Słowo i Życie - strona główna
 
 nr zima 1998

NA LODOWCU

Góra wita mnie białą czapą, a przy czapie już inna góra. 
Gór korowód i łańcuch, i natłok, a na górach mgieł lekkich turniura. 

Nad lodowcem jasna poświata, co lód topi i w rzekę zamienia, 
A ja stoję niema i blada, a ja ruchu nie robię z wrażenia! 
W dole jezior przezierne okna, w górze niebo, co echem się niesie, 
Drogą krętą idziemy ku echu, echo znaki kreśli na bezkresie. 

Rodan przede mną się rodzi, rwąc w dolinę głęboką i szumną, 
Za plecami przełęcze biegną i zielenią się chwałą dumną. 
Wlepiam oczy w błękitny lodowiec, co od wieków rzekę ożywia, 
Widzę stadko malutkich owiec i śnieg słońcem się ciepłym roztkliwia. 

Patrzę w dół, jak rodzi się rzeka, zachwyt serce me w górę porywa, 
A tam... spokój i jasność, i bezmiar, nieskończoność, co Boga przyzywa. 
I tęczówki me takie jak zbocza i policzki mi płoną żarem, 
Bo Twą widzę, mój Boże, wszechmoc, Twoją rękę w tym wszystkim chcę znaleźć! 

Ale Ciebie nie widzę, Panie, choć Twe dzieło serce mi szarpie. 
Schodzę niżej, wciąż niżej - na ziemię i zwyczajność mnie zżera jak harpie... 

BOŻENA JANUSIK
3 września 1998
 

Słowo i Zycie - nr zima 1998