numer 1/2018




 
Włodzimierz Tasak
Prześladowania a kondycja Kościoła

Wszystko zaczęło się chyba od słów Tertuliana, który powiedział o prześladowaniach Kościoła w II i III wieku, że „krew męczenników jest zasiewem nowych chrześcijan”. Teolog ów zaobserwował, że mężna postawa chrześcijan poddawanych okrutnym represjom przynosi odwrotny skutek – zwolenników Chrystusa przybywa, także spośród prześladowców, zamiast ubywać, jako efekt lęku przed cierpieniem. Potwierdził w ten sposób tezę o pozytywnym skutku prześladowań na kondycję Kościoła. Oczywiście, gdyby się dokładniej przyjrzeć samemu zjawisku reakcji chrześcijan na prześladowania, nie zawsze było tak, jak opisał to Henryk Sienkiewicz w „Quo vadis”, na zawsze utrwalając obraz heroizmu wczesnych uczniów Chrystusa. Tym niemniej trudno o przykłady skutecznego wyrugowania chrześcijan z jakiegoś większego terenu poprzez represje i przemoc.

Dlaczego prześladowania wzmacniają Kościół Chrystusa? Oczywiście, nie chodzi o same prześladowania. One są jedynie katalizatorem pewnych procesów, które w rezultacie sprawiają, że Kościół krzepnie. Prześladowanie przewartościowuje ludzkie powody przynależności nie tylko do Kościoła, ale przede wszystkim do Chrystusa.

Prześladowania oczyszczają Kościół z konformistów, wygodnych i nieszczerych uczniów

Problemem Kościoła od samego zarania było przyłączanie się doń ludzi z powodów innych niż duchowa potrzeba nawrócenia i poddania się Bogu. Dobitnym tego przykładem z samego Nowego Testamentu jest Szymon Mag (Dz 8:9-24), którego pociągały cuda czynione przez apostołów. Innych pociągała atmosfera miłości i braterstwa panująca wśród chrześcijan – chcieli tego doświadczyć. Niektórzy przyłączali się z wyrachowania, że dostąpią w Kościele pomocy i wsparcia, także materialnego. Byli i tacy, których pociągała pewna tajemniczość i atmosfera misterium panująca w kościelnych obrzędach, między innymi chrztu i Wieczerzy Pańskiej. Nigdy nie brakowało jednak i takich, którzy intencje mieli dobre, ale brakowało im determinacji w odrzuceniu tego, co wiązało się ze starym życiem. Jak w przypowieści Jezusa o czworakiej roli: „Ludzie podobni do ziarna na skalistym gruncie to ci, którzy po usłyszeniu Słowa szybko i chętnie je przyjmują, ale brak im korzenia, są niestali, i gdy z powodu Słowa dochodzi do ucisku lub prześladowania, szybko się odwracają. Ludzie podobni do ziarna pośród cierni to ci, którzy usłyszeli Słowo, lecz troski tego wieku, zwodnicze uroki bogactwa i pożądanie innych spraw wkraczają i zagłuszają Słowo, tak że nie wydaje plonu” (Mk 4:16-19 EIB).

Te słowa oddają prawdę o Kościele aż do skończenia świata. Składa się on także i z takich, którzy, czy to ze złej woli, czy pewnie nawet częściej z powodu zwyczajnie słabego charakteru, nie doświadczyli pełnego nawrócenia – a co za tym idzie – nowego narodzenia. I przez to są dla tegoż Kościoła nierzadko ciężarem i utrapieniem, wywołując - przez swoją zachowaną cielesność - swary, podziały i napięcia, szukając tego, co swoje, a nie tego, co Boże, wymagając od innych ciągłej troski a samemu nic innym w zamian nie dając. I kiedy przychodzi prześladowanie, jak wskazuje na to sam Jezus w słowach przytoczonych wyżej, „zaraz się odwracają”, ponieważ „są niestali”. Choć czasem bywa też tak, że w godzinie próby, ci słabi dojrzewają nagle i przechodzą ją zwycięsko, częściej jednak właśnie odpadają. Najlepszą weryfikacją naszych intencji względem Boga nie jest sytuacja, kiedy błogosławieństwo spada na nas raz za razem, ale przeciwnie – kiedy modlitwy pozostają niewysłuchane, rozwiązanie problemów nie przychodzi, a życie wali nam się w gruzy. Co nie oznacza jednak, że Bóg nas porzucił, pozostawił na pastwę losu, tylko że poddaje nas próbie.

Kiedy więc przychodzi realne prześladowanie, następuje naturalna weryfikacja postaw: Czy warto trzymać z chrześcijanami, kiedy oznacza to na przykład problemy z pracą - zjawisko nader częste w wielu krajach, choć to stopień najniższy owego doświadczenia. Czy warto trzymać z Bogiem, kiedy pójście na nabożeństwo czy spotkanie z innymi chrześcijanami może zakończyć się pobiciem czy aresztowaniem – i to jest doświadczenie doskonale znane wielu wierzącym w różnych częściach świata. Takich stopni próby może być więcej, a najwyższym jest zawsze cena życia – swojego i najbliższych. Tu zadziwiające są dwie rzeczy: Załamać się mogą ci, po których nigdy byśmy się tego nie spodziewali, ale też mogą wytrwać tacy, których nigdy byśmy o to nie podejrzewali. Na przykład ludzie z Kościołów, które niektórzy z nas bez wahania uznaliby za martwe duchowo. Historia dostarcza nam również przykładów, kiedy na kompromis z prześladowcami szli duchowi przywódcy, a wierności Bogu dochowywali bezimienni „maluczcy”.

Tak więc z prześladowań Kościół wychodzi najpierw pomniejszony, bo odpadli ci, którzy „są niestali”, którzy w istocie tylko osłabiali Kościół, choć zwiększali jego liczebność. Ale jeśli świadectwo wiary wysokiej próby wydali męczennicy, w ich ślady rychło pójdą ci, co wyrośli na krwi „świadków” (tak w starożytności nazywano tych, którzy oddali życie za wiarę w Chrystusa, łac. martyrs).

Prześladowania każą oszacować koszt uczniostwa

Sytuacja ucisku przymusza, aby spojrzeć na sprawę naśladowania Chrystusa z właściwej strony, to znaczy od strony krzyża. Zgodnie ze słowami Jego samego: „Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój, i niech idzie za mną. Bo kto by chciał życie swoje zachować, utraci je, a kto by utracił życie swoje dla mnie, odnajdzie je” (Mt 16:24-25).

Chrześcijanie żyjący w krajach stałego prześladowania Kościoła wiedzą dobrze, że właśnie to jest istotą bycia uczniem Chrystusa. A jeśli nawet nie wiedzieli, szybko się dowiedzą. Za to chrześcijanie z krajów wolności religijnej patrzą na to bardzo różnie. Dla wielu z nich przynależność do Kościoła jest doświadczeniem kulturowym, pójście na nabożeństwo jest w pierwszym rzędzie okazją do spotkania przyjaciół, a modlitwa – prośbą o możliwie bezproblemowe życie w dostatku. Tymczasem w pójściu za Chrystusem, według Ewangelii chodzi o coś innego, jak podaje Łukasz, cytując te same słowa o niesieniu krzyża i zaraz potem dodając: „Któż bowiem z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie najpierw i nie obliczy kosztów, czy ma na wykończenie? Aby gdy już położy fundament, a nie może dokończyć, wszyscy, którzy by to widzieli, nie zaczęli naśmiewać się z niego, mówiąc: ten człowiek zaczął budować, a nie mógł dokończyć (…) Tak więc każdy z was, który się nie wyrzeknie wszystkiego co ma, nie może być uczniem moim” (Łk 14:28-30, 33).

Jezus mówi o oszacowaniu kosztów „przed”. O tym, by dobrze się zastanowić, czy chcemy zapłacić pełną cenę. W koszty wchodzi również „wyrzeczenie się wszystkiego”, przy czym nie dotyczy to ani jedynie, ani nawet głównie, materialnej sfery naszego życia, ale każdej w ogóle, gdzie to, co materialne wcale nie znajduje się na pierwszym planie. To jest właśnie ten „koszt”. Jak wyznaje apostoł Paweł: „Ale wszystko to, co mi było zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za szkodę. Lecz więcej jeszcze, wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa, Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa i znaleźć się w Nim...” (Flp 3:7-9).

Prześladowania sprawiają, że bycie chrześcijaninem z powodów innych niż prawdziwe (czyli te wymieniane w Nowym Testamencie), zwyczajnie się nie opłaca. Bo po co narażać życie za coś, co można – nie płacąc tej wysokiej ceny – otrzymać gdzie indziej? Jeśli jednak chodzi nam o to, co jest istotą Ewangelii – nowe życie, które otrzymujemy z Krzyża – nigdzie indziej tego nie otrzymany. Ewangelia prześladowanego Kościoła jest więc chrystocentryczna – bo tylko moc Chrystusa, moc nowego życia, może uzdolnić do cierpienia i jest też ta Dobra Nowina skupiona na dziele Krzyża, bowiem to ono pociąga do naśladowania, a nie „niezrównana mądrość Nauczyciela z Nazaretu”, stawiana w jednym szeregu z innymi „mędrcami” tego świata.

Tak więc Kościół, który oszacował koszt uczniostwa i jest gotów go zapłacić, jest tym właśnie, którego „bramy piekielne nie przemogą” (Mt 16:18). Każdy inny Kościół, może bogatszy, może posiadający więcej splendoru i ludzkiej mądrości, nawet do tych bram nie podejdzie. Bo też inaczej rozumie swoją rolę. Związane jest z nią zadawanie sobie odwróconego pytania: czy aby jego własne bramy wytrzymają napór piekła?

Prześladowania uczą niesienia krzyża

Z tym wiąże się kwestia następna, poruszona już wcześniej: prześladowania przypominają, że rolą uczniów Chrystusa jest naśladowanie Go także w tym, co było najtrudniejszym Jego dziełem – w niesieniu krzyża. Rozumianym oczywiście nie jako powtórzenie dzieła zbawienia (bo to się już dokonało w sposób pełny i doskonały), ale jako kontynuowanie misji Chrystusa polegającej na przekazywaniu dalej Dobrej Nowiny, ze wszystkimi trudnymi tego konsekwencjami. Pierwszy Kościół był Kościołem misyjnym i to takim, który nie baczył na koszty głoszenia prawdy o Chrystusie. A te trzeba było ponosić wielokrotnie: począwszy od prześladowań w Jerozolimie czasów apostolskich, prześladowania przez rzymskich cesarzy a potem innych władców w kolejnych wiekach i na coraz to nowych kontynentach, aż po współczesne – mające miejsce w kilkudziesięciu krajach całego świata. Ktoś celnie zauważył, że „crossless Gospel is useless” (Ewangelia bez krzyża jest bezwartościowa). Prześladowani znają (albo poznają) wartość dzieła Krzyża w swoim własnym życiu, dlatego też gotowi są płacić wysoką cenę męczeństwa za przywilej bycia częścią nieśmiertelnego Kościoła Chrystusa. Nawet jeśli nazywają to w sposób znacznie mniej wzniosły.

Tak więc Kościół, który wie co oznacza niesienie krzyża, jest tym, który „nie szuka swego”, nie buduje własnego królestwa splendoru i komfortu, ale idzie śladami swego Mistrza, wykonując zleconą sobie misję, z czego wynika rozszerzanie Królestwa Bożego. Nie bez powodu Kościół najszybciej się dziś rozwija w miejscach, gdzie niełatwo jest być chrześcijaninem. W innych sytuacjach Kościół nie tyle rozwija się, co puchnie (co często wygląda jak powiększanie się), a to - szukając analogii w ludzkim ciele - nie jest wcale oznaką zdrowia, ale choroby.

Prześladowania zmuszają do zaufania Bogu, zamiast polegania na sobie samym

Zaryzykuję stwierdzenie, że Kościół najmocniej modlący się, to Kościół prześladowany. Wynika to zwyczajnie z potrzeby. W krajach wolności religijnej potrzeby Kościoła są inne – raczej niezbyt dramatyczne i palące. Natomiast stan ciągłego zagrożenia - nawet niekoniecznie życia, ale choćby bezpieczeństwa - niejako zmusza do mocnego przylgnięcia do Boga. „Wołają, a Pan wysłuchuje ich i ocala ich ze wszystkich udręk. Bliski jest Pan tym, których serce jest złamane, a wybawia utrapionych na duchu” (Ps 34:18-19).

Życie w zagrożeniu ze względu na wiarę w Chrystusa sprawia, że Bóg staje się niezbędnym codziennym towarzyszem życia. Słowa Jezusa: „bo beze mnie nic uczynić nie możecie” (J 15:5) dla nas brzmią, owszem, jako piękne motto, w pełni prawdziwe zawsze i wszędzie, niecodziennie dostrzegamy ich aktualności w swoim życiu. Jednak chrześcijaninowi, żyjącemu w miejscu prześladowań, nie sposób polegać na sobie samym, niemożnością jest liczyć na to, że wystarczy mu zdrowy rozsądek i opanowanie, aby móc przetrwać. Żyjąc w sytuacji nienormalnej, nie sposób nie odwoływać się do mocy Bożej, a to - praktykowane na co dzień - powoduje, że zwiększa się zarówno nasze poznanie Boga, jak i doświadczanie Jego działania, a co za tym idzie – stopień zażyłości i zależności od Niego.

To zaś powoduje, że Kościół prześladowany wzrasta nie w oparciu o marketing czy metody rozwoju wzięte z biznesu, ale dzięki poznawaniu żywego Boga. Świadomy faktu, że funkcjonuje w stanie wojny, dlatego spogląda na Tego, którego imię Jahwe Sabaoth – Pan Zastępów. Taki Kościół nie istnieje dla samego siebie, ale dla Tego, który jest mu Drogą, Prawdą i Życiem. I nie są to jedynie hasła.

Prześladowania będą

Nie idealizuję prześladowanego Kościoła. Wiem, że nie jest doskonały ani nieskazitelny. Ale kiedy Kościół prześladowany jest wierny Bogu (a przecież właśnie dlatego jest prześladowany!), ma wyjątkową szansę na doświadczanie Bożej opatrzności i mocy. Potrzebuje Boga, więc doświadcza Jego działania, a przez to, że tak się dzieje, potrzebuje Go tym bardziej i tym chętniej wyciąga ku Niemu ręce. To zaś oczyszcza i doskonali w wierze.

A co z nami – skoro do prześladowań nam daleko? Żadna z wymienionych dotąd cech nie jest nieodłącznie przypisana jedynie Kościołowi prześladowanemu. Kościół nieprześladowany również może oczyszczać się od konformistów i nieszczerych uczniów, także może szacować i ponosić koszt uczniostwa. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby uczył się niesienia krzyża. I sam powinien pragnąć uczyć się zaufania Bogu i polegania na Nim. A prześladowania niechybnie będą. Wciąż bowiem aktualne są słowa Pana Jezusa : „Gdybyście byli ze świata, świat kochałby was jako swoją własność; ponieważ jednak nie jesteście ze świata, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi” (J 15:19).



Copyright © Słowo i Życie 2018