Włodek
Tasak
Nieświadomie
uruchomiony
dzwon
Przyszły
reformator
z trudem
wchodził po
schodach
średniowiecznej
katedry.
W
pewnym momencie
potknął się na
stopniu i żeby
złapać
równowagę,
chwycił
za linę przy
schodach. W
niektórych
miejscach lina
służyła za
poręcz.
Łapiąc
tę linę, w
przekonaniu że
to poręcz, ze
zdumieniem
usłyszał nad
głową dźwięk
dzwonu.
Niechcący
pociągnął
za linę
wprawiającą w
ruch dzwon,
stawiając na
nogi
całą okolicę.
Nie
wiadomo, czy ta
historia z życia
Marcina Lutra,
którą angielski
pisarz Os Guinness
przytoczył w
swojej książce The
Call: Finding
and Fulfilling
the Central
Purpose of Your
Life
(Powołanie:
znalezienie
i wypełnienie
zasadniczego celu
twojego życia),
zdarzyła się
naprawdę, ale jej
symbolika bardzo
wyraźnie dotyka
sedna sprawy. Oto
niemiecki
zakonnik,
potrzebując
wsparcia dla
własnej słabości,
nieświadomie
uruchamia dzwon
mający wkrótce
obudzić Europę.
Kiedy
jesienią
1517 roku
zaczynała się
Reformacja, nikt o
tym nie wiedział.
Często w historii
tak jest, że
jakieś wydarzenie
staje się
punktem
początkowym sporo
po fakcie. Czy
Kolumb,
przybijając do
brzegów wyspy San
Salvador,
wiedział, że oto
rozpoczyna w
dziejach
ludzkości epokę
nowożytną, a
opuszczając statek
"Santa
Maria", by zejść
na ląd - kończy
średniowiecze? Czy
spiskowcy
wdzierający się 29
listopada 1830
roku do Belwederu
i
podchorążowie
gorączkowo
szukający na
ulicach Warszawy
generała,
który stanie na
ich czele,
wiedzieli, że
rozpoczynają
powstanie
listopadowe?
Marcin
Luter nie miał
zamiaru wywołać
rozłamu w
Kościele. On
jedynie
uruchomił cały
łańcuch zdarzeń,
które w rezultacie
przyniosły
jeden z
najważniejszych
epizodów w
dziejach naszej
cywilizacji. Nie
jest moim celem
opisywanie i
analizowanie
wszystkich tych
wypadków,
które rozgrywały
się na przestrzeni
kilkudziesięciu
lat.
Poświęcono temu
tysiące książek
(choć jedynie
mikroskopijny
ułamek tej liczby
w języku polskim).
Przypomnę jedynie
to, co
najważniejsze dla
naszego tematu,
nieco dłużej
zatrzymując się
przy samym
początku wydarzeń.
W
1517 roku w
okolicach
Wittenbergi
pojawił się
znany sprzedawca
odpustów,
dominikanin
Johann Tetzel,
inkwizytor
Polski. Jesienią
tego roku Luter
przygotował swój
protest
przeciwko temu
procederowi,
który to
protest, zgodnie
z obowiązującą
procedurą
kościelną,
zamierzał
przesłać swojemu
biskupowi
Hieronimowi
Schultzemu, oraz
arcybiskupowi
brandenburskiemu
Albrechtowi
Hohenzollernowi.
Była to hipoteza
teologiczna,
materiał
przeznaczony do
dyskusji mającej
prowadzić do
dokładniejszego
określenia
pojęcia „odpust"
i jego
stosowania
zgodnego z
Ewangelią i
teologią. Skoro
nie otrzymał
odpowiedzi, a do
tego
biskupi
powiadomili o
tezach (jeszcze
nieopatrzonych
dziewięćdziesięcioma
pięcioma
numerami)
Tetzla, Luter
zdecydował
się w końcu
przesłać ich
tekst
przyjaciołom. Ci
zaczęli je
przekazywać
swoim znajomym
na innych
niemieckich
uniwersytetach,
a
drukarze w
Lipsku,
Norymberdze i
Bazylei,
wyczuwając
sensacyjny
materiał,
ogłosili je
drukiem (po
łacinie i po
niemiecku) bez
porozumienia z
Lutrem.
Sprawa stała się
publiczna, a co
więcej,
zataczała kręgi,
z
czasem
wykraczające
poza granice
Niemiec. Jednak
poza tym, że
była
dyskutowana, nie
działo się nic.
Jeśli
ktoś myślał, że
w Niemczech w
listopadzie 1517
roku wybuchła
rewolucja, a
płomień
duchowego buntu
ogarnął z
miejsca cały
kraj, musi się
czuć
rozczarowany. Do
końca roku
sprawy biegną
nadal swoim
tokiem. Zresztą
sam Luter, poza
tym że był
rozczarowany
brakiem
odpowiedzi od
swoich
kościelnych
przełożonych,
nie oczekiwał
niczego
specjalnego. W
końcu to były
jedynie tezy
przeznaczone do
akademickiej
dysputy
teologicznej, a
więc siłą
rzeczy
skierowane do
wąskiego grona
odbiorców. Ich
autor był w
zasadzie
anonimowym
zakonnikiem i
wykładowcą
niedawno
powstałego
uniwersytetu w
Wittenberdze.
Do
pierwszej
publicznej i
urzędowej
reakcji (choć na
skalę bardzo
ograniczoną)
doszło prawie
trzy miesiące
później, 20
stycznia
1518 roku, kiedy
to we
Frankfurcie nad
Odrą odbyła się
dysputa na
temat tez
antylutrowych,
które
sformułował
teolog Konrad
Koch,
zwany Wimpiną.
Przeszła jednak
bez echa.
W
marcu 1518 roku
Erazm z
Rotterdamu
przesłał tezy
Tomaszowi
More'owi. W ten
sposób trafiły
do Anglii. Z
kolei arcybiskup
Albrecht
Hohenzollern,
nie wiedząc, co
począć z listem
Lutra
zawierającym
tezy, wysłał je
do Rzymu jako
dzieło
zawierające
nowe,
niebezpieczne
doktryny. Tam
dano je do
zbadania znanemu
teologowi,
kardynałowi
Kajetanowi.
Niemal w tym
samym czasie
kapituła
dominikanów,
współbraci
Tetzla,
zaalarmowana
przez
niego, także
wysłała do Rzymu
list oskarżający
Lutra o herezję.
Dopiero wtedy,
pół roku
później, sprawy
nabrały tempa.
W
kwietniu 1518
roku w
Heidelbergu
zebrała się rada
zakonu
augustianów.
Johann von
Staupitz,
zakonny
przełożony
Lutra, został
zobowiązany
przez kurię
rzymską do
uspokojenia
swego
podwładnego.
Ten jednak,
czując poparcie
Staupitza,
odważnie stanął
przed
swymi braćmi
zakonnikami,
skupiając się
już nie na
odpustach, ale
na doktrynie
łaski,
pozyskując do
swoich poglądów
większość
zebranych.
Co ciekawe, w
maju 1518 roku
Luter pisał do
papieża Leona X
w
sposób niezwykle
uległy i poddany
jego
autorytetowi:
„Są
to tylko tezy,
nie pouczenia,
ani nauka, a
ponadto - jak to
zwykle
bywa w takich
wypadkach -
wyrażone są w
języku zawiłym i
dwuznacznym.
Gdybym mógł
przewidzieć, co
się stanie,
byłbym się
z pewnością
postarał, by
były bardziej
zrozumiałe.
[...] Dlatego
więc, Ojcze
Święty, rzucam
się do stóp
Waszej
Świątobliwości
wraz z
wszystkim, czym
jestem, i z
wszystkim, co
mam. Ożyw mnie,
zabij, powołaj,
odwołaj,
utwierdź lub
odrzuć wedle
swego uznania.
W Waszym głosie
usłyszę głos
Chrystusa, który
w Waszej Osobie
króluje i który
ustami Waszymi
przemawia.
Jeżelim zasłużył
na
śmierć, nie
wymawiam się od
śmierci.
Albowiem ziemia
należy do
Pana i wszystko,
co jej jest".
Polski
biograf
niemieckiego
reformatora, ks.
prof. Manfred
Uglorz, pisze:
„Luter
nie wierzył, że
papież Leon X i
jego otoczenie
wystąpi
przeciwko
niemu. Bronił
przecież
słusznej sprawy
i w swoich
tezach nie tylko
niczym nie
uraził papieża,
ale wziął go w
obronę".
Już
wkrótce okazało
się, jak bardzo
wittenberski
zakonnik się
mylił.
Można
powiedzieć, że
Kościół zrobił
później
wszystko, aby
stworzyć sobie
śmiertelnego
wroga.
Popełniono
wszystkie
możliwe
błędy, aby
sprawę
doprowadzić do
finału dla Rzymu
jak
najgorszego.
Dwa
miesiące po
wysłaniu listu
Luter otrzymał
nakaz stawienia
się w
Rzymie w ciągu
dwóch miesięcy,
niemal
jednocześnie z
pamfletem
ułożonym przez
kościelnego
cenzora,
dominikanina
Sylwestra
Mazzoliniego,
zwanego
Prierasem, w
którym mógł o
sobie
przeczytać:
„[...]
ojciec twój
zapewne był
psem, a psy
kąsają. [...]
gdyby papież
dał ci tłuste
biskupstwo,
[...]
wspierałbyś
sprawę odpustów".
Dalej
posypały się
niedwuznaczne
pogróżki
odwołujące się
do władzy
papieskiej,
która skutecznie
poradzi sobie z
buntownikiem.
Kościół
nie mógł znaleźć
sobie gorszego
obrońcy.
Odpowiedź Lutra
pokazuje, że
zastosowana
metoda odnosi
odwrotny skutek:
„Zaprzestań
pogróżek,
mój ojcze. Żyje
bowiem Chrystus.
On nie tylko
żyje,
ale i panuje, i
to nie tylko w
niebie, nie
tylko w Rzymie,
choćby
się tam nie wiem
jak wściekano.
Jeżeli przeklną
mnie za prawdę,
będę błogosławił
Panu. Kary
kościelne nie
mogą mnie
odłączyć
od Kościoła,
jeżeli łączy
mnie z nim
prawda. Wolę, by
mnie
przeklinano i
wyklęto, niżbym
miał dzielić się
błogosławieństwem
z
Tobą. Nie mam
nic do
stracenia.
Należę do Pana.
Jeżeli zginę,
zginę dla Pana,
On mnie już
potrafi znaleźć.
Obejrzyj się
zatem
za kimś innym,
kogo mógłbyś
zastraszyć".
Luter
nie miał zamiaru
jechać do Rzymu,
zgodził się za
to na spotkanie
z kardynałem
Kajetanem. Miało
do niego dojść w
październiku
1518
roku, przy
okazji Sejmu
Rzeszy w
Augsburgu. Nie
przyniosło
żadnego
rezultatu. W tej
sytuacji
krnąbrny
zakonnik, coraz
bardziej pewny
swego, między
innymi ze
względu na
opiekę, którą
zapewnił mu
elektor saski
Fryderyk Mądry,
postanowił
odwołać się do
opinii
uniwersytetów,
cieszących się
pewną autonomią
w kwestiach
teologicznych.
Miesiąc później
Luter poszedł
jeszcze krok
dalej -
wystosował Posłanie
do
przyszłego
soboru. Pod
koniec 1518 roku
sytuacja zdawała
się
normalizować.
Leon X ogłosił
bullę Cum
postquam, w
której Rzym
próbował odciąć
się od części
zarzutów Lutra
odnośnie do
odpustów.
Tetzlowi
nakazano usunąć
się z oczu jego
krytyków.
Wkrótce umarł w
zapomnieniu.
Tymczasem
wittenberskiego
reformatora
i jego
książęcego
protektora miał
przekonać do
tego, żeby nie
sprawiać
Kościołowi
dalszych
kłopotów,
szambelan
papieski Karl
Militz. Luter
zgodził się
zamilknąć, jeśli
to samo zrobią
również jego
przeciwnicy.
Jednym z tych,
którzy jednak
nie
potrafili
powściągnąć
swoich emocji,
był Johann Eck,
profesor
teologii na
uniwersytecie w
Ingolstadt,
zresztą dawny
przyjaciel
Lutra, co było
dla niego tym
bardziej
przykre.
Eck
w czerwcu 1519
roku doprowadził
do dysputy
teologicznej na
uniwersytecie w
Lipsku
(rywalizującym z
Wittenbergą,
podobnie jak
obie części
Saksonii -
elektorska,
Fryderyka
Mądrego, i
książęca,
Jerzego
Brodatego).
Stoczyć ją miał
z Andreasem
Karlstadtem,
dziekanem
wydziału
teologicznego w
Wittenberdze,
choć cały czas
próbował
sprowokować do
niej Lutra. Ów
pojedynek trwał
kilka dni
i w końcu Luter
stanął jednak w
szranki z
Eckiem. W pewnym
momencie,
oskarżony o
naśladowanie
błędów Wiklifa i
Husa,
najpierw
zdecydowanie
zaprzeczył, po
czym
przeczytawszy
podczas
przerwy
obiadowej akta
soboru w
Konstancji,
odkrył, że z
wieloma
poglądami Czecha
się zgadza,
stwierdzając, że
papieże i sobory
mogą się mylić,
nieomylnym zaś
pozostaje
jedynie Pismo
Święte.
Już to
wystarczyło, aby
przypieczętować
jego los. To był
ważny
moment w życiu
Lutra, bo
zrozumiał
wówczas - jak
pisze Manfred
Uglorz - że:
„[...]
nie może być
mowy o ugodzie z
Rzymem, papiści
bowiem za
wszelką
cenę pragną
zgotować mu los,
jaki wówczas
spotykał
heretyków i
kacerzy".
Pętla
zaczynała się
powoli zaciskać
na jego szyi. W
czerwcu 1520
roku
papież Leon X
opublikował
bullę Exsurge
Domine,
zaczynającą
się
od słów:
„Powstań,
Panie,
i osądź
sprawę
swoją, miej w
pamięci karę dla
tych, którzy
nieustannie
pełni są
głupoty.
Wysłuchaj,
Panie, nasze
modlitwy, bo
lisy
nadciągnęły,
aby spustoszyć
winnicę, której
prasy sam
jedynie
wytłaczasz.
[...] Dzik leśny
stara się ją
zniszczyć, a
wszelka dzika
bestia
żywi się w niej".
Papież
uznał w niej za
heretyckie
czterdzieści
jeden twierdzeń
wybranych
z dzieł Lutra.
Gdyby ich autor
się nie ukorzył,
zostanie
ekskomunikowany
w sześćdziesiąt
dni od
ogłoszenia
bulli. Już w
marcu Luter
pisał do
Spalatina:
„Przeglądam
dekrety
papieskie,
przygotowując
się do dysputy w
Lipsku i (mówię
Ci to na ucho)
poczynam się
zastanawiać, czy
papież
nie
jest może
antychrystem lub
jego apostołem,
tak bezlitośnie
(i to
jest prawda)
zniekształca i
krzyżuje
Chrystusa w
swych
dekretaliach.
Męczy mnie
strasznie ta
myśl, że tak się
oszukuje
lud Chrystusowy
pod tą wymyślną
postacią prawa i
w imieniu
chrześcijaństwa".
Trzy
miesiące później
znalazł się w
sytuacji, w
której nie
pozostawiono mu
żadnego pola
manewru. W
dodatku
atmosfera wokół
niego gęstniała.
Nawet elektor
Fryderyk Mądry
dostawał listy,
w
których
zarzucano mu, że
popiera
kacerstwo.
Potępiły Lutra
uniwersytety w
Kolonii i
Lowanium
(Leuven).
Teologowie tej
drugiej
uczelni, wierni
manierze tamtych
czasów, pisali,
nie przebierając
w
słowach, o
konieczności
unicestwienia
„tej zgubnej
bździny
szatana, której
smród bije w
niebiosa". W
Miśni tamtejsi
duchowni
publicznie
głosili, że nie
jest grzechem
zabić kacerza.
W
odpowiedzi Luter
napisał traktat
zatytułowany Adversus
execrabilem
Antichristi
bullam (Przeciwko
ohydnej
bulli
antychrysta).
Zawarł w nim
słowa w
niezawoalowany
sposób grożące
nieodwracalnymi
skutkami:
„Ty,
Leonie X, i wy,
kardynałowie, i
każdy, kto
należy do kurii:
wzywam
was i mówię to
wam w oczy, że
jeśli ta bulla
została naprawdę
wydana w waszym
imieniu i za
waszą wiedzą,
ostrzegam was
przez moc,
jaką ja, tak jak
wszyscy
chrześcijanie,
otrzymałem na
chrzcie,
byście
zaprzestali tych
wszystkich
bluźnierstw
szatańskich i
szybko się za
nie pokajali,
jeśli nie
uczynicie tego,
wiedzcie, że
wraz z
wszystkimi
ludźmi, którzy
czczą Chrystusa,
będę uważał,
że stolica
rzymska
okupowana jest
przez szatana i
stała się tronem
antychrysta, i
nie będę mu
dłużej
posłuszny, ani
nie pozostanę
w jedności z tym
głównym i
śmiertelnym
nieprzyjacielem
Chrystusa.
Jeśli będziesz
upierał się w
swojej złości,
przeklnę cię
razem z tą bullą
i twoimi
dekretami, a
ciało twoje
niech
przepadnie, by
duch mógł
zachować się z
nami na Dzień
Pański".
Doprawdy,
daleką drogę
przeszedł Luter od
czasu napisania
poprzedniego listu
do Leona X w maju
1518 roku. Ciąg
dalszy był już
tylko logiczną
konsekwencją
tego, do czego
doszło
do tej pory. Na
wieść o spaleniu
w Leodium (Liège)
jego dzieł przez
nuncjusza
papieskiego
Aleandra 10
grudnia 1520
roku
Luter zaprosił
nauczycieli i
studentów z
Wittenbergi, aby
asystowali przy
spaleniu kopii
bulli Exsurge
Domine
wraz
z dekretami
papieskimi i
kodeksem prawa
kanonicznego. W
odpowiedzi na
to 30 stycznia
1521 roku w
Rzymie wydano
bullę
ekskomunikacyjną
Decet
Romanum
pontificem. Wprawdzie
o
wszystkim miał
jeszcze
zadecydować Sejm
Rzeszy, ale
wiadomo było,
że rozłam się
dokonał.
Rozpoczęła się
Reformacja, już
nie
jako jedynie
kontestacja
starego
porządku, ale
jako powstanie
trwałego,
alternatywnego
nurtu w Kościele
zachodnim.
WŁODZIMIERZ
TASAK
Fragment
z:
Włodzimierz
Tasak, Reformacja.
Sukces
czy porażka? Oficyna
Wydawnicza
VOCATIO,
Warszawa 2017.
Tytuł
fragmentu od
redakcji
"Słowo i
Życie".
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Copyright
©
Słowo i Życie 2017
|
|
|