| 
                          
                            
                              | 
                                      
                                        
                                        
  
                                          
                                            
                                            
                                            
                                            
                                              
                                              
 
                                                Włodek Tasak 
 Sentymentalna
                                                    wiara
 Kościół
                                                  Chrystusa w swojej
                                                  historii przeżywał
                                                  lepsze i gorsze
                                                  okresy.
 Bywały i
                                                  takie, przy których
                                                  to, na co narzekamy
                                                  dziś, jest jedynie
                                                  lekką skazą na
                                                  wizerunku.
 A jednak
                                                  Bóg był w stanie
                                                  podnieść go i obudzić
                                                  z nawet najgłębszego
                                                  snu.
 Bo
                                                  Kościół Boży nie jest
                                                  nasz – nie jesteśmy
                                                  więc w stanie go
                                                  zepsuć bezpowrotnie.
 On jest
                                                  właśnie Boży, a więc
                                                  Ten, który jest Jego
                                                  głową, prędzej czy
                                                  później
 pośle
                                                  nas do swego dzieła, a
                                                  jak nie nas to innych,
                                                  których sobie upatrzy.
 Kościół
                                                  azjatycki, afrykański
                                                  czy latynoamerykański
                                                  nie ma takich
                                                  problemów,
 bo jest
                                                  wciąż głodny Boga i
                                                  odważny. Wciąż
                                                  walczący i to wcale
                                                  nie o przetrwanie,
 ale o
                                                  to, by być „solą ziemi
                                                  i światłością świata”.
                                                  I dobrze mu to idzie.
 Warto
                                                  spoglądać w jego
                                                  stronę, szukać tam
                                                  zachęty i inspiracji.
 Oni mogą
                                                  nam dać więcej, niż my
                                                  jesteśmy w stanie dać
                                                  im.
 
 
 Kościół,
                                                  który oduczył się być
                                                  solą
 Pewnego
                                                roku w latach 80. miałem
                                                wziąć udział w
                                                wielkosobotnim marszu w
                                                Londynie, którego
                                                kulminacją miało być
                                                publiczne wygłoszenie
                                                kazania na jednym z
                                                dużych parkingów. Około
                                                południa wraz z żoną
                                                jechałem wzdłuż Mile End
                                                Road we wschodnim
                                                Londynie w kierunku
                                                okazałego nowego
                                                meczetu, gdy nagle jego
                                                drzwi gwałtownie się
                                                otworzyły, a ze środka
                                                wybiegły na ulicę setki
                                                mężczyzn, wielu młodych
                                                i sprawnych w swym
                                                najlepszym wieku. Ich
                                                wyjście na ulicę
                                                wstrzymało ruch uliczny
                                                na dłuższą chwilę. Gdy
                                                dojechaliśmy do celu i
                                                następnego dnia szliśmy
                                                główną ulicą wraz z
                                                kilkoma setkami
                                                chrześcijan,
                                                zauważyliśmy, że w
                                                grupie tej przeważają
                                                kobiety. Mężczyzn było
                                                niewielu, a ci, co byli,
                                                okazywali się albo
                                                bardzo młodzieńczy, albo
                                                wyraźnie starsi. W
                                                drodze do domu spytałem
                                                moją żonę, na którą
                                                religię byłaby skłonna
                                                postawić, gdyby była
                                                hazardzistką i chciała
                                                obstawiać zakłady. Jej
                                                natychmiastowa odpowiedź
                                                brzmiała: „Z całą
                                                pewnością na islam”. Te
                                                słowa Davida Pawsona,
                                                zawarte w jego skądinąd
                                                bardzo interesującej
                                                analizie relacji
                                                pomiędzy islamem a
                                                chrześcijaństwem (Islam
                                                – przyszłość czy
                                                wyzwanie, Oficyna
                                                Wydawnicza VOCATIO,
                                                Warszawa 2015)
                                                przypomniałem sobie
                                                niedawno, kiedy z
                                                Leszkiem Osieczko,
                                                szefem Open Doors
                                                Polska, dzieliliśmy się
                                                uwagami na temat
                                                kondycji współczesnego
                                                chrześcijaństwa.
                                                Stwierdził on wówczas:
                                                „Nasza wiara stała się
                                                bardzo sentymentalna.
                                                Często sprowadza się
                                                jedynie do jakieś
                                                emocjonalnej niezgody,
                                                nie pociąga do
                                                działania”. Podobnie,
                                                choć w swoim angielskim
                                                stylu, sformułował to
                                                niegdyś pewien
                                                anglikański duchowny:
                                                „Jak to jest, że kiedyś,
                                                gdy gdzieś przybywał
                                                apostoł Paweł – tam
                                                zaraz wybuchała duchowa
                                                rewolucja, a dziś kiedy
                                                ja gdzieś przyjadę –
                                                jestem najwyżej
                                                częstowany filiżanką
                                                herbaty?”. 
                                              Idziemy do
                                                Kościoła, by coś poczuć
                                              Oczywiście,
                                                nie przywołuję tego
                                                obrazu Londynu sprzed
                                                lat (dziś nie zmieniło
                                                się to ani na jotę po
                                                obu stronach), aby za
                                                pozytywny wzorzec uznać
                                                metody działania
                                                radykalnych mułłów i ich
                                                uczniów. I nie sądzę,
                                                aby ktokolwiek tak
                                                myślał, patrząc na
                                                współczesny świat z
                                                perspektywy
                                                chrześcijańskiej. Chodzi
                                                o coś innego. Nasza
                                                wiara rzeczywiście
                                                odwołuje się dziś
                                                głównie do sfery
                                                emocjonalnej zamiast –
                                                wolicjonalnej. Idziemy
                                                do Kościoła, żeby coś
                                                odczuć, poczuć Bożą
                                                akceptację, czasem nutę
                                                uniesienia serca, ale
                                                już nie wezwanie do
                                                konkretnego działania,
                                                które miałoby nam
                                                towarzyszyć po
                                                opuszczeniu nabożeństwa.
                                                Podobnie jest z
                                                książkami dla
                                                chrześcijan. Najwięcej
                                                wśród nich jest takich
                                                (i największą
                                                popularnością się
                                                cieszą), które odwołują
                                                się do naszej psyche, do
                                                badania naszego wnętrza,
                                                pochylenia się nad
                                                kondycją własnej duszy,
                                                a nie takich, które
                                                zmuszają do zakasania
                                                rękawów i stawienia
                                                czoła przeciwnościom.
                                                Podjęcia walki na śmierć
                                                i życie o siebie i
                                                innych. Oczywiście, dla
                                                nas w znaczeniu
                                                duchowym, ale są takie
                                                miejsca na świecie,
                                                gdzie to określenie nie
                                                ma znaczenia jedynie
                                                metafory. 
                                              Czytałem
                                                niedawno książkę
                                                amerykańskiego historyka
                                                Steve'a Weidenkopfa
                                                Chwała krucjat
                                                (Wydawnictwo eSPe,
                                                Warszawa 2016). Pisze
                                                on, że - wbrew
                                                rozpowszechnionym
                                                stereotypom - uczestnicy
                                                wypraw krzyżowych dużo
                                                częściej niż nam się
                                                wydaje wyruszali na nie
                                                z pobudek duchowych, a
                                                nie – jak dziś myślimy –
                                                głównie awanturniczych
                                                czy materialnych.
                                                Ruszali na daleką,
                                                niebezpieczną i bardzo
                                                dla nich kosztowną
                                                wyprawę, bo mieli
                                                świadomość, że trzeba
                                                komuś pomóc1. Nie chodzi
                                                jednak o to, że
                                                współcześni
                                                chrześcijanie mają
                                                chwycić za broń, niczym
                                                Sam Childers, znany jako
                                                Machine Gun Preacher
                                                (kaznodzieja z
                                                karabinem) – oby nigdy
                                                do takiej potrzeby na
                                                szeroką skalę nie
                                                doszło. Chodzi o to,
                                                abyśmy przestali
                                                zajmować się jedynie
                                                sobą i swoją duszą.
 Oni
                                                  szli, by coś zbudować
 
 Chrześcijaństwo
                                                u swego zarania było
                                                religią czynu – nie
                                                wyklucza to refleksji i
                                                namysłu, ale za cel
                                                stawia „szukanie
                                                najpierw Królestwa
                                                Bożego” (Mt 6:33). Na
                                                dzieło zwracają też
                                                uwagę słynne słowa
                                                Jezusa wypowiedziane do
                                                uczniów na krótko przed
                                                tym, jak wstąpił do
                                                nieba: „Idźcie tedy i
                                                czyńcie uczniami
                                                wszystkie narody,
                                                chrzcząc je w imię Ojca
                                                i Syna, i Ducha
                                                Świętego, ucząc je
                                                przestrzegać
                                                wszystkiego, co wam
                                                przykazałem” (Mt
                                                27:19-20). Kiedy
                                                uczniowie chwilę po tym
                                                zastygli w zadumie, „oto
                                                dwaj mężowie w białych
                                                szatach stanęli przy
                                                nich i rzekli: Mężowie
                                                galilejscy, czemu
                                                stoicie, patrząc w
                                                niebo?” (Dz 1:10-11).
                                                Jakby chcieli na powrót
                                                skierować ich uwagę na
                                                dzieło, które im
                                                powierzono: „Ten Jezus,
                                                który od was został
                                                wzięty w górę do nieba,
                                                tak przyjdzie, jak Go
                                                widzieliście idącego do
                                                nieba”. A zatem
                                                „powrócili do Jerozolimy
                                                z Góry, zwanej Oliwną”
                                                (Dz 1:11-12) i wkrótce
                                                potem zaczęło się...
                                                Świat został ruszony ze
                                                swoich zastałych posad.
                                                Życie ludzi zmieniało
                                                się tak, że postronni
                                                obserwatorzy nie mogli
                                                wyjść ze zdumienia. Dziś
                                                natomiast w miejsce tego
                                                jakże dynamicznego
                                                ciągu: Idźcie, czyńcie,
                                                chrzcząc, ucząc..., my
                                                wprowadzamy swój: Czy
                                                jestem kochany, czy
                                                jestem akceptowany, czy
                                                jestem szczęśliwy i
                                                spełniony...
 Kościół
                                                  walczący
 
 Dlaczego
                                                meczety pełne są
                                                mężczyzn aż kipiących
                                                energią (złą – bo i cele
                                                wyznaczane im są złe), a
                                                kościoły wypełniają
                                                głównie kobiety,
                                                szukające Bożej czułości
                                                i akceptacji? To
                                                oczywiście temat na
                                                głębszą analizę, ale z
                                                pewnością wiele racji ma
                                                David Murrow, autor
                                                książki Mężczyźni
                                                nienawidzą chodzić do
                                                kościoła (Wydawnictwo W
                                                drodze, Poznań 2007),
                                                pisząc: Jeśli mężczyźni
                                                mają powrócić do
                                                Kościoła, musimy
                                                pozwolić im być sobą.
                                                Musimy im pozwolić na
                                                dzikość, agresję i
                                                podejmowanie ryzyka. Nie
                                                możemy dłużej wymagać od
                                                mężczyzn, żeby
                                                zachowywali się jak
                                                panie z epoki
                                                wiktoriańskiej.
                                                „Oburzające”, prawda?
                                                Tyle że autor nie ma na
                                                myśli chrześcijańskich
                                                dżihadystów z nożem, a
                                                mężczyzn, którym rzuci
                                                się wyzwanie bronienia
                                                słabszych, pomagania
                                                potrzebującym i
                                                rozszerzania panowania
                                                Królestwa Bożego, w
                                                miejsce roztkliwiania
                                                się nad sobą i wtulania
                                                się w ramiona Ojca
                                                (czasem tego trzeba, ale
                                                nie co niedzielę). Z
                                                pewnością niejedna
                                                kobieta też wolałaby
                                                znaleźć się w Kościele o
                                                coś walczącym, niż
                                                takim, który jedynie dba
                                                o stworzenie ciepłej
                                                atmosfery. 
                                              Dziś
                                                jedynym, o co jesteśmy
                                                ewentualnie gotowi
                                                walczyć w naszych
                                                Kościołach, jest
                                                czystość doktrynalna
                                                (ale już wcale nie
                                                czystość moralna!).
                                                Dlaczego tak jest? Bo
                                                jest to efektem
                                                zabiegania o poczucie
                                                bezpieczeństwa (czynnik
                                                żeński), a nie chęci
                                                zdobywania i podbijania
                                                (czynnik męski).
                                                Szczególnie w ostatnich
                                                dekadach idee
                                                pacyfistyczne tak mocno
                                                się w Kościołach
                                                rozpowszechniły (o
                                                dziwo, znajdując swoich
                                                obrońców i propagatorów
                                                także w męskich
                                                szeregach), że nie
                                                wypada w ogóle używać
                                                takiego języka, w którym
                                                pojawia się podbój,
                                                walka, wróg, nie mówiąc
                                                już o wojnie i
                                                zabijaniu. Uprzedzając
                                                oburzenie niektórych
                                                czytelników: jeszcze raz
                                                zastrzegam – chodzi o
                                                metafory, a nie o
                                                wyruszenie na realną
                                                „świętą wojnę”. 
                                              
                                              Kościół
                                                  monarchiczny czy
                                                  demokratyczny?
 
 Taka
                                                wewnętrzna feminizacja
                                                chrześcijaństwa, czyli
                                                zdominowanie go przez
                                                pierwiastek żeński,
                                                zarówno w tym, co
                                                dotyczy oprawy, jak i
                                                istoty działania,
                                                sprawiła, że Kościół
                                                stał się ciałem
                                                dyskutującym i
                                                przeżywającym, a nie
                                                dynamicznie działającym
                                                i zdecydowanie
                                                reagującym. Oczywiście
                                                jest to generalizacja,
                                                ale w tak krótkiej
                                                wypowiedzi nie da się
                                                jej uniknąć. 
                                              Innym
                                                powodem tego, że Kościół
                                                przestał być „męski”
                                                jest fakt, że przestał
                                                być monarchiczny, a stał
                                                się demokratyczny. Nie
                                                chodzi mi jednak o
                                                ustrój Kościoła.
                                                Jedynowładztwo w zborze
                                                i Kościele nie musi być
                                                wcale dobrym
                                                rozwiązaniem. Mam na
                                                myśli coś, co wynika z
                                                ducha naszych czasów i
                                                to takiego, który raczej
                                                ze świata zewnętrznego
                                                wniknął do Kościoła, niż
                                                był jego własnym
                                                odkryciem. To takie
                                                rozdyskutowanie i
                                                przekonanie, że każdy ma
                                                coś do powiedzenia i to
                                                takiego, że jego głos
                                                powinien być wzięty pod
                                                rozwagę. To niekończące
                                                się dochodzenie do
                                                wspólnych wniosków i
                                                decyzji, które następnie
                                                powinny zostać wcielone
                                                w życie. Tyle że sam
                                                proces owego dochodzenia
                                                do konkluzji pochłania
                                                już tyle sił, że bywa iż
                                                nie starcza ich na
                                                realizowanie tych
                                                zamysłów. 
                                              Co jest
                                                więc przejawem
                                                monarchiczności
                                                Kościoła? Uznawanie jego
                                                Króla – Głowy Kościoła,
                                                Chrystusa, za tego, kto
                                                nadaje kierunek, kto
                                                posyła, wyposaża i daje
                                                zwycięstwo. Paweł pisze
                                                o Bogu, który „wszystko
                                                poddał pod nogi Jego, a
                                                Jego samego ustanowił
                                                ponad wszystkim Głową
                                                Kościoła, który jest
                                                ciałem Jego, pełnią
                                                tego, który sam wszystko
                                                we wszystkim wypełnia”
                                                (Ef 1:22-23). To właśnie
                                                jest porządek Kościoła
                                                monarchicznego. W nim
                                                Chrystus jest Głową,
                                                czyli panującym, który
                                                zasiada na tronie i to
                                                On wskazuje, decyduje,
                                                zarządza i panuje. To
                                                nawet nie oznacza
                                                jedynie, że jest On
                                                najważniejszy, ale że
                                                bez tego, iż poddamy się
                                                Jego władzy, Kościół
                                                przestaje być tym, czym
                                                ma być – a staje się
                                                tym, czym nie powinien
                                                być: jeźdźcem bez głowy,
                                                a może nawet bezgłowym
                                                kurczakiem Mike'em2 –
                                                czymś, co wprawdzie
                                                żyje, ale niezgodnie ze
                                                swoim przeznaczeniem.
                                                Tak właśnie funkcjonuje
                                                Kościół demokratyczny,
                                                gdzie nadawanie
                                                kierunku, posyłanie i
                                                wyposażanie odbywa się
                                                na drodze dochodzenia do
                                                konsensusu. Tylko
                                                zwycięstwa nie da się
                                                zadekretować w ten sam
                                                sposób. 
                                              
                                              Gdzie
                                                  dziś bije serce
                                                  Kościoła?
 
 Czy jesteśmy
                                                skazani na taką
                                                sytuację? Z pewnością
                                                nie. Kościół Chrystusa w
                                                swojej historii
                                                przeżywał lepsze i
                                                gorsze okresy. Bywały i
                                                takie, przy których to,
                                                na co narzekamy dziś,
                                                jest jedynie lekką skazą
                                                na wizerunku. A jednak
                                                Bóg był w stanie
                                                podnieść go nawet z
                                                największej słabości i
                                                obudzić z najgłębszego
                                                snu. Bo Kościół Boży nie
                                                jest nasz – nie jesteśmy
                                                więc w stanie go zepsuć
                                                bezpowrotnie. On jest
                                                właśnie Boży, a więc
                                                Ten, który jest Jego
                                                głową, prędzej czy
                                                później pośle nas do
                                                swego dzieła, a jak nie
                                                nas to innych, których
                                                sobie upatrzy. Tak
                                                naprawdę też wszystko
                                                to, co napisałem wyżej o
                                                naszym sentymentalizmie
                                                i bezruchu, jest prawdą
                                                odnośnie Kościoła
                                                zachodniego. Ten
                                                azjatycki, afrykański,
                                                latynoamerykański nie ma
                                                takich problemów, bo
                                                jest Kościołem wciąż
                                                walczącym i to wcale nie
                                                o przetrwanie, choć
                                                poddawany jest ogromnej
                                                presji, prześladowaniu,
                                                a nawet kaźni, ale
                                                bojującym o to, by być
                                                „solą ziemi i
                                                światłością świata”. I
                                                dobrze mu to idzie. To
                                                Kościół wciąż głodny
                                                Boga i odważny. Choć też
                                                cierpiący. Dlatego warto
                                                spoglądać w jego stronę,
                                                szukać tam zachęty i
                                                inspiracji. Tak naprawdę
                                                oni mogą nam dać więcej,
                                                niż my jesteśmy w stanie
                                                dać im. Może zabrzmi to
                                                przewrotnie, ale na
                                                pewno prawdziwie:
                                                potrzebujemy się modlić
                                                o prześladowany Kościół
                                                bardziej niż
                                                kiedykolwiek – ale nie
                                                dlatego, że oni dziś
                                                bardziej niż
                                                kiedykolwiek potrzebują
                                                naszego wsparcia (co
                                                jest prawdą), ale
                                                ponieważ to my, bardziej
                                                niż kiedykolwiek
                                                potrzebujemy doznać z
                                                ich strony zachęty,
                                                pokrzepienia, a nawet
                                                napomnienia. Przed
                                                wiekami Kościół Zachodni
                                                wytyczył ważne drogi
                                                wiary, podjął potrzebne
                                                wyzwania misyjne. Dziś
                                                jednak to tam bije serce
                                                Kościoła apostołów,
                                                ewangelistów i
                                                męczenników.■
 
 Copyright
                                                      ©
                                                    Słowo i Życie 2017
 |  
                          
                            
                              |  
 |  |