Zgubione - znalezione
Z wykładów Johna Marra
...
Amy była córką kaznodziei. Wychowana w dobrym chrześcijańskim domu.
Jej mama była często zapraszana jako wykładowca na spotkania dla
kobiet.
Amy była bardzo utalentowana muzycznie. Razem z dwiema swoimi siostrami
często podróżowała, śpiewając dla Pana. Po ukończeniu szkoły średniej
wyjechała
do college'u. Tam zaczęła "rozwijać skrzydła". Zaczęło się bardzo
zwyczajnie
- kilka drinków. Potem była kokaina. Podczas jednej z nocy po zażyciu
kokainy
spotkała Teresę, również narkomankę. Zostały kochankami.
Pewnego
dnia Amy została zaproszona do Kościoła. Będąc pogrążona w desperacji
nie miała ochoty tam pójść, jednak poszła. Podczas tego nabożeństwa
uświadomiła
sobie grzech w swoim życiu. Trudno uwierzyć, ale pozostawienie
narkotyków
było relatywnie łatwe. Znacznie trudniej było zmienić styl życia. Po
kilku
miesiącach obie, Amy i Teresa, zrozumiały, że Jezus był bardzo ważny w
ich życiu, ale ciągłe pokuszenie było czymś, z czym - jak wielu z nas -
nie mogły sobie poradzić. We łzach pożegnały się. Teresa wyjechała do
Kalifornii.
Teraz jest psychologiem, pracującym wśród kobiet, które chcą porzucić
homoseksualny
styl życia. Amy należy do grupy uwielbiającej w naszym Kościele i jest
dyrektorem prowadzonego przeze mnie programu dla kobiet uzależnionych.
Niezwykłe jest to, że jak nikt inny jest w stanie porozumiewać się z
nimi.
Ona naprawdę rozumie ich zranienia, cierpienia i osobiście doświadczyła
łaski Jezusa Chrystusa...
...
Joe został przyprowadzony do ośrodka przez matkę i ojca, który był
kapitanem lotnictwa. W ciągu trzech tygodni nigdy nie widzieliśmy jego
ojca. Na kilka dni przed zakończeniem kuracji jego ojciec zaczął się
pojawiać.
Na koniec mieliśmy uroczystość zakończenia programu. Podczas tej
uroczystości
ojciec, wojskowy, potężny mężczyzna, wstał, podszedł do syna i upadł
przed
nim na kolana. Powiedział: "Kiedy przyprowadziłem cię tutaj parę
tygodni
temu, nienawidziłem cię. Dla mnie nie byłeś już członkiem mojej
rodziny,
dla mnie byłeś martwy". Zaczął płakać: "Wielbię Boga za to, że mój syn,
który był umarły, wrócił do mnie"...
...
W Ewangelii Łukasza w 15. rozdziale znajdujemy trzy wspaniałe
przypowieści.
Czytamy tam o zgubionej owcy, o zgubionym groszu i o synu marnotrawnym.
Wszystkie trzy kończą się jednakowo: wielką radością z odnalezienia
tego,
co zostało zgubione.
Kościół nie jest powołany, by być sanktuarium dla kapłanów, by
odgradzać
swoje owieczki od świata. Jest powołany, by być bezpiecznym miejscem
dla
chorych i zranionych ludzi, gdzie mogą usłyszeć Dobrą Nowinę, zmienić
swoje
życie. To ma być miejsce, gdzie zgubiona owca znajduje swój dom. To ma
być miejsce radości ze znalezienia zagubionego grosza. To ma być
miejsce
bezwarunkowej miłości Ojca, witającego marnotrawnego syna,
powracającego
do Niego. Nasze zadanie jest bardzo proste: pomóc słabym dzieciom Boga,
które upadły, by mogły się podnieść.
Lubimy spędzać czas w czterech bezpiecznych ścianach kościołów, które
wybudowaliśmy, zamiast pójść wśród ludzi i roznosić Słowo. Pytanie jest
proste: czy mamy dostosować się do standardów świata, czy powinniśmy
być
przemienieni w nową wspólnotę dzieci Bożych miłujących, usługujących,
troszczących
się o innych? Jeśli dojdziemy do konkluzji, że Bóg chce, byśmy się
raczej
byli skierowani do ludzi na zewnątrz niż ku sobie nawzajem, musimy
wiedzieć,
jak mamy postępować.
Wolą
Bożą jest, aby nikt nie zginął (II P. 3,9). Nasze zadanie jest
jasne: mamy ewangelizować. Nigdzie w Piśmie nie jest powiedziane, że
Kościół
jest pasywny. Mamy iść i odnajdywać zgubionych, nosić brzemiona jedni
drugich,
cieszyć się ze zwycięstw innych. Co zatem mamy czynić, aby zdobywać
ludzi
dla Chrystusa? Przede wszystkim ludzie muszą wiedzieć, że są u nas mile
widziani, że chętnie witamy ich wśród nas. Każdy zbór ma specyficzne
niewidzialne
znaki. Na przykład: jeśli ubierasz się tak jak my, jesteś tu mile
widziany;
jeśli lubisz naszą muzykę - chętnie cię przyjmiemy. Ale jedynym
niewidzialnym,
ale zawsze obecnym w Kościele znakiem, powinno być to, co zaaprobował
sam
Chrystus: każdy, taki jaki jest, może tu przyjść i jest tu mile
widziany.
Kilka miesięcy temu, w środku nocy otrzymałem telefon od osób z naszego
zboru pełniących dyżur przy telefonie zaufania. Zadzwonił do nich
człowiek,
który zdecydował się popełnić samobójstwo. Gdy dotarliśmy do tego
człowieka,
okazało się, że już trzykrotnie próbował odebrać sobie życie, a
powodem,
dla którego tym razem zadzwonił do Kościoła, było to, że w ostatnią
niedzielę
uczestniczył w naszym nabożeństwie i... nikt nie kazał mu zdjąć
kowbojskiego
kapelusza! To doskonała ilustracja, co naprawdę jest ważne: nie ubiór,
nie to, że siedział w kowbojskim kapeluszu, a jego życie, jego dusza.
Co widzą ludzie, gdy przychodzą do Waszego Kościoła? Czy miłujących
się ludzi, czy grupę obcych sobie osób, znajdujących się we wspólnym
pomieszczeniu?
Ludzi służących z radością, czy spełniających tylko swój obowiązek? Czy
doświadczają uwielbiania Boga, czy rozrywki? Czy widzą wiarę w
działaniu,
czy ludzi usiłujących pokazać wiarę? I najważniejsze: czy widzą ludzi,
czy Chrystusa?
Inny
element, który zawsze powinien być widoczny w Kościele: Bóg kocha
Cię, jesteś naprawdę ważny dla Niego i my Cię kochamy, i chcemy ci
pomóc.
I jeszcze jeden znak, dostrzegalny dla każdego wchodzącego do naszej
kaplicy: Bóg ma dla Ciebie dar, przyjdź i weź go.
Mamy
miłować innych. Nie jest łatwo kochać tych, których się kochać
nie da. Jeśli przyjrzymy się ludziom, których Jezus miłował, o których
czytamy w Ewangelii, wielu z nich zakwalifikowalibyśmy jako tych,
których
nie da się kochać. Bóg dał dowód swojej miłości do nas przez to, że gdy
byliśmy jeszcze grzesznikami - umarł za nas (Rzym. 5,6-8). Bóg oferuje
dar łaski dla wszystkich.
Mamy
służyć innym. Jezus spędzał większość swego czasu z cuchnącymi
rybakami, trędowatymi, żebrakami. Gdyby Jezus przybył dziś do nas,
gdzie
moglibyśmy Go znaleźć? Siedzącego w kościele i śpiewającego hymny? Czy
usługującego ludziom z ulicy? Na studium biblijnym w przytulnym domu,
czy
wśród bezdomnych?
Jako
chrześcijanie zbyt często siedzimy rozmawiając, jak źli są "tamci"
ludzie, jak to dobrze, że my nie jesteśmy tacy. Ale jeśli rzeczywiście
pragniemy być Kościołem, ofiarą miłą i przyjemną Bogu, musimy stać się
miejscem, do którego smutni, biedni i głodni ludzie mogą przyjść, by
odnaleźć
miłość i łaskę. Kiedy Bóg powoływał Mojżesza, by wyprowadził Izraela z
Egiptu, Mojżesz odmówił, mówiąc, że nie czuje się na siłach, by to
zrobić,
nie podoła temu zadaniu. Nie wiem, jak Wy, ale ja niejednokrotnie tak
się
czułem, widząc, że zadanie przerasta mnie. Bóg jednak użył Mojżesza:
uciekiniera,
mordercę, by wyzwolić lud z niewoli. Nasze otoczenie pełne jest ludzi
zniewolonych
i tylko Bóg wie, jakie cuda czekają nas w wyzwalaniu tych ludzi.
Wszechmocny
Boże, prosimy Cię o przebaczenie, gdy upadamy. Dziękujemy,
że wyciągasz do nas rękę i pozwalasz nam się podnieść. Ojcze, daj nam
siłę
i odwagę, i pragnienie, by wyciągać ręce po Twoje zgubione i umierające
dzieci. Nie tylko je podnosić, ale przytulać i okazywać miłość, pokazać
im Twoją łaskę...
JOHN
MARR
(Wybór
i opracowanie N.H.)
Copyright © Słowo i Życie 1999
|