Leszek
Korzeniecki
Najtrudniejsze
polecenie
Jezusa
Jezus
dał swoim
uczniom kilka
bardzo trudnych
poleceń.
Zgorszyli się,
kiedy powiedział,
że mają
jeść Jego
ciało i
pić Jego
krew. Ale
to nie
było
najtrudniejsze.
Najtrudniejsze
brzmi inaczej:
Naśladuj mnie!
Aż trudno nam
uwierzyć, że
Jezus mówił
serio,
że mamy Go
naśladować.
Ale On
naprawdę to miał
na myśli.
Chciał, byśmy
naśladowali Jego
sposób
głoszenia,
Jego
życie
modlitewne, mieli
wpływ na
otoczenie,
okazywali
miłosierdzie
i
przebaczenie. Z
tym łatwo
się
zgadzamy. Ale
gdy dochodzimy
do
nadprzyrodzonego
objawiania się
Boga w
Jego służbie,
myślimy, że
to był Jezus
– Boży Syn,
a nas
to nie dotyczy.
Głoszenie
Słowa
i znaki
Tuż
przed swoim
wniebowstąpieniem
Jezus Chrystus
przekazał
apostołom swoje
wyobrażenie
Kościoła. A
musimy zgodzić
się z
tym, że
na koniec
mówi
się
najważniejsze
rzeczy,
przekazuje swój
testament, swoją
wolę. Chrystus
chciał więc,
aby takie
właśnie wyobrażenie
Kościoła
pozostało w
apostołach. W
końcowych
fragmentach
czterech Ewangelii
i
na początku
Dziejów
Apostolskich nie
znajdujemy
ani
jednej
identycznej relacji.
Który z
tych zapisów
jest najbardziej
wiarygodny? Moim
zdaniem wszystkie
są równie
wiarygodne.
Myślę, że
przed swoim
wniebowstąpieniem
Jezus długo
rozmawiał z
uczniami,
a każdy
z pisarzy
Nowego Testamentu
wybrał
i zapisał którąś
z Jego
wypowiedzi.
Ewangelista
Marek
ujął to
tak: „I
rzekł im:
Idąc na
cały świat,
głoście
Ewangelię
wszystkiemu
stworzeniu. Kto
uwierzy i
ochrzczony
zostanie, będzie
zbawiony, ale
kto nie
uwierzy, będzie
potępiony. A
takie znaki
będą
towarzyszyły
tym, którzy
uwierzyli: w
imieniu moim
demony wyganiać
będą, nowymi
językami mówić
będą, węże
brać będą,
a choćby
coś trującego
wypili, nie
zaszkodzi im.
Na chorych
ręce kłaść
będą, a
ci wyzdrowieją.
A gdy
Pan Jezus
to do
nich powiedział,
został wzięty
w górę
do nieba
i usiadł
po prawicy
Boga. Oni
zaś poszli
i wszędzie
kazali, a
Pan im
pomagał i
potwierdzał ich
słowo znakami,
które mu
towarzyszyły”
(Mk 16:15-20).
Jezus
mówił o tym, co
należy do nas, co
my mamy robić,
oraz o tym, co
należy do Boga,
jakie rzeczy będą
towarzyszyć tym,
którzy
wykonują polecenie
Chrystusa. Kościół
ma głosić
Ewangelię,
ale
jest też
znakiem Boga
na ziemi,
co objawia
się poprzez
nadnaturalną
interwencją Boga
w służbę
Kościoła,
nadnaturalne
jej wsparcie.
Takie
jest
oczekiwanie
Chrystusa.
Czy
u każdego, kto
uwierzy, przejawi
się moc
ku uzdrowieniu?
Czy wszyscy
mają mówić
innymi językami?
Moglibyśmy
zastanawiać się
nad wieloma
aspektami tej
wypowiedzi
Chrystusa, ale
jednego
nie
możemy podważyć:
Chrystus
oczekuje, że Kościół
będzie
miejscem
manifestacji
Boga. Jako
Kościół
jesteśmy ludźmi,
którym towarzyszą
Boże znaki.
Wierzymy w
żywego Boga,
który zobowiązał
się, że
jeśli będziemy
głosili Jego
Słowo, On
będzie je
potwierdzał
znakami i
cudami. Gdyby
Bóg nie
był obecny
w Kościele,
nie różnilibyśmy
się od
partii
politycznej,
sekty czy
nurtu
filozoficznego.
Gdyby całe
chrześcijaństwo
miało polegać
tylko na
poznawaniu formuł,
zasad, teologii
i nic
poza tym,
byłoby ono
tak samo
martwe jak
menu z
McDonald'sa.
Chrystus
zobowiązuje nas,
byśmy budowali
swoją wiarę
tak, aby
On mógł
przez nas
działać.
Odpowiedzialność
za
brak mocy
Ewangelie
relacjonują
kilka sytuacji,
w których Jezus
gromił swoich
uczniów. Gdy
uczniowie
próbowali
wypędzić demona
z epileptyka
i nie
udało
się im
(Mt 17:14-21),
Jezus nie
pochwalił
ich, ale zgromił,
a później
rozprawił się
z problemem.
Uczniowie byli
na tyle
mądrzy, że
zapytali,
dlaczego nie
mogli
wypędzić demona.
Rozumieli, że
brak mocy
to był
ich
problem, nie
Boga.
To jest
rzecz, przed
którą uciekamy,
bo jest
dla nas
bolesna. Boimy
się przyznać, że
ponosimy
odpowiedzialność
za brak
mocy
Bożej w
naszym życiu.
Łatwiej nam
zrzucić ten
problem na
Boga. Łatwiej
jest stwierdzić,
że nas
to nie
dotyczy. Ale
wierzę, że
Chrystus, który
zgromił uczniów
z powodu
braku ich
wiary, zadbał
poprzez Ducha
Świętego, by
zostało to
zapisane w
Ewangelii, abyśmy
byli świadomi,
że jesteśmy
zobowiązani do
budowania wiary
w takim
stopniu, by
oglądać
odpowiedzi na
nasze modlitwy.
Spróbujmy
wyobrazić sobie
podobną
sytuację. Człowiek
słyszał o
Jezusie, o
wielkich cudach,
o niezwykłej
przemianie i
postanowił
przyjść do
Kościoła. Słyszał
o wskrzeszonych
umarłych, o
uzdrowieniu nieuleczalnie
chorych, słyszał
o rzeczach
niezwykłych.
Dlatego przyszedł
do
ludzi Jezusa
ze swoim
nierozwiązywalnym
problemem, a oni
wręczyli mu
książkę, w
której było
napisane, że
Bóg jest
suwerenny i
nie powinniśmy
wykręcać Mu
ręki.
Czy odszedł
uradowany? Nie,
bo ten
człowiek przyszedł,
a ludzie
Jezusa nie
mogli mu
pomóc. W
czasie, gdy
byłem
zaangażowany w
praktyki
spirytystyczne
i
szukałem
uwolnienia od
demonów,
rozmawiałem z
kilkoma
duchownymi. W
zasadzie dla
nich większym
problemem było
to, że
ktoś ich
się czepia,
szukając pomocy,
niż to,
że trzeba
tej pomocy
udzielić. Któryś
z nich
zapytał: „Kto
ci wmówił,
że powinieneś
czytać Biblię?
Czytasz ją
i jakieś
głupie rzeczy
przychodzą ci
do głowy”.
Złudna
nadzieja
Jeśli
ktoś w
swoich
nierozwiązywalnych
problemach
szuka
pomocy
w okultyzmie,
ezoteryce,
to znajdzie
tysiące
oszustów,
zainteresowanych
udzieleniem mu
„pomocy”,
chcących
wyciągnąć od
niego pieniądze
i okłamać,
bazujących
na jego
złudnej nadziei.
Jakiś czas
temu prowadziłem
spotkanie, na
którym został
uwolniony od
demona pewien
bioenergoterapeuta.
Powiedział:
„Wiedziałem, że to
jest złe, bo każda
osoba,
której udzieliłem
pomocy, poniosła
później jakieś
ciężkie
tego
konsekwencje”.
Mówił o chłopaku
z ADHD,
który był tak
rozkojarzony, że
nie był
w stanie
zrobić prawa
jazdy. Ów
bioenergoterapeuta
zaproponował, by
przyszedł do
niego, a
on ustawi
go energetycznie
i sprawi,
że w
dniu egzaminu
będzie tak
skoncentrowany,
że zda
bez problemu.
I to zadziałało.
Chłopak poszedł
na egzamin
i nie
popełnił ani
jednego błędu.
Dwa tygodnie
później dostał
prawo jazdy,
wsiadł do
samochodu i
tego samego
dnia zabił
się.
Gdy
medycyna jest
już
bezradna,
ludzie
szukają pomocy
w Internecie
lub gdziekolwiek
indziej
i trafiają
na gigantyczną
ofertę diabła.
Nawet nie pytają o
ludzi Jezusa. Nie
trafiają na
Kościół. Poważnym
problemem jest,
że ci
szukający
nadziei ludzie
nie mogą
znaleźć adresu
do Kościoła.
A jeśli
już znajdą,
często w
Kościele widzą
tylko, jak rozkładamy
ręce,
mówiąc, że nie
możemy nic
zrobić, i odsyłamy
ich do
przychodni
i różnych
instytucji. Czy
Chrystus nie
zgromiłby nas
za to? Czy
nie powiedziałby,
że
potrzebujemy coś
zmienić w
swoim życiu,
że
powołał nas,
abyśmy byli tacy
jak
On, że mamy
budować swoją wiarę?
Gdy
uczniowie
pytali, dlaczego
nie mogli
wypędzić
demona,
Jezus powiedział
im, że
z powodu
braku wiary.
Ale postawienie
diagnozy jeszcze
nie rozwiązuje
problemu. Jezus
wskazał rozwiązanie:
przez
post i
modlitwę. Innymi
słowy Jezus
powiedział im:
Za często
oglądacie
seriale.
Wiadomości,
które regularnie
oglądacie, nie
są warte
czasu, który
spędzamy przed
telewizorem.
Więcej pożytku
przyniosłaby
modlitwa lub
czytanie Słowa
Bożego.
Napełniamy swoje
umysły światem
i żyjemy
w takiej
samej jak
świat
mocy. Często
nasza duchowa
dieta - w
porównaniu do
tego, co
czerpiemy ze
świata
- jest
tak uboga, że
trudno dziwić
się, iż
jesteśmy
bezradni i
bez mocy.
Chrystus
powiedział, że
potrzebujemy
postu i
modlitwy.
Często
umyka to naszym
oczom. Przez
lata czytałem
to i
nie wiedziałem,
co naprawdę
Jezus chciał
powiedzieć. Post
powoduje, że
uniżamy swoją
cielesność.
Modlitwa jednoczy
nas z
Bogiem. Kiedy
mamy w
swoim życiu
te dwie
rzeczy, pojawia
się również
moc, która
może dotknąć
również
nierozwiązywalnych
problemów.
Powrót
do życia
Któregoś
dnia
postanowiliśmy
zrobić akcję
uliczną.
Zachęciłem
naszych ludzi
w Kościele,
abyśmy wzięli
zaproszenia na
film jako
pretekst do
podjęcia rozmowy
z ludźmi
na ulicy.
Byłem w
zespole z
dwiema rodzonymi
siostrami. Ich
ojciec opuścił
je, jak
były małe.
Jednej z nich
przyszło do głowy,
żeby go odwiedzić.
To był dość
szalony pomysł, bo
przez kilkanaście
lat nie miały z
nim żadnego
kontaktu.
Powiedziałem
jednak, że dobrze,
idźmy do niego.
Znaleźliśmy się w
jego mieszkaniu.
Domownicy byli
bardzo
zaskoczeni i
zdezorientowani.
Był tam też
przyrodni brat
tych
dziewczyn, który
od dłuższego czasu
był już na rencie.
Miał
takie problemy z
błędnikiem, że w
ogóle nie
wychodził z domu.
Z
trudem poruszał
się po mieszkaniu,
trzymając się
ściany. Był
chory psychicznie.
Lekarze
stwierdzili, że
nie wiedzą jak go
leczyć, bo jego
mózg jest
przeżarty przez
narkotyki i nie
reaguje
na żadne leki.
Chłopak był w tak
przerażającej
kondycji, że
ciężko było nawet
wyobrazić sobie go
zdrowego. Ale
kiedy tam
byłem,
powiedziałem mu,
że Chrystus może
zmienić w jego
życiu
wszystko. Że On
jest
zainteresowany
jego wiecznym
zbawieniem i tym,
by postawić go na
nogi w
doczesności.
Następnej nocy
zadzwonił do
mnie około
trzeciej, może
czwartej nad
ranem. Wyrwany ze
snu nawet
nie wiedziałem, z
kim rozmawiam i
chciałem jak
najszybciej
zakończyć. Dopiero
rano odszukałem
ten numer i
zadzwoniłem. Był
zrozpaczony i
próbował popełnić
samobójstwo.
Powiedział Bogu,
że jeśli jest dla
niego jakaś
nadzieja, to niech
go zachowa przy
życiu, po czym przyjął
tyle różnych
środków, że
zabiłoby to
kilka osób.
Przeżył i
był zdziwiony,
bo nawet
interwencja
lekarza nie była
potrzebna.
Nawrócił się i od
swoich
uzależnień został
uwolniony w jednym
momencie. To nie
znaczy, że
wszystko w stu
procentach
powróciło do
pierwotnego stanu,
ale już
po kilku dniach
wyszedł z domu.
Zaczął chodzić po
ulicach i w
końcu przyszedł do
Kościoła. Jego
problemy
psychiczne zaczęły
znikać. Kilka
tygodni później
zaczął normalnie
funkcjonować.
Mijały kolejne
miesiące i jego
stan poprawiał się
z tygodnia na
tydzień. Zeszłej
wiosny udzielałem
mu ślubu. Chłopak
powrócił
do normalnego
życia i intryguje
wszystkich
na ulicy.
Lekarze,
którzy go
prowadzili, a
dziś
spotykają go
na mieście, są
zdziwieni, że
w ogóle chodzi
i
wypytują, u
kogo się
leczy.
Chrystus tego
dokonał. Wierzę,
że
nasze Kościoły
powinny być pełne
takich przykładów
-
nierozwiązywalnych
problemów, które
zostały rozwiązane
Bożą
mocą.
Budować
wiarę
Potrzebujemy
być
Kościołem, budującym
wiarę. Pewną rzecz
Bóg powiedział mi
w bardzo osobisty
sposób. Modliłem się
któregoś dnia przez
kilka
godzin. Poczułem się
uchwycony przez Boga
i przyparty do
ściany.
Bóg niemal
wykrzyczał mi te
słowa: „Nie używam
tych, którzy
mają rację. Używam
tych, którzy płacą
cenę”. Zrozumiałem,
że jeśli chcę
wypełnić to, co Bóg
nakłada na mnie jako
obowiązek, muszę
zapomnieć o samym
sobie i zacząć
płacić cenę.
Potrzebujemy pościć,
modlić się, być
nieustannie gotowi
do
służby, do
ofiarności.
Nieustannie
przekraczać kolejne
granice w
okazywaniu miłości
ludziom. Nasz
dzisiejszy sufit,
jutro musi być
naszą podłogą.
Musimy dbać o
nieustanny postęp w
naszym życiu.
Wierzę, że do tego
zaprasza nas
Chrystus. Abyśmy
byli jak On,
abyśmy budowali
swoją wiarę.
Chrystus powołuje
nas, abyśmy stali
się Kościołem
znaków. Chrystus
powiedział: „A takie
znaki będą
towarzyszyły tym,
którzy
uwierzyli...”.
Myślę, że listę
przytoczoną przez
ewangelistę Marka,
można bardzo
poszerzyć.
Można by powiedzieć,
że znaki, które będą
towarzyszyły
Kościołowi, to
przemienione życie
uzależnionych ludzi,
to
poskładane
małżeństwa, które
nie miały żadnej
nadziei na
przetrwanie, to
uleczeni ludzie,
którzy nie mieli
szansy na
zdrowie...
Jako
Kościół,
musimy różnić
się od
świata. Nie
możemy oferować
tylko nowych
poglądów,
potrzebujemy
oferować nowe
życie. Na
nas
leży związana
z tym
odpowiedzialność.
Kościół
ma szukać
Bożej mocy
i głosić
Słowo. Jest
coś do
zrobienia przez
nas i
jest coś,
za co
odpowiada Bóg.
Do nas
należy
bezkompromisowe
głoszenie
Ewangelii. Ale
jeśli nie
towarzyszy temu wzrastająca
wiara w
nas samych,
to nie
zarazimy pasją
poszukiwania
wiary tych,
którzy nas
słuchają. Jeśli
sami nie
nauczymy się
budować
nieustannie i
poszerzać granic
naszej wiary,
trudno będzie
nauczyć tego
innych. A
poszerzanie wiary
to warunek,
byśmy
mogli oglądać
coraz więcej
Bożego
działania,
przejawiającego
się w
praktyczny
sposób.
Apostoł
wiary
Smith
Wigglesworth
pierwszy
raz
zobaczył
uzdrowienie
pod
swoimi
rękami,
kiedy
miał
około
sześćdziesięciu
lat.
Nawrócił
się,
gdy
miał
osiem
lat
i
był
gorliwym
ewangelistą.
Pewnego
razu
nie
przyjechała
osoba,
która
miała
modlić
się
o
uzdrowienia,
więc
jego
o to poproszono.
I
chyba
wszyscy
zostali
uzdrowieni.
Trochę
to
go
zdziwiło.
Od
tego
momentu
zaczął
gorliwie
modlić
się
o
uzdrowienia.
W
jego
służbie
miało
miejsce
wiele
uzdrowień
nieuleczalnych
chorób
i
wskrzeszeń
umarłych.
Zrobiło
się
o nim głośno
na
świecie.
Miał
wpływ
na
całe
kraje.
On
naprawdę
ulegał Duchowi
Świętemu i
czasami robił
rzeczy
kontrowersyjne.
Kiedyś przywieziono
na nabożeństwo nie
całkiem
przytomnego
człowieka na
noszach,
umierającego na
raka
żołądka. Lekarze
powiedzieli, że
nie można
mu już niczym
zaszkodzić, bo
i tak
pożyje co
najwyżej kilka
godzin. Pobudzony
przez Ducha
Świętego Smith
Wigglesworth
zacisnął pięść
i uderzył
go w brzuch.
Gdy ten
stracił
przytomność,
niektórzy
chcieli bić
Smitha. Kilka
godzin później
ten chory
człowiek był
całkowicie
zdrowy. Drugi
przykład: Któregoś dnia
przed Smithem znalazła
się kobieta
o kulach.
Powiedział jej:
„Rzuć to
i zacznij
biegać”.
Ponieważ nie
rozumiała jego
intencji,
popchnął
ją,
aby wytrącić
jej kule.
Za pierwszym
razem się
nie udało,
więc popchnął
ją mocniej.
Kule jej
wypadły, a
ona uderzyła
go w
twarz i
wybiegła
z kościoła.
Dopiero na
zewnątrz
zrozumiała, co
się stało.
Wszędzie, gdzie
pojawiał się
Smith
Wigglesworth,
działy się szokujące
uzdrowienia.
Pewnego razu
podszedł do
człowieka,
mającego
metalową rurkę
w gardle.
Wyciągnął ją,
włożył w
to miejsce
swój palec,
a kiedy
go wyciągnął,
rana znikła.
Ten człowiek
był całkowicie
uzdrowiony. To
jest dar
czynienia cudów.
Kiedy
Smith
Wigglesworth umierał
w przekonaniu, że
poniósł
porażkę.
Powiedział:
„Wszędzie
głosiłem
na
temat
wiary.
Mówiłem
ludziom,
jak
mogą
bardziej
poznać
Jezusa.
Ale
oni
nie
chcą
bardziej
znać
Jezusa.
Oni
bardziej
chcą
mojej
wiary,
chcą
mnie,
chcą
mojej
relacji
z
Bogiem,
a sami
nie
chcą
budować
swojej
wiary.
To
jest
tragedia”.
Jego
biografia
nosi
tytuł
„Apostoł
wiary”.
Wszyscy
jesteśmy
zobowiązani, by
naszą relację
z Bogiem,
naszą wiarę
traktować jako
priorytet. Jeśli
o to
zadbamy, skutki
będą niezwykłe,
łącznie z
nadprzyrodzonymi.
Czy nie
jest to
dobra motywacja?
Oferta
niebios wciąż
aktualna
Jezus
Chrystus przed
swoim
wniebowstąpieniem
zwrócił uwagę
na dwie
rzeczy:
głoszenie Ewangelii i
towarzyszącą temu moc.
Głoszenie Ewangelii
robimy,
a jeśli
odczuwamy
braki w
mocy, nie
jest to
kwestia
„postanowienia synodu
anielskiego w
niebie o
wycofaniu tej
rzeczy”. Oferta
niebios jest
ciągle aktualna.
Musimy zacząć
brać tę
moc, tak
jak pierwszy
Kościół.
To
niezwykłe, jak
jeden człowiek
mógł przemienić
całą Irlandię.
Patryk –
człowiek, który
został porwany
i był
niewolnikiem w
tym kraju
– nie miał
wykształcenia
teologicznego
ani nawet Biblii.
Ale modlił
się i
Bóg do
niego przemówił:
„Wstań i
idź, a Ja
przygotowałem
dla ciebie
statek”.
Poszedł na
wybrzeże i
trafił na
statek,
który zabrał go z
powrotem do
Brytanii, skąd
wiele lat
wcześniej był
porwany. Zaczął
studiować
Biblię,
modlił
się i miał
wizję. Bóg
posłał go
z powrotem
do Irlandii.
W jego
służbie
nieustannie
działy się
wielkie znaki
i cuda.
Lokalni
czarownicy
przynajmniej dwa
razy w
tygodniu
próbowali go
zabić,
ale sami
padali przed
nim
trupem. Wszędzie,
gdzie Patryk
się
pojawiał, ludzie
byli uzdrawiani,
demony
wychodziły.
Każdy
kawałek
Irlandii, gdzie
stanęła jego noga, był
zdobyty dla
Chrystusa.
Patryk
szedł pieszo, a
nagłośnieniem
była jego
własna krtań.
Jeden człowiek
pełen Bożej
mocy przemienił
cały naród.
Potrzebujemy być
bliżej Boga,
by stanąć
z Nim
ramię w
ramię i
pójść nie
dla Niego,
ale razem
z Nim.
Marcin
chciał zostać
chrześcijaninem,
ale ojciec mu
nie pozwolił,
wysłał go
do armii.
Odbył więc
25 lat
służby w
rzymskiej armii.
Gdy przeszedł
na emeryturę,
powrócił do
młodzieńczych
tęsknot. Stał
się
chrześcijaninem
i blisko
dziesięć lat
spędził w
odosobnieniu,
modląc się
i przybliżając
do Boga.
Przez niego
dokonało się
wiele wskrzeszeń
umarłych, niemal
każdy chory,
który do
niego przyszedł,
został
uzdrowiony.
Zdobywał dla
Chrystusa
świat wokół siebie.
Patryk
i Marcin
to dziś katoliccy
święci. Ale to
nasi bracia, święci
wczesnego
Kościoła,
którzy
robili to,
co my
mamy prawo
i obowiązek
również zrobić.
Postawili Boga
na pierwszym
miejscu i
szukali Go
tak, by
dojść do
punktu, w
którym
realizowanie
wezwania Jezusa,
jakie postawił
przed Kościołem,
stało się
możliwe. Jezus
powiedział,
by Go naśladować.
Chcę szukać
Go w
taki sposób
i tak
długo, aż
będę mógł
o sobie
powiedzieć: Tak,
wiem, że
teraz Ciebie
naśladuję. Do
tego
trzeba dorosnąć, nie
dojrzewa
się do
tego w
jednej chwili.
Nikt nie
powinien mieć
kompleksów z
powodu, że
znajduje się
w tym,
a nie
w innym
odcinku swojej
podróży. Ale
powinniśmy się
niepokoić, jeśli
się okaże,
że już
od wielu
lat jesteśmy
w tym samym
miejscu.
„ Błogosławiony
niech będzie
Bóg i
Ojciec Pana
naszego Jezusa
Chrystusa, który
nas ubłogosławił
w Chrystusie
wszelkim duchowym
błogosławieństwem
niebios”
pisał apostoł Paweł
(Ef 1:3).
Chrystus poprzez
swoją krew
otworzył nam
dostęp do
wszelkich
duchowych
błogosławieństw
niebios. Czy
to znaczy,
że po
przeczytaniu
tego
wersetu i
uznaniu
go za
prawdę,
wszystko
to przejawi się
w naszym życiu
automatycznie? Zbawienie
jest nasze.
Także wszelkie
duchowe
błogosławieństwo,
które będzie
nam potrzebne
na ziemi,
jest nam
dane i
potencjalnie mamy
możliwość
skorzystania z
niego. Spod
pióra
apostoła
Pawła wychodzi
także
stwierdzenie,
że Bóg nas zdolnymi
uczynił do
uczestnictwa w
dziedzictwie
świętych w
światłości,
wyrwał z
mocy ciemności
i przeniósł
do Królestwa
Syna swego
umiłowanego, w
którym mamy
odkupienie,
odpuszczenie
grzechów (Kol
1:12-14). Biblia
mówi, że
zostaliśmy
uczynieni
zdolnymi do
uczestnictwa w
dziedzictwie
świętych w
światłości. Z
pewnością nie
chodzi o
nasze fizyczne
ciała. Te
słowa odnoszą
się do
nowego stworzenia
w nas.
Nasza nowa
natura posiada
potencjał,
możliwość
pozostawania w
więzi z
tym wszystkim,
co Bóg
nam dał.
Stare
kontra nowe
Biblia
mówi
też, że
toczymy również
wewnętrzny bój.
„Zewleczcie z siebie
starego człowieka
wraz z jego
poprzednim
postępowaniem,
którego gubią
zwodnicze żądze, i
odnówcie się w
duchu umysłu
waszego, a obleczcie
się w nowego
człowieka, który
jest stworzony
według Boga w
sprawiedliwości i
świętości prawdy”
(Ef
4:22-24).
Myślę, że
każdy z
nas zdaje
sobie sprawę
z tej
bolesnej
rzeczywistości,
że stary
człowiek próbuje
nami zawładnąć.
Stary człowiek,
cielesne myślenie
próbuje wybić
nam z
głowy, że
możemy być
tacy jak
Jezus. Niestety,
większość
Bożych dzieci
nosi w
sobie tożsamość
kompromisu.
Zdajemy sobie
sprawę z
tego, że
jest w
nas nowa
natura,
czego wynikiem są
pewne święte
motywy,
autentyczna
miłość i
wiele właściwych
rzeczy. Ale
widzimy w
nas działanie
również starej
natury: grzeszne
pragnienia, złe
pożądanie,
podłość,
skłonność do
tego, co
złe. Widzimy
to w
sobie. Kiedy
więc próbujemy
określić własną
tożsamość,
bierzemy trochę
tego, co
jest prawdą
o naszej
nowej naturze,
trochę tego,
co jest
prawdą o
naszej starej
naturze, lepimy
to razem i
myślimy,
że tacy jesteśmy.
Letniość
powstaje poprzez
zmieszanie
gorącego z
zimnym. Dlatego
apostoł Paweł
mówi, abyśmy
zewlekli z
siebie starą
naturę.
Potrzebujemy
przyjrzeć się,
czy wygrywamy
naszą wewnętrzną
walkę z
naszą starą
naturą, z
naszym cielesnym
myśleniem. Czy
dajemy szansę naszej
nowej naturze, by
wyeksponowała się na
tyle,
byśmy mogli coraz
bardziej poddawać
się wpływowi Ducha
Świętego.
Biblia mówi,
że ci,
których Duch Boży
prowadzi, są dziećmi
Bożymi. To znaczy, że
Duch Boży chce nas
prowadzić na co dzień,
przemawiać do nas
przemawiać, wpływać na
nasze decyzje. Ale
jeśli nie rozprawiamy
się ze swoją starą
naturą, to nawet gdy
Bóg do nas przemawia,
my
Go nie słyszymy, mamy
uszy zatkane przez
naszą cielesność.
Istnieje więc w nas
pewien potencjał, bo
Biblia mówi, że w
Chrystusie Bóg
pobłogosławił nas
wszelkim duchowym
błogosławieństwem
niebios i uczynił nas
zdolnymi do
korzystania z
tego błogosławieństwa.
Ale to my mamy budować
swoją wiarę. To
my mamy rozprawić się
ze swoją starą naturą.
To my mamy zewlec z
siebie starego
człowieka i oblec się
w nowego. Jeśli tego
nie
zrobimy, nie
wykorzystamy danego
nam potencjału.
Wiara
bardziej skuteczna
Pośród
wielu zdumiewających
stwierdzeń Nowego
Testamentu jedno
dotyczy
wiary. Wyobraźmy
sobie, że to do nas
Piotr adresuje swój
list,
pisząc słowa: „Szymon
Piotr i apostoł Jezusa
Chrystusa do tych,
którzy dzięki
sprawiedliwości Boga
naszego i Zbawiciela
Jezusa
Chrystusa osiągnęli
wiarę równie
wartościową co i
nasza” (2 P
1:1). Piotr, który
chodził po wodzie,
widział dokonane przez
Jezusa cuda, który
wskrzeszał umarłych,
przez którego cień Bóg
uzdrawiał, ten Piotr
mówi, że nasza wiara
jest równie
wartościowa
co jego. Kościół
wszystkich wieków
otrzymał to samo, ale
w różny
sposób na to reagował.
Mamy skłonność prosić
Boga o
przebudzenie, a Bóg
patrzy na nas i chce,
żebyśmy się
przebudzili. Spróbujmy
to odwrócić - nie
módlmy się o
przebudzenie, a
zapytajmy Boga, jak
możemy obudzić?
Przyjdźmy
do Boga tak, jak
uczniowie po nieudanej
próbie uwolnienia
owego
epileptyka. Bóg wie,
że Go kochamy, wie, że
chcemy Mu służyć.
Wie, że często czujemy
się sfrustrowani i
bezsilni. On chce nas
wesprzeć. Przyjdźmy do
Boga ze szczerym
pytaniem: Co mogę
zrobić,
aby moja wiara była
bardziej skuteczna?
Jako Kościół jesteśmy
powołani, by być
ludźmi znaków. Wierzę,
że chcemy to powołanie
w naszym życiu
odświeżyć i umocnić.
Nie sądzę, abyśmy
chcieli
tkwić w tym samym
miejscu.
Nawet
w sędziwości
Iza
ma
sędziwego
dziadka. Jego
żona, córka,
wnuczęta i
prawnuczęta -
wszyscy byli
nawróceni.
Wszystkich po
kolei
przyprowadziłem
do Chrystusa,
ale nie
dziadka. Za
każdym razem,
gdy mnie
zobaczył,
odwracał się
i wychodził.
Nie chciał
słuchać o
Jezusie. Każdy,
kto próbował
głosić mu
Ewangelię, po
chwili widział
jego plecy.
Znałem go od
piętnastu lat, ale
jego twarzy
przyjrzałem się po
raz pierwszy
dopiero na
pogrzebie jego
żony. Usiadłem
przy trumnie
naprzeciw niego
i mogłem się
mu przyjrzeć.
Miał
dziewięćdziesiąt
jeden lat.
Chodził,
przesuwając
stopy po
podłodze, miał
poważne problemy
z pamięcią,
trudności z
formułowaniem
myśli i
mówieniem.
Przyszedł
zrozpaczony do
Izy i próbował
jej się
pożalić.
Powiedziała,
że nie
jest w
stanie mu
pomóc, bo
tak to
już jest
w jego
wieku. Bez
większego
przekonania dała
mu książkę
„Bóg ciągle
uzdrawia”. Po
tygodniu
dziadek
przyjechał do
niej i rzucił
książkę na
stół,
mówiąc:
„Przeczytałem”.
A ona
na to:
„I co?”.
„I zobacz,
jak teraz
chodzę!”
- odpowiedział.
Wtedy
dopiero dotarło
do niej,
że dziadek
mówi normalnie i
wyraźnie. W
wieku
dziewięćdziesięciu
jeden lat,
podczas
czytania książki
- której
współautorką
jest jego
wnuczka -
przeżył
nawrócenie i
uzdrowienie. Dziś
ten dziadek
jest
najpogodniejszą
osobą na naszych
nabożeństwach.
Ma
dziewięćdziesiąt
trzy lata
i stale
powtarza młodym,
by nie
byli tacy
głupi, jak
on był.
Żeby nie marnowali
czasu i nie czekali
długo z nawróceniem
do
Boga. To
niesamowite, co Bóg
uczynił w życiu tego
zdesperowanego
91-letniego
człowieka,
szukającego pomocy.
Wieczna
wartość
Iza
podarowała tę książkę
koleżance z pracy. Do
tej obdarowanej
przyszła koleżanka,
która miała poważny
problem zdrowotny.
Siedziały sobie i
wertowały tę książkę.
W pewnym momencie
właścicielka książki
zaczęła czytać
koleżance na głos
jakiś
fragment. Gdy ta
słuchała, została
uzdrowiona. Chciała
więc jak
najszybciej nas
poznać. Chciała jak
najszybciej dotrzeć do
nas, bo
została dotknięta
przez Bożą moc.
Kościół
powinien płonąć Bożą
obecnością. Ludzie
powinni garnąć się
do niego dlatego, że w
Kościele wszystko jest
możliwe, nawet
ucieczka od
nierozwiązywalnych
problemów. Zbawienie
to bardzo mocne
słowo. Wierzę, że w
słowie „zbawienie”
zawarty jest aspekt
wieczności, który jest
najważniejszy. Ale
wierzę również, że
Chrystus chce być
naszym Zbawicielem w
odniesieniu do naszych
problemów tu i teraz.
Może nie wszystko się
zmieni, może nie w
stu procentach i nie w
każdej sytuacji
będziemy oglądać
zwycięstwo, ale
strasznym błędem
byłoby zaniechanie
poszukiwania
tych zwycięstw. Każde
uzdrowienie, które
tutaj przeżyjemy,
kiedyś
straci swoje
znaczenie.
Zestarzejemy się,
przejedzie nas tramwaj
-
tak czy inaczej
będziemy musieli
umrzeć. Każde więc
uzdrowienie
straci swoją wartość.
Tym, co nigdy nie
straci znaczenia, jest
wieczne zbawienie. Ale
na to wieczne
zbawienie ludzie
zwrócą uwagę,
gdy zobaczą, że nasz
wszechmogący Bóg
ingeruje w nasze
ziemskie
problemy i rozwiązuje
je. Jeśli ten Bóg tak
dotrzymuje obietnic tu
i teraz, to prawdą
musi być też to, co
dotyczy wieczności.
LESZEK
KORZENIECKI.
[Autor
jest
pastorem Zboru
Kościoła
Chrześcijan
Baptystów w
Węgorzewie.
Kazanie
wygłoszone
w Zakościelu na
Dorocznej
Konferencji KCh.
Oprac. B.H.]■
Copyright
©
Słowo i Życie 2013
|
|
|