Kiedy
wydarzy się
tragedia lub zło
Chrześcijanie,
czytając Biblię, często
wyolbrzymiają Boże
obietnice, narażając się
na rozczarowanie.
„Spójrzcie na ptaki
niebieskie - któregoś
razu powiedział Jezus -
nie sieją ani żną, ani
zbierają do gumien, a
Ojciec wasz niebieski
żywi je [...].
Przypatrzcie się liliom
polnym, jak rosną; nie
pracują ani przędą” (Mt
6:26-27). Wyciąganie z
tego fragmentu wniosku,
iż Bóg zawsze
zaopatruje, może
prowadzić do poważnego
kryzysu wiary, kiedy
nadchodzi susza lub
głód.
W
jaki sposób jednak Bóg
karmi ptaki i powoduje,
że lilie kwitną? Nie
sprawia przecież, że
nagle jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki
pojawiają się na ziemi
czarne nasiona
słonecznika, tak jak
pojawiała się manna na
pustyni. On karmi ptaki,
dając im lasy, kwiaty,
pędraki, a my, ludzie,
doskonale wiemy, jak
katastrofalny wpływ na
ptasią populację mają
niektóre nasze
działania. Lilie polne
mogą rosnąć, nie
pracując, ale ich rozwój
zależy od rytmów
pogodowych. W okresach
dotkliwej suszy nie są w
stanie przetrwać.
„Czyż
nie sprzedają za grosz
dwu wróbli? A jednak ani
jeden z nich nie spadnie
na ziemię bez woli Ojca
waszego. Nawet wasze
włosy na głowie
wszystkie są policzone.
Nie bójcie się;
jesteście więcej warci
niż wiele wróbli” (Mt
10:29-31) – mówił Jezus.
Jednak zapowiadał
również, że jego
uczniowie będą
biczowani, więzieni, a
nawet skazywani na
śmierć. Jacques Ellul
wskazuje na zwyczajną
nieścisłość w
tłumaczeniu, gdyż tekst
grecki mówi „bez waszego
Ojca”, nie wspomina nic
o Bożej woli: Mówiąc
prosto, pojęcie „woli”
zostało dodane i ten
dodatek zmienia
całkowicie znaczenie. W
jednym przypadku Bóg
planuje śmierć wróbla, w
drugim Bóg jest obecny
przy śmierci. Innymi
słowy, śmierć nadchodzi
zgodnie z prawami
natury, ale Bóg nie
pozwoli, aby
jakiekolwiek stworzenie
umarło pozbawione Jego
obecności, bez Jego
pociechy, wzmocnienia,
nadziei i wsparcia. A
więc sednem jest Boża
obecność, a nie Jego
wola1. Jego obecność
nieprzerwanie
podtrzymuje całe
stworzenie: „wszystko na
Nim [na Chrystusie] jest
ugruntowane” (Kol 1:17).
Jego obecność
manifestuje się również
przez pojedyncze osoby,
które Jemu się poddają.
Boży Duch, ten
niewidzialny towarzysz,
przekształca nas od
środka, by wydobyć dobro
z tego, co złe.
„Bóg
współdziała ku dobremu z
tymi, którzy Boga
miłują” (Rz 8:28). Ta
obietnica okazała się
prawdziwa we wszystkich
trudnościach, jakich
osobiście doświadczyłem.
Różne rzeczy się dzieją,
niektóre z nich są poza
naszą kontrolą. Jednak w
każdych okolicznościach
miałem pewność, iż Bóg
chce działać we mnie i
przeze mnie, by osiągnąć
w tym wszystkim coś
dobrego. Jestem
przekonany, że w takich
sytuacjach wiara zawsze
zostanie wynagrodzona,
choć pytania „dlaczego”
pozostaną bez
odpowiedzi.
Napotykając
człowieka niewidomego od
urodzenia, uczniowie
pytają, kto zgrzeszył,
że na niego spadła taka
kara: on sam czy jego
rodzice? Jezus udziela
jednak jednoznacznej
odpowiedzi: „Ani on nie
zgrzeszył, ani rodzice
jego, lecz aby się na
nim objawiły dzieła
Boże” (J 9:2-3),
kierując ich uwagę z
przeszłości w
przyszłość. Nawiązując
do tragedii budowlanej,
która pochłonęła
osiemnaście ofiar, Jezus
nie kwapi się z
wyjaśnieniem, dlaczego
tak się stało, lecz pyta
słuchaczy, czy byliby
gotowi na śmierć, gdyby
ta wieża runęła na nich.
Z punktu widzenia Jezusa
nawet tragedia może
pchnąć człowieka w
stronę Boga. Zamiast
patrzeć wstecz i szukać
wyjaśnienia, On patrzył
naprzód, szukając
zbawczych rezultatów.
Biblia
nie udziela
jednoznacznej odpowiedzi
na pytania skierowane
wstecz, a dotyczące
przyczyn, jednak jasno
daje nadzieję na
przyszłość. Nawet
cierpienie może zostać
tak przekształcone, iż
prowadzi do pozytywnych
rezultatów. Czasami, jak
w przypadku niewidomego,
Boże działanie
manifestuje się w
postaci dramatycznego
cudu. Czasem, jak w
przypadku Joni Eareckson
i wielu innych modlących
się o uzdrowienie, które
nie następuje, dzieje
się inaczej. Jednakże w
każdym przypadku
cierpienie daje
możliwość, by
manifestować Boże
działanie, bez względu
na to, czy w sile, czy w
słabości. Joni
Eareckson, nastolatka
dotknięta paraliżem,
jest tego dobitnym
przykładem. Znając Joni
od jej młodości, głęboko
wierzę, iż przemiana,
jaka się w niej
dokonała, robi większe
wrażenie, niż gdyby
nagle odzyskała zdolność
chodzenia.
Piszę
te słowa niedługo po
tragedii w szkole
Columbine w Littleton, w
stanie Kolorado,
niedaleko mojego domu.
Każdego dnia gazety i
telewizja analizują całe
zajście, odsłaniając
przerażające szczegóły.
Uroczystości pogrzebowe
dwunastu uczniów i
jednego nauczyciela były
transmitowane na żywo.
Duchowni, rodzice,
władze szkolne i wszyscy
poruszeni tragedią
zadawali sobie pytania,
na które nikt nie miał
odpowiedzi. Element zła
w tej historii w postaci
pałających nienawiścią
młodzieńców-rasistów
strzelających z broni
automatycznej do swoich
koleżanek i kolegów, był
tak oczywisty, że nikt
publicznie nie wiązał
całego zajścia z Bogiem.
Niektórzy zastanawiają
się, dlaczego Bóg nie
interweniuje w takich
sytuacjach, ale nikt nie
sugeruje, iż to Bóg
spowodował taki wybuch
brutalności.
Trzeba
mieszkać w Kolorado, by
w pełni docenić inne
pytania nasuwające się w
związku z tą tragedią:
Czy coś dobrego może
wyniknąć z takiego
okrucieństwa? Czy można
to odkupić? Tydzień po
strzelaninie poszedłem
na wzgórze w Clement
Park, gdzie stało
piętnaście krzyży
tonących w kwiatach,
kurtkach drużyn
sportowych, pluszowych
zwierzakach oraz innych
pamiątkach, i zacząłem
czytać odręcznie pisane
notatki wyrażające
miłość i wsparcie z
całego świata.
Przeczytałem także słowa
skierowane do dwóch
zabójców, osobiste listy
napisane przez innych
samotników i wyrzutków,
którzy żalili się, iż
Erie Harris i Dylan
Klebold nie mieli
przyjaciół, przed
którymi mogliby się
otworzyć, by złagodzić
swój ból. Uczestniczyłem
w nabożeństwach w
różnych kościołach,
które przez całe
tygodnie po tragedii
były wypełnione setkami
pogrążonych w smutku
ludzi. Oglądałem program
telewizyjny, w którym
brat jednej z ofiar,
położył rękę na ramieniu
ojca zabitego
czarnoskórego ucznia,
próbując go podtrzymać
na duchu; widziałem
także, jak Katie Couric
rozpłakała się na
antenie. Słyszałem, jak
przyjaciele zabitych
opisywali ich odwagę,
kiedy napastnicy
celowali z broni prosto
w ich głowy i pytali:
„Czy wierzysz w Boga?”.
Słyszałem też o
chrześcijańskich grupach
młodzieżowych, które
zaczęły pojawiać się w
całym mieście, o
nauczycielach
przepraszających swoich
uczniów za to, że
wcześniej nie przyznali
się, iż są
chrześcijanami, i
organizujących
pozalekcyjne spotkania,
by pomóc uczniom
poradzić sobie z żalem
po stracie; o ojcu
jednej z ofiar, który
został kaznodzieją, i o
drugim, który walczy o
ograniczenie prawa
dostępu do broni. Tak
więc okazuje się, że ze
zła, nawet tak
straszliwego jak masakra
w Columbine, może
wyniknąć dobro.
Nie
możemy zakładać, iż
wszystko, co się dzieje,
ma Bożą aprobatę. Kiedy
dwóch wyalienowanych
nastolatków wchodzi na
teren szkoły, odpala
bomby i wystrzeliwuje do
swoich kolegów
dziewięćset naboi, to
czy można to uznać za
Boży plan? Mój
przyjaciel z ekscytacją
opowiedział mi o wielu
„cudach”, jakie działy
się w szkole Columbine.
Zabójcy podłożyli na
terenie szkoły
dziewięćdziesiąt pięć
ładunków wybuchowych, a
tylko kilka z nich
eksplodowało. Jeden z
uczniów został
dwukrotnie trafiony z
bliskiej odległości w
twarz, ale kule w
„cudowny” sposób utkwiły
w grubych kościach
szczękowych po obu
stronach i chłopak
przeżył. Inny został
zwolniony z zajęć z
powodu złego
samopoczucia i jego
rodzice chwalili Boga za
Jego opatrznościową
opiekę. Kiedy słucham
takich opowieści, to
cieszę się ze skutków,
ale zastanawiam się, jak
takie stwierdzenia
brzmią w uszach
rodziców, którzy
utracili swoje dzieci w
tej masakrze.
Na
świecie dzieje się wiele
rzeczy, które są
zdecydowanie sprzeczne z
Bożą wolą. Prorocy, Boży
rzecznicy, grzmieli
przeciwko
bałwochwalstwu,
niesprawiedliwości,
przemocy oraz innym
przejawom ludzkiej
grzeszności i buntu. W
Ewangeliach Jezus naraża
się religijnym
przywódcom, uwalniając
ludzi od chorób uznanych
przez duchowych
przywódców za „Bożą
wolę”. Opatrzność jest
wielką tajemnicą, ale
nie widzę powodu, by
winić Boga za to, czemu
Bóg się jasno
sprzeciwia.
Jednakże
pytanie sceptyka ciągle
nie traci na znaczeniu.
Jak mogę wielbić Boga za
to, co dobre w życiu,
bez okazywania Mu swojej
dezaprobaty za to, co
złe? Jest to możliwe
tylko dzięki rozwinięciu
postawy ufności, opartej
na tym, czego nauczyłem
się w mojej relacji z
Bogiem. W tej kwestii
dostrzegam też pewne
podobieństwa do moich
relacji z ludźmi. Jeśli
czekam na mojego
przyjaciela w umówionym
miejscu, a on nie zjawia
się przez całą godzinę,
to nie oskarżam go o
niesłowność i
bezmyślność. Lata
przyjaźni z nim nauczyły
mnie, iż jest on
punktualny i spolegliwy.
Zakładam więc, że coś,
na co nie miał wpływu -
na przykład przebita
opona czy wypadek -
pokrzyżowało mu plany.
Tym, których kocham,
przypisuję to, co dobre
i staram się nie winić
ich za to, co złe,
zakładając, że są inne
czynniki wpływające na
bieg wydarzeń. Wspólnie
rozwinęliśmy nawyk
zaufania i wytrwałego
okazywania miłości.
Z
czasem, zarówno na
podstawie osobistego
doświadczenia, jak i
studiowania Biblii,
poznałem niektóre z
przymiotów Bożego
charakteru. Jego styl
działania często mnie
zdumiewa: nigdzie się
nie śpieszy, woli
buntowników i
marnotrawnych,
powstrzymuje swoją moc i
przemawia szeptem lub w
ciszy. Jednak nawet w
tych cechach dostrzegam
przejawy Jego
cierpliwości,
miłosierdzia oraz raczej
nakłaniania niż
zmuszania. A zawsze,
kiedy zaczynam
powątpiewać, wtedy
skupiam się na Jezusie,
najbardziej bezpośrednim
objawieniu Bożej natury.
Nauczyłem się ufać Bogu
i kiedy wydarzy się
jakaś tragedia lub zło,
coś, czego nie potrafię
pogodzić z charakterem
Boga, jakiego poznałem i
pokochałem, wówczas
szukam innych wyjaśnień.
Przyjmuję
wszystko bez wyjątku
jako Boże działanie w
tym sensie, że zawsze
pytam Go, czego mogę się
z tego nauczyć, i modlę
się, by użył tego
doświadczenia, aby mnie
zmienić na lepsze. Nie
traktuję tego, co się
dzieje, jako okazji do
osądzania Bożego
charakteru, gdyż
nauczyłem się akceptować
moją mizerną pozycję
stworzenia. Biorę pod
uwagę moje ograniczone
postrzeganie świata, nie
obejmujące działania
niewidzialnych mocy w
teraźniejszości ani nie
pojmujące przyszłości,
znanej tylko Bogu.
Sceptyk może uznać to za
łatwy sposób
usprawiedliwienia Boga,
ale możliwe, że właśnie
tym jest wiara -
ufnością w Bożą dobroć
pomimo jasnych dowodów
przeciwko niej. To tak
jak żołnierz ufa
generałowi, czy jak
dziecko ufa kochającemu
rodzicowi.
Oprac. red.
na podstawie: Philip
Yancey, Sposób na
niewidzialnego Boga,
Wydawnictwo CREDO,
Katowice 2010.
■