Philip Yancey
Ostatni
tydzień
Jeden z
dawnych
chrześcijańskich
badaczy Biblii
powiedział, że
Ewangelie to
kroniki ostatniego
tygodnia życia
Jezusa,
poprzedzone dosyć
długimi
wprowadzeniami.
W
niewielu
biografiach temat
śmierci zajmuje
więcej niż
dziesięć procent,
włączając w to
nawet takie osoby
jak Martin Luther
King i Mahatma
Gandhi, których
śmierć była bardzo
tragiczna i
pociągnęła za sobą
daleko idące
reperkusje
polityczne.
Ewangelie jednak
poświęcają niemal
jedną trzecią
swojej objętości
kulminacyjnemu,
ostatniemu
tygodniowi życia
Jezusa. Mateusz,
Marek, Łukasz i
Jan postrzegali
śmierć jako główną
tajemnicę Jego
misji.
Tylko
dwie Ewangelie
wspominają o
wydarzeniach
związanych z
narodzinami
Jezusa, a
wszystkie cztery
na zaledwie kilku
stronach omawiają
Jego
zmartwychwstanie.
Jednak każda z
tych kronik
przedstawia
szczegółowy opis
wydarzeń, które
doprowadziły do
Jego śmierci. Nic
podobnego i nigdy
wcześniej nie
miało miejsca.
Śmierć Syna
Bożego, poniesiona
na planecie Ziemi,
okazała się
zjawiskiem wprost
niepojętym. Czy
Mesjasz miałby
zostać pokonany, a
Bóg ukrzyżowany?
Sama natura
dostała konwulsji
- ziemia zatrzęsła
się, skały
popękały, a niebo
pociemniało.
Przez
kilka lat, na
krótko przed
Wielkim Tygodniem,
czytałem po kolei
wszystkie relacje
harmonijnie
opisane w
Ewangeliach, w
których wydarzenia
są przedstawione w
porządku
chronologicznym.
Za każdym razem
byłem pod ogromnym
wrażeniem
oszałamiającej
dramaturgii.
Wydawało mi się
nawet, jakbym
gdzieś w tle
słyszał smętny
dźwięk wielkiego
bębna. Żadnych
cudów, żadnych
nadprzyrodzonych
prób ratunku. To
tragedia
przewyższająca
opisy Sofoklesa i
Szekspira.
Ziemska
potęga -
najbardziej
zaawansowany
system religijny
tamtych czasów
sprzymierzony z
najpotężniejszym
imperium - staje
do walki przeciwko
osamotnionej
postaci, jedynemu
doskonałemu
człowiekowi, jaki
kiedykolwiek żył.
Chociaż zostaje On
wyśmiany przez
możnych tego
świata i porzucony
przez przyjaciół,
to jednak
Ewangelie, jakby
na ironię, dają
wyraźnie do
zrozumienia, że to
On sam nadzoruje
przebieg wydarzeń.
Z wielką
determinacją
skierował się w
stronę Jerozolimy,
wiedząc, jaki los
Go tam spotka.
Celem, do którego
zmierzał, był
przez cały czas
krzyż. W obliczu
śmierci to właśnie
On dyktował
warunki.
Na
kartach
starotestamentowych
ksiąg poznałem
Boga niebywałej
mocy. Głowy
spadały, imperia
rozpadały się,
całe narody
znikały z
powierzchni ziemi.
Co roku naród
żydowski obchodził
święto na pamiątkę
wielkiego wyczynu
Boga, którym było
obfitujące w cuda
wyprowadzenie z
Egiptu. Liczne
nawiązania do tego
wydarzenia można
odnaleźć w
Psalmach i
księgach
prorockich.
Stanowiły one
sygnał dla
nękanego
trudnościami
narodu, że Bóg,
który już kiedyś
wysłuchał ich
modlitw, może
zrobić to
ponownie.
Mając
wciąż świeżo w
pamięci te opisy,
dotarłem do
szczegółowej
relacji Mateusza z
ostatniego
tygodnia życia
Jezusa. Żydzi
ponownie zebrali
się w Jerozolimie,
by wspominać
wyjście z Egiptu i
obchodzić Paschę.
Gdy rozeszła się
wieść "Mesjasz
przyszedł", na
nowo ożyła
nadzieja. Lecz po
kilku dniach w
samo jej serce
wbito
śmiercionośną
strzałę - zdradę,
proces i śmierć
Jezusa.
Znamy
rezultat tych
wydarzeń i
przywykliśmy do
nich. Ale co czuli
wtedy uczniowie
Jezusa? Czy
jesteśmy w ogóle w
stanie wyobrazić
to sobie? Zawalił
się przecież cały
ich świat. Jaki
wpływ miał ten
ostatni tydzień na
tych, którzy go
przeżyli?
Triumfalny
wjazd
Wydarzenie
to
odnotowują
wszystkie cztery
Ewangelie. Na
pierwszy rzut oka
mogłoby się
wydawać, że Jezus
odstąpił od
nieszukania
poklasku. Tłumy
rozkładały na
drodze swoje szaty
i gałęzie palmowe,
by w ten sposób
wyrazić swoje
uwielbienie.
„Błogosławiony
Król, który
przychodzi w imię
Pańskie" (Łk
19:38) - wołali.
Jezus zazwyczaj
stronił od takich
sytuacji, tym
razem jednak
pozwolił na to.
Oburzonym
faryzeuszom
wyjaśnił, "że
jeśli ci będą
milczeć,
kamienie
krzyczeć będą " (Łk
l9:40). Czyżby
Jerozolima miała
teraz zamiar
przyjąć proroka z
Galilei? „Oto cały
świat poszedł
za Nim" -
alarmowali
faryzeusze. W
Jerozolimie było
wówczas kilkaset
tysięcy
pielgrzymów z
całego świata.
Były więc powody
do obaw, że Król
przybył właśnie z
rzeszą swoich
zwolenników i ma
zamiar zająć
należne Mu miejsce
na tronie.
Jak to
możliwe, że cały
ten tłum rzucał
się Jezusowi do
stóp, po czym
tydzień później
aresztowano Go i
zabito? W
Niedzielę Palmową
otaczała Jezusa
grupa z Betanii,
będąca nadal pod
wielkim wrażeniem
wskrzeszenia
Łazarza. Bez
wątpienia
pielgrzymi z
Galilei, którzy
dobrze Go znali,
stanowili kolejną
dużą grupę.
Mateusz zauważa,
że poparcia
udzielili Mu
również niewidomi,
chromi i dzieci.
Władze religijne
były jednak bardzo
nieprzychylnie
nastawione do
Jezusa, a legiony
rzymskie,
sprowadzone do
zapewnienia
porządku w trakcie
święta, oczekiwały
od Sanhedrynu
wskazania
potencjalnych
wichrzycieli.
Jezus
podczas tego
hałaśliwego
pochodu miał
mieszane uczucia.
Łukasz odnotowuje,
że płakał, gdy
zbliżył się do
miasta. Wiedział,
że tłum wołający
teraz „Hosanna!",
za kilka dni
będzie wrzeszczeć
„Ukrzyżuj Go!".
Gdy
ogarniam relacje
ewangeliczne,
dostrzegam nieco
komediowy
charakter tego
wydarzenia.
Wyobrażam sobie
rzymskiego oficera
galopującego na
koniu, by
sprawdzić, skąd to
całe zamieszanie.
Uczestniczył
wcześniej w
pochodach w
Rzymie, gdzie
zwycięski dowódca
siedział w złotym
rydwanie, ogiery
były trzymane
mocno na wodzy, a
koła błyszczały w
słońcu, oficerowie
w połyskujących
zbrojach nieśli
sztandary
pokonanych armii.
Na końcu kroczył
bezładny sznur
niewolników i
jeńców zakutych w
łańcuchy -
przykład tego, co
dzieje się z tymi,
którzy ośmielą się
rzucić wyzwanie
Rzymowi.
W trakcie
triumfalnego
wjazdu Jezusa do
Jerozolimy
uwielbiający Go
tłum - złożony z
kalek,
niewidomych,
dzieci, wieśniaków
z Betanii i
Galilei - tworzy
straszliwy
harmider. Oficer
stara się wyszukać
tego, z powodu
którego podniosła
się ta wrzawa. W
końcu dostrzega
płaczącą postać,
jadącą nie na
ogierze ani w
rydwanie, lecz na
grzbiecie osiołka.
Pożyczony płaszcz,
przerzucony przez
grzbiet jucznego
zwierzęcia, służy
Mu za siodło.
Tak oto w
Niedzielę Palmową
wyglądała
zapowiedź triumfu.
Nie mogło to
jednak zrobić
wrażenia na Rzymie
ani utrzymać na
dłużej podziwu
tłumu. Cóż to w
ogóle za król?
Ostatnia
Wieczerza
W
Ewangelii Jana
znajdujemy
realistyczny
obraz, jakby w
zwolnionym tempie.
Długie dialogi i
gra uczuć między
Jezusem a
uczniami. Jakby
osobisty pamiętnik
Jezusa,
poruszająca
relacja z
najstraszliwszej
nocy, jaką przeżył
na ziemi.
Tego
wieczoru na
uczniów czekało
wiele
niespodzianek.
Razem z Jezusem
mieli odprawić
pełen symboliki
rytuał paschalny.
Gdy Jezus czytał
na głos opis
wyjścia z Egiptu,
myśleli zapewne,
co było jak
najbardziej
zrozumiałe, nie o
Egipcie, lecz o
Rzymie. W
Jerozolimie
zgromadziły się
tłumy pielgrzymów.
Czyż można było
sobie wyobrazić
lepszy moment na
to, by Bóg
powtórzył ten
majstersztyk?
Poważna deklaracja
złożona przez
Jezusa musiała
rozbudzić ich
najśmielsze
marzenia: „Ja
przekazuję wam
Królestwo" (Łk
22:29). „Ja
zwyciężyłem świat"
(J 16:33).
Ustalony
porządek
wieczerzy został
zakłócony.
„[Jezus]
wiedząc, iż
Ojciec wszystko
dał Mu w ręce -
zaczyna
podniośle Jan,
po czym dodaje
przedziwne
zakończenie -
wstał od
wieczerzy,
złożył szaty, a
wziąwszy
prześcieradło,
przepasał się "
(J
13:3-4).
Następnie
pochylił się i
zmył brud ze
stóp uczniów.
Dziwne
zachowanie jak
na honorowego gościa,
który spożywa
ostatni posiłek z
przyjaciółmi.
Wprost niepojęte,
by tak postępował
władca,
obwieszczający:
„Ja przekazuję wam
Królestwo". W
tamtych czasach
obmywanie stóp
uważano za tak
bardzo
uwłaczające, że
pan nie miał prawa
wymagać tego od
żydowskiego
niewolnika. Piotr
aż zbladł z
wrażenia. Jezus
wywrócił do góry
nogami cały
porządek
społeczny.
Uczniowie nie
mogli za bardzo
zrozumieć, co się
dzieje i byli
przerażeni Jego
zachowaniem. Nieco
później, tego
samego wieczoru,
spierali się,
który z nich jest
największy.
Znamienne, Jezus
nie potępił ich
współzawodnictwa i
ambicji, lecz po
prostu
ukierunkował: „Największy
wśród
was, niech
będzie jako
najmniejszy, a
ten, który
przewodzi,
niech będzie
jako
usługujący " (Łk
22:26). W obmyciu
stóp uczniowie
widzieli żywy
obraz tego, co
miał na myśli.
Zdrada
W czasie
tego kameralnego
wieczoru Jezus
jednoznacznie
oznajmił, że jeden
z tego grona wyda
Go tej nocy
władzom. "Wtedy
uczniowie
spojrzeli po
sobie w
niepewności, o
kim mówi" (J 13:22).
Zaczęli wypytywać:
„Chyba nie ja?"
(Mk 14:19). Jezus
trafił w czułe
miejsce. Kto wie,
do ilu z nich, w
ogarniętej spiskiem
Jerozolimie,
przyszedł ktoś z
wrogów Jezusa,
starając się
wybadać teren?
Nawet Ostatnia
Wieczerza
kojarzyła im się z
niebezpieczeństwem.
Została przecież
zorganizowana
potajemnie, przy
pomocy
tajemniczego
człowieka,
niosącego dzban z
wodą.
Kilka
chwil
po tej
szokującej
wypowiedzi
Judasz wyszedł
na dwór, nie
wzbudzając
żadnych
podejrzeń. Jako
skarbnik musiał
zapewne kupić
potrzebne rzeczy
lub zająć się
jakimś
działaniem
dobroczynnym. To
właśnie zwyczajność
Judasza,
a
nie jego
nikczemność,
wysuwa się na
pierwszy plan w
relacjach
ewangelicznych.
Podobnie jak
pozostałych
uczniów, Jezus
wybrał go
osobiście po
całonocnej
modlitwie. Jako
skarbnik cieszył
się z pewnością
zaufaniem. Nawet
w trakcie
Ostatniej
Wieczerzy
siedział na
zaszczytnym
miejscu blisko
Jezusa.
Ewangelie nie
sugerują, że
był „wtyczką" i
przeniknął do
najbliższego kręgu
Jezusa, od samego
początku knując
swój perfidny
plan.
Jak więc
doszło do tego, że
zdradził Syna
Bożego? Zadając to
pytanie, myślę też
o pozostałych
uczniach, którzy
uciekli od Jezusa
w Getsemane, o
Piotrze, który
zaklinał się, że
Go nie zna, gdy na
dziedzińcu pałacu
arcykapłana zadano
mu niewygodne
pytanie, a także o
jedenastu
uczniach, którzy
nie wierzyli
wieści o Jego
zmartwychwstaniu.
Zdrada Judasza
różniła się od
tego skalą, ale
nie charakterem.
Biblia stwierdza
prosto: "wszedł w
niego szatan" (J 13:27).
Gdy to się stało,
wstał i wyszedł,
żeby zrealizować
swoje zamiary. Tak
czy inaczej,
rozczarowanie,
jakiego doznał,
różniło się
jedynie skalą od
tego, co czuli
pozostali
uczniowie. Kiedy
stało się jasne,
że królestwo
Jezusa prowadziło
na krzyż, a nie na
tron, wszyscy
chyłkiem oddalili
się i zniknęli w
ciemnościach.
Nie znam
bardziej
uderzającego
kontrastu między
losem dwóch ludzi
niż w przypadku
Piotra i Judasza.
Obydwaj przejęli
role przywódcze w
grupie uczniów
Jezusa, widzieli i
słyszeli cudowne
rzeczy, przeżywali
takie same
rozterki. Obaj
przeszli od
nadziei przez
strach po
rozczarowanie. Gdy
napięcie wzrosło,
zdradzili swojego
Mistrza. W tym
jednak miejscu
podobieństwa się
kończą. Judasz,
pełen żalu, lecz
najwyraźniej nie
skruchy, przyjął
logiczne
konsekwencje
swojego czynu -
odebrał sobie
życie i przeszedł
do historii
jako największy
zdrajca w dziejach
ludzkości. Umarł,
nie chcąc przyjąć
tego, co Jezus
miał mu do
zaoferowania.
Piotr natomiast,
upokorzony, lecz
nadal otwarty na
Jezusowe
przesłanie łaski i
przebaczenia,
stanął później na
czele przebudzenia
w Jerozolimie i
nie spoczął, aż
dotarł do Rzymu.
Getsemane
Z
dusznego
pomieszczenia na
piętrze w jednym z
jerozolimskich
domów, zapachu
pieczonego
baranka, gorzkich
ziół i spoconych ciał,
Jezus wraz z
jedenastoma
uczniami wyruszył
do chłodnego
ogrodu Getsemane.
Uczniowie ułożyli
się pod
rozgwieżdżonym
niebem w cichym,
osnutym światłem
księżyca zakątku,
z dala od zgiełku
miasta i szybko
zasnęli. Lecz
Jezus "począł się
smucić i trwożyć"
(Mt 26:37). "Smętna
jest dusza
moja aż do
śmierci;
pozostańcie tu
i czuwajcie ze
mną" (Mt
26:38) - mówił
do uczniów. Jezus
często oddalał się
w ustronne
miejsce, żeby się
modlić. Niekiedy
wysyłał swoich
uczniów w łodzi na
drugi brzeg
jeziora, aby móc
spędzić noc sam na
sam z Ojcem. Tym
razem jednak
potrzebował ich
towarzystwa.
Instynktownie
pragniemy, by ktoś
był u naszego boku
w kryzysowej
sytuacji, dodał
nam otuchy. W
ewangelicznych
opisach Getsemane
wyczuwam
doskwierającą
samotność, jakiej
Jezus nigdy
wcześniej nie
zaznał.
Możliwe,
że gdyby kobiety
uczestniczyły w
Ostatniej
Wieczerzy, to
Jezus nie
spędziłby tych
godzin w
osamotnieniu.
Matka Jezusa
przewidująco
przybyła do
Jerozolimy- to
pierwsza wzmianka
o niej w
Ewangeliach od
chwili, gdy
pojawiła się w
nich w początkowym
okresie służby
swojego Syna. Te
same kobiety,
które później
stały przy krzyżu,
owinęły w płótna
Jego zesztywniałe
ciało i o świcie
udały się
spiesznie do
grobu, bez
wątpienia byłyby u
Jego boku w
ogrodzie
Getsemane,
podtrzymywałyby Mu
głowę i ocierały
łzy z twarzy. Lecz
towarzyszyli Mu
tylko mężczyźni.
Syty posiłek i
wino rozleniwiły
ich, i zasnęli,
podczas gdy On
samotnie
przechodził
morderczą próbę.
Zawiedli Go i nie
próbował wcale
ukrywać, że czuje
się zraniony: „Nie
mogliście jednej
godziny czuwać ze
mną?" (Mt 26:40).
Rozpoczął
się wielki bój.
Ewangelie opisują
udrękę Jezusa w
sposób odmienny od
typowych
żydowskich i
chrześcijańskich
historii o
męczeństwie.
„Oddal ten kielich
ode mnie" (Mk
14:36) - błagał.
Nie były to
sformalizowane
modlitwy. „Będąc w
boju,
gorliwiej się
modlił, a był
pot jego jako
krople krwi
ściekające na
ziemię" (Łk
22:39). Jaka
była konkretnie
przyczyna tej
wewnętrznej walki?
Strach przed
cierpieniem i
śmiercią?
Oczywiście. Lecz
chodziło jeszcze o
coś więcej.
Getsemane to w
istocie historia
niewysłuchanej
modlitwy. Kielich
cierpienia nie
został usunięty.
Świat
odrzucił
Jezusa, czego
dowodem stał się
przemarsz po
ścieżkach ogrodu
przy świetle
pochodni.
Wkrótce opuszczą
Go uczniowie. A
w trakcie
modlitw, tych
pełnych udręki
błagań, które
niczym piłka
odbijały się od
kamiennej ściany
milczenia, z
pewnością musiał
się czuć tak,
jakby Bóg
również odwrócił
się od Niego.
Jezus wcale nie
był bezradny.
Gdyby upierał
się przy swoim i
nie poddał się
woli Ojca,
mógłby wezwać na
pomoc dwanaście
legionów
(siedemdziesiąt
dwa tysiące)
aniołów, by
stoczyły świętą
wojnę w Jego
obronie.
W
Getsemane Jezus
przeżył ponowne
kuszenie szatana z
pustyni. W obydwu przypadkach
mógł
rozwiązać problem
siłowo. To było w
Jego mocy.
Wystarczyło tylko,
by wypowiedział
słowo, zrezygnował
z osobistej ofiary
i dał sobie spokój
z odkupieniem. Nie
byłoby żadnej
historii Kościoła,
ani nawet samego
Kościoła, gdyż
bieg dziejów
ludzkości
zatrzymałby się, a
obecny wiek
zakończył. Ale to
krzyż, "kielich"
był celem Jego
przyjścia na
ziemię. Jego wola
i wola Ojca
zbiegły się ze
sobą. "Czyż
Mesjasz nie miał
tego cierpieć?"
(Łk 24:26) - tymi
słowy wyrazi to
później. Po raz
ostatni obudził
swoich zaspanych
przyjaciół i
ruszył odważnie w
ciemność nocy na
spotkanie tych,
którzy mieli
zamiar Go zabić.
Proces
W ciągu
niecałej doby
Jezus był
sześciokrotnie
przesłuchiwany
zarówno przez
Żydów, jak i
Rzymian. W końcu
rozdrażniony
namiestnik wydał
najbardziej surowy
wyrok, jaki
przewidywało prawo
rzymskie. Gdy
czytam opisy
procesu Jezusa,
uderza mnie Jego bezbronność. Ani jeden
świadek nie stanął
w Jego obronie.
Żadnemu przywódcy
nie wystarczyło
odwagi, by
przeciwstawić się
tej jawnej
niesprawiedliwości.
Nawet sam Jezus
nie usiłował się
bronić. Przez cały
czas Bóg Ojciec
również nie
powiedział ani
słowa.
Sąd nad
Jezusem przypomina
"przekazywanie
pałeczki".
Najwyraźniej nikt
nie chciał wziąć
odpowiedzialności
za wydanie wyroku
śmierci. Uczeni
rozpisują się, w
jakim stopniu wina
za śmierć Jezusa
obciąża Rzym, a w
jakim Żydów. W
rzeczywistości,
obydwie strony
miały w tym swój
udział.
Poświęcając
nadmierną uwagę
nieprawidłowościom
proceduralnym,
można przeoczyć
istotę sprawy.
Jezus stanowił
bowiem autentyczne
zagrożenie dla
jerozolimskiego
establishmentu.
Jako
charyzmatyczny
przywódca z dużym
gronem zwolenników
już od dawna
wzbudzał
podejrzenia
zarówno Heroda w
Galilei, jak i
Sanhedrynu w
Jerozolimie. To
prawda, że nie
rozumieli oni
charakteru Jego
Królestwa.
Niemniej jednak na
krótko przed swoim
aresztowaniem
Jezus rzeczywiście
użył siły, by
przepędzić
przekupniów ze
świątyni.
Marionetkowy rząd,
jakim był
Sanhedryn, był
gotów zachować
pokój za wszelką
cenę dla swoich
rzymskich panów.
Tego rodzaju
wydarzenie musiało
go wielce
zaniepokoić.
Ponadto rozeszły
się wieści, że
Jezus twierdził,
iż może zburzyć
świątynię i
odbudować ją w
trzy dni.
Przywódcy żydowscy
mieli co prawda
problemy ze
znalezieniem
świadków, którzy
zgodziliby się ze
sobą w kwestii
tego, co dokładnie
powiedział, lecz
ich zaniepokojenie
było jak
najbardziej
zrozumiałe.
Dla
kapłanów i
pobożnych Żydów te
polityczne
zagrożenia bladły
w świetle
doniesień o
religijnych
roszczeniach
Jezusa. Faryzeusze
często aż kipieli
ze złości, widząc,
jak odpuszcza On
grzechy i nazywa
Boga swoim Ojcem.
Gorszył ich Jego
pozorny brak
poszanowania dla
szabatu. Jezus
stanowił
zagrożenie dla
Prawa, systemu
ofiar, świątyni,
przepisów
dotyczących
koszernego
jedzenia, a także
wielu regulacji
odróżniających to,
co czyste, od
tego, co
nieczyste.
Pod
koniec procesu
arcykapłan odwołał
się do uroczystej
przysięgi:
„Zaklinam cię na
Boga żywego,
powiedz nam: Czy
ty jesteś Mesjasz,
Syn Boży?". Na to
pytanie Jezus jako
oskarżony miał
według Prawa
obowiązek
odpowiedzieć.
"Tak, Ja Nim
jestem. Ale
powiadam wam:
odtąd ujrzycie
Syna Człowieczego,
siedzącego po
prawicy
Wszechmocnego i
nadchodzącego na
obłokach
niebieskich". Tego
było już za wiele.
Dla wiernego Żyda
słowa Jezusa
brzmiały jak
bluźnierstwo. „Na
cóż nam jeszcze
potrzeba świadków?
Oto teraz
słyszeliście
bluźnierstwo" (Mt
26:63-65 BT) -
powiedział
arcykapłan,
rozdzierając
szaty. Dla
bluźnierstwa i
wyroku śmierci,
który pociągało
ono za sobą, była
tylko jedna
alternatywa: słowa
Jezusa były
prawdą, a On sam
rzeczywiście był
Mesjaszem. To
jednak było
zupełnie nie do
pomyślenia.
Związany i
otoczony
uzbrojonymi
strażnikami Jezus
stanowił bowiem
uosobienie
bezradności i w
najmniejszym
stopniu nie
przypominał
Mesjasza.
Bluźnierstwo
jednak
niewiele znaczyło
dla Rzymian,
którzy woleli
zachowywać dystans
wobec lokalnych
sporów
religijnych. Dla
rzymskich sędziów
interpretacja
mesjańskich
roszczeń Jezusa
zmieniła się więc
z bluźnierstwa na
podburzanie. Bo
przecież słowo
Mesjasz znaczy
Król, a Rzym nie
tolerował żadnych
agitatorów, którzy
przypisywali sobie
taki tytuł.
Przed
Herodem, tym samym
władcą, który
odrąbał głowę
Janowi
Chrzcicielowi i od
dawna czekał na
okazję, by
osobiście
przyjrzeć się
owemu
Nazarejczykowi,
Jezus zachował
całkowite
milczenie. Tylko
Piłatowi udało się
wydobyć z Niego
cokolwiek. „Piłat
zapytał Go: Czy ty
jesteś Królem
żydowskim? Jezus
odpowiedział mu:
Tak" (Łk 23:3 BT).
Wcześniej
Jezus wiele razy
nie korzystał z
okazji, by
oznajmić, kim
jest. Gdy
uzdrawiał ludzi,
uczniowie, a nawet
demony
rozpoznawały w Nim
Mesjasza. Uciszał
ich jednak. W
okresie
popularności, gdy
wokół jeziora
podążały za Nim
tłumy, wymykał im
się. Kiedy fani w
końcu Go dopadli i
mieli zamiar
natychmiast uznać
Go za Króla,
wygłosił kazanie
tak bardzo
kłopotliwe, że
prawie wszyscy od
Niego odeszli.
Tylko owego dnia,
kiedy Jego
wypowiedzi mogły
wydawać się
jedynie kompletnym
absurdem, przyznał
się, kim jest.
„Jestem Synem
Bożym" - oznajmił
władzom
religijnym, w ręku
których się
znajdował. „Jestem
królem"- wyznał
rzymskiemu
namiestnikowi,
który zapewne
roześmiał się na
głos. Ten godny
pożałowania
osobnik
prawdopodobnie
przypominał
Piłatowi rzymskich
obłąkańców, którzy
twierdzili, że są
cesarzami. Słaby,
odrzucony,
przeklęty i
zupełnie
osamotniony -
dopiero, gdy był w
takim stanie,
uznał, że może
bezpiecznie
wyjawić to, kim
jest i przyjąć
tytuł „Chrystus".
Golgota
Czytając
wielokrotnie
relacje
ewangeliczne o
aresztowaniu,
torturach i
egzekucji
Jezusa, wciąż nie
potrafię pojąć,
jak wielkie
zniewagi i
poniżenie zniósł na
ziemi Syn Boży -
odarty z szat,
ubiczowany,
opluty, bity po
twarzy i
ukoronowany
cierniami. Zarówno
żydowscy, jak i
rzymscy przywódcy
chcieli, by
robione ze
skazańca
pośmiewisko było
parodią
przestępstwa, za
które został
skazany. Ciągnęło
się to przez cały
dzień. Zaczęło się
od brutalnej gry w
ciuciubabkę na
dziedzińcu pałacu
arcykapłana. Potem
przyszła kolej na
bandyckie napaści
wyszkolonych
strażników Piłata
i Heroda oraz
gwizdy gapiów,
którzy wyszli na
ulicę, by drwić z
przestępców
wlokących się w
stronę Golgoty. W
końcu, gdy Jezus
zawisł już na
krzyżu, do Jego
uszu dochodził
potok szyderstw,
płynących nie
tylko z ust
oprawców, lecz
nawet z krzyża
stojącego obok.
Powściągliwość,
jaką
Bóg okazywał na
przestrzeni
dziejów,
pozwalając ludziom
pokroju
Czyngis-chana,
Hitlera i Stalina
robić, co chcą,
wciąż mnie
zadziwia, a
niekiedy otwarcie
ją kwestionuję.
Niemniej jednak
nic, absolutnie
nic nie dorównuje
powściągliwości
okazanej w ten
ponury piątek w
Jerozolimie. Z
każdym smagnięciem
bicza i
zamaszystym ciosem
spadającym na Jego
zmaltretowane
ciało Jezus musiał
mentalnie
odtwarzać kuszenie
z pustyni i
Getsemane. Legiony
aniołów czekały na
Jego rozkaz. Jedno
słowo i koszmar
mógłby się
skończyć.
Rzymianie uważali
ukrzyżowanie za
najbardziej
okrutną karę.
Obywatele rzymscy
nie byli
krzyżowani, lecz
ścinani. Żydzi
podzielali ich
odrazę do tej
formy egzekucji,
„bo wiszący jest
przeklęty przez
Boga" (5 M 21:23).
Ewangeliści,
archeolodzy i
eksperci w
dziedzinie
medycyny opisali
mrożący krew w
żyłach przebieg
ukrzyżowania z tak
dużą dokładnością,
że nie widzę
potrzeby, by robić
to ponownie.
Jednak
Jezus myślał
wówczas o innych
rzeczach niż ból.
Najbliższy skargi
był Jego okrzyk:
„Pragnę!" (J 19:28),
ale nie przyjął
octu winnego jako
środka
znieczulającego.
Jak zwykle, Jezus
myślał o innych.
Wybaczył tym,
którzy Go
ukrzyżowali.
Zapewnił opiekę
matce. Przyjął
łotra do raju.
Ewangelie
odnotowują różne
urywki rozmów z
Golgoty i tylko
dwie są zgodne w
kwestii ostatnich
słów Jezusa.
Łukasz podaje
słowa: „Ojcze, w
ręce Twoje
powierzam ducha
mego" (Łk 23:46).
Jan zamieszcza
enigmatyczne
podsumowanie
ziemskiej misji
Jezusa: „Wykonało
się" (J 19:30).
Natomiast Mateusz
i Marek
przytaczają
najbardziej
tajemnicze i pełne
przygnębienia
słowa: „Boże mój,
Boże mój, czemuś
mnie opuścił?" (Mt
27:46; Mk 15:34).
Tylko w
tym miejscu,
spośród wszystkich
modlitw Jezusa
zapisanych w
Ewangeliach, użył
On słowa „Bóg",
zamiast „Abba" lub
„Ojciec".
Bezsprzecznie,
cytował jeden z
Psalmów, ale
zarazem dawał
wyraz głębokiego
osamotnienia. W
Bóstwie doszło do
jakiegoś
niewyobrażalnego
rozłamu. Syn czuł
się porzucony
przez Ojca. „Fakt,
że Bóg się ukrywa,
najbardziej
boleśnie odczuwają
zapewne ci, którzy
w taki czy inny
sposób są Mu
najbliżsi. Dlatego
też sam Bóg, który
stał się
człowiekiem, był
ze wszystkich
ludzi w
największym
stopniu porzucony
przez Boga" -
napisał C. S.
Lewis. Żaden
teolog nie jest w
stanie do końca
wyjaśnić, co owego
dnia na Golgocie
wydarzyło się w
obrębie Trójcy
Świętej. Pozostał
nam tylko pełen
bólu okrzyk
dziecka, które
czuło się
porzucone. Czy
Jezusowi pomogła
świadomość, że od
samego początku
wiedział, iż Jego
ziemska misja
zakończy się taką
śmiercią? Czy
przywiązywanemu do
ołtarza Izaakowi
przyniosłoby ulgę,
gdyby wiedział, że
jego ojciec
Abraham wykonuje
tylko rozkazy? A
co, gdyby nie
ukazał się żaden
anioł i Abraham
wbiłby nóż w serce
swojego syna,
jedynaka, którego
ukochał? Co wtedy?
Właśnie to
wydarzyło się na
Golgocie i Syn
odebrał to jako
porzucenie.
Nie
powiedziano nam,
co czuł wówczas
Bóg Ojciec. Możemy
tylko snuć
domysły. „On tego,
który nie znał
grzechu, za nas
grzechem uczynił"
(2 Kor 5:21). Syn
stał się „za nas
przekleństwem" -
pisał Paweł (Ga
3:13). Wiemy, co
Bóg myśli o
grzechu. Zapewne
więc obydwie
strony czuły się
wtedy porzucone.
Pomimo
całej hańby i
smutku, to co
wydarzyło się na
Golgocie, było
bezspornie
najważniejszym
wydarzeniem w
życiu Jezusa.
Stało się też
takim dla autorów
Ewangelii i Listów
Apostolskich, dla
Kościoła oraz - na
ile jesteśmy w
stanie spekulować
na ten temat - dla
samego Boga.
Kościół
potrzebował czasu,
by oswoić się z
hańbą
nierozłącznie
związaną z
krzyżem. Ojcowie
Kościoła
zabraniali
odwzorowywania go
w dziełach sztuki
aż do panowania
rzymskiego cesarza
Konstantyna
Wielkiego, który
zobaczył krzyż w
widzeniu i
wprowadził zakaz
tego rodzaju
egzekucji. Krzyż
stał się symbolem
wiary dopiero w IV
wieku. Jak
zauważył C. S.
Lewis,
ukrzyżowania nie
zaczęto
przedstawiać w
sztuce, dopóki nie
umarli wszyscy ci,
którzy widzieli je
na własne oczy.
W
dzisiejszych
czasach jednak
symbol ten jest
wszechobecny.
Artyści przekuwają
złoto na kształt
rzymskiego
narzędzia
egzekucji,
piłkarze robią
znak krzyża przed
wbiegnięciem na
boisko, a
cukiernicy
wyrabiają
czekoladowe
krzyżyki, które
wierni mogą
spożywać w czasie
Wielkiego
Tygodnia. Choć
może się to
wydawać dziwne,
chrześcijaństwo
stało się religią
krzyża -
szubienicy,
krzesła
elektrycznego,
komory gazowej,
mówiąc językiem
współczesnym.
O kimś,
kto umiera
śmiercią
przeznaczoną dla
przestępców,
myślimy zazwyczaj
jak o przegranym.
A jednak apostoł
Paweł napisał, że
Jezus „rozbroił
nadziemskie władze
i zwierzchności i
wystawił je na
pokaz, odniósłszy
w nim triumf nad
nimi" (Kol 2:15).
Co przez to
rozumiał? Nawet
rzymski żołnierz,
stojący
naprzeciwko widząc
umierającego
Jezusa,
wykrzyknął:
„Prawdziwie, ten
człowiek był Synem
Bożym!" (Mk
15:39).
Przestępcy,
umierający
po obu stronach
krzyża Jezusa,
stanowią przykład
dwóch reakcji,
jakie są możliwe w
takiej sytuacji.
Jeden z nich
wyśmiewał się z
Jego bezradności:
Drugi rozpoznał
inny rodzaj mocy i
poprosił Jezusa:
„Wspomnij na mnie,
gdy wejdziesz do
Królestwa swego"
(Łk 23:42). Nikt
inny, nie licząc
szyderstw, nie
zwrócił się do
Jezusa jak do
króla. Lecz ten
umierający łotr
dostrzegł
charakter
Jezusowego
Królestwa. W
pewnym sensie ci
dwaj złoczyńcy
ukazują wybór,
jakiego każdy
człowiek musi
dokonać w kwestii
krzyża: Czy
bezradność Jezusa
to przykład Bożej
niemocy czy dowód
Jego miłości?
Owego
dnia na Golgocie
dokonało się
bardzo istotne
przesunięcie w
układzie sił, z
racji tego, kim
był Ten, który
wchłonął w siebie
zło. Gdyby Jezus z
Nazaretu był tylko
kolejną niewinną
ofiarą, jak King,
Mandela, Havel i
Sołżenicyn, to
zostawiłby po
sobie pewien ślad
i odszedł w
zapomnienie. Nie
powstałaby wokół
Niego żadna
religia. Bieg
historii zmienił
się jednak, gdy
uczniowie zaczęli
powoli uświadamiać
sobie (konieczne
było
zmartwychwstanie,
żeby ich
przekonać), że sam
Bóg obrał drogę
słabości. Krzyż
ukazuje Boga w
nowym świetle jako
Kogoś, kto ze
względu na miłość
był gotów
zrezygnować z
władzy. Mówiąc
słowami Dorothy Sölle, w
Jezusie „Bóg
dokonał
jednostronnego
rozbrojenia". Władza,
nawet pełna
dobrych chęci,
może powodować
cierpienie.
Miłość, wrażliwa i
bezbronna,
wchłania je. Gdy
zbiegły się one ze
sobą na wzgórzu
Golgoty, Bóg
zrezygnował z tej
pierwszej na rzecz
drugiej.■
Oprac. N. H.
na podstawie
P. Yancey, Jezus,
jakiego nie
znałem, Wydawnictwo
Credo,
Katowice 2007.
Przypisy:
Copyright
©
Słowo i Życie 2014
|
|
|