DZISIAJ JUŻ ROZUMIEM
Jestem osobą przeciętną pod każdym względem: w średnim wieku, średniego
wzrostu, średniej tuszy, urody i inteligencji. Można powiedzieć: Nic ciekawego.
A jednak w moim życiu było coś, o czym chciałabym Wam opowiedzieć.
Gdybym miała określić moją młodość jednym słowem, brzmiałoby ono: samotność.
Nie wiem, dlaczego tak było. Rodzice kochali mnie i nigdy w to nie wątpiłam.
A jednak mając kilkanaście lat nie chciałam już ich uczucia, troski i opieki.
Ja starałam się odrzucić ich normy, wartości i cele, a im coraz trudniej
było pogodzić się z moim buntem, niechęcią i wrogością. To działo się tak
szybko. Nie potrafiliśmy się porozumieć ani nawet rozmawiać ze sobą. Zaczęłam
szukać gdzie indziej bliskości i zrozumienia. Był to okres bardzo bolesnych
doświadczeń w moim życiu. Za swoją naiwność, otwartość i zaufanie byłam
wielokrotnie zraniona. Ale mimo usilnych poszukiwań nie udało mi się pozbyć
wyobcowania i samotności. To bolesne dorastanie trwało do czasu poznania
mojego męża. Wiedziałam od razu, że to jest właśnie ten, ale tak bardzo
bałam się zaufać komuś do końca, że wciąż powtarzałam: Będziemy ze sobą
tylko tak długo, jak długo będziemy się kochać. I choć moją największą
potrzebą była miłość, nie mogłam uwierzyć, że on naprawdę mnie kocha. Nie
mogłam żyć bez miłości, a jednocześnie nie umiałam jej przyjąć. Nasze wspólne
życie stało się pasmem rozstań i powrotów. Po pewnym czasie urodził się
nam syn - kochaliśmy go bardzo, ale rodzina była dla nas ciężarem, którego
nie potrafiliśmy dźwigać wspólnie, a dla każdego z osobna był ponad siły.
Tak minęło osiem lat - nie potrafiliśmy żyć razem, ale też nie byliśmy
w stanie żyć bez siebie. Jednak nawet w chwilach szczęścia, gdy wszystko
szło dobrze, dopadało mnie pytanie: I co dalej, po co to wszystko, co będziemy
robili za rok czy dziesięć lat, czy to jest życie? To nie były wielkie
filozoficzne pytania o sens bytu, ale lęki 16-, 24-, 32-latki. Wiedziałam
już, że ani praca, ani pieniądze, ani mieszkanie, ani nawet rodzina nie
są w stanie nadać sensu i wartości mojemu życiu. Wiedziałam, że pustka
i beznadziejność dopadną mnie wszędzie - pod każdą szerokością i w każdym
wieku.
Przez te wszystkie lata skrupulatnie usuwałam Boga z mojego życia. Nigdy
nie zaprzeczałam Jego istnieniu, ja po prostu chciałam sama, po swojemu.
Ale w miarę upływu czasu coraz lepiej rozumiałam, że niewiele mogę sama.
Dlatego przyjęłam z jakąś cichą nadzieją propozycję wyjazdu na chrześcijański
obóz. Nie spodziewałam się zbyt wiele i bałam się ludzi, a jednak coś mnie
tam pchało. Pojechaliśmy całą rodziną. Pierwszy wykład był o Zacheuszu
- celniku opisanym w Ewangelii wg św. Łukasza, który przez całe życie wykorzystywał
ludzi, oszukiwał, odpychał, był samotny i nieszczęśliwy. Jedyną osobą,
która choć znała jego całe życie, to jednak chciała z nim być, był Jezus.
To wtedy po raz pierwszy usłyszałam tak naprawdę o Bożej miłości, przebaczeniu,
o tym, że On szuka każdego człowieka, że tęskni za każdym błąkającym się
samotnie. Wtedy zrozumiałam, że to wszystko dotyczy mnie, że Jezus czeka
na mnie i chce być ze mną, choć to On najlepiej zna moje życie. A gdy na
koniec padły pytania: Czy chcesz swoje życie oddać Bogu, żeby On nim kierował?
Czy chcesz złożyć na Niego cały ciężar grzechu i zacząć od nowa? - wiedziałam,
że tego właśnie pragnę i potrzebuję, że to brak Boga jest powodem pustki
i bezsensu. Modliłam się wtedy, aby Bóg stał się Panem mego życia. I wówczas
przyszła ta wielka ulga. Ten cały ciężar, jaki narastał przez długie lata,
który udawało mi się maskować przed ludźmi, lecz mnie samą wyniszczał,
nagle zniknął. Niewiele wiedziałam o Bogu, ale byłam pewna, że bardzo Go
potrzebuję. Płakałam ze szczęścia i radości. I On mnie taką przyjął, nie
dla mojej mądrości i siły, ale bezradną i pełną oczekiwania.
Uwierzyłam, że wszystko zacznie się od nowa. I zaczęło się: Tego samego
dnia nasz mały syn oddał swoje życie Bogu. Po trzech miesiącach zrobił
to mój mąż, który wyrósł w rodzinie ateistycznej. Szukał jednak Boga, czytając
Biblię, pytając, zmagając się, aż w końcu Bóg mu się objawił. Nasze życie
zaczęło się zmieniać: zainteresowania, znajomi, zwyczaje, lektury, poglądy.
My zaczęliśmy się zmieniać. Już nie burzyliśmy, ale świadomie zaczęliśmy
budować nasze małżeństwo. Odkrywaliśmy razem wspaniałość i mądrość Biblii,
moc wspólnej modlitwy, radość ze społeczności z wierzącymi. Kiedy po półtora
roku stanęłam na pewnej chrześcijańskiej konferencji przed grupą kobiet,
miałam wiele do powiedzenia o moim zmienionym życiu. Miałam więcej przyjaciół
niż kiedykolwiek wcześniej. Doświadczałam od nich miłości, troski, ciepła.
Widziałam, jak się zmienia moja rodzina. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa.
Zakończyłam wersetem z Listu do Rzymian. Apostoł Paweł mówi tam, iż jest
pewien, że nic nie jest w stanie odłączyć nas od miłości Bożej, która jest
w Chrystusie Jezusie (Rzym. 8,35). Podobał mi się ten werset, umiałam go
na pamięć, ale nie do końca rozumiałam.
Po kilku miesiącach Bóg zaczął mi pokazywać, jak prawdziwe są te słowa.
Duża rodzina zawsze była moim pragnieniem. Przez kolejne lata zachodziłam
w ciążę, lecz za każdym razem kończyło się to poronieniem. Za każdym razem
było to coraz boleśniejsze. W czasie tych dni rozpaczy zrozumiałam, że
są takie miejsca, gdzie nie dojdzie z nami żaden człowiek; że jest taki
ból, którego nikt nie zrozumie; że jest taka granica, którą może przekroczyć
z nami tylko Bóg. Dopiero wtedy zrozumiałam słowa tyle razy czytane w Biblii,
że Bóg zawiązuje rany i leczy serce, że nigdy mnie nie opuści,
że zna myśli mojego serca. Wtedy też zrozumiałam słowa apostoła
Pawła, które wcześniej tylko umiałam. I mogłam powiedzieć: Jestem tego
pewna, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani
rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani to, co wysokie, ani to,
co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła mnie odłączyć od
miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu moim.
Nie rozumiem, dlaczego tak się stało, ale dzięki tym przeżyciom wiem
tyle o Bożej miłości, wierności, pocieszeniu, że całe swoje życie chcę
poświecić na dotarcie do tych, którzy - jak ja kiedyś - są samotni, nie
widzą sensu przeżywania kolejnego dnia. Chcę opowiedzieć im o Jezusie.
Gdyż dla takich właśnie jest Dobra Nowina: Bóg czeka na Ciebie cały czas,
czeka z miłością i przebaczeniem.
MIRKA WÓJCIK
Copyright
© Słowo
i Życie 1998
|