Słowo i Życie nr 4/2015



Kiedy wydarzy się tragedia lub zło


Chrześcijanie, czytając Biblię, często wyolbrzymiają Boże obietnice, narażając się na rozczarowanie. „Spójrzcie na ptaki niebieskie - któregoś razu powiedział Jezus - nie sieją ani żną, ani zbierają do gumien, a Ojciec wasz niebieski żywi je [...]. Przypatrzcie się liliom polnym, jak rosną; nie pracują ani przędą” (Mt 6:26-27). Wyciąganie z tego fragmentu wniosku, iż Bóg zawsze zaopatruje, może prowadzić do poważnego kryzysu wiary, kiedy nadchodzi susza lub głód.

W jaki sposób jednak Bóg karmi ptaki i powoduje, że lilie kwitną? Nie sprawia przecież, że nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiają się na ziemi czarne nasiona słonecznika, tak jak pojawiała się manna na pustyni. On karmi ptaki, dając im lasy, kwiaty, pędraki, a my, ludzie, doskonale wiemy, jak katastrofalny wpływ na ptasią populację mają niektóre nasze działania. Lilie polne mogą rosnąć, nie pracując, ale ich rozwój zależy od rytmów pogodowych. W okresach dotkliwej suszy nie są w stanie przetrwać.

„Czyż nie sprzedają za grosz dwu wróbli? A jednak ani jeden z nich nie spadnie na ziemię bez woli Ojca waszego. Nawet wasze włosy na głowie wszystkie są policzone. Nie bójcie się; jesteście więcej warci niż wiele wróbli” (Mt 10:29-31) – mówił Jezus. Jednak zapowiadał również, że jego uczniowie będą biczowani, więzieni, a nawet skazywani na śmierć. Jacques Ellul wskazuje na zwyczajną nieścisłość w tłumaczeniu, gdyż tekst grecki mówi „bez waszego Ojca”, nie wspomina nic o Bożej woli: Mówiąc prosto, pojęcie „woli” zostało dodane i ten dodatek zmienia całkowicie znaczenie. W jednym przypadku Bóg planuje śmierć wróbla, w drugim Bóg jest obecny przy śmierci. Innymi słowy, śmierć nadchodzi zgodnie z prawami natury, ale Bóg nie pozwoli, aby jakiekolwiek stworzenie umarło pozbawione Jego obecności, bez Jego pociechy, wzmocnienia, nadziei i wsparcia. A więc sednem jest Boża obecność, a nie Jego wola1. Jego obecność nieprzerwanie podtrzymuje całe stworzenie: „wszystko na Nim [na Chrystusie] jest ugruntowane” (Kol 1:17). Jego obecność manifestuje się również przez pojedyncze osoby, które Jemu się poddają. Boży Duch, ten niewidzialny towarzysz, przekształca nas od środka, by wydobyć dobro z tego, co złe.

„Bóg współdziała ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują” (Rz 8:28). Ta obietnica okazała się prawdziwa we wszystkich trudnościach, jakich osobiście doświadczyłem. Różne rzeczy się dzieją, niektóre z nich są poza naszą kontrolą. Jednak w każdych okolicznościach miałem pewność, iż Bóg chce działać we mnie i przeze mnie, by osiągnąć w tym wszystkim coś dobrego. Jestem przekonany, że w takich sytuacjach wiara zawsze zostanie wynagrodzona, choć pytania „dlaczego” pozostaną bez odpowiedzi.

Napotykając człowieka niewidomego od urodzenia, uczniowie pytają, kto zgrzeszył, że na niego spadła taka kara: on sam czy jego rodzice? Jezus udziela jednak jednoznacznej odpowiedzi: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, lecz aby się na nim objawiły dzieła Boże” (J 9:2-3), kierując ich uwagę z przeszłości w przyszłość. Nawiązując do tragedii budowlanej, która pochłonęła osiemnaście ofiar, Jezus nie kwapi się z wyjaśnieniem, dlaczego tak się stało, lecz pyta słuchaczy, czy byliby gotowi na śmierć, gdyby ta wieża runęła na nich. Z punktu widzenia Jezusa nawet tragedia może pchnąć człowieka w stronę Boga. Zamiast patrzeć wstecz i szukać wyjaśnienia, On patrzył naprzód, szukając zbawczych rezultatów.

Biblia nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na pytania skierowane wstecz, a dotyczące przyczyn, jednak jasno daje nadzieję na przyszłość. Nawet cierpienie może zostać tak przekształcone, iż prowadzi do pozytywnych rezultatów. Czasami, jak w przypadku niewidomego, Boże działanie manifestuje się w postaci dramatycznego cudu. Czasem, jak w przypadku Joni Eareckson i wielu innych modlących się o uzdrowienie, które nie następuje, dzieje się inaczej. Jednakże w każdym przypadku cierpienie daje możliwość, by manifestować Boże działanie, bez względu na to, czy w sile, czy w słabości. Joni Eareckson, nastolatka dotknięta paraliżem, jest tego dobitnym przykładem. Znając Joni od jej młodości, głęboko wierzę, iż przemiana, jaka się w niej dokonała, robi większe wrażenie, niż gdyby nagle odzyskała zdolność chodzenia.

Piszę te słowa niedługo po tragedii w szkole Columbine w Littleton, w stanie Kolorado, niedaleko mojego domu. Każdego dnia gazety i telewizja analizują całe zajście, odsłaniając przerażające szczegóły. Uroczystości pogrzebowe dwunastu uczniów i jednego nauczyciela były transmitowane na żywo. Duchowni, rodzice, władze szkolne i wszyscy poruszeni tragedią zadawali sobie pytania, na które nikt nie miał odpowiedzi. Element zła w tej historii w postaci pałających nienawiścią młodzieńców-rasistów strzelających z broni automatycznej do swoich koleżanek i kolegów, był tak oczywisty, że nikt publicznie nie wiązał całego zajścia z Bogiem. Niektórzy zastanawiają się, dlaczego Bóg nie interweniuje w takich sytuacjach, ale nikt nie sugeruje, iż to Bóg spowodował taki wybuch brutalności.

Trzeba mieszkać w Kolorado, by w pełni docenić inne pytania nasuwające się w związku z tą tragedią: Czy coś dobrego może wyniknąć z takiego okrucieństwa? Czy można to odkupić? Tydzień po strzelaninie poszedłem na wzgórze w Clement Park, gdzie stało piętnaście krzyży tonących w kwiatach, kurtkach drużyn sportowych, pluszowych zwierzakach oraz innych pamiątkach, i zacząłem czytać odręcznie pisane notatki wyrażające miłość i wsparcie z całego świata. Przeczytałem także słowa skierowane do dwóch zabójców, osobiste listy napisane przez innych samotników i wyrzutków, którzy żalili się, iż Erie Harris i Dylan Klebold nie mieli przyjaciół, przed którymi mogliby się otworzyć, by złagodzić swój ból. Uczestniczyłem w nabożeństwach w różnych kościołach, które przez całe tygodnie po tragedii były wypełnione setkami pogrążonych w smutku ludzi. Oglądałem program telewizyjny, w którym brat jednej z ofiar, położył rękę na ramieniu ojca zabitego czarnoskórego ucznia, próbując go podtrzymać na duchu; widziałem także, jak Katie Couric rozpłakała się na antenie. Słyszałem, jak przyjaciele zabitych opisywali ich odwagę, kiedy napastnicy celowali z broni prosto w ich głowy i pytali: „Czy wierzysz w Boga?”. Słyszałem też o chrześcijańskich grupach młodzieżowych, które zaczęły pojawiać się w całym mieście, o nauczycielach przepraszających swoich uczniów za to, że wcześniej nie przyznali się, iż są chrześcijanami, i organizujących pozalekcyjne spotkania, by pomóc uczniom poradzić sobie z żalem po stracie; o ojcu jednej z ofiar, który został kaznodzieją, i o drugim, który walczy o ograniczenie prawa dostępu do broni. Tak więc okazuje się, że ze zła, nawet tak straszliwego jak masakra w Columbine, może wyniknąć dobro.

Nie możemy zakładać, iż wszystko, co się dzieje, ma Bożą aprobatę. Kiedy dwóch wyalienowanych nastolatków wchodzi na teren szkoły, odpala bomby i wystrzeliwuje do swoich kolegów dziewięćset naboi, to czy można to uznać za Boży plan? Mój przyjaciel z ekscytacją opowiedział mi o wielu „cudach”, jakie działy się w szkole Columbine. Zabójcy podłożyli na terenie szkoły dziewięćdziesiąt pięć ładunków wybuchowych, a tylko kilka z nich eksplodowało. Jeden z uczniów został dwukrotnie trafiony z bliskiej odległości w twarz, ale kule w „cudowny” sposób utkwiły w grubych kościach szczękowych po obu stronach i chłopak przeżył. Inny został zwolniony z zajęć z powodu złego samopoczucia i jego rodzice chwalili Boga za Jego opatrznościową opiekę. Kiedy słucham takich opowieści, to cieszę się ze skutków, ale zastanawiam się, jak takie stwierdzenia brzmią w uszach rodziców, którzy utracili swoje dzieci w tej masakrze.

Na świecie dzieje się wiele rzeczy, które są zdecydowanie sprzeczne z Bożą wolą. Prorocy, Boży rzecznicy, grzmieli przeciwko bałwochwalstwu, niesprawiedliwości, przemocy oraz innym przejawom ludzkiej grzeszności i buntu. W Ewangeliach Jezus naraża się religijnym przywódcom, uwalniając ludzi od chorób uznanych przez duchowych przywódców za „Bożą wolę”. Opatrzność jest wielką tajemnicą, ale nie widzę powodu, by winić Boga za to, czemu Bóg się jasno sprzeciwia.

Jednakże pytanie sceptyka ciągle nie traci na znaczeniu. Jak mogę wielbić Boga za to, co dobre w życiu, bez okazywania Mu swojej dezaprobaty za to, co złe? Jest to możliwe tylko dzięki rozwinięciu postawy ufności, opartej na tym, czego nauczyłem się w mojej relacji z Bogiem. W tej kwestii dostrzegam też pewne podobieństwa do moich relacji z ludźmi. Jeśli czekam na mojego przyjaciela w umówionym miejscu, a on nie zjawia się przez całą godzinę, to nie oskarżam go o niesłowność i bezmyślność. Lata przyjaźni z nim nauczyły mnie, iż jest on punktualny i spolegliwy. Zakładam więc, że coś, na co nie miał wpływu - na przykład przebita opona czy wypadek - pokrzyżowało mu plany. Tym, których kocham, przypisuję to, co dobre i staram się nie winić ich za to, co złe, zakładając, że są inne czynniki wpływające na bieg wydarzeń. Wspólnie rozwinęliśmy nawyk zaufania i wytrwałego okazywania miłości.

Z czasem, zarówno na podstawie osobistego doświadczenia, jak i studiowania Biblii, poznałem niektóre z przymiotów Bożego charakteru. Jego styl działania często mnie zdumiewa: nigdzie się nie śpieszy, woli buntowników i marnotrawnych, powstrzymuje swoją moc i przemawia szeptem lub w ciszy. Jednak nawet w tych cechach dostrzegam przejawy Jego cierpliwości, miłosierdzia oraz raczej nakłaniania niż zmuszania. A zawsze, kiedy zaczynam powątpiewać, wtedy skupiam się na Jezusie, najbardziej bezpośrednim objawieniu Bożej natury. Nauczyłem się ufać Bogu i kiedy wydarzy się jakaś tragedia lub zło, coś, czego nie potrafię pogodzić z charakterem Boga, jakiego poznałem i pokochałem, wówczas szukam innych wyjaśnień.

Przyjmuję wszystko bez wyjątku jako Boże działanie w tym sensie, że zawsze pytam Go, czego mogę się z tego nauczyć, i modlę się, by użył tego doświadczenia, aby mnie zmienić na lepsze. Nie traktuję tego, co się dzieje, jako okazji do osądzania Bożego charakteru, gdyż nauczyłem się akceptować moją mizerną pozycję stworzenia. Biorę pod uwagę moje ograniczone postrzeganie świata, nie obejmujące działania niewidzialnych mocy w teraźniejszości ani nie pojmujące przyszłości, znanej tylko Bogu. Sceptyk może uznać to za łatwy sposób usprawiedliwienia Boga, ale możliwe, że właśnie tym jest wiara - ufnością w Bożą dobroć pomimo jasnych dowodów przeciwko niej. To tak jak żołnierz ufa generałowi, czy jak dziecko ufa kochającemu rodzicowi.
Oprac. red. na podstawie: Philip Yancey, Sposób na niewidzialnego Boga, Wydawnictwo CREDO, Katowice 2010.


Copyright © Słowo i Życie 2014