Słowo i Życie - strona główna
nr 7-9/1997


FAŁSZYWY OBRAZ, CZYLI W TELEWIZJI POKAZALI...
 

Filmy o tematyce religijnej raczej rzadko goszczą w stacjach telewizyjnych w naszym kraju. Jeśli pojawia się coś z tej dziedziny, to najczęściej przy okazji Bożego Narodzenia, Wielkanocy lub 15 sierpnia (katolickie święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny). Polski telewidz nie ma prawie żadnej możliwości zapoznania się z bogatym dorobkiem chrześcijańskich wytwórni filmowych, ilustrującym biblijne chrześcijaństwo. A jeżeli już pojawiają się jakieś filmy nawiązujące do tej tematyki, to są obrazy nieprzychylne, eksponujące wypaczenia i odchylenia, niesłusznie kojarzone przez odbiorców z ewangelicznym chrześcijaństwem lub szeroko pojętym protestantyzmem. 

 Tak właśnie zdarzyło się 24 czerwca w Dwójce po wieczornym wydaniu Panoramy. Redakcja filmowa Programu 2 TVP zaprezentowała prawie trzymilionowej widowni (wg badań telemetrycznych OBOP film obejrzało 8% widzów powyżej czwartego roku życia) amerykański film pt. "Uniesienie". Już w tym momencie widoczny jest pierwszy błąd: Oryginalny tytuł brzmi "The Rapture", czyli "Pochwycenie" (bardzo znany termin z eschatologii!). Uniesienie nie oddaje sensu tego, co jest myślą przewodnią filmu. Co do dalszych spraw językowych - szkoda, że słownictwo nie zostało skonsultowane z kimś, komu nie są obce kwestie biblijnej teologii. No dobrze, pomyślałem, błędy językowe się zdarzają, obejrzymy film, w końcu najistotniejsza jest treść. Początek wydawał się całkiem dobry - prezentacja społeczeństwa, w którym jedyną wartością jest hedonizm: zaspokajanie własnych potrzeb, patrzenie przez pryzmat własnego ja, zwierzęcy seks, pełny egoizm. A w tym wszystkim Sharon - młoda zagubiona telefonistka centrali międzymiastowej (w tej roli Mimi Rogers), która pragnie, aby jej życie nabrało sensu i prawdziwego znaczenia, a nie bazowało na przelotnych kontaktach seksualnych. Spotyka chrześcijan, którzy zwiastują jej Ewangelię i - moim zdaniem - przedstawiają ją właściwie. Z ekranu płyną słowa o nowym narodzeniu, konieczności uznania Jezusa Panem swego życia, wyznania grzechów itp. Mówi się również o tym, że Jezus wkrótce powróci po swój Kościół, zabierze tych, którzy Go kochają. (I to właśnie jest rapture, czyli pochwycenie!) Nic dodać, nic ująć. Po długiej wewnętrznej walce, przemyśleniach, czytaniu Biblii Sharon przyjmuje Jezusa, czyli uznaje Go swoim Panem i chce podporządkować Mu swoje życie. Następuje radykalna zmiana stylu jej życia, ale jednocześnie ma się wrażenie, że radykalnie zmienia się też w tym miejscu podejście reżysera. Jako telewidz i człowiek biblijnie wierzący oczekiwałbym pokazania naszej nowo narodzonej chrześcijanki na nabożeństwie w jakimś zborze, rozmawiającej z pastorem itp. Zamiast tak naturalnych, zdawałoby się, obrazów, z pewnością znanych twórcom filmu (niezależnie od ich przekonań w kwestii wiary), oglądamy naszą bohaterkę w gronie 10-15 osób, którym przewodzi kilkuletni chłopiec, okrzyknięty prorokiem znającym całą prawdę. Głosi konieczność przygotowania się do powrotu Chrystusa, co - jego zdaniem - nastąpi po upływie 5-6 lat. Nie pada żadna nazwa wspólnoty, wyznania czy Kościoła. Żadnego odwołania się do tekstu biblijnego, żadnej modlitwy - tylko dziecko-prorok. Sądzę, że 2,8 mln widzów komentowało w tym miejscu, ile to sekt jest na świecie, a wszystkie powołują się na chrześcijaństwo, i "jak to dobrze, że nasz proboszcz zna się na tym...". 

Oglądamy wydarzenia po upływie zapowiedzianych 6 lat. Sharon ma męża (również chrześcijanina) i wspaniałą córkę. Poranne modlitwy, Biblia - wszystko w porządku. Ale "nabożeństwa", w których uczestniczą, są parodią wszelkich chrześcijańskich zgromadzeń. Nie ma tam ani jednego słowa z Biblii, są wyłącznie słowa proroka-młodzieńca o konieczności pozostawienia domów i przygotowania się do przyjścia Pana. Nie rozumiem tylko, dlaczego to wszystko jest zwane chrześcijaństwem? 

Oszczędzę szczegółów dalszego relacjonowania fabuły. W skrócie wygląda to tak: Mąż naszej bohaterki zostaje zamordowany za wiarę. Sharon, nie mogąc doczekać się spotkania z powracającym po Kościół Jezusem, własnoręcznie zabija córkę, by ułatwić jej dostanie się do nieba i umożliwić spotkanie z tatusiem. W końcu anioł śmierci zabiera Sharon z ziemi, a Bóg daje jej ostatnią szansę wyznania Mu miłości, co pozwoli jej pójść do nieba i być z córką i mężem. 

Podsumowując - pomieszanie z poplątaniem. Dla mnie ten film nie ma nic wspólnego z ewangelicznym chrześcijaństwem. Przecież - znając Biblię - nie można wierzyć nikomu, kto próbuje ustalać datę powrotu Jezusa; chyba więc to czytanie Biblii nie było zbyt dokładne, a wiara niezbyt zakorzeniona w biblijnej nauce. Obawiam się jednak, że przeciętnego telewidza ten film mógł przekonać, że "od czytania Biblii miesza się człowiekowi w głowie". Zresztą nie tak dawno w programie publicystycznym usłyszeliśmy, że samodzielne czytanie Biblii to najprostsza droga do sekt! Z całą stanowczością twierdzę i podkreślam: Samodzielne czytanie Biblii to najprostsza (i jedyna) droga do poznania prawdy o Bogu, o nas samych, o grzechu, o zbawieniu, o tym czego wymaga od nas Bóg, jak mamy żyć. Ale może to też oznaczać odejście od Kościoła, którego nauczanie jest sprzeczne z Bożym Słowem. Jedynie czytanie Biblii (nie oparte na czyichś interpretacjach, komentarzach) pozwoli widzieć zagrożenia i wypaczenia, których nie brakuje we współczesnym świecie.

Szkoda, że telewizja, jako najbardziej wpływowe medium, nie prezentuje filmów, które przybliżałyby zdrowe biblijne podejście do życia, sprzyjały tolerancji, rzetelnie prezentowały wyznania ewangeliczne. Mam kilka takich tytułów, które chętnie obejrzałbym w polskiej telewizji, np. "Cry of the Mountains" ("Krzyk z gór"). Tymczasem mam wrażenie, że jest akurat odwrotnie. Na fali walki z sektami (też się ich obawiam) prezentowane są filmy, które wzbudzają obawy i strach przed wszelkimi "innowiercami". Tylko czy to jest dobra droga? 

Zastanówmy się, co zrobić, by biblijne chrześcijaństwo mogło być właściwie prezentowane w mediach? Czy mamy jakieś pomysły? 

JACEK SŁABY 

 The Rapture, USA 1991, reż. Michael Tolkin, w rolach głównych Mimi Rogers i David Duchowny. 
 
Słowo i Życie nr 7-9/1997