, jak mogę
osobiście spotkać się z Chrystusem.
Pamiętam jeden z wieczorów, gdy Andrzej mówił o młodym
człowieku z Ewangelii Marka, który przyszedł do Jezusa z pytaniem:
"Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby odziedziczyć żywot wieczny?".
Gdy na koniec rozważania padły słowa: "jednego ci brak...” (Mk 10,21), bardzo
to mnie poruszyło, trafiło w sam środek mojego serca. To trochę zabolało, ale
wówczas zrozumiałem, że życie, jakie wtedy prowadziłem, nie miało głębszego
sensu i wartości. Toczyło się z dnia na dzień, a by je trochę urozmaicić i
"upiększyć", sięgałem po bardzo prymitywny środek - alkohol.
Niestety robiłem to dość często, korzystając z każdej okazji. Z tego powodu
miałem wiele kłopotów w pracy, a także w rodzinie. Gdy pijany wracałem do domu,
zamiast poświęcać czas rodzinie, zająć się synem, kładłem się spać. Po
przebudzeniu zastanawiałem się, jak pozbyć się fizycznego i psychicznego
"kaca". Stałem się niewolnikiem alkoholu, straciłem nadzieję na
jakąkolwiek zmianę mojego życia. Ale - gdy byłem trzeźwy - potrafiłem zakładać
maskę chrześcijanina-katolika, który nie ukrywał się ze swoimi poglądami na
temat wiary i głosił je w różnych okolicznościach. Wrażenie robiłem chyba
niezłe, bo zaproponowano mi pracę katechety w szkole podstawowej. Środowisko, w
którym w ten sposób się znalazłem, miało na mnie pozytywny wpływ i na pewien
czas ograniczyłem spożywanie alkoholu. Ale po kilku tygodniach alkohol
zwyciężył i znowu zacząłem pić. W takim to stanie ducha znajdowałem się w ten
pamiętny wieczór w czerwcu 1991 roku pod namiotem. Na zakończenie padła
propozycja wspólnej modlitwy i przyjęcia Jezusa do swojego życia. Ale pycha
mówiła mi: "Jarek, ty - jako katecheta - nie masz Boga w sercu? Przecież
to niemożliwe. To ciebie nie dotyczy, niech inni podnoszą ręce i modlą
się".
Czas minął szybko. Zespół "Biblii pod Namiotem"
odjechał, a w moim życiu wydarzyła się tragedia. Przez pijaństwo zostałem
usunięty ze szkoły, nie mogłem już dłużej nauczać religii. l wtedy w sercu
powstała przerażająca pustka. Wówczas postanowiłem zadzwonić do tego pastora "spod
namiotu". Zrobiłem to, a on zaproponował mi spotkanie. Przyjechał do mnie
do domu i po krótkiej rozmowie przyjąłem Jezusa Chrystusa do swojego życia,
jako Pana i Zbawiciela. Ci, którzy kiedykolwiek szczerze przyjęli Chrystusa do
swego serca, wiedzą, jak wtedy zmienia się życie, jak staje się radosne,
kolorowe, bogate, pełne, a przede wszystkim wolne.
Dzisiaj jestem wolnym człowiekiem. Bóg usunął z mojego życia
wszelkie nałogi. Mogę w każdej chwili korzystać z tej wolności na zasadzie
możliwości wyboru. Już nigdy nie chcę wrócić do poprzedniego życia. Nie chcę
być cielesnym chrześcijaninem, który przybiera pozór pobożności. Poza tym
jest coś, co odczuwam najbardziej, a co nazywam "naładowanym
akumulatorem": w miejsce ogromnej pustki wszedł Chrystus i On ją
wypełnił. Pamiętam, jak po przyjęciu Jezusa, moi bliscy i znajomi,
pamiętający mnie jako pijaka-katechetę i to tragiczne wydarzenie w szkole,
mówili: "Jarek, jak ty możesz dalej mówić o Bogu, przecież to przechodzi
ludzkie pojęcie". Tak, ludzkie pojęcie przechodzi, ale czy boskie pojęcie
przechodzi - to była moja odpowiedź i dalej głosiłem Słowo Boże, manifestując
przez to swoją przynależność do Jezusa.
Wiele radości i szczęścia daje mi chodzenie z Panem. Gdy po
nawróceniu, na potwierdzenie mojej wiary i przynależności do Chrystusa,
świadomie i dobrowolnie przyjmowałem chrzest, czułem się tak szczęśliwy.
Szkoda, że ludzie przekręcają Bożą naukę i chrzczą niemowlęta.
"Biblia pod Namiotem" kontynuuje w tym roku swą
działalność. Z całego serca pragnę uczestniczyć w tej akcji. Zacząłem od
modlitwy i postu w tej intencji. Moim pragnieniem jest, by być prawdziwym
uczniem Jezusa Chrystusa, a życiem swoim świadczyć, że On ZMARTWYCHWSTAŁ l
ŻYJE, i pragnie wejść i zmieniać życie każdego człowieka, nadać mu sens, tak
jak uczynił to ze mną. Alleluja!
JAREK
[Tekst opublikowany w Słowie i Zyciu nr 7-8/1992]
Copyright
© Słowo
i Życie