Słowo i Życie - strona główna
 

TAKI PIĘKNY DOM

Historia, którą za chwilę opowiem, przydarzyła mi się w sądzie. Czekałem tam na znajomego, a naprzeciwko mnie siedział bardzo zmartwiony mężczyzna. Zastanawiałem się, co tak bardzo go zasmuciło. Mój znajomy długo nie przychodził i zaczynało mi się już nudzić. Mężczyzna z naprzeciwka zamyślił się nad czymś tak bardzo, że nagle upuścił trzymane w ręce dokumenty. Spłynęły one majestatycznie pod moje nogi. Podniosłem je i podałem nieznajomemu. Zauważyłem, że było wśród nich zdjęcie domu.

- Piękny dom - powiedziałem. - Czy to pański?

Moje słowa jakby wyrwały go z odrętwienia. Spojrzał na mnie i zaczął swą opowieść:
- Tak, to mój dom. Prawda, że piękny. Wie pan, żeby zbudować dobry dom, trzeba wcześniej obliczyć koszty. A jeszcze ważniejszy jest właściwy fundament. Nigdy nie wolno budować na piasku, bo jak przyjdzie powódź, podmyje taki dom. Dlatego ja zdecydowałem budować na skale. Wybrałem skałę silną i potężną. Postanowiłem też znaleźć dobrego architekta. I znalazłem, tak mi się przynajmniej wtedy wydawało. Ludzie mówili o Nim, że Jego dziełem jest Ziemia i to, co ją napełnia. Jakże piękny projekt otrzymałem. Zresztą widział pan na zdjęciu. Powstała wspaniała budowla na najmocniejszej skale. Wprowadziliśmy się tam z żoną pełni radości i oczekiwania, bo nasza rodzina miała się za dwa miesiące powiększyć. Na początku wydawało się nam, że Architekt stworzył idealne dzieło. Wszystko tak cudownie do siebie pasowało. Jednak gdy urodziła się nasza córeczka, okazało się, że pokoik dziecinny nie miał połączenia z gabinetem, w którym pracowałem. Za każdym razem, gdy chciałem pobawić się z córeczką, musiałem przechodzić przez duży pokój. Tak więc zdecydowaliśmy z żoną, że trzeba będzie zrobić dziurę w ścianie. Było z tym trochę roboty, bo to ściana nośna, ale jakoś poszło.

- Nie bał się pan, dokonując zmian bez konsultacji z Architektem, że dom może się zawalić? - zapytałem.

- Nie, czemu? Przecież to nie była jedyna ściana. Poza tym dom miał bardzo dobry fundament. No, może ta skała była ciut za twarda, bo gdy powiększaliśmy piwnicę, by zbudować basen na piąte urodziny córeczki, musieliśmy użyć najcięższego sprzętu. Ale warto było trochę się pomęczyć. Basen był naprawdę wspaniały. Wszyscy się nim zachwycali.

- Architekt też pewnie był zadowolony, że podsunął Mu pan nowy ciekawy pomysł - stwierdziłem domyślnie.

- A wie pan, że zapomnieliśmy Mu nawet pokazać ten basen. Byliśmy bardzo zajęci. Ciężko pracowałem, żeby zdobyć pieniądze na budowę tego basenu, a i utrzymanie go nie było najtańsze. Jednak opłaciło się. Mieliśmy coś, czym nikt inny w okolicy nie mógł się pochwalić. Później, po paru latach, córka stwierdziła, że nasz salon jest stanowczo za mały. To zaskakujące, ale dopiero ta młoda, ledwie osiemnastoletnia osoba, uświadomiła nam, że ludzie tak zamożni jak my powinni mieć salon tak duży, by móc przyjmować tylu znajomych i tak często, jak sobie zażyczą. Długo myśleliśmy nad przybudówką, ale musielibyśmy oszczędzać przez rok. O wiele łatwiej było zburzyć ściany pomiędzy kilkoma pokojami na parterze. Mieliśmy szczęście, bo akurat wtedy na jakimś biznes party poznałem wspaniałego fachowca w dziedzinie przebudowywania. Muszę przyznać, że to postać nietuzinkowa. Zawsze miły, służący darmową i fachową radą. Przystojny, wysoki brunet o frapującym uśmiechu. I jeszcze te oczy: jedno czarne, drugie zielone. Niebywale życzliwy i szarmancki. Opracował plan przebudowy za półdarmo. Co więcej, osobiście nadzorował prace. Tak więc usunęliśmy większość ścian. Poszło szybko i sprawnie. Aż miło było patrzeć, jak ekipa demontażowa...

- Demon... jaka? - wtrąciłem mojemu rozmówcy, gdyż nie dosłyszałem tego słowa.

- Demontażowa - powtórzył uprzejmie. - Aż miło było patrzeć, jak ekipa demontażowa wyburzała ściany. To niewątpliwie byli fachowcy. Mieli pewne problemy z usunięciem ściany między moim gabinetem, gdzie zwykłem przesiadywać czytając różne pisma i listy, a resztą mieszkania. Jednak, gdy osobiście im pomogłem, ściana rozpadła się momentalnie. Wtedy dopiero nasz dom był taki, jaki być powinien. Znajomi zdawali się nie opuszczać naszej sali balowej. Prawie cały czas nasz dom był pełen śmiechu i gwaru. Aż do... - głos mego rozmówcy zadrżał. Nagle na jego twarz powrócił smutek, który zniknął podczas opowiadania. Przez chwilę milczał, jakby zastanawiając się, czy mówić dalej. Zamknął oczy i powoli, co chwilę zatrzymując się, by otrzeć łzy, kończył swą opowieść:
- Był ciepły sierpniowy wieczór. Byliśmy w domu sami. Siedziałem na tarasie, a żona z córką przygotowywały kolację. Nagle, zupełnie bez powodu, ściany zaczęły się chwiać. Zerwałem się z fotela i chciałem zawołać żonę, ale w tym momencie dom się zawalił. Tak po prostu. W ciągu paru chwil wszystko, co miałem najcenniejszego, legło w gruzach. Żona zginęła w kuchni. Córka zdążyła opuścić kuchnię, ale nie dotarła nawet do połowy sali balowej. Zostałem sam. Chociaż nie, chwilę po tym koło mego domu, a właściwie jego gruzów, przejeżdżał w swoim czerwonym ferrari mój znajomy - ten od przebudowy. No wie pan - dodał widząc, że nie wiem, o kogo chodzi - ten brunet o frapującym uśmiechu. Okazał mi szczere współczucie i - co najważniejsze - wskazał mi winnego mojego nieszczęścia. Jak tylko sobie uświadomiłem, kto jest winny tej katastrofy, przysiągłem sobie, że nie spocznę, póki ...

W tym momencie na obydwu końcach korytarza otworzyły się drzwi. W jednych stał mój Znajomy, który nie miał postawy ani urody, które by mogły pociągać czyjeś oczy. Nie miał wyglądu, który by mógł się komuś podobać. Jego twarz wskazywała na to, że był doświadczony w cierpieniu. W drugich stał wysoki, przystojny brunet z drwiącym uśmiechem. Jedno oko wydawało się świecić upiornym zielonym światłem, a drugie było bezdennie czarne. - On jest już mój! - wykrzyknął brunet do mego Znajomego. Ale Ten nawet nie zwrócił na niego uwagi. Podszedł do mojego rozmówcy, wziął z jego rąk zdjęcie, które sprowokowało naszą rozmowę, i powiedział:
- Chodź. We dwóch będzie łatwiej to odbudować. (jł)

Słowo i Życie - nr zima 1998