numer
1/2018
|
Bóg
leczy chore serca
Francois
przyszedł do „Arki”
kilka lat temu. „Arka”
to wspólnota
chrześcijańska, rodzaj
półotwartego
schroniska dla ludzi
uzależnionych,
rozlokowana wówczas na
dwóch mieszkalnych
łodziach
w porcie w
Amsterdamie. Gdy go
spotkaliśmy, stał na
skraju mola w
pobliżu naszych łodzi,
rozmyślając nad
samobójstwem. Miał
nieprzytomne błędne
oczy, długie skłębione
kręcone włosy.
Bardzo słabo mówił po
angielsku. Regularnie
zażywał LSD i
morfinę. Był w stanie
narkotycznej psychozy.
Nie radził sobie z
rzeczywistością.
Stracił ochotę do
życia. I nic dziwnego:
uszkodzenie mózgu,
odrzucenie przez
rodzinę, zaangażowanie
w
okultyzm, narkotyki i
problemy
psychologiczne - całe
jego życie nie
dawało mu żadnej
nadziei. Po wypadku
samochodowym, w którym
doznał
uszkodzenia mózgu, co
uczyniło go
niepełnosprawnym na
całe życie,
rząd francuski uznał
go za trwale
niezdolnego do pracy i
przyznał
mu dożywotnią rentę.
Po
dziesięciu miesiącach
modlitwy i postu oraz
wielu godzinach
rozmów,
jeden z dwóch młodych
ludzi, którzy oddali
się sprawie Francois,
przyszedł do mnie i
powiedział:
-
Francois chce z tobą
porozmawiać. Uważa, że
nie powinien nadal
przyjmować renty,
którą co miesiąc
wypłaca mu rząd
francuski.
-
Dlaczego? - zapytałem,
nieco zdumiony takim
obrotem sprawy.
-
Myślę, że najlepiej
będzie, gdy Francois
sam ci to wyjaśni.
Rozmowa,
jaka potem nastąpiła,
była chyba jedną z
największych nagród w
ciągu mojej blisko
dwudziestoletniej
pracy. Łamaną
angielszczyzną,
której nauczył się
podczas dziesięciu
miesięcy spędzonych z
nami, Francois dał
świadectwo tego, jak
głębokie było
uzdrowienie, które
dokonało się w jego
życiu. Potrafił
trzeźwo
myśleć i to nie tylko
o sobie. Okazał
współczucie i
pragnienie
stania się innym
człowiekiem. Jakże
różniła się ta rozmowa
od
naszego pierwszego
spotkania. W ciągu
tych dziesięciu
miesięcy
Francois doświadczył
uwolnienia od
okultyzmu oraz
dogłębnego
uzdrowienia duszy i
ciała. Nie znaczy to,
że nie miał żadnych
problemów czy pozbył
się zupełnie
wszystkich zranień z
przeszłości, ale
uzdrowienie, którego
doznał było prawdziwe.
Francois doszedł do
wniosku, że jego życie
ma sens. Nie pragnął
już śmierci, a nawet
rozwinął w sobie
postawę jakiegoś
zadziornego uporu
wobec życia i tego, co
chciał w nim dokonać.
Czuł bardzo wyraźnie,
że jego zadaniem jest
mówienie innym o
przebaczeniu grzechów
i o uzdrowieniu
osobowości, jakiego
sam
doświadczył, gdy
zaufał Jezusowi
Chrystusowi. Chciał
zostać
ewangelistą! Ale
przedtem był jeszcze
do załatwienia problem
rządu
francuskiego. Francois
wrócił do Francji, aby
oświadczyć władzom,
że nie jest „wariatem"
i że może pracować na
swoje
utrzymanie jako
odpowiedzialny
obywatel. Władze nigdy
wcześniej nie
spotkały się z tym,
żeby ktoś prosił o
odebranie mu renty
inwalidzkiej. Przyjęły
więc to za dowód, że
mają do czynienia z
niepoczytalnym
człowiekiem i odmówiły
mu zaprzestania
wypłacania
renty. Ale to nie
odstraszyło Francois.
Pomodliwszy się i
zasięgnąwszy rady,
postanowił wynająć
prawnika i sądownie
zmusić rząd francuski,
do odebrania mu renty
inwalidzkiej. W ogóle
nie zdawał sobie
sprawy z czekających
go niespodzianek.
Jacyś
nieznani mu rzekomi
przyjaciele przekonali
jego adwokata, że w
najlepszym interesie
Francois leżało dalsze
otrzymywanie renty i
żeby w trakcie
rozprawy zeznał
przeciwko swemu
klientowi. Ku
wielkiemu zdumieniu
Francois jego adwokat
tak właśnie uczynił.
Francois był zbity z
tropu. Dopiero w
ostatnim dniu rozprawy
wszystko się zmieniło.
Sędzia wezwał
Francois, aby go
jeszcze raz
przesłuchać.
-
Mówi pan, młody
człowieku, że jest pan
chrześcijaninem?
-
Tak, proszę sądu.
-
I wierzy pan, że Jezus
Chrystus odmienił
pańskie życie? -
indagował sędzia.
-
Tak, wysoki sądzie.
-
I wierzy pan również,
że On uzdrowił pana ze
wszystkich dawnych
problemów i że może
pan teraz pracować?
-
Dokładnie tak, wysoki
sądzie.
-
Wierzy pan w Jezusa
Chrystusa jako swego
osobistego Zbawiciela
i
wierzy pan, że
przebaczył panu
wszystkie grzechy? -
sędzia raz
jeszcze powtórzył
pytanie:
-
Tak, proszę sądu.
-
Bardzo dobrze, młody
człowieku! To
dokładnie tak samo jak
ja!
Sprawa zamknięta!
Sędzia
również wierzył w
Jezusa Chrystusa, jako
swego osobistego
Zbawiciela i przyznał
rację Francois! Wbrew
niewiarygodnym
przeszkodom, i to w
ateistycznej Francji,
Bóg zadbał o to, żeby
sprawa Francois
trafiła do wierzącego
sędziego. Francois nie
posiadał się ze
szczęścia. Mimo
zagmatwanej
przeszłości i wbrew
staraniom nielojalnych
przyjaciół, a także
nieprzychylnego
zeznania własnego
adwokata, Bóg dał mu
zwycięstwo. Już na
początku swojej drogi
młody chrześcijanin
Francois przekonał
się,
jak działa Bóg,
wspierając słuszne
poczynania człowieka.
Niewiarygodne, prawda?
Jego historia należy
do najbardziej
niezwykłych –
doskonale ilustruje
ogromną miłość Boga,
Jego
moc uzdrawiania i
przemieniania
ludzkiego życia.
Nie
znaczy to, że od
tamtej pory Francois
nie miał już żadnych
problemów. Choć Bóg
rzeczywiście dokonuje
cudów uzdrowienia i
odnowy, zwykle jednak
czyni to stopniowo, a
nie natychmiast. Bóg
chce, abyśmy sami
mieli również udział w
procesie uzdrowienia.
Aby
dokonało się nasze
wewnętrzne
uzdrowienie, musimy w
posłuszeństwie
i pokorze odpowiedzieć
na Bożą miłość. Proces
ten nazywa się
uświęceniem.
Uświęcenie oznacza
uczynienie kogoś lub
czegoś
czystym, choć
wcześniej było to
nieczyste (w sensie
skażenia
złem, egocentryzmem
czy buntem);
oddzielenie się od
naśladowania
wzorców tego świata,
by podobać się Bogu.
Pismo
Święte mówi wprost o
uzdrowieniu zranionych
uczuć. W Starym
Testamencie Izajasz
pisze o Zbawicielu,
który „wzgardzony był
i
opuszczony przez
ludzi... nasze choroby
nosił, nasze
cierpienia
wziął na siebie... a
Jego ranami jesteśmy
uleczeni...” (Iz
53:3-5). To uleczenie
dotyczy zarówno
grzechu buntu,
egocentryzmu
jak i jego skutków -
blizn i zranień
emocjonalnych, które w
sobie
nosimy. Dalej czytamy
o Mesjaszu,
Zbawicielu,
zwiastującym dobrą
nowinę ubogim,
opatrującym tych,
których serca są
skruszone,
wyzwalającym jeńców,
przywracającym wzrok
ślepym, pocieszającym
zasmuconych (Iz
61:1-2). Dawid mówi:
„Bliski
jest Pan tym,
których serce
jest złamane, a
wybawia
utrapionych na
duchu” (Ps
34:19).
„Uzdrawia
tych, których
serce jest
złamane, i
zawiązuje ich
rany” (Ps
147:3). A mimo
to niektórzy
zarzucają Bogu, że
siedzi On wysoko w
niebiosach, z dala od
bólu i surowej
rzeczywistości
upadłego świata, a
serca ich są pełne
goryczy.
W
głębi duszy często
czynimy Boga
odpowiedzialnym za
cierpienie,
jakiego doznajemy,
pielęgnując skryte
przekonanie, że w
ostatecznym
rozrachunku to On
ponosi winę. Ale to
nie On jest
winien. Bóg nie
stworzył zła, ani
nikogo do zła nie
kusi. On jest
sprawiedliwy na
wszystkich swoich
drogach i dobry we
wszystkim, co
czyni. Nie jest
przyczyną naszych
problemów i nie
opuszcza nas w
trudnościach. Bóg
przyszedł i zamieszkał
pośród nas. On stał
się człowiekiem!
Przeszedł przez
wszystkie cierpienia,
nawet
większe od naszych.
Bóg stworzył
człowieka, a człowiek
Go
odrzucił! Przez
tysiąclecia Bóg
posyłał swoich
posłańców, aby
przypominali ludziom,
że to On ich stworzył,
lecz ludzie
kamienowali proroków.
W końcu Bóg zdecydował
się przyjść
samemu. Stwórca
przyszedł do swego
stworzenia, ale ono Go
nie
rozpoznało. Co wówczas
uczynił Stwórca?
Obrócił to
najstraszliwsze
okrucieństwo w
największe dobro tak,
że stało się
źródłem przebaczania
ludzkich grzechów!
Zabiliśmy Go naszymi
grzechami, a On
sprawił, że stało się
to źródłem naszego
ułaskawienia.
Jezus
Chrystus jest
szczególnym
Uzdrowicielem. Sam
bowiem doświadczył
całego bólu i
cierpienia, przez
jakie przechodzi
ludzkość. Pismo
Święte mówi, że był
kuszony na wszelkie
sposoby, tak jak my.
Biblia przedstawia Go
również jako naszego
jedynego Arcykapłana:
„Nie
mamy
Arcykapłana,
który by nie
mógł nam
współczuć, gdy
przeżywamy
słabości, ale
doświadczonego
we wszystkim,
podobnie
jak my, z
wyjątkiem
grzechu.
Zbliżajmy się
zatem odważnie i
ufnie
do tronu łaski,
abyśmy dostąpili
miłosierdzia i
znaleźli łaskę
zapewniającą
pomoc w
stosownej porze”
(Hbr 4:15-16
EIB).
Jezus
jest ponad wszystkimi.
Jest Bogiem, do
którego można w każdej
chwili przyjść, który
angażuje się w nasze
sprawy. Sam
przeszedł przez
wszystko, z czym my
się borykamy, aby
pokazać nam,
że naprawdę nas kocha.
Zderzył się z
uprzedzeniem i
całkowitym
odrzuceniem. Przyszedł
na ten świat jako
jeden z nas. Urodził
się
w ubóstwie. Jego naród
był okupowany, a jego
rodzinne miasto
wyśmiewane. Ostatnie
lata swego życia
spędził, wędrując po
ulicach i miastach,
był bezdomny. Jego
służba spotkała się z
niezrozumieniem, a w
chwili śmierci został
zupełnie sam,
opuszczony przez
wszystkich. Uczynił to
wszystko dla ciebie i
dla
mnie, uczestnicząc w
naszej słabości.
Cierpiał za nas, aby
nas
ocalić.
Jezus
Chrystus, Syn Boży,
przyszedł na świat,
niosąc nam uzdrowienie
i
nadzieję. Z powodu
naszego egoizmu oraz
egocentryzmu tych, co
przeciwko nam
zgrzeszyli, żyjemy w
izolacji, doświadczamy
wyobcowania. Jezus
przyszedł, aby
przynieść pojednanie,
uzdrowienie w miejsce
ran i integrację w
miejsce rozpadu
osobowości.
Pismo Święte zapowiada
również, że Jezus
przyjdzie ponownie.
Kiedy przyjdzie po raz
drugi, sfinalizuje
zapoczątkowany dwa
tysiące
lat temu proces
uzdrawiania i
pojednania całej
ludzkości.
Doprowadzi do końca
to, co zaczął. Jego
Królestwo, to znaczy
Jego
panowanie w sercach
ludzkich, już
przyszło, ale nie
wypełniło się
jeszcze do końca.
Pismo Święte naucza,
że gdy Chrystus
ostatecznie ustanowi
Swą władzę, zniknie
wszelka choroba,
cierpienie i ból.
Teraz zaczęliśmy
dopiero doświadczać
tych
rzeczy, ale nastaną
one w pełni, kiedy
Jezus powróci na
ziemię.
Już teraz się one
materializują, ale
wówczas zostaną
dopełnione.
Dlaczego
Bóg postanowił
postąpić w ten sposób?
Dlaczego nie ustanawia
swojego Królestwa w
całej pełni już teraz?
Dlaczego od razu nie
spełni wszystkich
swoich obietnic?
Mógłby posłużyć się
niebiańskim wojskiem i
absolutną władzą, by
zmusić ludzi do
służenia Mu, ale jaki
byłby z tego pożytek,
gdybyśmy Mu służyli
ze strachu, a nie z
miłości? Nie tego
pragnie. Mógłby uwieść
nas za pomocą
pieniędzy i cudów, ale
jaka z korzyść z tego,
gdybyśmy służyli Mu
jedynie w zamian za
to, co możemy od Niego
otrzymać, a nie z
miłości do Niego?
Bóg
szuka ludzi, którzy
szczerym sercem
odpowiedzą na Jego
ofertę
bliskiej relacji i
zaufania. On chce
przyjaźnić się z nami.
To nie
ogranicza się jedynie
do jakiejś grupy
wybrańców. Bóg „chce,
aby wszyscy
ludzie byli
zbawieni i
doszli do
poznania prawdy”
(1 Tm
2:4). Chce im
przebaczyć,
wyzwolić z mocy
grzechu i
uzdrowić ich
dusze. Jego
celem jest
zjednoczenie w wielką
rodzinę tych, którzy
Go miłują, aby mogli
cieszyć się Jego
miłością oraz miłować
się wzajemnie. Ta
wielka rodzina, czyli
Kościół, również jest
źródłem miłości i
uzdrowienia dla
ludzi poranionych.
Okazując sobie
nawzajem Bożą miłość,
akceptując się
wzajemnie i
przebaczając
przewinienia,
zachowujemy
się tak, jak tego
oczekuje Bóg od swoich
dzieci. Stajemy się
dla
siebie braćmi i
siostrami, a postawa
Bożej miłości, która
nas
przepełnia, prowadzi
do uzdrowienia tego,
co zostało zniszczone
lub
złamane. Ale poprzez
braci i siostry w
Chrystusie Bóg udziela
nam
takiej miłości i
akceptacji, która
uwalnia od lęków i
pozwala
naszej osobowości
rozkwitnąć. Będąc zaś
prawdziwie dojrzali,
możemy pozostawać sobą
i jednocześnie być
oddani innym bez obawy
odrzucenia. Jesteśmy w
stanie zaakceptować
innych pomimo ich
licznych słabości,
przebaczać, nawet
jeśli nas ranią.
Wszystko
to jest możliwe dzięki
Bożej łasce. Sami z
siebie nie jesteśmy
zdolni do takiej
postawy miłości. My
sami nie mamy mocy
uzdrawiania
dusz innych ludzi.
Tylko Bóg może to
uczynić, a On chce to
czynić
poprzez nas. Każdy
chrześcijanin powinien
być zaangażowany w
taką
służbę. Jesteśmy
bowiem jedynymi
przekaźnikami
łaskawości
Boga.
Nie
powinniśmy jednak
polegać na ludziach,
jako na źródle naszego
uzdrowienia. Ludzie
nie dadzą nam tego, co
może dać tylko Bóg.
Jeśli chcesz doznać
uzdrowienia, którego
źródłem będą ludzie,
szybko się
rozczarujesz. Niech
twoja uwaga będzie
skupiona na Bogu,
gdyż tylko On jest
zdolny uleczyć cię
całkowicie. Choć czyni
to
często przez 1udzi,
pamiętaj, że to On
jest źródłem, a ludzie
tylko przekaźnikami.
Uzdrowienie wewnętrzne
przebiega prawie
zawsze
jako stopniowy proces
i wymaga czasu. Nasz
Ojciec w Niebie nie
tylko
pragnie nas uwolnić od
trawiącego nas bólu,
ran dawno zadanych,
ale chce również,
abyśmy stali się
dojrzałymi duchowo i
emocjonalnie. A to
wymaga czasu, ponieważ
musimy uczyć się
dokonywania właściwych
wyborów, kształtować
charakter. Gdyby
nasz charakter się nie
zmieniał i nie
rozwijał,
popełnialibyśmy
różne błędy i działali
samowolnie, raniąc
sami siebie lub
prowokując innych.
Ponieważ Bóg nas
kocha, czeka tak
długo, aż
zapragniemy zmiany
swojego serca i
charakteru. Czeka, aż
będziemy
gotowi do całkowitego
wewnętrznego
uzdrowienia.
Czynnikiem
aktywującym takie
uzdrowienie w naszym
życiu jest najczęściej
nasza postawa i
odnoszenie się do
innych ludzi.
Bóg
leczy chore serca. On
obiecał pomóc
wszystkim, którzy o to
proszą.
Nie jesteśmy skazani
na życie w cierpieniu.
Nie musimy dźwigać
naszych boleści przez
całe życie. Możemy
zostać uzdrowieni i
uwolnieni, ale trzeba
zapłacić za to pewną
cenę.
Źródło:
Floyd McClung, jr., Ojcowskie
serce Boga,
Oficyna Wydawnicza
VOCATIO, Warszawa
2015. Opracowanie
N.H. ■
Copyright
©
Słowo i Życie 2018
|
|
|
|