Słowo i Życie - strona główna
 
nr lato 1998

My - niedoskonali rodzice

Byłeś kiedyś, nasz Synku, mniejszy od ziarnka maku. Choć nie miałeś oczu, rączek i serca, byłeś cenny i drogi w oczach Boga. Kiedy my jeszcze nie podejrzewaliśmy Twego istnienia, wszystkie Twoje czyny były już zapisane. Kiedy myślę o tym, czuję się oszołomiona wymiarem rzeczywistości, w której żyjemy. Odwieczne plany i zamiary, wieczność i wszechwiedza, powołanie i przeznaczenie - a w tym wszystkim nas troje: Ty i my - Twoi rodzice. 

Przyglądając się nam - tym wczorajszym i dzisiejszym - nie znajduję wystarczających powodów do powierzenia nam Ciebie na wychowanie. Przez te wszystkie lata ścierała się w nas chęć sprostania wszystkim wymogom i zaleceniom lekarzy, książek, doświadczonych matek, wzorowych ojców, zdrowego rozsądku, zwyczajów, norm, nauk Biblii i całej reszty z tą drugą stroną: że mimo wszystko to się uda, że Ktoś nad tym czuwa, że to niemożliwe, aby to wszystko zależało tylko od nas - dwojga nieprzygotowanych, niedorośniętych, nie rozumiejących siebie i innych, czyli od Twoich rodziców. 

Pamiętam, jak wyjrzałeś na ten świat, maleńki, bez śladu żółtaczkowej śniadości, tylko czasami dochodziło gdzieś ze środka ciche popiskiwanie. Od pierwszych chwil życia miałeś silny instynkt samozachowawczy. Najpierw groziła Ci hibernacja, ponieważ nowoczesne pielęgnowanie oznaczało jedną warstwę ubranka i chudziutki kocyk. A Ty miałeś tego pecha, że urodziłeś się w mroźnym styczniu. Więc przez dwa tygodnie byłeś koloru niebieskoróżowego, aż kiedyś po kryjomu babcia Cię otuliła. Potem jeszcze raz groziło Ci zamarznięcie (podziękuj ojcu, że więcej się nie zgodził, abym nad Tobą czuwała w czasie choroby). Nad ranem ja spałam owinięta trzy razy kołdrą, a co nadto zwisało nad podłogą, a Ty leżałeś skulony i na pół zamarznięty, przytulony do ściany. Tak to było, że im mniej w nas było instynktu, tym bardziej był on wybujały w Tobie. Ale udało się - przetrwałeś. 

Podobnie było z jedzeniem. Przerażały mnie kolumny produktów, które powinieneś był pochłaniać każdego dnia, dokładnie odmierzone i odważone. Byłeś więc dzieckiem, które wspinało się na kuchenny stołek na najcichszy nawet szczęk łyżki, a jako dwulatek chowałeś za szafką kostki z kurczaka. Staczałeś prawie co dnia walkę o przetrwanie, mnie bowiem zawsze przerażała rutyna obiadów, śniadań, kolacji, drugich śniadań, podwieczorków, podobiadków i kanapek do szkoły. Do dzisiaj więc wspominamy, jak rano robiłeś obchód po mysich dziurach, do których wieczorem wpychałeś chleb, i jak pożywiałeś się mrożonym ryżem z karmnika przed oknem. Ale później nagle wyrosłeś z tego wiecznego głodu (kiedyś zjadałeś nawet stonki na plaży mówiąc, że jesteś pożyteczny) i od kilku lat Twoim ulubionym daniem jest sucha piętka i szklanka wody. Czy to oznacza nową formę przystosowania się do rodziców? 

Zawsze chciałam (słowo!) być mamą gospodarną, skrzętną i zawsze u boku - jak Pani Misiowa z przedszkolnej piosenki, ale... nawet kiedy byłeś maleńki, podstępnie układałam wielką szmacianą lalkę w nogach wózka (do której się błogo uśmiechałeś), bym mogła odejść na chwilę. Tata Twój natomiast opracował cały system podpórek pod wózek, byle tylko nie trzymać Cię po jedzeniu. Przyznajemy ze skruchą, że na wymyślaniu sposobów uwolnienia się od Ciebie (choćby na kwadrans) spędziliśmy całe godziny. Teraz, oczywiście, wstydzimy się tego i bardzo nam żal tych dni i tygodni, kiedy nie rozstawaliśmy się ani na chwilę. Odeszły na zawsze te wieczory, kiedy gadaliśmy przed snem w szczebelkowym łóżeczku, a w końcu zasypialiśmy razem. 

Przepraszamy Cię, Synu, za to że nudziły nas Twoje pytania, za bajki w skróconej wersji, za zmienianie tematu, gdy mówiłeś o nowej zabawce, za Twoje samotne zasypianie w ciemności, za brak obiadów, za spóźnienia, gdy czekałeś na schodach, za... co tylko chcesz. Mamy jednak cichutką nadzieję, że kiedy będziesz już całkiem dorosły, z dala od nas, to na wspomnienie wspólnie spędzonych lat zanucisz z Młynarskiego "Nie ma jak u mamy", nie zaś "Przyjdzie walec i wyrówna". 

Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że zgadzałam się na wszelkie zwierzaki w naszym domu. Mieliśmy więc chomika o wymyślnym imieniu Indian, kotki Węgielki i Łatki, rybki (które przez nieuwagę wpadły do dziurek w zlewie, a ostrzegałam je), myszki japońskie i królewskie, patyczaki, psy, psiaki i teraz Ciapę. Nie chciałam tylko zgodzić się na schorowanego szczura, który na całe szczęście nie dał Ci się złapać i schował się w rurze kanalizacyjnej. Zawsze miałeś woskowe serduszko dla zwierząt; kiedyś płakałeś w zimowy wieczór na wspomnienie, że latem niechcący urwałeś konikowi polnemu łapkę; nigdy też nie uderzyłeś kotka Łatka, choć rzucał się na Ciebie niczym wampir; a teraz jako jedyny karmisz i wyprowadzasz naszego domowego czworonoga. 

Tym, co przez wiele lat wisiało jak ołowiana chmura nad naszą rodziną, była Twoja choroba. Przez siedem lat nosiłeś aparat, a do niego miałeś jedną parę butów na rok: Najpierw były za duże, potem przez krótki czas dobre, a potem długo za małe i porwane. Te wszystkie lata to w naszych wspomnieniach zamglony i daleki koszmar. I tylko czasami wypełza jakaś scena czy słowa, które także dziś zastanawiają, jak udało się przez to przejść. Gipsy, operacje, ciągłe prześwietlenia, mylne diagnozy i nieuzasadnione nadzieje były dla nas powodem ciągłych frustracji i depresji, gdyż nie dorośliśmy do problemu, który się pojawił wraz z Tobą w naszym życiu. Ciągle więc myśleliśmy: Inni rodzice znaleźliby lepszego lekarza, wysłaliby na operację, obstalowali lepsze buty, lżejszy aparat, dłużej ćwiczyli czy masowali, a my... A Ty w tym wszystkim wydawałeś się pogodzony i radosny, tylko czasami zakładałeś po kryjomu tenisówki innych dzieci i pytałeś dziadka, czy kupi Ci kiedyś rower (a on płacze na wspomnienie tego do dzisiaj, choć kupił Ci już dwa). 

Gdy myślę o Tobie jako o dziecku, a też takim, jaki jesteś dzisiaj ("chmurny i durny" - to, Synu, nie ja, to wieszcz), pojawia się pytanie: A po kim On taki? Bo jest w Tobie niejednokrotnie spotęgowanie naszych zalet przy jednoczesnym niedorozwoju naszych wad. Umiesz przebaczać szybciej i chętniej niż my razem wzięci, jesteś hojniejszy i zamartwiasz się prezentami gwiazdkowymi już w sierpniu. Przywozisz nam upominki z każdego wyjazdu (to na pewno nie po tacie), potrafisz wytrwale zmierzać do celu (to z pewnością nie po mnie). Nie obciążasz nas swoimi szkolnymi obowiązkami i choć nikt Cię nie pilnuje, godzinami ślęczysz nad lekcjami (to nie po nas). 

Wpoiliśmy Ci też kilka wad, a teraz doprowadzają nas one do szału. Ciągle więc zadajemy Tobie lub sobie pytania: Dlaczego nie odpowiadasz pełnymi zdaniami? Dlaczego nie mówisz o tym, co było w szkole? Dlaczego nie pamiętasz, by dzwonić co drugi dzień do dziadków i pytać o zdrowie? Dlaczego lubisz wylegiwać się rano w łóżku i jeść w pościeli? Dlaczego czytasz w wannie? Dlaczego wychodzisz w ostatniej chwili? Dlaczego nie zmywasz po sobie? Dlaczego tyle brudzisz, skoro nie pierzesz? Dlaczego nie piszesz, kiedy wyjedziesz? Dlaczego nie oszczędzasz? Dlaczego wyjadasz po kryjomu słodycze? Dlaczego nie lubisz wynosić śmieci? Dlaczego się nie gimnastykujesz? Dlaczego nie umiesz śpiewać? Dlaczego jesteś odludkiem? Dlaczego ciągle czytasz? Dlaczego słuchasz muzyki poważnej? Dlaczego ich zachowanie Cię razi? Dlaczego nie uczysz się co tydzień kilku wersetów? Dlaczego nie uczysz się choćby jednego wersetu na tydzień? Dlaczego nie masz przyjaciół? Dlaczego jesteś zmęczony? Dlaczego nie marzysz? Dlaczego nie planujesz nadchodzącego tygodnia? Dlaczego jesz lody przed obiadem? Dlaczego nie wykorzystujesz lepiej czasu? Dlaczego jesz kisiel na kolację? Dlaczego nie rozwijasz swoich zdolności? Dlaczego...? 

Tacy jesteśmy my - Twoi rodzice. Przeciętni ludzie, pokiereszowani przez życie zjadacze chleba, z garścią marzeń i planów, słabi, omylni i niestali. I takimi widzieliśmy siebie przez wiele lat, a obraz ten był dla nas samych przerażający. Ale teraz, nie zapominając o tym, uśmiechamy się - tak leciutko, bo wiemy, że jest Ktoś, kto dopuścił do tego, więcej - kto zaplanował to. I kto czuwa nad tym. Dlatego na wspomnienie naszych słów i zachowań, które Cię zraniły czy skrzywiły, pojawia się myśl, że oprócz niedoskonałych rodziców masz doskonałego, nieomylnego, mądrego, sprawiedliwego i pełnego miłości Ojca w Niebie. 

I kiedy coraz częściej zastanawiamy się, na ile jesteś przygotowany do życia i jakim będziesz człowiekiem, mężczyzną, mężem, ojcem, tym bardziej doceniamy fakt, że tak naprawdę liczy się nie to, że jesteś naszym Synem, ale to, żeś nam Bratem. I że możemy razem w swej znikomości i słabości każdego dnia (pomimo i wbrew nam samym) iść tam, gdzie jest nasz wspólny Dom i gdzie tak naprawdę będziemy Rodziną. 

MIRKA WÓJCIK
Copyright © Słowo i Życie 1998
 
Słowo i Zycie - nr lato 1998