Alicja
Lewczukowa
Od
Szeszył do Ostródy
[Słowo
i Życie nr 11-12/1991]
Moje
plany na lato 1991 r. były
bardzo bogate, więc z
niepokojem
czekałam na decyzję dyrektora
ośrodka w sprawie terminu
obozu dla
nastolatków. Rok temu, gdy
żegnałam obozowiczów i
kadrę, mówiłam: "To było
ostatnie lato mojej pracy z
młodzieżą". Tymczasem
nieoczekiwana rozmowa z ojcem
jednego z
uczestników obozu zmieniła
moje zamiary. Ryszard Kobus,
przeglądając zdjęcia w
gablocie kościelnego obiektu
zauważył, że
za rok minie dwudziesta piąta
rocznica pierwszego obozu,
który
odbył się w Szeszyłach.
Zdecydowałam więc, że – aby
zamknąć
pewien okres w moim życiu -
popracuję z młodymi jeszcze
raz. Od
tego czasu bardzo często
kierowałam do Boga myśli, z
prośbą o
Jego przewodnictwo w
przygotowaniach. Rozpoczęłam
pracę nad
tematem ogólnym, lekcjami,
doborem kadry, programem
ewangelizacyjnym, pieśniami i
atrakcjami.
Gdy
zbliżał się termin rozpoczęcia
obozu, zgłoszenia zaczęto
nadsyłać w takich ilościach,
że chętnych starczyłoby na 3
turnusy. Najboleśniejsze
chwile są wtedy, gdy trzeba
włożyć do
koperty odpowiedź: "nie
przyjęta/ty z braku miejsc".
Mimo
to przyjęto więcej osób, niż
ośrodek był w stanie
pomieścić: 130 polskich
dzieci, 40 z Rosji (10 osób
nie
dostało biletu), 19 z
Holandii, 4 z Francji, grupę
ze Stanów
oraz 35-osobową kadrę.
Lekcje
prowadzono w 10 grupach
wiekowych i językowych.
Różniły się
one od zajęć szkolnych.
Nauczyciel podawał temat. Po
kilku
zdaniach wprowadzenia chytrymi
pytaniami prowokował "burzę
mózgów" i wywoływał ostrą
polemikę, a pod
koniec spotkania podsumowywał
wypowiedzi. Lekcja kończyła
się
kilkuminutowym wykładem na
podstawie tekstów biblijnych i
modlitwą.
Program
obozu przewidywał jedną
szczególną atrakcję na każdy
dzień. Składały się na nie
pantomimy, dni narodowe
(holenderski,
ukraiński, francuski),
wycieczki ( Gdańsk, Malbork,
Olsztyn),
ogniska, wizyty w miejscowych
zborach, wieczory talentów
itp.
Grupa z Holandii, większość z
nich to rówieśnicy naszej
młodzieży, była bardzo
utalentowana muzycznie.
Umilała nasz pobyt
wspaniałymi występami mimów,
pokazując scenki zawierające
chrześcijańską myśl lub
ewangeliczne przesłanie.
Pantomimy
prezentowali goście na
przemian z młodzieżą polską.
"Dni
narodowe" zaczynały się
powitaniem w języku gości i
tego
dnia obowiązywały słowa -
proszę, przepraszam, dziękuję,
lubię,
tak, nie - w ich języku.
Jadłospis zawierał
chociaż
jedną narodową potrawę.
Jedliśmy więc w poszczególne
dni sałatę po holendersku,
barszcz ukraiński, francuskie
rogaliki,
a wieczorem opowiadano o życiu
młodzieży, kulturze,
zwyczajach,
kościołach. Uczono nas śpiewać
pieśni w języku gości i (o
zgrozo!) chodzonego -
narodowego tańca
(holenderskiego i
ukraińskiego). Opowiadania
przerywane były oklaskami i
salwami
śmiechu, wywołanymi dowcipem
lektora lub lapsusami
językowymi.
Dzieci z Ukrainy w strojach
ludowych i wieńcach,
zrobionych z
krepiny, powitały zebranych
chlebem i solą.
W
pamięci młodzieży pozostanie
na zawsze wieczór pod krzyżem.
Kiedy zaczął zapadać zmierzch,
wszyscy usiedli na skarpie,
aby w
tej niezwykłej scenerii
obejrzeć wspaniałą pantomimę
"Stworzenie
świata", prezentowaną w
kostiumach przy dźwiękach
efektownej muzyki.
Wstrząsające, niezapomniane
przeżycie. Na
marginesie wspomnę, że dla
wywołania pełnego efektu
główne
postacie spektaklu zapuściły
brody, wąsy, długie włosy.
Wkrótce
zapłonęło piękne ognisko i
długo rozbrzmiewał śpiew.
Nagle
zapadła cisza i gdzieś z wody
dochodził spokojny głos
niewidocznego i tajemniczego
ewangelisty. Nie był to głos
znany.
Próbując rozpoznać ten głos,
wszyscy wsłuchiwali się w
historię i znaczenie Krzyża i
oczyma duszy widzieli Jezusa,
umierającego za nas na krzyżu.
Na zaproszenie ewangelisty
wyszły
pod krzyż dziesiątki młodych.
Kiedy utworzono małe kółka
modlitewne, wiele, wiele osób
wyznawało grzechy i oddało
swoje serce Jezusowi, a
wszyscy dziękowali Bogu i
uwielbiali Go.
Młodzież
mówiła, że zdarzyło się coś
nieoczekiwanego. Jednak
wychowawcy wiedzieli, że była
to odpowiedź na gorliwe i
wytrwale
modlitwy personelu połączone z
postem i Wieczerzą Pańską. Był
to dzień wypełnienia obietnicy
"Ktokolwiek wezwie Imienia
Pańskiego, zbawiony będzie".
Oczywiście w tej wielkiej
grupie
młodzieży nie wszyscy byli
świadomi swego kroku, więc
zapowiedziałam następnego dnia
o określonej godzinie
specjalne
spotkanie. Chwilę przed tym
podbiega do mnie 14-letnia
dziewczynka w
stroju kąpielowym i pyta:
"Ciociu, czy ja MUSZĘ się iść
nawrócić, czy mogę najpierw
się wykąpać?" To jeden z
przykładów, który wskazuje na
konieczność
prowadzenia rozmów
indywidualnych. Zadowalanie
się zbiorczymi
nawróceniami - bez
duszpasterstwa - czyni wiele
zła.
Inny
niezapomniany dzień to
niedziela, również poprzedzona
modlitwami i przygotowaniem
zaproszeń dla ludzi z miasta
na
specjalny program przy
ognisku. Na poranne
nabożeństwa młodsza
młodzież z grupą rosyjską
poszła do Kościoła Baptystów,
a starsza z grupą holenderską
poszła do Domu Starców. Po
nabożeństwie wszyscy spotkali
się w centrum i ze śpiewem
szli
ulicami rozdając zaproszenia
na wieczór. W kilku punktach
miasta pokazano pantomimy. W
miejskim parku spotkano
wczasowiczów
z Gruzji i między innymi
właśnie oni przyjechali
autokarem na
ognisko. Świadectwa, kazania,
śpiew i modlitwy poruszyły
wielu
Gruzinów. Wzięli adresy od
grupy rosyjskiej do znanych
kościołów w Gruzji, a po
otrzymaniu Nowych Testamentów
obiecali, że będą je uważnie
czytać. Jeszcze przez dwa dni
przychodziła do nas grupa
chłopców, aby uczyć się o
Jezusie.
Trzy
osoby spośród gości z Holandii
poprosiły o udzielenie
chrztu. Była to niecodzienna,
jak na obóz młodzieżowy,
uroczystość. Katechumeni,
otoczeni pierścieniem
rozśpiewanej
młodzieży, przed Bogiem i
ludźmi wyznawali wiarę w
Jezusa
Chrystusa jako swego
Zbawiciela, a dwaj bracia
udzielili im chrztu w
jeziorze. Dwie ochrzczone
osoby czekały na ten dzień aż
13 lat.
Nadszedł
ostatni dzień. Porządki,
uroczysty bankiet, drobne
upominki dla
Holendrów, cenne dla dzieci
Wschodu, podziękowania,
życzenia
i łzy pożegnania. Wiele
wspaniałych przeżyć zgotował
Bóg
nam i młodzieży w ciągu całego
turnusu: duchowe zwycięstwa,
odpowiedzi na modlitwę,
radości i pokarm duchowy.
Jedna z
uczestniczek tak powiedziała
na pożegnanie: "Bóg
darował nam tyle pokarmu
duchowego, że tylko głupi
wyszedł stąd
głodny". A jeden z nauczycieli
powiedział: "Wiesz, Alu,
czuliśmy się jak w przedsionku
nieba".
To
było dwudzieste piąte lato z
dziećmi. W moim odczuciu jedno
z
najpiękniejszych. Z niektórymi
osobami łączy nas praca od
kilku ostatnich lat i choć
zazwyczaj nie podaję nazwisk
współpracowników, tym razem
robię to, wyrażając
wdzięczność za wspaniałą
postawę, pełne wzajemne
zrozumienie i
oddanie w służbie Bogu i
dzieciom.
Nauczyciele:
Agnieszka Dorocińska, Basia
Kuźniar, Grażyna Kwoka,
Mirosława
Mądrzycka, Krysia Szałowska,
Leszek Greszta, Andrzej
Jakoniuk, Teo
Jos, Paweł Podwysocki, Ryszard
Kwoka. Marcin Zwoliński.
Wychowawcy:
Jola Filioli, Jadwiga Greszta,
Edyta Janczara, Ania
Kasperkiewicz,
Krystyna Kostrzewa (finanse),
Alicja Krystoń, Regina Olczak,
Marta
Rogulska, Swieta Szewczenko,
Hania Tranda, Bogusia
Zumżalska, Robert
Kaczmarski, Lonek Lewczuk,
Grzegorz Ogonowski.
Asystenci:
Tadeusz Filipek, Daniel Karel,
Daniel Lewczuk.
Kuchnia:
Stanisława Bąk, Halina
Podwysocka, Wiesia Rawska,
Aleksandra
Stępniak, Ela Zych.
PS.
Dziwne uczucie ogarnęło
mnie, gdy wkładałam do
gabloty grupowe
zdjęcie III turnusu.
Cofnęłam się błyskawicznie
myślą do
pierwszych lat pracy,
począwszy od 1966 r. w
Szeszyłach przez
Świętajno, Wisłę, Liwę,
Stecówkę, Lidzbark
Warmiński,
Bielski Podlaski, a od 1972
r. co roku w Ostródzie.
Odpowiedzialnymi za pierwsze
obozy byli Konstanty
Jakoniuk, Jurek
Bajeński oraz Alicja i Lonek
Lewczukowie, a opiekunem z
ramienia
Kościoła był br. Bolesław
Winnik. Później kadra
powiększała się o nowe
osoby. Zmienny był charakter
obozów
- od roboczych (prace przy
żniwach) przez wędrowne,
umuzykalniające,
wypoczynkowe, biblijne, aż
przybrały obecną
formę. Uczestnicy kolonii
to... kolejne pokolenia.
Często
trudno było rozpoznać byłego
obozowicza w obecnym
wąsatym,
brodatym, brzuchatym
tatusiu, który przywiózł na
turnus dzieci. Wieloletnie
doświadczenia, zdobyte
głównie na
podstawie własnych błędów
sprawiły, że ostatnie lata
były
naprawdę wszechstronnie
ciekawe, udane. Bez żalu
odchodzę,
wiedząc, że moją funkcję
przejmuje młode,
utalentowane
pokolenie. Bez żalu
odchodzę, gdyż praca
minionych lat nie była
daremna. Radość wypełnia
serce, gdy widzę i słyszę,
że
dziesiątki osób, które
nawróciły się na tych
kursach, wypełniają zbory, a
wielu tych ludzi to
odpowiedzialni
pracownicy Kościołów.
Jestem
Bogu wdzięczna, że uczynił
mnie bezpośrednim świadkiem
realizacji Jego wspaniałego,
wszechmądrego działania. Mam
przywilej służyć Mu nadal,
lecz obecnie w innej
dziedzinie. ■
[Słowo
i
Życie nr 11-12/1991]