ONI TAM SĄ
Ostróda.
Dom Spokojnej Starości "Betania". Kilka pokoi, jadalnio-świetlica,
kaplica, ławeczka pod ceglaną ścianą. W środku panuje zwykle cisza.
Mieszka
ich tam teraz niewielu. Przyjechali tutaj z całej Polski. Siostra Ania,
która ma 98 lat, ale czyta bez okularów Słowo Boże i budzi się z
drzemki,
kiedy ktoś modli się przy niej, mówi: "Nic nie słyszę, ale czuję
modlitwę".
W pokoju za ścianą mieszka siostra Helenka; przyjechała z Kamiennej
Góry,
wciąż ogląda albumy ze zdjęciami dzieci, wnuków i prawnuków, a kiedy
się
modli, powtarza wiersz-modlitwę: "Cicho - gdy cię ludzie męczą, cicho -
gdy pokusy dręczą, cicho życia zmianę znieść, cicho krzyż z Jezusem
nieść".
W tym samym pokoju od niedawna jest siostra Ania - czyta po rosyjsku
Biblię
dla dzieci, bo po takiemu się nauczyła jako dziecko w ochronce;
najbardziej
zaś boleje nad tym, że od wyjazdu z domu przestał się jej śnić Jezus.
Na
tym samym piętrze mieszka małżeństwo Bulsiewiczów. Brat Stanisław nie
gra
już na organkach, zachwyca jednak swą znajomością wersetów i modlitwą
niezmiennie
zaczynaną: "Boże Wiekuisty, który mieszkasz w światłościach
niedostępnych".
Jego żona, siostra Władzia, jest jak nieodłączny cień męża, a kiedy
słucha
Ewangelii z kasety - bezgłośnie płacze. Na piętrze mieszka siostra
Antonina,
która przyjechała tutaj z Warszawy. Jest też brat Jerzy, który - dopóki
nogi dopisywały - zwiedzał koleją i autobusem bliższe i dalsze okolice,
a w czasie podróży rozdawał mnóstwo traktatów ewangelizacyjnych.
Każdy z nich znalazł tutaj swoją ostatnią przystań.
Jedni tęsknią za
rodzinami, inni nigdy by stąd nie wyjechali i uważają, że to ich
prawdziwy
dom. Są tam jeszcze trzy panie: Krysia, Iwonka i Agatka (tak się mówi
tutaj
o nich), które dbają o posiłki i porządek. Ale nie tylko - one
zastępują
najbliższych, dostarczając codziennie obfitą dawkę serdeczności,
uśmiechu
i życzliwości. Nad wszystkim czuwa pastor Paweł Wróbel - czasem jak
młodszy
brat, czasem jak surowy tata, czasem jak przyjaciel, czasem znużony,
czasem
uśmiechnięty, ale zawsze obecny i bliski.
Nasza
znajomość zaczęła się pół roku temu. We wrześniu pojechałam na
kilka dni do Ostródy na obóz dla osób po pięćdziesiątce - zbierałam
materiał
do pracy na temat osób starszych w ramach szkoły poradnictwa Aliny
Wiei.
Postanowiłam przy okazji zajrzeć do Domu Spokojnej Starości. To były
zaledwie
dwa dni... Tak się zaczęło. Tam uczę się doceniać wartość i znaczenie
bycia
przy drugim człowieku, gdy zrobić można tak niewiele. Zaczyna docierać
do mnie, ile znaczy sama obecność, słuchanie, dotyk - to
wszystko,
w co Bóg wyposażył każdego z nas. Wspólnie robiliśmy niewiele: czytanie
Biblii i książek chrześcijańskich, słuchanie muzyki i Ewangelii z
kaset.
A wszystko to było odbierane z takim entuzjazmem i świeżością, jakich
mogę
tylko pozazdrościć i pokornie się uczyć. Nie śmiem twierdzić, że znam
ich
choćby trochę, ale chcę opowiedzieć o tym, co zobaczyłam, co
usłyszałam,
co dzięki nim stało się moje.
Krótka
historia Basi Śpiewak
Kiedy
patrzę na Basię, nieustannie przychodzi mi na myśl werset: "Bo
myśli moje, to nie myśli wasze, a drogi wasze, to nie drogi moje - mówi
Pan" (Iz. 55,8). Bo co i jak można by zrobić, aby wśród smutku,
samotności
i niedołężności domu starców znalazł się ktoś, kto ma sprawne ręce i
nogi
- może pomagać innym, uważa to miejsce za swój wspaniały dom i nie
snuje
planów o odejściu, a na dodatek ma wszystkie zalety dziecka: radość,
ufność,
gotowość natychmiastowego przebaczenia, szczerość i prostotę, entuzjazm
i gorliwość, bezinteresowną logikę, powagę i wielką potrzebę okazywania
miłości? Nie umiałabym znaleźć kogoś takiego, ja nie, ale...
On
był oficerem Wojska Polskiego. Ona młodą dziewczyną. Krótko byli
małżeństwem. Wybuch wojny był nagłym i tragicznym przerwaniem
wszystkiego,
co dopiero zaczęli budować. Lecz lęk o życie ich dwojga, o przetrwanie
choćby jeden dzień dłużej, spotęgowało do szalonego strachu i niepokoju
odkrycie, że w tym koszmarze nienawiści i śmierci poczęli nowe życie,
że
w głębinach jej ciała znalazło sobie dom ich dziecko. On nigdy się nie
dowiedział, jak to jest być ojcem. Kiedy ona w tłumie uchodźców
opuszczała
Warszawę, natknęła się na niego - powieszonego wraz z innymi
"buntownikami"
dla przestrogi. I od tego momentu już do końca była tą jedyną, która w
nadludzki sposób odkrywała w sobie nowe pokłady miłości, radości, siły,
łez... Kiedy silni, zdrowi, piękni i inteligentni umierali, nie mając
siły
oprzeć się wszechwładnemu złu, na świat przyszła Basia: maleńka jak
wszystkie
dzieci, może nawet pomniejszona o niedożywienie, rozpacz i niepokój
matki.
W czasie, gdy głoszono hasła o wyższej rasie, wyjrzała na ten świat
mała
dziewczynka z piętnem nieuleczalnej choroby. I może dlatego, w tym
paradoksie
czasu i miejsca, gdy wszystko zdawało się być przeciwne jej istnieniu,
w matce zrodziła się determinacja, by całe swoje życie poświęcić jej,
swojej
córeczce, pamiątce po mężu. Po wojnie tułały się długo po krewnych,
znajomych,
wielokrotnie zmieniały adres, zanim w końcu zamieszkały w pobliżu
ośrodka
dla głuchoniemych w Śródborowie. Dawało to możliwość bycia razem, a też
przebywania z innymi dziećmi. Kiedy Basia podrosła, zaczęła chodzić do
szkoły przy Targowej. Niewiele z niej pamięta i dlatego trudno dojść,
czy
to nauczyciele, czy też wysiłki matki sprawiły, że umie czytać i pisać.
Pewne jest natomiast, że to staraniom i nadludzkim wyczynom matki Basia
zawdzięcza swój dzisiejszy stan. Bo z cudem graniczyło zdobywanie
leków,
by zahamować chorobę, przedłużyć życie, pomóc jak najpełniej
funkcjonować
w świecie. Kiedy Basia była już dorosła, matka zachorowała. Nadszedł
czas
odwzajemnienia troski, miłości, opieki. Całe dnie spędzała przy matce
jako
ta najbliższa, najwierniejsza, najukochańsza i najbardziej kochająca.
Wkrótce
po śmierci mamy przyjęła chrzest w zborze przy Puławskiej. Później
pojechała
"na próbę" do Ostródy. Została do dzisiaj. To już prawie dziewięć lat.
Kto
jest moim bliźnim
Siedzimy
z Basią na ławce przed budynkiem, jest piękny wrześniowy dzień.
Wspominamy nasz chrzest, jej przyjazd tutaj. Wiem, że w ciągu tych
kilku
lat mieszkała z różnymi osobami. Tamci poumierali lub wyjechali. Chcę
dowiedzieć
się więcej:
-
Z iloma osobami tu mieszkałaś?
-
Nie wiem, ale dużo.
-
A z kim, Basia, mieszkało ci się najlepiej?
Basia
spogląda na mnie zdziwiona, odsuwa się odrobinę i mówi poważnie:
-
Ze wszystkimi tak samo. Pan Jezus kocha nas wszystkich tak samo i
my też tak powinniśmy.
Radio
Jest
sobotnie popołudnie, zbliża się godzina 15. Wszystko gotowe. Siedzimy
na ławce i patrzymy, jak pastor idzie do studia, odległego o trzy
minuty
drogi. Za chwilę w Radiu Mazury będzie rozważanie "naszego pastora".
Basia
siedzi w swoim pokoju, przed nią leży zeszyt, w ręku trzyma długopis,
wszystko
przygotowane, żeby zapisać cytowane wersety. Wieczorem przeczyta
je w Biblii. Maleńkie niebieskie pudełeczko - radio - stoi na
parapecie.
Używane jest raz w tygodniu, w sobotnie popołudnie. Basia nastawia je
głośno,
ale dochodzi nas tylko muzyka i reklamy:
Radio: Jutro odbędą się nad
jeziorem w centrum Ostródy regaty...
Basia: A co mnie to obchodzi,
pastora dawajcie.
Radio: Dziś wieczorem zapraszamy
wszystkich miłośników dobrej zabawy
do klubu...
Basia: A co mnie to obchodzi,
pastora dawajcie.
Wreszcie
"dali pastora". Kiedy jego rozważanie na temat modlitwy
kończy się, Basia zbiera nas w swoim pokoju, abyśmy słowo wprowadzili w
czyn, i jako pierwsza modli się, powoli i z wielką powagą...
Listy
Od
września korespondujemy ze sobą. Kiedy otrzymałam pierwszy list,
siedziałam i płakałam - nigdy niczyje słowa nie wydawały mi się tak
szczere
i serdeczne, tak szczerze-serdeczne i serdecznie-szczere. Od tamtego
czasu
dostałam ich wiele. Wszystkie przechowuję jak wielki skarb i sięgam po
nie, kiedy mi ciężko lub smutno. Najbardziej chyba wzruszyły mnie
słowa:
"Bo ty jesteś nasza". Wdzięczna też jestem Basi za mimowolną
ewangelizację
pocztowców, za pisanie na kopercie: Siostra w Jezusie Chrystusie...
Modlitwa
Basia
nie jest odpowiedzialna za modlitwę, nie jest oficjalnym organizatorem
spotkań modlitewnych, ona po prostu zaraża swoją potrzebą modlitwy.
Dlatego
zwołuje chętnych i modlą się o każdej porze i w każdym miejscu: na
ławce
przed domem, na stołówce po śniadaniu, w pokoju przed słuchaniem
Ewangelii
z kaset, wieczorem, w południe, kiedy tylko serce zapragnie.
-
Kiedy już leżymy wieczorem z siostrą Anią w łóżkach, to jeszcze sobie
rozmawiamy - mówiła kiedyś Basia.
-
O czym rozmawiacie?
-
O Jezusie - odpowiada Basia zdziwiona, że nie wiem, o czym warto
rozmawiać.
-
Ale o czym dokładnie?
-
Jak cierpiał za nasze grzechy, jak był bity i krzyżowany. A potem
się modlimy o siebie.
-
Basia, a czy ty modlisz się czasami o siebie samą?
-
Tak..
-
A o co się modlisz?
-
Żebym nie była dla innych przykrością i żebym mogła innym pomagać.
-
A czy modlisz się czasem, żeby coś mieć lub dostać?
-
Nie. Przecież ja wszystko mam - odpowiada Basia, kręcąc głową.
Wdowi
grosz
Kiedy
wyjeżdżałam we wrześniu, dostałam coś od Basi. Zawołała mnie
do swojego pokoju. Kiedy weszłam, stała na środku, przejęta i
uśmiechnięta,
ręce trzymała za sobą, ściskając coś mocno. Powiedziała: "To ode mnie
dla
ciebie, mojej kochanej siostry w Chrystusie". Na wyciągniętej dłoni
leżała
nieduża muszelka. Pomarszczona jak fałda materiału w kolorze
biało-beżowo-brązowym.
Ma różowo-pomarańczowe wnętrze i cicho szumi. Basia nie wiedziała, że
kolekcjonuję
muszle. Nie jest to największy okaz w moich zbiorach, ale jest
najcenniejszy.
Kiedy ściskałam w ręku tę muszelkę, dotarło do mnie, że chyba nigdy nie
dostałam (a też nie dałam) jedynej posiadanej rzeczy. Bo cały dobytek
Basi
mieści się w połowie szafy i szafce przy łóżku, jedynym zaś luksusem i
ozdobą była właśnie ta muszelka, którą teraz oddała. Prawdopodobnie
nigdy
Basia nie pójdzie do sklepu i nie kupi sobie innej muszelki, nie
wiadomo
też, czy dostanie jakąś od kogoś. Ale to nie było dla niej istotne.
Chęć
okazania miłości była tak wielka, że "dała wszystko, co miała".
Daleki-bliski
ideał
Spędziłam
z Basią w sumie tydzień, rozmawiałam zaledwie kilkadziesiąt
godzin, jednak stała się osobą wiele znaczącą w moim życiu, kimś, od
kogo
uczę się pojmować w nowy sposób sprawy o wymiarze wiecznym. Prostota
jej
pojmowania i działania wydaje mi się doskonałą ilustracją słów Jezusa,
abyśmy się stali jak dzieci. Gdy niedawno rozmawiałam z kimś o wzorach
wiary w codziennym życiu, wymieniłam Basię Śpiewak - w wielu kwestiach
mój niedościgły ideał. To właśnie ona, ta niewielka, uśmiechnięta
dziewczynka
po pięćdziesiątce, potrafi wypełniać świat, w którym żyje, w sposób
niepowtarzalny
i wyjątkowy. Jest cudownym Bożym darem dla tego miejsca, dla ludzi tam
żyjących, a też takich jak ja, którzy choć na chwilę mogą być blisko
niej,
a potem tęsknią za następnym spotkaniem lub listem.
MIRKA WÓJCIK
grudzień
'98
Copyright ©
Słowo i Życie 1999
|