Trzy bardzo podobne historie
Siedziałem sobie na dworcu czekając na przesiadkę. Czasu miałem dużo,
spać mi się nie chciało, a w telewizorze, który wisiał w poczekalni, nie
było nic ciekawego. Już zamierzałem wyjąć książkę, gdy nagle usłyszałem,
jak tuż za moimi plecami, na ławce za mną, ktoś zaczyna opowiadać bulwersującą
historię. Jako że jestem osobą z natury ciekawską, pomyślałem sobie, że
książkę zdążę jeszcze poczytać i postanowiłem posłuchać.
- I wie pani co - mówił mężczyzna do siedzącej obok kobiety - ludzie
to teraz w ogóle nie mają umiaru. Oni tylko myślą o sobie. Wszystko chcą
dla siebie. Czasem to nawet nie dla siebie, czasem to nawet zrobią coś
drugiemu tylko po to, żeby mu było gorzej. I to nie musi być jakiś obcy.
Jeszcze wczoraj sam widziałem jak ojciec (bo to chyba był ojciec, nie wiem
dokładnie, bo obserwowałem tę sytuację z okna autobusu) wybił swemu synkowi
loda z ręki. To biedne dziecko już prawie włożyło tego loda do buzi, a
ten jak nie trzaśnie go po łapach. Sadysta jakiś! Po co w ogóle kupował
mu tego loda, jak później nie dał mu go zjeść? A jeszcze jaką minę przy
tym miał! Jakby chciał zabić, czy co!? Dobrze, że ten autobus pojechał
dalej, bo ja tak nie lubię patrzeć, jak ludzie cierpią. Mówię pani, to
musiał być jakiś sadysta.
W tym momencie jego rozmówczyni, poruszona tym, co usłyszała, też postanowiła
opowiedzieć coś wstrząsającego.
- A wie pan co, ja to raz widziałam, jak taki stary facet rzucił się
na małego chłopca. Tamten sobie szedł po ulicy, a ten jak nagle na niego
nie skoczy, jak go nie szarpnie za szyję, jak go nie rzuci na ziemię. Wyglądało
to naprawdę strasznie. To chyba był jakiś wariat. Wie pan, nie wiem, co
on później z tym chłopcem zrobił, bo jechałam z mężem na zakupy i akurat
skręciliśmy, ale do tej pory stoi mi przed oczami, jak on się na niego
rzuca, jak go szarpie, jakby go chciał w głąb bramy zaciągnąć. Niech mi
pan wierzy, to tak strasznie wyglądało, a jeszcze ten facet był taki brudny
i nieogolony. Całe zakupy miałam popsute. O, patrz pan, nasz pociąg będzie
jechał...
Wstali i poszli na peron. Siedziałem i myślałem, jak okrutni potrafią
być ludzie. I to nie tylko obcy. Na przykład tamten ojciec, jak on mógł
zrobić coś takiego: kupić dziecku loda, a potem nie dać mu nawet spróbować...
- Czy jest pan na coś uczulony? - zapytał mnie nagle człowiek, który
przysiadł się do mnie chwilę wcześniej. Poczułem się trochę nieswojo. Nie
znałem go, a nie lubię gdy nieznajomi chcą ze mną rozmawiać.
- To jak, jest pan uczulony? - powtórzył nieznajomy i nie czekając na
moją odpowiedź kontynuował - bo tamten chłopiec był.
- Jaki "tamten"? - odparłem, ciągle czując się nieciekawie.
- Och, niech pan nie udaje, że nie wie. Ten, o którym mówił przed momentem
tamten człowiek. Znam tego chłopca i akurat tamtędy przechodziłem. Wie
pan, ten chłopiec jest uczulony na jad osy. Gdy go jakaś użądli, chłopiec
momentalnie puchnie, ma duszności i gorączkę. Wtedy na tym lodzie siedziały
dwie osy. On ich nie widział, a jego tata zauważył je, gdy mały wkładał
już loda do buzi. Gdyby się zawahał, dzieciak miałby te osy w ustach. W
zasadzie to ojciec uratował mu życie. Zresztą, później kupił mu jeszcze
jednego loda.
- Aha - mruknąłem i pomyślałem sobie, że to wyjaśnia tylko jedną sytuację,
jednak wcale nie czułem się zainteresowany dalszą rozmową. Jakoś wcale
nie chciało mi się rozmawiać, więc postanowiłem sięgnąć po książkę. Ale
mój rozmówca nie dawał za wygraną.
- To drugie zdarzenie miało miejsce zimą - mówił nieznajomy, nie zwracając
uwagi na moją niezadowoloną minę.
- Pewnie tym razem leciał na chłopca pterodaktyl? - próbowałem grubiańsko
zakończyć rozmowę.
- Nie - kontynuował nie zrażony - jechała ciężarówka. Wpadła w poślizg.
Chłopiec jej nie widział i nie słyszał, bo miał słuchawki na uszach. Gdyby
nie ten mężczyzna, rozjechałby go trzydziestotonowy TIR. A tak nic się
nie stało. No, może tylko tamta pani miała popsute zakupy.
- A skąd pan to wszystko wie? Tam też pan był? - zapytałem zirytowany,
ale i zaciekawiony. Ten człowiek wyglądał jakoś szczególnie. Ta blizna
na czole, jakby za długo nosił ciężką koronę i dwie blizny na nadgarstkach,
jakby po gwoździach...
- A wie pan, że tak - odpowiedział.
- Skąd ma pan te blizny? - zapytałem nagle ośmielony.
- To stara historia - odpowiedział i zmieniając temat dodał - o, zaraz
przyjedzie pański
pociąg.
Spojrzałem na tablicę ogłoszeń. Rzeczywiście. Chciałem go zapytać, skąd
wiedział, na jaki pociąg czekam, ale gdy odwróciłem głowę, jego już nie
było. Wydało mi się to trochę dziwne, ale nie zawracałem sobie zbytnio
tym głowy. Wziąłem torbę i ruszyłem na peron. Po drodze kupiłem jeszcze
jakąś popołudniówkę, wepchnąłem ją w kieszeń i wsiadłem do pociągu. Szukałem
wolnego przedziału, bo dosyć już miałem pogawędek, ale w najbardziej pustym,
jaki mogłem znaleźć, była już jedna osoba. Z nadzieją, że podróż spędzę
w spokoju, dosiadłem się do jakiegoś starszego pana. Myliłem się jednak
myśląc, że wreszcie będę miał spokój. Starszego jegomościa strasznie coś
gnębiło, co chwila ciężko wzdychał. W końcu nie wytrzymał i zaczął:
- Wie pan co? Ten los to jednak jest parszywy.
Nie protestowałem, co on wziął za dobra kartę i postanowił kontynuować.
- Mój syn dostał wspaniałą posadę w szpitalu w Addis Abebie, w Etiopii.
Nie chodzi o to, że dobrze płatną, ale to było to, o czym zawsze marzył:
pomagać biednym. Jedyne, co musiał zrobić, to stawić się dzisiaj na podpisanie
umowy. Miał tam zapewnione mieszkanie dla siebie i rodziny, to jest żony
i córeczki. Wystarczyło, żeby dzisiaj tam polecieli. Nie mogli wcześniej,
a właśnie dzisiaj upływał ostateczny termin. I dokładnie wczoraj zachorowała
jego córeczka. Pierwszy raz od 7 lat. I to w dodatku na bardzo ciężkie
zapalenie płuc. O żadnym locie nie mogło być mowy. Musieli odwołać rezerwację.
Wszystko stracone. A tyle dobrego mógłby zrobić...
W tym momencie pociąg zaczął zwalniać. Starszy pan stwierdził, że to
jego stacja, pożegnał się i wysiadł. Miałem dosyć słuchania na dzisiaj,
więc postanowiłem ukryć się za kupioną wcześniej gazetą. Rozwinąłem pierwszą
stronę. Na samym środku wielkimi literami napisane było: PŁONĄCY GROBOWIEC.
Rejsowy samolot do Addis Abeby eksplodował 3 minuty po starcie. Chciałem
otworzyć okno, żeby powiedzieć o tym starszemu panu, ale on już rozmawiał
z kimś, kto po niego wyszedł. Starszy jegomość zasłaniał sobą osobę, która
po niego przyszła, ale jestem prawie pewny, że gdy tamten, jakby w geście
pocieszenia, położył mu rękę na ramieniu, na nadgarstku widać było bliznę,
jakby od gwoździa...
(jł)
Copyright
© Słowo
i Życie 1999
|