Nina i Bronisław Hury

Od redakcji.

Tak niedawno wydawało się, że świat wszedł na kolejny, wyższy poziom rozwoju cywilizacyjnego, że globalizacja, demokracja i wolny rynek załatwią wszystko. Ogłaszano, że system demokratyczny zniweluje napięcia społeczne, negocjacje zastąpią konflikty zbrojne, wolny rynek zapewni dostatek a globalizacja rozszerzy strefy dobrobytu na cały świat. O ile historia jest w istocie ciągiem zmagań i konfliktów, to w końcu ubiegłego stulecia wydawało się, że świat ma już te rzeczy za sobą. Amerykański ekonomista i filozof o japońskich korzeniach Francis Fukuyama w 1989 roku opublikował esej „Koniec historii”. On a za nim wielu innych było przekonanych, że tak właśnie jest.

Nie trzeba było jednak długo czekać, a chwilowy spadek napięcia między Wschodem a Zachodem zastąpiły lokalne i rozproszone, ale nie mniej groźne, konflikty promieniujące na cały świat. Dziś sytuację na Bliskim Wschodzie, wschodzie Ukrainy czy w Nepalu po trzęsieniu ziemi można – parafrazując znany tytuł - określić: na Wschodzie bez zmian. Niemiecki pisarz Erich Maria Remarque w swojej książce „Na Zachodzie bez zmian” z przejmującym realizmem opisuje życie w okopach niemiecko-francuskiego frontu I wojny światowej. Na początku wojny grupa przyjaciół z jednej klasy trafia do wojska. Frontowe realia pozbawiają ich nie tylko entuzjazmu, z jakim do wojska szli, ale sensu życia w ogóle. Wielu z nich ginie, wielu odnosi rany, wszyscy ponoszą psychiczne i duchowe konsekwencje wojny - obojętnieją na to, co się wokół dzieje. Pod koniec książki autor podsumowuje wydarzenia dnia. Wylicza, jakie dostarczono zaopatrzenie, kto otrzymał list, kto jakie odniósł rany, kto zginął. W berlińskiej zaś prasie ten dzień został skwitowany stwierdzeniem, które posłużyło jako tytuł książki: „Na Zachodzie bez zmian”.

Doniesienia o końcu historii wydają się więc mocno przesadzone. Napływ do Europy uchodźców z ogarniętych wojną krajów arabskich i zawirowanie w światowych finansach, jakie wywołał krach na chińskiej giełdzie w Szanghaju, dopełniają miary tego, co się rzeczywiście dzieje. Niektórzy twierdzą, że kryzys z roku 2008 nie tylko się nie skończył, ale jego prawdziwe oblicze właśnie się ujawnia. Mało kogo to jednak obchodzi. Świat się przyzwyczaił, zobojętniał. Zajmujemy się własnymi sprawami. Nic więcej nas nie obchodzi.

W naszym chrześcijańskim życiu niekiedy słyszymy podobnie skrajne twierdzenia. Bywamy przekonywani, że z Chrystusem żadna niewygoda przytrafić się nam nie może, albo że zło jest wszechogarniające i należy nie tylko od niego stronić, lecz wręcz się od świata izolować. W tej pseudochrześcijańskiej frazeologii bywa to nazywane uświęceniem. Tak czy inaczej obojętniejemy na problemy otaczających nas ludzi. Biedy tego świata wydają się nas nie dotyczyć. Zajmujemy się sobą i swoimi sprawami. Dzieląc na czworo włos chrześcijańskich doktryn, mamy dość zajęcia, by nie zawracać sobie głowy ginącymi ludźmi. A jednak Boże Słowo poucza, że oddanym Bogu ludziom towarzyszy zarówno Jego błogosławieństwo, jak i biedy tego świata, jako prosta konsekwencja bytowania człowieka na ziemi. Ale niezależnie od okoliczności, w jakich przychodzi nam żyć, wciąż stoi przed nami zadanie głoszenia Ewangelii, czynienie ludzi uczniami Jezusa Chrystusa.

Wiodącym tematem tego numeru „Słowa i Życia” jest właśnie uczniostwo. Ten nakaz Jezusa Chrystusa jest zarazem przywilejem dla tych naśladowców Chrystusa, którzy są Jego uczniami. Jest jednak trudny dla ludzi, żądnych sukcesów wedle aktualnych świeckich standardów. Relacja z wyjazdu do Nepalu pokazuje, jak bycie uczniem Jezusa przekłada się na relacje z ludźmi żyjącymi daleko od nas. Czy w palącej sprawie napływających do Europy uchodźców uczniowie Jezusa mają coś do powiedzenia i zrobienia? Mamy nadzieję, że ten numer „Słowa i Życia” pomoże nam lepiej rozumieć, co znaczy być uczniem Jezusa i zachęci do stania się nim.


Copyright © Słowo i Życie 2014