Słowo i Życie nr
                  2/2013




Leszek Korzeniecki

Najtrudniejsze polecenie Jezusa

Jezus dał swoim uczniom kilka bardzo trudnych poleceń. Zgorszyli się, kiedy powiedział, że mają jeść Jego ciało i pić Jego krew. Ale to nie było najtrudniejsze. Najtrudniejsze brzmi inaczej: Naśladuj mnie! Aż trudno nam uwierzyć, że Jezus mówił serio, że mamy Go naśladować. Ale On naprawdę to miał na myśli. Chciał, byśmy naśladowali Jego sposób głoszenia, Jego życie modlitewne, mieli wpływ na otoczenie, okazywali miłosierdzie i przebaczenie. Z tym łatwo się zgadzamy. Ale gdy dochodzimy do nadprzyrodzonego objawiania się Boga w Jego służbie, myślimy, że to był JezusBoży Syn, a nas to nie dotyczy.

Głoszenie Słowa i znaki

T przed swoim wniebowstąpieniem Jezus Chrystus przekazał apostołom swoje wyobrażenie Kościoła. A musimy zgodzić się z tym, że na koniec mówi się najważniejsze rzeczy, przekazuje swój testament, swoją wolę. Chrystus chciał więc, aby takie właśnie wyobrażenie Kościoła pozostało w apostołach. W końcowych fragmentach czterech Ewangelii i na początku Dziejów Apostolskich nie znajdujemy ani jednej identycznej relacji. Który z tych zapisów jest najbardziej wiarygodny? Moim zdaniem wszystkie równie wiarygodne. Myślę, że przed swoim wniebowstąpieniem Jezus długo rozmawiał z uczniami, a każdy z pisarzy Nowego Testamentu wybrał i zapisał którąś z Jego wypowiedzi.

Ewangelista Marek ujął to tak:I rzekł im: Idąc na cały świat, głoście Ewangelię wszystkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony. A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli: w imieniu moim demony wyganiać będą, nowymi językami mówić będą, węże brać będą, a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im. Na chorych ręce kłaść będą, a ci wyzdrowieją. A gdy Pan Jezus to do nich powiedział, został wzięty w górę do nieba i usiadł po prawicy Boga. Oni zaś poszli i wszędzie kazali, a Pan im pomagał i potwierdzał ich słowo znakami, które mu towarzyszyły(Mk 16:15-20).

Jezus mówił o tym, co należy do nas, co my mamy robić, oraz o tym, co należy do Boga, jakie rzeczy będą towarzyszyć tym, którzy wykonują polecenie Chrystusa. Kościół ma głosić Ewangelię, ale jest też znakiem Boga na ziemi, co objawia się poprzez nadnaturalną interwencją Boga w służbę Kościoła, nadnaturalne jej wsparcie. Takie jest oczekiwanie Chrystusa.

Czy u każdego, kto uwierzy, przejawi się moc ku uzdrowieniu? Czy wszyscy mają mówić innymi językami? Moglibyśmy zastanawiać się nad wieloma aspektami tej wypowiedzi Chrystusa, ale jednego nie możemy podważyć: Chrystus oczekuje, że Kościół będzie miejscem manifestacji Boga. Jako Kościół jesteśmy ludźmi, którym towarzyszą Boże znaki. Wierzymy w żywego Boga, który zobowiązał się, że jeśli będziemy głosili Jego Słowo, On będzie je potwierdzał znakami i cudami. Gdyby Bóg nie był obecny w Kościele, nie różnilibyśmy się od partii politycznej, sekty czy nurtu filozoficznego. Gdyby całe chrześcijaństwo miało polegać tylko na poznawaniu formuł, zasad, teologii i nic poza tym, byłoby ono tak samo martwe jak menu z McDonald'sa. Chrystus zobowiązuje nas, byśmy budowali swoją wiarę tak, aby On mógł przez nas działać.

Odpowiedzialność za brak mocy

Ewangelie relacjonują kilka sytuacji, w których Jezus gromił swoich uczniów. Gdy uczniowie próbowali wypędzić demona z epileptyka i nie udało się im (Mt 17:14-21), Jezus nie pochwalił ich, ale zgromił, a później rozprawił się z problemem. Uczniowie byli na tyle mądrzy, że zapytali, dlaczego nie mogli wypędzić demona. Rozumieli, że brak mocy to był ich problem, nie Boga. To jest rzecz, przed którą uciekamy, bo jest dla nas bolesna. Boimy się przyznać, że ponosimy odpowiedzialność za brak mocy Bożej w naszym życiu. Łatwiej nam zrzucić ten problem na Boga. Łatwiej jest stwierdzić, że nas to nie dotyczy. Ale wierzę, że Chrystus, który zgromił uczniów z powodu braku ich wiary, zadbał poprzez Ducha Świętego, by zostało to zapisane w Ewangelii, abyśmy byli świadomi, że jesteśmy zobowiązani do budowania wiary w takim stopniu, by oglądać odpowiedzi na nasze modlitwy. Spróbujmy wyobrazić sobie podobną sytuację. Człowiek słyszał o Jezusie, o wielkich cudach, o niezwykłej przemianie i postanowił przyjść do Kościoła. Słyszał o wskrzeszonych umarłych, o uzdrowieniu nieuleczalnie chorych, słyszał o rzeczach niezwykłych. Dlatego przyszedł do ludzi Jezusa ze swoim nierozwiązywalnym problemem, a oni wręczyli mu książkę, w której było napisane, że Bóg jest suwerenny i nie powinniśmy wykręcać Mu ręki. Czy odszedł uradowany? Nie, bo ten człowiek przyszedł, a ludzie Jezusa nie mogli mu pomóc. W czasie, gdy byłem zaangażowany w praktyki spirytystyczne i szukałem uwolnienia od demonów, rozmawiałem z kilkoma duchownymi. W zasadzie dla nich większym problemem było to, że ktoś ich się czepia, szukając pomocy, niż to, że trzeba tej pomocy udzielić. Któryś z nich zapytał:Kto ci wmówił, że powinieneś czytać Biblię? Czytasz i jakieś głupie rzeczy przychodzą ci do głowy”.

Złudna nadzieja

Jeśli ktoś w swoich nierozwiązywalnych problemach szuka pomocy w okultyzmie, ezoteryce, to znajdzie tysiące oszustów, zainteresowanych udzieleniem mupomocy”, chcących wyciągnąć od niego pieniądze i okłamać, bazujących na jego złudnej nadziei. Jakiś czas temu prowadziłem spotkanie, na którym został uwolniony od demona pewien bioenergoterapeuta. Powiedział: „Wiedziałem, że to jest złe, bo każda osoba, której udzieliłem pomocy, poniosła później jakieś ciężkie tego konsekwencje”. Mówił o chłopaku z ADHD, który był tak rozkojarzony, że nie był w stanie zrobić prawa jazdy. Ów bioenergoterapeuta zaproponował, by przyszedł do niego, a on ustawi go energetycznie i sprawi, że w dniu egzaminu będzie tak skoncentrowany, że zda bez problemu. I to zadziałało. Chłopak poszedł na egzamin i nie popełnił ani jednego błędu. Dwa tygodnie później dostał prawo jazdy, wsiadł do samochodu i tego samego dnia zabił się.

Gdy medycyna jest już bezradna, ludzie szukają pomocy w Internecie lub gdziekolwiek indziej i trafiają na gigantyczną ofertę diabła. Nawet nie pytają o ludzi Jezusa. Nie trafiają na Kościół. Poważnym problemem jest, że ci szukający nadziei ludzie nie mogą znaleźć adresu do Kościoła. A jeśli już znajdą, często w Kościele widzą tylko, jak rozkładamy ręce, mówiąc, że nie możemy nic zrobić, i odsyłamy ich do przychodni i różnych instytucji. Czy Chrystus nie zgromiłby nas za to? Czy nie powiedziałby, że potrzebujemy coś zmienić w swoim życiu, że powołał nas, abyśmy byli tacy jak On, że mamy budować swoją wiarę?

Gdy uczniowie pytali, dlaczego nie mogli wypędzić demona, Jezus powiedział im, że z powodu braku wiary. Ale postawienie diagnozy jeszcze nie rozwiązuje problemu. Jezus wskazał rozwiązanie: przez post i modlitwę. Innymi słowy Jezus powiedział im: Za często oglądacie seriale. Wiadomości, które regularnie oglądacie, nie warte czasu, który spędzamy przed telewizorem. Więcej pożytku przyniosłaby modlitwa lub czytanie Słowa Bożego. Napełniamy swoje umysły światem i żyjemy w takiej samej jak świat mocy. Często nasza duchowa dieta - w porównaniu do tego, co czerpiemy ze świata - jest tak uboga, że trudno dziwić się, jesteśmy bezradni i bez mocy. Chrystus powiedział, że potrzebujemy postu i modlitwy. Często umyka to naszym oczom. Przez lata czytałem to i nie wiedziałem, co naprawdę Jezus chciał powiedzieć. Post powoduje, że uniżamy swoją cielesność. Modlitwa jednoczy nas z Bogiem. Kiedy mamy w swoim życiu te dwie rzeczy, pojawia się również moc, która może dotknąć również nierozwiązywalnych problemów.

Powrót do życia

Któregoś dnia postanowiliśmy zrobić akcję uliczną. Zachęciłem naszych ludzi w Kościele, abyśmy wzięli zaproszenia na film jako pretekst do podjęcia rozmowy z ludźmi na ulicy. Byłem w zespole z dwiema rodzonymi siostrami. Ich ojciec opuścił je, jak były małe. Jednej z nich przyszło do głowy, żeby go odwiedzić. To był dość szalony pomysł, bo przez kilkanaście lat nie miały z nim żadnego kontaktu. Powiedziałem jednak, że dobrze, idźmy do niego. Znaleźliśmy się w jego mieszkaniu. Domownicy byli bardzo zaskoczeni i zdezorientowani. Był tam też przyrodni brat tych dziewczyn, który od dłuższego czasu był już na rencie. Miał takie problemy z błędnikiem, że w ogóle nie wychodził z domu. Z trudem poruszał się po mieszkaniu, trzymając się ściany. Był chory psychicznie. Lekarze stwierdzili, że nie wiedzą jak go leczyć, bo jego mózg jest przeżarty przez narkotyki i nie reaguje na żadne leki. Chłopak był w tak przerażającej kondycji, że ciężko było nawet wyobrazić sobie go zdrowego. Ale kiedy tam byłem, powiedziałem mu, że Chrystus może zmienić w jego życiu wszystko. Że On jest zainteresowany jego wiecznym zbawieniem i tym, by postawić go na nogi w doczesności. Następnej nocy zadzwonił do mnie około trzeciej, może czwartej nad ranem. Wyrwany ze snu nawet nie wiedziałem, z kim rozmawiam i chciałem jak najszybciej zakończyć. Dopiero rano odszukałem ten numer i zadzwoniłem. Był zrozpaczony i próbował popełnić samobójstwo. Powiedział Bogu, że jeśli jest dla niego jakaś nadzieja, to niech go zachowa przy życiu, po czym przyjął tyle różnych środków, że zabiłoby to kilka osób. Przeżył i był zdziwiony, bo nawet interwencja lekarza nie była potrzebna. Nawrócił się i od swoich uzależnień został uwolniony w jednym momencie. To nie znaczy, że wszystko w stu procentach powróciło do pierwotnego stanu, ale już po kilku dniach wyszedł z domu. Zaczął chodzić po ulicach i w końcu przyszedł do Kościoła. Jego problemy psychiczne zaczęły znikać. Kilka tygodni później zaczął normalnie funkcjonować. Mijały kolejne miesiące i jego stan poprawiał się z tygodnia na tydzień. Zeszłej wiosny udzielałem mu ślubu. Chłopak powrócił do normalnego życia i intryguje wszystkich na ulicy. Lekarze, którzy go prowadzili, a dziś spotykają go na mieście, są zdziwieni, że w ogóle chodzi i wypytują, u kogo się leczy. Chrystus tego dokonał. Wierzę, że nasze Kościoły powinny być pełne takich przykładów - nierozwiązywalnych problemów, które zostały rozwiązane Bożą mocą.

Budować wiarę

Potrzebujemy być Kościołem, budującym wiarę. Pewną rzecz Bóg powiedział mi w bardzo osobisty sposób. Modliłem się któregoś dnia przez kilka godzin. Poczułem się uchwycony przez Boga i przyparty do ściany. Bóg niemal wykrzyczał mi te słowa: „Nie używam tych, którzy mają rację. Używam tych, którzy płacą cenę”. Zrozumiałem, że jeśli chcę wypełnić to, co Bóg nakłada na mnie jako obowiązek, muszę zapomnieć o samym sobie i zacząć płacić cenę. Potrzebujemy pościć, modlić się, być nieustannie gotowi do służby, do ofiarności. Nieustannie przekraczać kolejne granice w okazywaniu miłości ludziom. Nasz dzisiejszy sufit, jutro musi być naszą podłogą. Musimy dbać o nieustanny postęp w naszym życiu. Wierzę, że do tego zaprasza nas Chrystus. Abyśmy byli jak On, abyśmy budowali swoją wiarę. Chrystus powołuje nas, abyśmy stali się Kościołem znaków. Chrystus powiedział: „A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli...”. Myślę, że listę przytoczoną przez ewangelistę Marka, można bardzo poszerzyć. Można by powiedzieć, że znaki, które będą towarzyszyły Kościołowi, to przemienione życie uzależnionych ludzi, to poskładane małżeństwa, które nie miały żadnej nadziei na przetrwanie, to uleczeni ludzie, którzy nie mieli szansy na zdrowie...

Jako Kościół, musimy różnić się od świata. Nie możemy oferować tylko nowych poglądów, potrzebujemy oferować nowe życie. Na nas leży związana z tym odpowiedzialność. Kościół ma szukać Bożej mocy i głosić Słowo. Jest coś do zrobienia przez nas i jest coś, za co odpowiada Bóg. Do nas należy bezkompromisowe głoszenie Ewangelii. Ale jeśli nie towarzyszy temu wzrastająca wiara w nas samych, to nie zarazimy pasją poszukiwania wiary tych, którzy nas słuchają. Jeśli sami nie nauczymy się budować nieustannie i poszerzać granic naszej wiary, trudno będzie nauczyć tego innych. A poszerzanie wiary to warunek, byśmy mogli oglądać coraz więcej Bożego działania, przejawiającego się w praktyczny sposób.

Apostoł wiary

Smith Wigglesworth pierwszy raz zobaczył uzdrowienie pod swoimi rękami, kiedy miał około sześćdziesięciu lat. Nawrócił się, gdy miał osiem lat i był gorliwym ewangelistą. Pewnego razu nie przyjechała osoba, która miała modlić się o uzdrowienia, więc jego o to poproszono. I chyba wszyscy zostali uzdrowieni. Trochę to go zdziwiło. Od tego momentu zaczął gorliwie modlić się o uzdrowienia. W jego służbie miało miejsce wiele uzdrowień nieuleczalnych chorób i wskrzeszeń umarłych. Zrobiło się o nim głośno na świecie. Miał wpływ na całe kraje.

On naprawdę ulegał Duchowi Świętemu i czasami robił rzeczy kontrowersyjne. Kiedyś przywieziono na nabożeństwo nie całkiem przytomnego człowieka na noszach, umierającego na raka żołądka. Lekarze powiedzieli, że nie można mu już niczym zaszkodzić, bo i tak pożyje co najwyżej kilka godzin. Pobudzony przez Ducha Świętego Smith Wigglesworth zacisnął pięść i uderzył go w brzuch. Gdy ten stracił przytomność, niektórzy chcieli bić Smitha. Kilka godzin później ten chory człowiek był całkowicie zdrowy. Drugi przykład: Któregoś dnia przed Smithem znalazła się kobieta o kulach. Powiedział jej:Rzuć to i zacznij biegać”. Ponieważ nie rozumiała jego intencji, popchnął ją, aby wytrącić jej kule. Za pierwszym razem się nie udało, więc popchnął mocniej. Kule jej wypadły, a ona uderzyła go w twarz i wybiegła z kościoła. Dopiero na zewnątrz zrozumiała, co się stało. Wszędzie, gdzie pojawiał się Smith Wigglesworth, działy się szokujące uzdrowienia. Pewnego razu podszedł do człowieka, mającego metalową rurkę w gardle. Wyciągnął ją, włożył w to miejsce swój palec, a kiedy go wyciągnął, rana znikła. Ten człowiek był całkowicie uzdrowiony. To jest dar czynienia cudów.

Kiedy Smith Wigglesworth umierał w przekonaniu, że poniósł porażkę. Powiedział:Wszędzie głosiłem na temat wiary. Mówiłem ludziom, jak mogą bardziej poznać Jezusa. Ale oni nie chcą bardziej znać Jezusa. Oni bardziej chcą mojej wiary, chcą mnie, chcą mojej relacji z Bogiem, a sami nie chcą budować swojej wiary. To jest tragedia”. Jego biografia nosi tytułApostoł wiary. Wszyscy jesteśmy zobowiązani, by naszą relację z Bogiem, naszą wiarę traktować jako priorytet. Jeśli o to zadbamy, skutki będą niezwykłe, łącznie z nadprzyrodzonymi. Czy nie jest to dobra motywacja?

Oferta niebios wciąż aktualna

Jezus Chrystus przed swoim wniebowstąpieniem zwrócił uwagę na dwie rzeczy: głoszenie Ewangelii i towarzyszącą temu moc. Głoszenie Ewangelii robimy, a jeśli odczuwamy braki w mocy, nie jest to kwestia „postanowienia synodu anielskiego w niebie o wycofaniu tej rzeczy”. Oferta niebios jest ciągle aktualna. Musimy zacząć brać moc, tak jak pierwszy Kościół.

To niezwykłe, jak jeden człowiek mógł przemienić całą Irlandię. Patrykczłowiek, który został porwany i był niewolnikiem w tym kraju nie miał wykształcenia teologicznego ani nawet Biblii. Ale modlił się i Bóg do niego przemówił:Wstań i idź, a Ja przygotowałem dla ciebie statek”. Poszedł na wybrzeże i trafił na statek, który zabrał go z powrotem do Brytanii, skąd wiele lat wcześniej był porwany. Zaczął studiować Biblię, modlił się i miał wizję. Bóg posłał go z powrotem do Irlandii. W jego służbie nieustannie działy się wielkie znaki i cuda. Lokalni czarownicy przynajmniej dwa razy w tygodniu próbowali go zabić, ale sami padali przed nim trupem. Wszędzie, gdzie Patryk się pojawiał, ludzie byli uzdrawiani, demony wychodziły. Każdy kawałek Irlandii, gdzie stanęła jego noga, był zdobyty dla Chrystusa. Patryk szedł pieszo, a nagłośnieniem była jego własna krtań. Jeden człowiek pełen Bożej mocy przemienił cały naród. Potrzebujemy być bliżej Boga, by stanąć z Nim ramię w ramię i pójść nie dla Niego, ale razem z Nim.

Marcin chciał zostać chrześcijaninem, ale ojciec mu nie pozwolił, wysłał go do armii. Odbył więc 25 lat służby w rzymskiej armii. Gdy przeszedł na emeryturę, powrócił do młodzieńczych tęsknot. Stał się chrześcijaninem i blisko dziesięć lat spędził w odosobnieniu, modląc się i przybliżając do Boga. Przez niego dokonało się wiele wskrzeszeń umarłych, niemal każdy chory, który do niego przyszedł, został uzdrowiony. Zdobywał dla Chrystusa świat wokół siebie.

Patryk i Marcin to dziś katoliccy święci. Ale to nasi bracia, święci wczesnego Kościoła, którzy robili to, co my mamy prawo i obowiązek również zrobić. Postawili Boga na pierwszym miejscu i szukali Go tak, by dojść do punktu, w którym realizowanie wezwania Jezusa, jakie postawił przed Kościołem, stało się możliwe. Jezus powiedział, by Go naśladować. Chcę szukać Go w taki sposób i tak długo, będę mógł o sobie powiedzieć: Tak, wiem, że teraz Ciebie naśladuję. Do tego trzeba dorosnąć, nie dojrzewa się do tego w jednej chwili. Nikt nie powinien mieć kompleksów z powodu, że znajduje się w tym, a nie w innym odcinku swojej podróży. Ale powinniśmy się niepokoić, jeśli się okaże, że już od wielu lat jesteśmy w tym samym miejscu.

Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który nas ubłogosławił w Chrystusie wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios” pisał apostoł Paweł (Ef 1:3). Chrystus poprzez swoją krew otworzył nam dostęp do wszelkich duchowych błogosławieństw niebios. Czy to znaczy, że po przeczytaniu tego wersetu i uznaniu go za prawdę, wszystko to przejawi się w naszym życiu automatycznie? Zbawienie jest nasze. Także wszelkie duchowe błogosławieństwo, które będzie nam potrzebne na ziemi, jest nam dane i potencjalnie mamy możliwość skorzystania z niego. Spod pióra apostoła Pawła wychodzi także stwierdzenie, że Bóg nas zdolnymi uczynił do uczestnictwa w dziedzictwie świętych w światłości, wyrwał z mocy ciemności i przeniósł do Królestwa Syna swego umiłowanego, w którym mamy odkupienie, odpuszczenie grzechów (Kol 1:12-14). Biblia mówi, że zostaliśmy uczynieni zdolnymi do uczestnictwa w dziedzictwie świętych w światłości. Z pewnością nie chodzi o nasze fizyczne ciała. Te słowa odnoszą się do nowego stworzenia w nas. Nasza nowa natura posiada potencjał, możliwość pozostawania w więzi z tym wszystkim, co Bóg nam dał.

Stare kontra nowe

Biblia mówi też, że toczymy również wewnętrzny bój. „Zewleczcie z siebie starego człowieka wraz z jego poprzednim postępowaniem, którego gubią zwodnicze żądze, i odnówcie się w duchu umysłu waszego, a obleczcie się w nowego człowieka, który jest stworzony według Boga w sprawiedliwości i świętości prawdy (Ef 4:22-24). Myślę, że każdy z nas zdaje sobie sprawę z tej bolesnej rzeczywistości, że stary człowiek próbuje nami zawładnąć. Stary człowiek, cielesne myślenie próbuje wybić nam z głowy, że możemy być tacy jak Jezus. Niestety, większość Bożych dzieci nosi w sobie tożsamość kompromisu. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jest w nas nowa natura, czego wynikiem są pewne święte motywy, autentyczna miłość i wiele właściwych rzeczy. Ale widzimy w nas działanie również starej natury: grzeszne pragnienia, złe pożądanie, podłość, skłonność do tego, co złe. Widzimy to w sobie. Kiedy więc próbujemy określić własną tożsamość, bierzemy trochę tego, co jest prawdą o naszej nowej naturze, trochę tego, co jest prawdą o naszej starej naturze, lepimy to razem i myślimy, że tacy jesteśmy. Letniość powstaje poprzez zmieszanie gorącego z zimnym. Dlatego apostoł Paweł mówi, abyśmy zewlekli z siebie starą naturę. Potrzebujemy przyjrzeć się, czy wygrywamy naszą wewnętrzną walkę z naszą starą naturą, z naszym cielesnym myśleniem. Czy dajemy szansę naszej nowej naturze, by wyeksponowała się na tyle, byśmy mogli coraz bardziej poddawać się wpływowi Ducha Świętego.

Biblia mówi, że ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi. To znaczy, że Duch Boży chce nas prowadzić na co dzień, przemawiać do nas przemawiać, wpływać na nasze decyzje. Ale jeśli nie rozprawiamy się ze swoją starą naturą, to nawet gdy Bóg do nas przemawia, my Go nie słyszymy, mamy uszy zatkane przez naszą cielesność. Istnieje więc w nas pewien potencjał, bo Biblia mówi, że w Chrystusie Bóg pobłogosławił nas wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios i uczynił nas zdolnymi do korzystania z tego błogosławieństwa. Ale to my mamy budować swoją wiarę. To my mamy rozprawić się ze swoją starą naturą. To my mamy zewlec z siebie starego człowieka i oblec się w nowego. Jeśli tego nie zrobimy, nie wykorzystamy danego nam potencjału.


Wiara bardziej skuteczna

Pośród wielu zdumiewających stwierdzeń Nowego Testamentu jedno dotyczy wiary. Wyobraźmy sobie, że to do nas Piotr adresuje swój list, pisząc słowa: „Szymon Piotr i apostoł Jezusa Chrystusa do tych, którzy dzięki sprawiedliwości Boga naszego i Zbawiciela Jezusa Chrystusa osiągnęli wiarę równie wartościową co i nasza” (2 P 1:1). Piotr, który chodził po wodzie, widział dokonane przez Jezusa cuda, który wskrzeszał umarłych, przez którego cień Bóg uzdrawiał, ten Piotr mówi, że nasza wiara jest równie wartościowa co jego. Kościół wszystkich wieków otrzymał to samo, ale w różny sposób na to reagował. Mamy skłonność prosić Boga o przebudzenie, a Bóg patrzy na nas i chce, żebyśmy się przebudzili. Spróbujmy to odwrócić - nie módlmy się o przebudzenie, a zapytajmy Boga, jak możemy obudzić?

Przyjdźmy do Boga tak, jak uczniowie po nieudanej próbie uwolnienia owego epileptyka. Bóg wie, że Go kochamy, wie, że chcemy Mu służyć. Wie, że często czujemy się sfrustrowani i bezsilni. On chce nas wesprzeć. Przyjdźmy do Boga ze szczerym pytaniem: Co mogę zrobić, aby moja wiara była bardziej skuteczna? Jako Kościół jesteśmy powołani, by być ludźmi znaków. Wierzę, że chcemy to powołanie w naszym życiu odświeżyć i umocnić. Nie sądzę, abyśmy chcieli tkwić w tym samym miejscu.

Nawet w sędziwości

Iza ma sędziwego dziadka. Jego żona, córka, wnuczęta i prawnuczęta - wszyscy byli nawróceni. Wszystkich po kolei przyprowadziłem do Chrystusa, ale nie dziadka. Za każdym razem, gdy mnie zobaczył, odwracał się i wychodził. Nie chciał słuchać o Jezusie. Każdy, kto próbował głosić mu Ewangelię, po chwili widział jego plecy. Znałem go od piętnastu lat, ale jego twarzy przyjrzałem się po raz pierwszy dopiero na pogrzebie jego żony. Usiadłem przy trumnie naprzeciw niego i mogłem się mu przyjrzeć. Miał dziewięćdziesiąt jeden lat. Chodził, przesuwając stopy po podłodze, miał poważne problemy z pamięcią, trudności z formułowaniem myśli i mówieniem. Przyszedł zrozpaczony do Izy i próbował jej się pożalić. Powiedziała, że nie jest w stanie mu pomóc, bo tak to już jest w jego wieku. Bez większego przekonania dała mu książkę „Bóg ciągle uzdrawia”. Po tygodniu dziadek przyjechał do niej i rzucił książkę na stół, mówiąc:Przeczytałem”. A ona na to:I co?”.I zobacz, jak teraz chodzę!” - odpowiedział. Wtedy dopiero dotarło do niej, że dziadek mówi normalnie i wyraźnie. W wieku dziewięćdziesięciu jeden lat, podczas czytania książki - której współautorką jest jego wnuczka - przeżył nawrócenie i uzdrowienie. Dziś ten dziadek jest najpogodniejszą osobą na naszych nabożeństwach. Ma dziewięćdziesiąt trzy lata i stale powtarza młodym, by nie byli tacy głupi, jak on był. Żeby nie marnowali czasu i nie czekali długo z nawróceniem do Boga. To niesamowite, co Bóg uczynił w życiu tego zdesperowanego 91-letniego człowieka, szukającego pomocy.

Wieczna wartość

Iza podarowała tę książkę koleżance z pracy. Do tej obdarowanej przyszła koleżanka, która miała poważny problem zdrowotny. Siedziały sobie i wertowały tę książkę. W pewnym momencie właścicielka książki zaczęła czytać koleżance na głos jakiś fragment. Gdy ta słuchała, została uzdrowiona. Chciała więc jak najszybciej nas poznać. Chciała jak najszybciej dotrzeć do nas, bo została dotknięta przez Bożą moc.

Kościół powinien płonąć Bożą obecnością. Ludzie powinni garnąć się do niego dlatego, że w Kościele wszystko jest możliwe, nawet ucieczka od nierozwiązywalnych problemów. Zbawienie to bardzo mocne słowo. Wierzę, że w słowie „zbawienie” zawarty jest aspekt wieczności, który jest najważniejszy. Ale wierzę również, że Chrystus chce być naszym Zbawicielem w odniesieniu do naszych problemów tu i teraz. Może nie wszystko się zmieni, może nie w stu procentach i nie w każdej sytuacji będziemy oglądać zwycięstwo, ale strasznym błędem byłoby zaniechanie poszukiwania tych zwycięstw. Każde uzdrowienie, które tutaj przeżyjemy, kiedyś straci swoje znaczenie. Zestarzejemy się, przejedzie nas tramwaj - tak czy inaczej będziemy musieli umrzeć. Każde więc uzdrowienie straci swoją wartość. Tym, co nigdy nie straci znaczenia, jest wieczne zbawienie. Ale na to wieczne zbawienie ludzie zwrócą uwagę, gdy zobaczą, że nasz wszechmogący Bóg ingeruje w nasze ziemskie problemy i rozwiązuje je. Jeśli ten Bóg tak dotrzymuje obietnic tu i teraz, to prawdą musi być też to, co dotyczy wieczności.

LESZEK KORZENIECKI.

[Autor jest pastorem Zboru Kościoła Chrześcijan Baptystów w Węgorzewie. Kazanie wygłoszone w Zakościelu na Dorocznej Konferencji KCh. Oprac. B.H.]





Copyright © Słowo i Życie 2013