Słowo i Zycie - strona główna
 
nr 7-9/1997


POTEM...
 

Kowalski rozejrzał się trochę zmieszany. Nie wyobrażał sobie, że to takie prozaiczne... Ściany pełne regałów z książkami. Człowiek za biurkiem uśmiechnął się chłodno, ale nie był to uśmiech serdeczny, raczej uśmiech urzędnika. Poczuł, że jego ręce stają się wilgotne. 

- A więc chciałbym się tutaj zameldować - rozpoczął raczej nieśmiało, gorączkowo myśląc nad tym, co powiedzieć dalej. - Moje życie dobiegło końca i chciałbym pójść do nieba... 

Uśmiech człowieka za biurkiem nie zmienił się. - Tego chcą wszyscy... 

-Tak? - zdziwił się Kowalski. - Sądzę, że przedtem wielu mówiło inaczej. Uważali, że w niebie jest zbyt nudno. 

- Gdy jednak zamiast dziwnych obrazów, jakie tworzą ludzie na temat nieba i piekła, zobaczą rzeczywistość, szybko zmieniają zdanie. 

- Tak - pomyślał Kowalski - podobnie było ze mną. Przedtem na ziemi była moja teściowa i sąsiad, który był moim śmiertelnym wrogiem. Myślałem, że gdybym miał z nimi spędzać wieczność, to... 

- Przyjrzyjmy się zatem, co można zrobić - rzekł bez przekonania człowiek za biurkiem. 

Kowalski odetchnął z ulgą, przecież nie miał sobie nic do zarzucenia. - Co muszę zatem zrobić, aby pójść do nieba? 

- Musi pan otrzymać 6000 punktów. 

- Jak można je zdobyć? 

- Przez dobre uczynki, nienaganne życie, moralne prowadzenie się itd... 

- Ach tak - uśmiechnął się Kowalski, podniesiony na duchu. - A zatem powinienem je dostać. Nie byłem złym człowiekiem, nikogo nie zabiłem, nigdy nie kradłem, starałem się być dla wszystkich uprzejmy, w każdą albo prawie każdą niedzielę chodziłem do kościoła. 

- Stop, stop - zawołał człowiek za biurkiem. - Wszystko to musimy rozpatrzyć szczegółowo i podliczyć punkty. 

- Dobrze - Kowalski stał się uosobieniem spokoju - mam zaczynać jeszcze raz czy pan będzie stawiać pytania? 

- Proszę zacząć jeszcze raz od początku. 

- To wcale nie jest takie proste, przecież nikt nie sporządza wykazu swych dobrych uczynków - zauważył skromnie Kowalski. 

- O to niech się pan nie martwi. My takie prowadzimy. 

Kowalski poczuł się nieswojo, ale otrząsnął się ze złych przeczuć. - Zacznijmy więc od mojej żony. Zawsze obchodziłem się z nią dobrze. Nigdy jej nie biłem. Nigdy też nie musiała żebrać u mnie pieniędzy. Troszczyłem się, aby miała wszystkiego pod dostatkiem. Kłóciliśmy się rzadko, bardzo rzadko. W czasie kłótni nigdy, albo prawie nigdy, na nią nie krzyczałem - Kowalski z zadowoleniem patrzył, jak człowiek za biurkiem stawiał kreseczki. - Teraz, co dotyczy moich dzieci; Bardzo je kochałem, szczególnie syna. Ciężko harowałem, aby zapewnić mu lepszą przyszłość. Uważałem, że powinien pójść do ogólniaka, płaciłem za jego korepetycje. Perswadowałem mu to dzień i noc... 

- Co z niego wyrosło? 

Kowalski, trochę zbity z tropu, wpatrywał się w pytającego. Czy powiedzieć prawdę? Tutaj blagowanie z pewnością na niewiele się przyda. Oni na pewno wszystko wiedzą. - Wpadł w złe towarzystwo. Przyłączył się do jakiejś komuny czy czegoś podobnego. To było jego podziękowanie - Kowalski z przyzwyczajenia chwycił się za serce, ale tam nic się nie działo. Z przerażeniem patrzył, jak człowiek za biurkiem wymazywał kilka kresek. - Cóż to pan robi? 

- Za to, niestety, nie możemy dać panu ani jednego punktu. Chyba pan to rozumie? 

Właściwie chciał zaoponować, ale nagle zobaczył wyraźnie coś, czego na ziemi w ogóle nie chciał uznać. To on sam, żądając od syna zbyt wiele, wywołał jego bunt. - No dobrze. Rozumiem. Ale miałem jeszcze córkę. Ona wyrosła na rozsądną i dobrą dziewczynę - Kowalski zauważył z ulgą, że człowiek po przeciwnej stronie postawił kreseczkę. Ale zaraz wróciła mu przytomność umysłu. - Co? - poderwał się z miejsca. - Za to tylko jeden punkt? A co z nocami, kiedy czuwaliśmy przy jej łóżku, gdy chorowała? Co z wykształceniem, za które płaciłem? 

- O ile wiem, noce spędzone na czuwaniu znajdują się na koncie pańskiej żony. Pozostałe sprawy rozpatrzymy szczegółowo. 

Kowalski usiadł bezwiednie na krześle. - A więc idźmy dalej. Moja teściowa była naprawdę złą kobietą. Pomimo to zawsze traktowałem ją bardzo uprzejmie - pochylił się do przodu. - Co, za to też tylko jeden punkt? Czy pan wie, ile to mnie kosztowało? 

- Tak, tak - uspokoił go jego rozmówca - ale powinien był pan ją miłować. 

- Co? Moją teściową? A w jaki sposób miałem to zrobić? 

Niestety, człowiek za biurkiem robił wrażenie, że nie ma zamiaru wchodzić w szczegóły. - Idźmy dalej! 

- Często pomagałem mojemu sąsiadowi - znużony Kowalski ciągnął dalej. 

- Ale potem bardzo się nienawidziliście - przerwał mu człowiek po drugiej stronie. 

- Tak, oczywiście - zareagował ostrzej - ale jak można żyć z kimś takim w zgodzie? - zrezygnowany przyglądał się swemu nieprzejednanemu rozmówcy. - Ile zatem mam punktów? 

- Trzydzieści dwa. 

To wprost odebrało mu mowę. - Jeżeli tak dalej pójdzie, to nie zdobędę więcej niż pięćdziesiąt punktów. Czy nie ma dziedziny, gdzie można by zdobyć ich więcej? Spróbujmy może jeszcze z dziesięcioma przykazaniami. Prawie wszystkich przestrzegałem... 

- Tak - przyznał uprzejmie człowiek za biurkiem - tutaj można otrzymać bardzo wiele punktów. 

Kowalski głęboko westchnąwszy oparł się o krzesło. - Zacznijmy od "Nie kradnij". Zawsze byłem bardzo uczciwy. Mój brat kradł będąc jeszcze dzieckiem, ja nie. 

- A jak to było z płaceniem podatków? Czy zawsze był pan zupełnie uczciwy? 

- Przecież to nie kradzież. Tak robili wszyscy - odpowiedział przełykając ślinę. 

- Niestety, w ten sposób okradał pan skarb państwa. Czy może pan sobie przypomnieć, jak to było z ubezpieczeniem, gdy... 

- Czy to też uważa się za kradzież? - przerwał mu przerażony Kowalski. - Zostawmy to zatem. Jeżeli jesteście tutaj tak małostkowi to przykazania o składaniu fałszywego świadectwa nawet nie będę wspominał. Oczywiście, tu czy tam z konieczności skłamałem, ale zawsze starałem się nie być wierutnym kłamcą - rzut oka na drugą stronę zupełnie wystarczył. - Spróbujmy zatem z następnym przykazaniem: "Nie zabijaj". Tutaj jestem pewien. Tego przykazania nie przestąpiłem. Ile za to dostanę punktów? 

- Tej sprawie musimy się dokładnie przyjrzeć. Czy przypomina pan sobie słowa, które wypowiedział pan, gdy usłyszał orzeczenie sądu, przyznające rację pańskiemu sąsiadowi? Milczy pan? Powiedział pan: "Temu facetowi ukręcę jeszcze głowę". 

- Ach, to była tylko taka gadka. Przecież w końcu tego nie zrobiłem. 

- A jak często pan kalkulował, jak długo będzie jeszcze żyła pańska chora teściowa i co pan po niej odziedziczy? Czy nie rozmawiał pan z lekarzami, że nie powinno się już przedłużać jej życia? 

Po raz pierwszy Kowalski poczuł się naprawdę zażenowany. - Ale ona zmarła śmiercią naturalną, ja jej nie zabiłem. 

- Niemniej, takie pragnienie kiełkowało w pana sercu i chciał pan wykorzystać do tego lekarza. 

- Czy moja teściowa teraz wie o tym? - wykrztusił ze zgrozą Kowalski. 

- Tak, oczywiście. Tutaj każdy wie wszystko o innych. 

- Wszystko??? 

- Tak! 

- Jeżeli raz, jeden jedyny raz dopuściłem się cudzołóstwa, to czy tutaj też nie dostanę żadnego punktu? 

Człowiek po drugiej stronie milcząco pokiwał głową. 

- Chociaż pan wie, że byłem mojej żonie przez 37 lat wierny i nie miałem już żadnego potknięcia, nie uganiałem się za kobietami? 

- Ani w myślach? 

- W myślach - zawołał strapiony Kowalski - czegóż nie robi się w myślach. Tak postępują przecież wszyscy. Żyłem całkiem normalnie, nie byłem jakimś szczególnie złym człowiekiem. Przecież nie możecie tutaj być aż tak drobiazgowi! 

- Ależ, panie Kowalski, w kwestii sprawiedliwości mój szef jest bardzo wyczulony! Jak często wołał pan o Bożą sprawiedliwość, która w końcu miała się objawić? Teraz pan ją ma. Bóg nie pozostawił nikogo w nieświadomości, ostrzegł, że każdy będzie musiał stanąć przed Jego sądem. O tym również i pan słyszał, nieprawdaż? 

- Tak, oczywiście, ale sądziłem, że nie jestem taki zły, aby zostać skazanym. 

- Ale czyż nie po to Pan Bóg posłał swego Syna, aby On umarł za grzeszników? 

- Przecież w to wierzyłem - ożywił się nagle Kowalski. - Czy nie jest napisane w Biblii, że życie wieczne otrzyma każdy, kto wierzy w Jezusa Chrystusa? 

- Tak. Z Biblią jest pan nawet dość dobrze obeznany. Ale pan nie tylko w ogóle w Niego nie wierzył, ale nawet negował fakt, że On kiedykolwiek żył. Chodzenie do kościoła traktował pan jako pewnego rodzaju zabezpieczenie. Zastępcza śmierć Jezusa nie miała dla pana żadnego znaczenia. Pan chciał się zbawić przez własne dobre uczynki. W głębi serca nie był pan przekonany, że Syn Boży musiał umrzeć również za pana, bo pan nie może się ostać przed Bogiem. Pan uważał, że nie jest pan przecież taki zły. 

- Do tego, niestety, muszę się przyznać. Ale nie mogę sobie również przypomnieć, by ktoś mi mówił, że tutaj tak ostro traktuje się człowieka. Czy mam jeszcze jakąkolwiek szansę? 

- Wszystko, co pan uczynił, zapisaliśmy w księgach: dobro i zło. Możemy to zważyć i porównać. Jeżeli otrzyma pan 6000 punktów, to może pan zostać. Czy mam przynieść księgi? 

- Proszę się nie kłopotać - machnął ręką zrezygnowany Kowalski - nigdy tego nie osiągnę. Ale zanim odejdę, chciałbym powiedzieć, że wy tutaj - zdaje się - nie macie żadnego pojęcia, jak się żyje na świecie. Tutaj się nikt nie dostanie... 

Przerwał na chwilę, zastanowił się i zapytał: - Ale skąd przychodzą ci wszyscy ludzie, którzy uśmiechając się przechodzą dalej? Założę się, że oni - tak samo jak ja - nie zasłużyli sobie na to. Czy może oni mieli dość pieniędzy, aby zapłacić za prawo wstępu? - dodał uszczypliwie. Teraz było mu już obojętne, co jego rozmówca o nim pomyśli. 

Ale tamten pozostał spokojny i rzeczowy. - Pan ciągle jeszcze nie zrozumiał tego, co właśnie chciałem powiedzieć. Zgadza się, ci ludzie otrzymali kartę wstępu... 

- Tak właśnie sobie pomyślałem - przerwał mu zuchwale Kowalski. 

- Ale oni za nią nie zapłacili. Nikt nie potrafi tego zapłacić. Karty za 6000 punktów były zupełnie za darmo. Kto zostawił swoją zarozumiałość i pozwolił, aby Jezus darował mu tę kartę, bo sam nigdy w żaden sposób nie zdobyłby potrzebnej liczby punktów, ten otrzymał wolny wstęp na całą wieczność. 

- I taki człowiek może na zawsze pozostać w tym wspaniałym miejscu? 

- Na zawsze - odpowiedział człowiek za biurkiem. 

- Ale dlaczego nikt mi tego nie powiedział, przecież zaraz bym to zrobił. Zostałem źle poinformowany. Myślałem, że wystarczy jako tako porządnie żyć. Pan zna powiedzenie: "Żyj porządnie i niczym się nie przejmuj"? Tego się zawsze trzymałem. Czy nie można zrobić jakiegoś wyjątku? - Kowalski pochylił się nad biurkiem i próbował złapać rękę swego rozmówcy, ale ten rozpłynął się we mgle. - Proszę mnie posłuchać. Nie zostawiajcie mnie samego. Nie chcę iść w to straszne miejsce!!! 

Oblany potem Kowalski obudził się. Przestraszony rozejrzał się wokoło. Było tak ciemno jak tam, gdzie nie chciał iść. 

- Władek, miałeś zły sen? 

- Sen? 

Tak, to był tylko sen. Jednym susem wyskoczył z łóżka. - Tylko sen - powtarzał szczęśliwy. Otrzymał szansę i teraz chciał ją wykorzystać, aby jego sen nigdy nie stał się rzeczywistością. 

 

VERONIKA I NORBERT FRITZ 

Przedruk z: ETHOS; Wydanie specjalne, Foerderung Christl. Publizistik, Berneck, Szwajcaria 

"Postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd". (Hebr. 9,27) 

"Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży nad nim". (Jana 3,36)