Philip Yancey

Ostatni tydzień


Jeden z dawnych chrześcijańskich badaczy Biblii powiedział, że Ewangelie to kroniki ostatniego tygodnia życia Jezusa, poprzedzone dosyć długimi wprowadzeniami.
W niewielu biografiach temat śmierci zajmuje więcej niż dziesięć procent, włączając w to nawet takie osoby jak Martin Luther King i Mahatma Gandhi, których śmierć była bardzo tragiczna i pociągnęła za sobą daleko idące reperkusje polityczne. Ewangelie jednak poświęcają niemal jedną trzecią swojej objętości kulminacyjnemu, ostatniemu tygodniowi życia Jezusa. Mateusz, Marek, Łukasz i Jan postrzegali śmierć jako główną tajemnicę Jego misji.

Tylko dwie Ewangelie wspominają o wydarzeniach związanych z narodzinami Jezusa, a wszystkie cztery na zaledwie kilku stronach omawiają Jego zmartwychwstanie. Jednak każda z tych kronik przedstawia szczegółowy opis wydarzeń, które doprowadziły do Jego śmierci. Nic podobnego i nigdy wcześniej nie miało miejsca. Śmierć Syna Bożego, poniesiona na planecie Ziemi, okazała się zjawiskiem wprost niepojętym. Czy Mesjasz miałby zostać pokonany, a Bóg ukrzyżowany? Sama natura dostała konwulsji - ziemia zatrzęsła się, skały popękały, a niebo pociemniało.

Przez kilka lat, na krótko przed Wielkim Tygodniem, czytałem po kolei wszystkie relacje harmonijnie opisane w Ewangeliach, w których wydarzenia są przedstawione w porządku chronologicznym. Za każdym razem byłem pod ogromnym wrażeniem oszałamiającej dramaturgii. Wydawało mi się nawet, jakbym gdzieś w tle słyszał smętny dźwięk wielkiego bębna. Żadnych cudów, żadnych nadprzyrodzonych prób ratunku. To tragedia przewyższająca opisy Sofoklesa i Szekspira.

Ziemska potęga - najbardziej zaawansowany system religijny tamtych czasów sprzymierzony z najpotężniejszym imperium - staje do walki przeciwko osamotnionej postaci, jedynemu doskonałemu człowiekowi, jaki kiedykolwiek żył. Chociaż zostaje On wyśmiany przez możnych tego świata i porzucony przez przyjaciół, to jednak Ewangelie, jakby na ironię, dają wyraźnie do zrozumienia, że to On sam nadzoruje przebieg wydarzeń. Z wielką determinacją skierował się w stronę Jerozolimy, wiedząc, jaki los Go tam spotka. Celem, do którego zmierzał, był przez cały czas krzyż. W obliczu śmierci to właśnie On dyktował warunki.

Na kartach starotestamentowych ksiąg poznałem Boga niebywałej mocy. Głowy spadały, imperia rozpadały się, całe narody znikały z powierzchni ziemi. Co roku naród żydowski obchodził święto na pamiątkę wielkiego wyczynu Boga, którym było obfitujące w cuda wyprowadzenie z Egiptu. Liczne nawiązania do tego wydarzenia można odnaleźć w Psalmach i księgach prorockich. Stanowiły one sygnał dla nękanego trudnościami narodu, że Bóg, który już kiedyś wysłuchał ich modlitw, może zrobić to ponownie.

Mając wciąż świeżo w pamięci te opisy, dotarłem do szczegółowej relacji Mateusza z ostatniego tygodnia życia Jezusa. Żydzi ponownie zebrali się w Jerozolimie, by wspominać wyjście z Egiptu i obchodzić Paschę. Gdy rozeszła się wieść "Mesjasz przyszedł", na nowo ożyła nadzieja. Lecz po kilku dniach w samo jej serce wbito śmiercionośną strzałę - zdradę, proces i śmierć Jezusa.

Znamy rezultat tych wydarzeń i przywykliśmy do nich. Ale co czuli wtedy uczniowie Jezusa? Czy jesteśmy w ogóle w stanie wyobrazić to sobie? Zawalił się przecież cały ich świat. Jaki wpływ miał ten ostatni tydzień na tych, którzy go przeżyli?

Triumfalny wjazd

Wydarzenie to odnotowują wszystkie cztery Ewangelie. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Jezus odstąpił od nieszukania poklasku. Tłumy rozkładały na drodze swoje szaty i gałęzie palmowe, by w ten sposób wyrazić swoje uwielbienie. „Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie" (Łk 19:38) - wołali. Jezus zazwyczaj stronił od takich sytuacji, tym razem jednak pozwolił na to. Oburzonym faryzeuszom wyjaśnił, "że jeśli ci będą milczeć, kamienie krzyczeć będą " (Łk l9:40). Czyżby Jerozolima miała teraz zamiar przyjąć proroka z Galilei? „Oto cały świat poszedł za Nim" - alarmowali faryzeusze. W Jerozolimie było wówczas kilkaset tysięcy pielgrzymów z całego świata. Były więc powody do obaw, że Król przybył właśnie z rzeszą swoich zwolenników i ma zamiar zająć należne Mu miejsce na tronie.

Jak to możliwe, że cały ten tłum rzucał się Jezusowi do stóp, po czym tydzień później aresztowano Go i zabito? W Niedzielę Palmową otaczała Jezusa grupa z Betanii, będąca nadal pod wielkim wrażeniem wskrzeszenia Łazarza. Bez wątpienia pielgrzymi z Galilei, którzy dobrze Go znali, stanowili kolejną dużą grupę. Mateusz zauważa, że poparcia udzielili Mu również niewidomi, chromi i dzieci. Władze religijne były jednak bardzo nieprzychylnie nastawione do Jezusa, a legiony rzymskie, sprowadzone do zapewnienia porządku w trakcie święta, oczekiwały od Sanhedrynu wskazania potencjalnych wichrzycieli.

Jezus podczas tego hałaśliwego pochodu miał mieszane uczucia. Łukasz odnotowuje, że płakał, gdy zbliżył się do miasta. Wiedział, że tłum wołający teraz „Hosanna!", za kilka dni będzie wrzeszczeć „Ukrzyżuj Go!".

Gdy ogarniam relacje ewangeliczne, dostrzegam nieco komediowy charakter tego wydarzenia. Wyobrażam sobie rzymskiego oficera galopującego na koniu, by sprawdzić, skąd to całe zamieszanie. Uczestniczył wcześniej w pochodach w Rzymie, gdzie zwycięski dowódca siedział w złotym rydwanie, ogiery były trzymane mocno na wodzy, a koła błyszczały w słońcu, oficerowie w połyskujących zbrojach nieśli sztandary pokonanych armii. Na końcu kroczył bezładny sznur niewolników i jeńców zakutych w łańcuchy - przykład tego, co dzieje się z tymi, którzy ośmielą się rzucić wyzwanie Rzymowi.

W trakcie triumfalnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy uwielbiający Go tłum - złożony z kalek, niewidomych, dzieci, wieśniaków z Betanii i Galilei - tworzy straszliwy harmider. Oficer stara się wyszukać tego, z powodu którego podniosła się ta wrzawa. W końcu dostrzega płaczącą postać, jadącą nie na ogierze ani w rydwanie, lecz na grzbiecie osiołka. Pożyczony płaszcz, przerzucony przez grzbiet jucznego zwierzęcia, służy Mu za siodło.

Tak oto w Niedzielę Palmową wyglądała zapowiedź triumfu. Nie mogło to jednak zrobić wrażenia na Rzymie ani utrzymać na dłużej podziwu tłumu. Cóż to w ogóle za król?

Ostatnia Wieczerza

W Ewangelii Jana znajdujemy realistyczny obraz, jakby w zwolnionym tempie. Długie dialogi i gra uczuć między Jezusem a uczniami. Jakby osobisty pamiętnik Jezusa, poruszająca relacja z najstraszliwszej nocy, jaką przeżył na ziemi.

Tego wieczoru na uczniów czekało wiele niespodzianek. Razem z Jezusem mieli odprawić pełen symboliki rytuał paschalny. Gdy Jezus czytał na głos opis wyjścia z Egiptu, myśleli zapewne, co było jak najbardziej zrozumiałe, nie o Egipcie, lecz o Rzymie. W Jerozolimie zgromadziły się tłumy pielgrzymów. Czyż można było sobie wyobrazić lepszy moment na to, by Bóg powtórzył ten majstersztyk? Poważna deklaracja złożona przez Jezusa musiała rozbudzić ich najśmielsze marzenia: „Ja przekazuję wam Królestwo" (Łk 22:29). „Ja zwyciężyłem świat" (J 16:33).

Ustalony porządek wieczerzy został zakłócony. „[Jezus] wiedząc, iż Ojciec wszystko dał Mu w ręce - zaczyna podniośle Jan, po czym dodaje przedziwne zakończenie - wstał od wieczerzy, złożył szaty, a wziąwszy prześcieradło, przepasał się " (J 13:3-4). Następnie pochylił się i zmył brud ze stóp uczniów. Dziwne zachowanie jak na honorowego gościa, który spożywa ostatni posiłek z przyjaciółmi. Wprost niepojęte, by tak postępował władca, obwieszczający: „Ja przekazuję wam Królestwo". W tamtych czasach obmywanie stóp uważano za tak bardzo uwłaczające, że pan nie miał prawa wymagać tego od żydowskiego niewolnika. Piotr aż zbladł z wrażenia. Jezus wywrócił do góry nogami cały porządek społeczny. Uczniowie nie mogli za bardzo zrozumieć, co się dzieje i byli przerażeni Jego zachowaniem. Nieco później, tego samego wieczoru, spierali się, który z nich jest największy. Znamienne, Jezus nie potępił ich współzawodnictwa i ambicji, lecz po prostu ukierunkował: „Największy wśród was, niech będzie jako najmniejszy, a ten, który przewodzi, niech będzie jako usługujący " (Łk 22:26). W obmyciu stóp uczniowie widzieli żywy obraz tego, co miał na myśli.

Zdrada

W czasie tego kameralnego wieczoru Jezus jednoznacznie oznajmił, że jeden z tego grona wyda Go tej nocy władzom. "Wtedy uczniowie spojrzeli po sobie w niepewności, o kim mówi" (J 13:22). Zaczęli wypytywać: „Chyba nie ja?" (Mk 14:19). Jezus trafił w czułe miejsce. Kto wie, do ilu z nich, w ogarniętej spiskiem Jerozolimie, przyszedł ktoś z wrogów Jezusa, starając się wybadać teren? Nawet Ostatnia Wieczerza kojarzyła im się z niebezpieczeństwem. Została przecież zorganizowana potajemnie, przy pomocy tajemniczego człowieka, niosącego dzban z wodą.

Kilka chwil po tej szokującej wypowiedzi Judasz wyszedł na dwór, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Jako skarbnik musiał zapewne kupić potrzebne rzeczy lub zająć się jakimś działaniem dobroczynnym. To właśnie zwyczajność Judasza, a nie jego nikczemność, wysuwa się na pierwszy plan w relacjach ewangelicznych. Podobnie jak pozostałych uczniów, Jezus wybrał go osobiście po całonocnej modlitwie. Jako skarbnik cieszył się z pewnością zaufaniem. Nawet w trakcie Ostatniej Wieczerzy siedział na zaszczytnym miejscu blisko Jezusa. Ewangelie nie sugerują, że był „wtyczką" i przeniknął do najbliższego kręgu Jezusa, od samego początku knując swój perfidny plan.

Jak więc doszło do tego, że zdradził Syna Bożego? Zadając to pytanie, myślę też o pozostałych uczniach, którzy uciekli od Jezusa w Getsemane, o Piotrze, który zaklinał się, że Go nie zna, gdy na dziedzińcu pałacu arcykapłana zadano mu niewygodne pytanie, a także o jedenastu uczniach, którzy nie wierzyli wieści o Jego zmartwychwstaniu. Zdrada Judasza różniła się od tego skalą, ale nie charakterem. Biblia stwierdza prosto: "wszedł w niego szatan" (J 13:27). Gdy to się stało, wstał i wyszedł, żeby zrealizować swoje zamiary. Tak czy inaczej, rozczarowanie, jakiego doznał, różniło się jedynie skalą od tego, co czuli pozostali uczniowie. Kiedy stało się jasne, że królestwo Jezusa prowadziło na krzyż, a nie na tron, wszyscy chyłkiem oddalili się i zniknęli w ciemnościach.

Nie znam bardziej uderzającego kontrastu między losem dwóch ludzi niż w przypadku Piotra i Judasza. Obydwaj przejęli role przywódcze w grupie uczniów Jezusa, widzieli i słyszeli cudowne rzeczy, przeżywali takie same rozterki. Obaj przeszli od nadziei przez strach po rozczarowanie. Gdy napięcie wzrosło, zdradzili swojego Mistrza. W tym jednak miejscu podobieństwa się kończą. Judasz, pełen żalu, lecz najwyraźniej nie skruchy, przyjął logiczne konsekwencje swojego czynu - odebrał sobie życie i przeszedł do historii
jako największy zdrajca w dziejach ludzkości. Umarł, nie chcąc przyjąć tego, co Jezus miał mu do zaoferowania. Piotr natomiast, upokorzony, lecz nadal otwarty na Jezusowe przesłanie łaski i przebaczenia, stanął później na czele przebudzenia w Jerozolimie i nie spoczął, aż dotarł do Rzymu.


Getsemane

Z dusznego pomieszczenia na piętrze w jednym z jerozolimskich domów, zapachu pieczonego baranka, gorzkich ziół i spoconych ciał, Jezus wraz z jedenastoma uczniami wyruszył do chłodnego ogrodu Getsemane. Uczniowie ułożyli się pod rozgwieżdżonym niebem w cichym, osnutym światłem księżyca zakątku, z dala od zgiełku miasta i szybko zasnęli. Lecz Jezus "począł się smucić i trwożyć" (Mt 26:37). "Smętna jest dusza moja aż do śmierci; pozostańcie tu i czuwajcie ze mną" (Mt 26:38) - mówił do uczniów. Jezus często oddalał się w ustronne miejsce, żeby się modlić. Niekiedy wysyłał swoich uczniów w łodzi na drugi brzeg jeziora, aby móc spędzić noc sam na sam z Ojcem. Tym razem jednak potrzebował ich towarzystwa. Instynktownie pragniemy, by ktoś był u naszego boku w kryzysowej sytuacji, dodał nam otuchy. W ewangelicznych opisach Getsemane wyczuwam doskwierającą samotność, jakiej Jezus nigdy wcześniej nie zaznał.

Możliwe, że gdyby kobiety uczestniczyły w Ostatniej Wieczerzy, to Jezus nie spędziłby tych godzin w osamotnieniu. Matka Jezusa przewidująco przybyła do Jerozolimy- to pierwsza wzmianka o niej w Ewangeliach od chwili, gdy pojawiła się w nich w początkowym okresie służby swojego Syna. Te same kobiety, które później stały przy krzyżu, owinęły w płótna Jego zesztywniałe ciało i o świcie udały się spiesznie do grobu, bez wątpienia byłyby u Jego boku w ogrodzie Getsemane, podtrzymywałyby Mu głowę i ocierały łzy z twarzy. Lecz towarzyszyli Mu tylko mężczyźni. Syty posiłek i wino rozleniwiły ich, i zasnęli, podczas gdy On samotnie przechodził morderczą próbę. Zawiedli Go i nie próbował wcale ukrywać, że czuje się zraniony: „Nie mogliście jednej godziny czuwać ze mną?" (Mt 26:40).

Rozpoczął się wielki bój. Ewangelie opisują udrękę Jezusa w sposób odmienny od typowych żydowskich i chrześcijańskich historii o męczeństwie. „Oddal ten kielich ode mnie" (Mk 14:36) - błagał. Nie były to sformalizowane modlitwy. „Będąc w boju, gorliwiej się modlił, a był pot jego jako krople krwi ściekające na ziemię" (Łk 22:39). Jaka była konkretnie przyczyna tej wewnętrznej walki? Strach przed cierpieniem i śmiercią? Oczywiście. Lecz chodziło jeszcze o coś więcej. Getsemane to w istocie historia niewysłuchanej modlitwy. Kielich cierpienia nie został usunięty.

Świat odrzucił Jezusa, czego dowodem stał się przemarsz po ścieżkach ogrodu przy świetle pochodni. Wkrótce opuszczą Go uczniowie. A w trakcie modlitw, tych pełnych udręki błagań, które niczym piłka odbijały się od kamiennej ściany milczenia, z pewnością musiał się czuć tak, jakby Bóg również odwrócił się od Niego. Jezus wcale nie był bezradny. Gdyby upierał się przy swoim i nie poddał się woli Ojca, mógłby wezwać na pomoc dwanaście legionów (siedemdziesiąt dwa tysiące) aniołów, by stoczyły świętą wojnę w Jego obronie.

W Getsemane Jezus przeżył ponowne kuszenie szatana z pustyni. W obydwu przypadkach mógł rozwiązać problem siłowo. To było w Jego mocy. Wystarczyło tylko, by wypowiedział słowo, zrezygnował z osobistej ofiary i dał sobie spokój z odkupieniem. Nie byłoby żadnej historii Kościoła, ani nawet samego Kościoła, gdyż bieg dziejów ludzkości zatrzymałby się, a obecny wiek zakończył. Ale to krzyż, "kielich" był celem Jego przyjścia na ziemię. Jego wola i wola Ojca zbiegły się ze sobą. "Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć?" (Łk 24:26) - tymi słowy wyrazi to później. Po raz ostatni obudził swoich zaspanych przyjaciół i ruszył odważnie w ciemność nocy na spotkanie tych, którzy mieli zamiar Go zabić.

Proces

W ciągu niecałej doby Jezus był sześciokrotnie przesłuchiwany zarówno przez Żydów, jak i Rzymian. W końcu rozdrażniony namiestnik wydał najbardziej surowy wyrok, jaki przewidywało prawo rzymskie. Gdy czytam opisy procesu Jezusa, uderza mnie Jego bezbronność. Ani jeden świadek nie stanął w Jego obronie. Żadnemu przywódcy nie wystarczyło odwagi, by przeciwstawić się tej jawnej niesprawiedliwości. Nawet sam Jezus nie usiłował się bronić. Przez cały czas Bóg Ojciec również nie powiedział ani słowa.

Sąd nad Jezusem przypomina "przekazywanie pałeczki". Najwyraźniej nikt nie chciał wziąć odpowiedzialności za wydanie wyroku śmierci. Uczeni rozpisują się, w jakim stopniu wina za śmierć Jezusa obciąża Rzym, a w jakim Żydów. W rzeczywistości, obydwie strony miały w tym swój udział. Poświęcając nadmierną uwagę nieprawidłowościom proceduralnym, można przeoczyć istotę sprawy. Jezus stanowił bowiem autentyczne zagrożenie dla jerozolimskiego establishmentu.

Jako charyzmatyczny przywódca z dużym gronem zwolenników już od dawna wzbudzał podejrzenia zarówno Heroda w Galilei, jak i Sanhedrynu w Jerozolimie. To prawda, że nie rozumieli oni charakteru Jego Królestwa. Niemniej jednak na krótko przed swoim aresztowaniem Jezus rzeczywiście użył siły, by przepędzić przekupniów ze świątyni. Marionetkowy rząd, jakim był Sanhedryn, był gotów zachować pokój za wszelką cenę dla swoich rzymskich panów. Tego rodzaju wydarzenie musiało go wielce zaniepokoić. Ponadto rozeszły się wieści, że Jezus twierdził, iż może zburzyć świątynię i odbudować ją w trzy dni. Przywódcy żydowscy mieli co prawda problemy ze znalezieniem świadków, którzy zgodziliby się ze sobą w kwestii tego, co dokładnie powiedział, lecz ich zaniepokojenie było jak najbardziej zrozumiałe.

Dla kapłanów i pobożnych Żydów te polityczne zagrożenia bladły w świetle doniesień o religijnych roszczeniach Jezusa. Faryzeusze często aż kipieli ze złości, widząc, jak odpuszcza On grzechy i nazywa Boga swoim Ojcem. Gorszył ich Jego pozorny brak poszanowania dla szabatu. Jezus stanowił zagrożenie dla Prawa, systemu ofiar, świątyni, przepisów dotyczących koszernego jedzenia, a także wielu regulacji odróżniających to, co czyste, od tego, co nieczyste.

Pod koniec procesu arcykapłan odwołał się do uroczystej przysięgi: „Zaklinam cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?". Na to pytanie Jezus jako oskarżony miał według Prawa obowiązek odpowiedzieć. "Tak, Ja Nim jestem. Ale powiadam wam: odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego i nadchodzącego na obłokach niebieskich". Tego było już za wiele. Dla wiernego Żyda słowa Jezusa brzmiały jak bluźnierstwo. „Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz słyszeliście bluźnierstwo" (Mt 26:63-65 BT) - powiedział arcykapłan, rozdzierając szaty. Dla bluźnierstwa i wyroku śmierci, który pociągało ono za sobą, była tylko jedna alternatywa: słowa Jezusa były prawdą, a On sam rzeczywiście był Mesjaszem. To jednak było zupełnie nie do pomyślenia. Związany i otoczony uzbrojonymi strażnikami Jezus stanowił bowiem uosobienie bezradności i w najmniejszym stopniu nie przypominał Mesjasza.

Bluźnierstwo jednak niewiele znaczyło dla Rzymian, którzy woleli zachowywać dystans wobec lokalnych sporów religijnych. Dla rzymskich sędziów interpretacja mesjańskich roszczeń Jezusa zmieniła się więc z bluźnierstwa na podburzanie. Bo przecież słowo Mesjasz znaczy Król, a Rzym nie tolerował żadnych agitatorów, którzy przypisywali sobie taki tytuł.

Przed Herodem, tym samym władcą, który odrąbał głowę Janowi Chrzcicielowi i od dawna czekał na okazję, by osobiście przyjrzeć się owemu Nazarejczykowi, Jezus zachował całkowite milczenie. Tylko Piłatowi udało się wydobyć z Niego cokolwiek. „Piłat zapytał Go: Czy ty jesteś Królem żydowskim? Jezus odpowiedział mu: Tak" (Łk 23:3 BT).

Wcześniej Jezus wiele razy nie korzystał z okazji, by oznajmić, kim jest. Gdy uzdrawiał ludzi, uczniowie, a nawet demony rozpoznawały w Nim Mesjasza. Uciszał ich jednak. W okresie popularności, gdy wokół jeziora podążały za Nim tłumy, wymykał im się. Kiedy fani w końcu Go dopadli i mieli zamiar natychmiast uznać Go za Króla, wygłosił kazanie tak bardzo kłopotliwe, że prawie wszyscy od Niego odeszli. Tylko owego dnia, kiedy Jego wypowiedzi mogły wydawać się jedynie kompletnym absurdem, przyznał się, kim jest. „Jestem Synem Bożym" - oznajmił władzom religijnym, w ręku których się znajdował. „Jestem królem"- wyznał rzymskiemu namiestnikowi, który zapewne roześmiał się na głos. Ten godny pożałowania osobnik prawdopodobnie przypominał Piłatowi rzymskich obłąkańców, którzy twierdzili, że są cesarzami. Słaby, odrzucony, przeklęty i zupełnie osamotniony - dopiero, gdy był w takim stanie, uznał, że może bezpiecznie wyjawić to, kim jest i przyjąć tytuł „Chrystus".


Golgota

Czytając wielokrotnie relacje ewangeliczne o aresztowaniu, torturach i egzekucji
Jezusa, wciąż nie potrafię pojąć, jak wielkie zniewagi
i poniżenie zniósł na ziemi Syn Boży - odarty z szat, ubiczowany, opluty, bity po twarzy i ukoronowany cierniami. Zarówno żydowscy, jak i rzymscy przywódcy chcieli, by robione ze skazańca pośmiewisko było parodią przestępstwa, za które został skazany. Ciągnęło się to przez cały dzień. Zaczęło się od brutalnej gry w ciuciubabkę na dziedzińcu pałacu arcykapłana. Potem przyszła kolej na bandyckie napaści wyszkolonych strażników Piłata i Heroda oraz gwizdy gapiów, którzy wyszli na ulicę, by drwić z przestępców wlokących się w stronę Golgoty. W końcu, gdy Jezus zawisł już na krzyżu, do Jego uszu dochodził potok szyderstw, płynących nie tylko z ust oprawców, lecz nawet z krzyża stojącego obok.

Powściągliwość, jaką Bóg okazywał na przestrzeni dziejów, pozwalając ludziom pokroju Czyngis-chana, Hitlera i Stalina robić, co chcą, wciąż mnie zadziwia, a niekiedy otwarcie ją kwestionuję. Niemniej jednak nic, absolutnie nic nie dorównuje powściągliwości okazanej w ten ponury piątek w Jerozolimie. Z każdym smagnięciem bicza i zamaszystym ciosem spadającym na Jego zmaltretowane ciało Jezus musiał mentalnie odtwarzać kuszenie z pustyni i Getsemane. Legiony aniołów czekały na Jego rozkaz. Jedno słowo i koszmar mógłby się skończyć. Rzymianie uważali ukrzyżowanie za najbardziej okrutną karę. Obywatele rzymscy nie byli krzyżowani, lecz ścinani. Żydzi podzielali ich odrazę do tej formy egzekucji, „bo wiszący jest przeklęty przez Boga" (5 M 21:23). Ewangeliści, archeolodzy i eksperci w dziedzinie medycyny opisali mrożący krew w żyłach przebieg ukrzyżowania z tak dużą dokładnością, że nie widzę potrzeby, by robić to ponownie.

Jednak Jezus myślał wówczas o innych rzeczach niż ból. Najbliższy skargi był Jego okrzyk: „Pragnę!" (J 19:28), ale nie przyjął octu winnego jako środka znieczulającego. Jak zwykle, Jezus myślał o innych. Wybaczył tym, którzy Go ukrzyżowali. Zapewnił opiekę matce. Przyjął łotra do raju. Ewangelie odnotowują różne urywki rozmów z Golgoty i tylko dwie są zgodne w kwestii ostatnich słów Jezusa. Łukasz podaje słowa: „Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mego" (Łk 23:46). Jan zamieszcza enigmatyczne podsumowanie ziemskiej misji Jezusa: „Wykonało się" (J 19:30). Natomiast Mateusz i Marek przytaczają najbardziej tajemnicze i pełne przygnębienia słowa: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?" (Mt 27:46; Mk 15:34).

Tylko w tym miejscu, spośród wszystkich modlitw Jezusa zapisanych w Ewangeliach, użył On słowa „Bóg", zamiast „Abba" lub „Ojciec". Bezsprzecznie, cytował jeden z Psalmów, ale zarazem dawał wyraz głębokiego osamotnienia. W Bóstwie doszło do jakiegoś niewyobrażalnego rozłamu. Syn czuł się porzucony przez Ojca. „Fakt, że Bóg się ukrywa, najbardziej boleśnie odczuwają zapewne ci, którzy w taki czy inny sposób są Mu najbliżsi. Dlatego też sam Bóg, który stał się człowiekiem, był ze wszystkich ludzi w największym stopniu porzucony przez Boga"1 - napisał C. S. Lewis. Żaden teolog nie jest w stanie do końca wyjaśnić, co owego dnia na Golgocie wydarzyło się w obrębie Trójcy Świętej. Pozostał nam tylko pełen bólu okrzyk dziecka, które czuło się porzucone. Czy Jezusowi pomogła świadomość, że od samego początku wiedział, iż Jego ziemska misja zakończy się taką śmiercią? Czy przywiązywanemu do ołtarza Izaakowi przyniosłoby ulgę, gdyby wiedział, że jego ojciec Abraham wykonuje tylko rozkazy? A co, gdyby nie ukazał się żaden anioł i Abraham wbiłby nóż w serce swojego syna, jedynaka, którego ukochał? Co wtedy? Właśnie to wydarzyło się na Golgocie i Syn odebrał to jako porzucenie.

Nie powiedziano nam, co czuł wówczas Bóg Ojciec. Możemy tylko snuć domysły. „On tego, który nie znał grzechu, za nas grzechem uczynił" (2 Kor 5:21). Syn stał się „za nas przekleństwem" - pisał Paweł (Ga 3:13). Wiemy, co Bóg myśli o grzechu. Zapewne więc obydwie strony czuły się wtedy porzucone.

Pomimo całej hańby i smutku, to co wydarzyło się na Golgocie, było bezspornie najważniejszym wydarzeniem w życiu Jezusa. Stało się też takim dla autorów Ewangelii i Listów Apostolskich, dla Kościoła oraz - na ile jesteśmy w stanie spekulować na ten temat - dla samego Boga. Kościół potrzebował czasu, by oswoić się z hańbą nierozłącznie związaną z krzyżem. Ojcowie Kościoła zabraniali odwzorowywania go w dziełach sztuki aż do panowania rzymskiego cesarza Konstantyna Wielkiego, który zobaczył krzyż w widzeniu i wprowadził zakaz tego rodzaju egzekucji2. Krzyż stał się symbolem wiary dopiero w IV wieku. Jak zauważył C. S. Lewis, ukrzyżowania nie zaczęto przedstawiać w sztuce, dopóki nie umarli wszyscy ci, którzy widzieli je na własne oczy3.

W dzisiejszych czasach jednak symbol ten jest wszechobecny. Artyści przekuwają złoto na kształt rzymskiego narzędzia egzekucji, piłkarze robią znak krzyża przed wbiegnięciem na boisko, a cukiernicy wyrabiają czekoladowe krzyżyki, które wierni mogą spożywać w czasie Wielkiego Tygodnia. Choć może się to wydawać dziwne, chrześcijaństwo stało się religią krzyża - szubienicy, krzesła elektrycznego, komory gazowej, mówiąc językiem współczesnym.

O kimś, kto umiera śmiercią przeznaczoną dla przestępców, myślimy zazwyczaj jak o przegranym. A jednak apostoł Paweł napisał, że Jezus „rozbroił nadziemskie władze i zwierzchności i wystawił je na pokaz, odniósłszy w nim triumf nad nimi" (Kol 2:15). Co przez to rozumiał? Nawet rzymski żołnierz, stojący naprzeciwko widząc umierającego Jezusa, wykrzyknął: „Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym!" (Mk 15:39).

Przestępcy, umierający po obu stronach krzyża Jezusa, stanowią przykład dwóch reakcji, jakie są możliwe w takiej sytuacji. Jeden z nich wyśmiewał się z Jego bezradności: Drugi rozpoznał inny rodzaj mocy i poprosił Jezusa: „Wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do Królestwa swego" (Łk 23:42). Nikt inny, nie licząc szyderstw, nie zwrócił się do Jezusa jak do króla. Lecz ten umierający łotr dostrzegł charakter Jezusowego Królestwa. W pewnym sensie ci dwaj złoczyńcy ukazują wybór, jakiego każdy człowiek musi dokonać w kwestii krzyża: Czy bezradność Jezusa to przykład Bożej niemocy czy dowód Jego miłości?

Owego dnia na Golgocie dokonało się bardzo istotne przesunięcie w układzie sił, z racji tego, kim był Ten, który wchłonął w siebie zło. Gdyby Jezus z Nazaretu był tylko kolejną niewinną ofiarą, jak King, Mandela, Havel i Sołżenicyn, to zostawiłby po sobie pewien ślad i odszedł w zapomnienie. Nie powstałaby wokół Niego żadna religia. Bieg historii zmienił się jednak, gdy uczniowie zaczęli powoli uświadamiać sobie (konieczne było zmartwychwstanie, żeby ich przekonać), że sam Bóg obrał drogę słabości. Krzyż ukazuje Boga w nowym świetle jako Kogoś, kto ze względu na miłość był gotów zrezygnować z władzy. Mówiąc słowami Dorothy Sölle, w Jezusie „Bóg dokonał jednostronnego rozbrojenia"4. Władza, nawet pełna dobrych chęci, może powodować cierpienie. Miłość, wrażliwa i bezbronna, wchłania je. Gdy zbiegły się one ze sobą na wzgórzu Golgoty, Bóg zrezygnował z tej pierwszej na rzecz drugiej.

Oprac. N. H. na podstawie P. Yancey,
Jezus, jakiego nie znałem, Wydawnictwo Credo, Katowice 2007.


Przypisy:

1 C. S. Lewis, Letters to Malcolm: Chiefly on Prayer, Geoffrey Bies, Londyn 1964, s. 65.

2 Według historyka Michaela Granta Konstantyn wykazywał niewielkie zainteresowanie osobą Chrystusa, a karę śmierci przez ukrzyżowanie uważał za zawstydzającą. Co naprawdę ironiczne, postrzegając „krzyż nie jako znak cierpienia, lecz magiczny totem, przyczyniający się do jego zwycięstw", zamienił go z symbolu ofiarnej miłości i upokorzenia na symbol triumfu i nakazał wymalować go na tarczach swoich żołnierzy (M. Grant, Constantine the Great, Charles Scribners Sons, Nowy Jork 1994, ss. 149, 222).

3 C. S. Lewis, Letters to Malcom: Ghiefly on Prayer, dz. cyt., s. 113

4 D. Sölle, Of War and Love, Orbis Books, Maryknoll, Nowy Jork 1984, s. 97.



Copyright © Słowo i Życie 2014