PRZEDE WSZYSTKIM
"Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca
i Syna, i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem"
(Mat. 28,19-20) - to polecenie zostawił swym uczniom Jezus Chrystus, gdy
odchodził do swojego Ojca. Słowa te w różnej wersji są zapisane w ewangeliach
i Dziejach Apostolskich, a najbardziej znana wersja przytoczona wyżej zwana
jest Wielkim Nakazem Misyjnym.
Na początku
Jak realizowali to zadanie pierwsi chrześcijanie? Na początku dość niemrawo.
Wprawdzie w Jerozolimie powstał potężny zbór, ale składał się w zasadzie
wyłącznie z Żydów i miał on duże opory przed głoszeniem Ewangelii wśród
pogan. Ale Bóg miał swoje sposoby. Jednym z nich było dopuszczenie prześladowań.
Te prześladowania, których założeniem było stłumienie Ewangelii, były jak
gaszenie benzyny za pomocą wody. Strumień wody rozbija benzynę i powoduje,
że rozlewa się ona po większej powierzchni, rozszerzając ogień, a nawet
jeśli woda przykryje benzynę, po chwili benzyna jako lżejsza wypływa na
wierzch. Tak więc prześladowania spowodowały, że chrześcijanie nie tylko
nie zaprzestali swej działalności w samej Jerozolimie, ale rozproszyli
się po całym Imperium Rzymskim i nawet poza jego granice. Wszędzie tam,
gdzie docierali, docierała też Ewangelia. Ewangelia była głoszona nie tylko
poprzez słowa. Chrześcijanie dbali o biednych, mocą Ducha Świętego uzdrawiali
chorych i opętanych, dawali przykład odmienionego życia. Przez kilka następnych
stuleci Kościół rozwijał się z niezwykłą mocą.
Marzenia
Dziś często w Kościołach mówi się o powrocie do tamtych czasów. Współcześni
chrześcijanie nierzadko mówią, że chcieliby, aby ta gorliwość, ten zapał,
ta prostota powtórzyły się. I faktycznie, z zapartym tchem można wysłuchiwać
czy oglądać relacje z wielkich przebudzeń afrykańskich lub w Ameryce Południowej.
Nawet za naszą wschodnią granicą Kościoły wspaniale się rozwijają. Zwiastowaniu
towarzyszą znaki i cuda, nawracają się setki, czasem tysiące ludzi. Gdy
się tego słucha, można pomyśleć, że jest tak jak wtedy, gdy żyli apostołowie,
Kościół wypełnia swą misję - realizuje Wielki Nakaz Misyjny... Tylko dlaczego
tu, w Polsce, jakoś nic wielkiego się nie dzieje? I może nam trochę żal,
że w naszym kraju brak tak spektakularnego przebudzenia. Owszem, Kościoły
powoli się rozwijają, ale to nie to samo. Niektórzy mówią, że nie chodzi
o liczby, nie ilość, lecz jakość, jakość chrześcijaństwa z pierwszych wieków.
I niewątpliwie, jest w tym sporo racji. Ale gdy patrzymy do Biblii, widzimy
różne zbory, Kościoły, w których z jakością bywało różnie, a mimo to rozwijały
się i były pełne mocy Ducha Świętego. Chcę przez to powiedzieć, że problem
jakości w Kościele nie pojawił się w XX wieku, a wzrost, rozwój jest dla
Kościoła czymś naturalnym, wrodzonym, zaś jego brak - swego rodzaju fenomenem.
Biblia wyraża się jasno: ważne jest jedno i drugie. Jedno nie wyklucza
drugiego. Wzrost liczebny nie musi odbywać się kosztem jakości, a nawet
można powiedzieć, że jedno wypływa z drugiego. Zdrowy, biblijny Kościół,
to Kościół misyjny, wychodzący do ludzi i ich problemów z Ewangelią, a
nie tylko koncentrujący się na sobie. Nie znaczy to, że w zdrowym Kościele
ludzie zawsze będą się tłumnie nawracać. Ostatecznie to nie my nawracamy
ludzi, lecz jest to dzieło Ducha Świętego. Wierzę, że Bóg - o wiele bardziej
niż my - pragnie, aby wszyscy ludzie zaufali Mu, o wiele bardziej od nas
pragnie przebudzenia w Polsce. Dlatego wierzę, że takie przebudzenie jest
możliwe i jest nam bardzo potrzebne.
Co robić?
Co zatem robić, jeśli - mimo wszystko - nic (albo raczej niewiele) się
dzieje, jeśli nie ma spektakularnego przebudzenia?
Odpowiedzi może być bardzo wiele. Z reguły próbujemy szukać przyczyn:
brak modlitwy, brak postu, brak zdrowego nauczania, to wina ludzi, że nie
chcą przyjąć Ewangelii itp. Czasem bardziej praktycznie pytamy: co robić,
aby ono było? Próbujemy różnych metod ewangelizacji, zaczynamy więcej się
modlić, studiujemy temat wzrostu Kościoła. Jestem przekonany, że te wszystkie
działania są dobre i mogą, jeśli są czynione wytrwale i z właściwą motywacją,
przyczynić się do przebudzenia. Wierzę, że podstawowym kluczem do przebudzenia
jest bliska więź z Bogiem. To jest podstawa i od tego wszystko zależy.
Ale warto też zastanowić się nad doborem odpowiednich metod pracy, po to,
by być zrozumiałym i czytelnym w naszej kulturze.
W kulturze europejskiej ludzie przyzwyczaili się do chrześcijaństwa.
Od czasu edyktu mediolańskiego z roku 313, mocą którego cesarz uczynił
z chrześcijaństwa religię niemalże państwową, przez wiele stuleci bycie
chrześcijaninem było wręcz obowiązkowe. To zaowocowało w końcu m.in. wypaczeniem
lub odrzuceniem wielu wartości chrześcijańskich. Dziś niektórzy mówią,
że żyjemy w epoce postchrześcijańskiej, że chrześcijaństwo to przeżytek.
Ludzie nie tyle agresją, co często znudzeniem i obojętnością, reagują na
Ewangelię. Czy wiec chrześcijanie mają czuć się zniechęceni? Czy należy
zrezygnować z realizowania Wielkiego Nakazu Misyjnego? Zdecydowanie nie!
Analogie biblijne
Jeśli uważamy za rzecz słuszną szukanie analogii miedzy stanem obecnym
a sytuacjami opisanymi w Biblii, dobrą ilustracją może być sytuacja Izraela
w niewoli babilońskiej. Izrael żyjący w rozproszeniu, w nieprzyjaznym sobie
społeczeństwie, doznawał duchowego odrodzenia. Żydzi zaczęli w swym nieszczęściu
zwracać się do Boga. I na pewno byli wśród nich ludzie nieszczerzy czy
niewierzący, ale byli też tacy jak Daniel, Ezdrasz czy Nehemiasz, którzy
oczekiwali i wypatrywali tego, jak Bóg zrealizuje swoje wielkie obietnice
dotyczące odbudowy Jerozolimy, świątyni, całego państwa, wielkiego powrotu
do Ziemi Obiecanej. Czyż nie ma tu przynajmniej kilku podobieństw do współczesnego
chrześcijaństwa? Podobnie jak Izrael chrześcijaństwo przeżywało najpierw
prześladowania. Dla Izraelitów był to Egipt, dla chrześcijan żydowskie
i rzymskie prześladowania. Potem Izrael przeżywał triumf, gdy wkraczał
do Ziemi Obiecanej. Podobnie chrześcijaństwo, gdy zdominowało ówczesny
świat. Gdy Izraelitom zaczęło się dobrze powodzić, popadli w odstępstwo.
Podobnie Kościół zatracał swój pierwotny i autentyczny charakter. Efektem
odstępstwa Izraela było osłabienie państwa i niewola. Kościół też często
wydaje się być słaby wobec naporu grzechu, a nawet sam nim zniewolony.
Izrael w niewoli zaczął doznawać odrodzenia. Kościół, doznając ucisku czy
duchowego kryzysu, zaczynał przypominać sobie podstawowe prawdy biblijne,
pojawiali się reformatorzy i odnowiciele skostniałego i słabego duchowo
Kościoła. Izrael żyjący w niewoli stanął przed problemem jak żyć, jaką
postawę przyjąć, jak pełnić swą misję, jak służyć Bogu? Czy zamknąć się
w gettach, tworząc własny, odgrodzony od pogaństwa świat, czy pójść na
kompromis, upodobnić się do pogan i tak jakoś przetrwać, aż Bóg wypełni
swe obietnice, a może szukać jakiegoś innego wyjścia? Czy dziś my nie borykamy
się z podobnymi pytaniami? Czekamy na wypełnienie Bożych obietnic (również
tych dotyczących przebudzenia). Jedni wątpią, inni wierzą i z nadzieją
wypatrują. Jedni oczekują w sposób aktywny, przyjmując postawę Daniela
i jego towarzyszy, Ezdrasza, Nehemiasza. Inni zaczynają upodabniać się
do świata, ukrywając swe chrześcijaństwo lub uważając, że Bóg sam wszystko
załatwi. Są też tacy chrześcijanie, którzy uważają, że należy się całkowicie
od świata odizolować, zamknąć przed jego wpływem. Tak wiec sytuacja ówczesnego
Izraela była w pewnym stopniu podobna do sytuacji dzisiejszego Kościoła.
Bóg widział sytuację Izraelitów, nikogo już nie karał, nikogo nie potępiał,
lecz dał jasne wskazówki swojemu ludowi. Mylę, że te słowa mogą być i dla
nas bardzo aktualne:
"Tak mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela, do wszystkich wygnańców, których
skazałem na wygnanie z Jeruzalemu do Babilonu: Budujcie domy i zamieszkujcie
je; zakładajcie ogrody i spożywajcie ich owoc! Pojmujcie żony i płodźcie
synów i córki; wybierajcie tez żony dla waszych synów, a wasze córki wydawajcie
za mąż, aby rodziły synów i córki, by was tam przybywało, a nie ubywało.
A starajcie się o pomyślność miasta, do którego skazałem was na wygnanie,
i módlcie się za nie do Pana, bo od jego pomyślności zależy wasza pomyślność!
Gdyż tak mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: Niechaj was nie zwodzą wasi
prorocy, którzy są wśród was, ani wasi wróżbici, i nie słuchajcie waszych
snów, które się wam śnią. Albowiem oni kłamliwie wam prorokują w imieniu
moim, nie posłałem ich - mówi Pan.
Bo tak mówi Pan: gdy upłynie dla Babilonu siedemdziesiąt lat, nawiedzę
was i spełnię na was swoją obietnicę, że sprowadzę was z powrotem na to
miejsce. Bo Ja wiem, jakie myśli mam o was - mówi Pan - myśli o pokoju,
a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją. Gdy będziecie
mnie wzywać i zanosić do mnie modły, wysłucham was. A gdy mnie szukać będziecie,
znajdziecie mnie. Gdy mnie będziecie szukać całym swoim sercem, objawię
się wam - mówi Pan - odmienię wasz los i zgromadzę was ze wszystkich narodów
i ze wszystkich miejsc, do których was rozproszyłem - mówi Pan - i sprowadzę
was z powrotem do miejsca, skąd skazałem was na wygnanie (Jer. 29,4-14).
Tak więc Bóg polecił żyć Izraelitom pełnią życia, dbać o pomyślność
ludzi wokół nich, wstawiać się za nich w modlitwach i wytrwale oczekiwać
wypełnienia się Bożych obietnic. Żyć pełnią życia, dbać o pomyślność, modlić
się za innych, szukać Boga całym sercem i wiernie oczekiwać wypełnienia
się danych przez Boga obietnic. Nie ma tu mowy o ciągłym pokutowaniu i
przepraszaniu Boga za niewierność, nie ma mowy o zamykaniu się w gettach
- zamkniętych środowiskach, ale nie ma też mowy o kompromisie z grzechem.
Poprzez te słowa Bóg w cudowny sposób rozwiązał dylemat: jak żyć w świecie,
aby on nie żył w nas. Jak być przyjaznym dla świata, zrozumiałym, czytelnym,
a jednocześnie zachować własną tożsamość.
Styl życia
Żyć pełnią życia, to znaczy rozwijać się we wszelkich dziedzinach, nie
tylko duchowych, ale też intelektualnych, fizycznych. Umieć cieszyć się
z prostych, codziennych rzeczy. Dbać o relacje z najbliższymi. Zarabiać
w sposób uczciwy i bogacić się w sposób uczciwy. Dbać o pomyślność innych,
czyli nie zachowywać się samolubnie, egoistycznie lecz pomagać innym, nie
oszukiwać, być prawym i wiarygodnym wobec innych. Modlić się, wstawiać
się za innych, za kraj, za miasto w którym mieszkamy. Mieć bliską relację
z Bogiem i wytrwale, z nadzieją czekać na wypełnienie się Bożych obietnic
- czyli mieć właściwą motywację, nie pozwolić, by wkradły się złe intencje,
lecz by modlitwy, pełne życie, dbanie o potrzeby innych były podyktowane
pragnieniem oddania Bogu chwały w nadziei, że to On ostatecznie ma wszystko
pod swą piecza, od Niego wszystko zależy.
Żyć pełnią życia, dbać o pomyślność innych - a więc nie chodzi o to,
żeby panować nad światem, nie chodzi o to, by tworzyć własną subkulturę,
oddzieloną od całego świata i nie chodzi też o to, by iść na kompromis.
Chodzi o to, by chrześcijanie przyjęli postawę sługi wobec innych - nie
tylko wierzących, ale także niewierzących. By służyli światu nie tylko
słowem głosząc prawdy biblijne, ale też potwierdzali je swoim życiem: jako
dobrzy pracownicy i pracodawcy, uczniowie i nauczyciele, jako rodzice,
małżonkowie, dzieci. Czynienie dobra innym będzie i dla nas olbrzymim błogosławieństwem,
a świadectwo i miłość okazywana drugiemu człowiekowi nie powinna wynikać
tylko z chęci pozyskania współwyznawcy. Jezus kochał i leczył ludzi, widząc
ich problemy, nawet wtedy, gdy wiedział, że nie wszyscy staną się Jego
uczniami.
Najwspanialsze powołanie
Często o wiele bardziej niż kazania czy traktaty przemawia do ludzi
styl naszego życia. Niekiedy zdarza się nam mówić czy myśleć, że jesteśmy
zbyt niedojrzali, by realizować Wielki Nakaz Misyjny, niegodni, niegotowi,
by zwiastować Ewangelię; że powinni to robić ewangeliści, misjonarze, kaznodzieje
- ci, co mają do tego powołanie. Prawdą jest, że są ludzie szczególnie
obdarowani, powołani do różnego rodzaju służb. Ale Biblia nie zna podziału
wierzących na świeckich i duchownych. Biblia mówi, że wszyscy wierzący
są powołani do życia w pobożności, do chodzenia w światłości, nie w kłamstwie,
do społeczności z Bogiem, do dobrych uczynków, do naśladowania Chrystusa.
To jest nasze powołanie. Najwznioślejsze, najcudowniejsze, najświętsze
i dotyczące wszystkich, czyli powszechne: UPODABNIAĆ SIĘ, STAWAĆ SIĘ, UCZYĆ
SIĘ BYĆ TAKIM JAK CHRYSTUS. Nie potrzebujemy do tego specjalnego objawienia,
proroctwa, głosu z góry. Wszystko, co powinniśmy na ten temat wiedzieć,
zostało powiedziane w Biblii. Nie ma wymogu, by być etatowymi pracownikami
Kościoła. Nasze najwspanialsze powołanie to nie bycie misjonarzem, prorokiem,
apostołem, lecz bycie podobnym do Chrystusa. To powołanie dotyczy nas wszystkich.
Być podobnym do Chrystusa jako pastor i być podobnym do Chrystusa jako
uczeń szkoły niedzielnej. Być podobnym do Chrystusa jako prezydent i jako
sprzątacz. Być podobnym do Niego jako nauczyciel i uczeń, lekarz i cierpiący,
prawnik i więzień, rodzic i dziecko, współmałżonek, jako wierny przyjaciel
i dobry sąsiad. Nieważne gdzie i kim jesteśmy, lub raczej - bez względu
na to, być podobnym do Niego i poprzez swoje czyny i słowa, tam, gdzie
jesteśmy, w swoich środowiskach wypełniać Wielki Nakaz Misyjny, będąc żywą
Ewangelią, którą czytają ludzie. To jest nasze najwspanialsze powołanie,
o to przede wszystkim chodzi.
Oczywiście, odkrycie naszego indywidualnego powołania jest bardzo ważne.
Kim mam być? Co robić? Ale myślę, że jeśli uświadomimy sobie nasze nadrzędne,
najwspanialsze powołanie, pomoże nam to określić nasze miejsce w Kościele,
społeczeństwie, wybrać zawód lub go zmienić. Bo czasem bywa też tak, że
aby naśladować Chrystusa, musimy zmienić środowisko. Każdy z nas odkrywa
własną ścieżkę, którą podąża za Mistrzem. Każdy z nas po drodze odkrywa
w sobie inne dary i możliwości. Każdy musi przejść tę ścieżkę, aby dojść
do celu, ale cel, nadrzędny cel, jest wspólny - być takim jak On.
Czasem marzymy o wielkich rzeczach, wielkiej służbie, wspaniałych wynikach,
sukcesie. I są to dobre marzenia. Warto dążyć do ich realizacji. Ale najwspanialszą
misją i największym sukcesem, jaki kiedykolwiek możemy odnieść, to - na
podobieństwo Jezusa - być prawym człowiekiem, całkowicie ufającym Bogu,
żyjącym w centrum Jego woli. Czasem chcielibyśmy zmienić rzeczy, na które
nie mamy wpływu - i popadamy we frustrację. Tymczasem najcudowniejsza rzecz
i najwspanialsza przemiana może stać się naszym udziałem, bo w tym naszym
wypełnianiu misji nie jesteśmy zdani na własne siły. Bóg jest wśród nas
i będzie nas wspierał. Bóg jest z nami i w nas, Chrystus jest Emmanuelem,
czyli Bogiem wśród nas - przez swego Ducha. To jest Boża obietnica, coś
pewniejszego niż prawo ciążenia, pewniejsze niż to, że dwa plus dwa jest
cztery. Nie musimy poszukiwać Boga w nie wiadomo jak zawiłych dogmatach.
Nie musimy Go szukać w niesamowitych duchowych doznaniach. On obiecał,
a więc na pewno jest z nami. Osłania nas i wybawia. I On nam daje prawo
do błędów. Zdaje sobie sprawę z naszej ułomności, wie, że upadamy. Zatem
i my nie potępiajmy siebie za błędy i potknięcia. Gdy się nie uda, próbujmy
jeszcze raz. Gdy trzeba - prośmy o pomoc innych. Bóg dał nam nie tylko
swojego Ducha, ale dał nam siebie nawzajem.
Niezależnie od tego, jak będziemy odpowiadać sobie na pytanie, dlaczego
nie ma przebudzenia, niezależnie od tego, jak będziemy realizować różnego
rodzaju działania, mające przyczynić się do niego (co jest bardzo istotne
i ważne), jednego możemy być pewni - naszym nadrzędnym powołaniem jest
być podobnym do Chrystusa. To jest fundament, na którym powinniśmy budować
resztę - nasze indywidualne powołania. Przez naśladowanie Chrystusa możemy
w naszym codziennym życiu, jako zwykli ludzie, realizować Wielki Nakaz
Misyjny, przyjmując naśladowanie Jezusa jako swój styl życia i normę. Wiem,
że bardzo potrzebujemy zwiastowania w mocy. Potrzebujemy, by Bóg potwierdzał
swą obecność w cudowny sposób. Ale nie zawsze się tak dzieje, czasem trzeba
długo czekać. To czekanie nie oznacza, że Bóg nas opuścił, bo niezależnie
od tego, czy cuda są, czy ich nie ma, możemy pełnić swą misję w najprostszy,
a zarazem najcudowniejszy sposób: stając się tacy jak On, żyjąc pełnią
życia, wszechstronnie się rozwijając, służąc innym, modląc się i nieustannie
ufając Bogu.
Moją modlitwą jest, abyśmy - dzięki mocy Ducha Świętego - stali się
wrażliwi na problemy i potrzeby ludzi wokół nas, abyśmy mieli siłę i odwagę
wychodzić im naprzeciw, aby nasze charaktery odzwierciedlały Chrystusa
i aby - niezależnie od równie potrzebnych dużych, czy małych akcji ewangelizacyjnych
- był to sposób, w jaki będziemy oddziaływać na naszych przyjaciół, sąsiadów,
rodziny i współpracowników. Żeby ludzie, patrząc na nasze życie, na jakość
naszych relacji pytali, dlaczego tak żyjemy i jak to jest możliwe. A wtedy
im odpowiemy, że to dzięki Chrystusowi. I te słowa będą przekonujące i
nie będą puste. W ten sposób będziemy mogli realizować Wielki Nakaz Misyjny.
MARCIN BELUCH
Autor jest absolwentem Warszawskiego Seminarium Teologicznego, kierownikiem
stacji misyjnej w Pułtusku. (red.)
Copyright
© Słowo
i Życie 1999
|