Postanowiłem
napisać
niniejsze
świadectwo, aby
wyjaśnić, jaki
jest i skąd się
wziął mój sposób
myślenia na
temat
chrześcijaństwa
i Kościoła. Chcę
w ten sposób
uniknąć – o ile
tylko się da –
nieporozumień,
związanych z tą
kwestią. Jestem
pastorem jednego
z Kościołów
ewangelicznych
(dzisiaj coraz
częściej używane
jest określenie
"ewangelikalnych"),
noszącego nazwę
Kościół
Chrystusowy (www.chrystusowi.pl). Ale
nie od zawsze
należałem do
tego Kościoła.
Urodziłem się
i wychowałem w
rodzinie, jakich w
naszym kraju jest
wiele. Nominalnie moi
rodzice byli
katolikami, więc
posyłali nas (moją
siostrę i mnie) na
naukę religii oraz
oczekiwali, że
będziemy regularnie
chodzić do kościoła, a
także żyć przyzwoicie.
O Bogu i tematach z
Nim związanych w
naszym domu jednak się
nie rozmawiało. Nie
było też raczej dla
Niego miejsca w
codziennym życiu. Z
całą pewnością nie
byliśmy rodziną
pobożną.Gdy miałem
niecałe 14 lat, zmarła
moja mama. Około
półtora roku wcześniej
wykryto u niej raka
mózgu. Umierała
kilkanaście miesięcy.
Operacja ani
naświetlenia nie
pomogły. Tydzień po
tygodniu jej mózg
pracował coraz gorzej.
Po jakimś czasie nie
kontrolowała już nie
tylko swojego
zachowania, ale nawet
odruchów
fizjologicznych. Gdy
patrzałem na jej
powolną śmierć, w moim
sercu rodził się coraz
większy bunt wobec
Boga. Po śmierci mamy
ten bunt doprowadził
mnie do odrzucenia
Boga, a przynajmniej
takiego pojmowania
Boga, jakiego mnie
nauczano.
Pomimo
iż
kilka lat wcześniej
obiecywałem sobie i
innym (a także Bogu), że
nie będę palił
papierosów i pił
alkoholu, to w okresie
choroby mamy zacząłem
popalać, a po jej
śmierci paliłem już w
zasadzie nałogowo.
Zacząłem także sobie
pozwalać na picie
alkoholu, a miałem wtedy
zaledwie 15 lat.
Następne kilka lat to
nieustanne pogrążanie
się, tak że w wieku lat
20 paliłem 2-3 paczki
papierosów dziennie i
byłem na „najlepszej”
drodze do uzależnienia
od alkoholu. Grałem w
tym okresie w zespole
muzycznym. Braliśmy
udział w różnych
przeglądach młodych
talentów, ale
najbardziej interesowały
nas tzw. chałtury, czyli
umilanie zabawy na
dancingach i weselach,
bo z tego były konkretne
pieniądze i to wcale
niemałe. Nęciły mnie
także narkotyki, nie
zdążyłem jednak (dzięki
Bogu!) od nich się
uzależnić. Moje życie
miało dla mnie coraz
mniejszą wartość i coraz
mniej widziałem w nim
sensu.
I właśnie
wtedy spotkałem ludzi,
którzy opowiedzieli mi
o Bogu, ale zupełnie
inaczej niż pamiętałem
z dzieciństwa, z
lekcji religii. Oni
nie opowiadali jakiejś
teorii, ale mówili o
życiu z Bogiem w
bardzo rzeczywisty
sposób. Nie tylko
zresztą mówili, ale
wyraźnie z Nim żyli.
Od nich dowiedziałem
się, co uczynił dla
mnie Pan Jezus
Chrystus, co się tak
naprawdę wydarzyło na
Golgocie. Że śmierć
Jezusa na krzyżu była
ofiarą, którą złożył
On z siebie samego,
aby zapłacić cenę
mojego zbawienia.
Zrozumiałem, że
potrzebuję tego
zbawienia. Uwierzyłem
w Jezusa Chrystusa,
jako mojego
Zbawiciela, i moje
życie poddałem Jemu,
jako mojemu Panu. On
uwolnił mnie od nałogu
palenia papierosów i
uratował przed
alkoholizmem, a być
może przed jeszcze
gorszymi rzeczami.
Zostałem
chrześcijaninem,
jednak już nie z
przymusu, a z wyboru.
Ludzie, o
których piszę, byli
związani z katolicką
wspólnotą Odnowy w
Duchu Świętym w
Jeleniej Górze.
Człowiekiem, który w
tamtym momencie
odegrał ogromną rolę w
moim życiu, był
ksiądz, prowadzący tę
wspólnotę. Jego
właśnie użył Bóg, aby
do mnie dotrzeć. Z
tego też względu,
pierwsze miesiące
mojego świadomego
chrześcijaństwa były
związane z Kościołem
Rzymskokatolickim.
Zastanawiałem się
nawet nad wstąpieniem
do zakonu.
Był
rok
1982, stan wojenny, a ja
znalazłem się w wojsku.
Przeżyłem tam kilka
bardzo emocjonujących
momentów. Przed
powołaniem do wojska
należałem do
„Solidarności” (niemalże
od początku jej
oficjalnego
zaistnienia), a w wojsku
starano się wybić mi ją
z głowy. Za odmowę
udziału w pacyfikowaniu
strajkujących grożono mi
najpierw więzieniem, a
potem nawet plutonem
egzekucyjnym.
Najważniejszym jednak,
co się w tym okresie
wydarzyło w moim życiu,
była zmiana mojego
pojmowania
chrześcijaństwa i
Kościoła. Czytając Pismo
Święte, doszedłem do
przekonania, że Kościół
Rzymskokatolicki nie
jest ani jedyny, ani
najważniejszy, że
chociaż największy to
tylko jeden z wielu
chrześcijańskich
Kościołów.
Jeszcze
będąc
w wojsku, mając Biblię
za podstawę, szukałem
społeczności, która by
możliwie najbardziej
przypominała tę, której
obraz odnajdywałem w
Piśmie Świętym. Gdy
znalazłem takową, jako
człowiek świadomie
wierzący i oddany
Jezusowi Chrystusowi, w
grudniu 1983 r.
przyjąłem chrzest przez
zanurzenie. Stało się to
kilka tygodni po
zwolnieniu mnie do
rezerwy.
Kilka lat
później zostałem
powołany – wierzę, że
nie tylko przez ludzi,
ale przede wszystkim
przez Pana Jezusa – do
służby pastorskiej,
najpierw w Grójcu,
potem w Płońsku i
Ciechanowie, a od 1995
roku w Społeczności
Chrześcijańskiej w
Olsztynie. Służbę tę
pełnię do dzisiaj.
Ze względu na
dość duże różnice w
interpretacji Biblii,
a co za tym idzie –
także w przekonaniach
i praktykach – nie
zgadzam się z wieloma
rzeczami, jakie są
głoszone i
praktykowane w
Kościele
Rzymskokatolickim. Nie
uważam jednak, że daje
mi to prawo czy
podstawy do
prowadzenia jakiejś
krucjaty
antykatolickiej.
Zawsze chętnie
rozmawiam na temat
moich przekonań i
jestem gotów bez
oporów wyjaśniać, skąd
takie a nie inne moje
poglądy się wzięły,
ale chcę to robić
szanując przekonania
innych. Chcę kierować
się pouczeniem, jakie
znajduję w Piśmie
Świętym: „Chrystusa
Pana poświęcajcie w
sercach waszych,
zawsze gotowi do
obrony przed każdym,
domagającym się od was
wytłumaczenia się z
nadziei waszej. Lecz
czyńcie to z
łagodnością i
szacunkiem. Miejcie
sumienie czyste, aby
ci, którzy
zniesławiają dobre
chrześcijańskie życie
wasze, zostali
zawstydzeni, że was
spotwarzali” (1 P
3:15-16). „Jeśli
można, o ile to od was
zależy, ze wszystkimi
ludźmi pokój miejcie”
(Rz 12:18). „Albowiem
nie siebie samych
głosimy, lecz
Chrystusa Jezusa, że
jest Panem, o sobie
zaś, żeśmy sługami
waszymi dla Jezusa” (2
Kor 4:5).
MARCIN
ZWOLIŃSKI
Społeczność
Chrześcijańska w
Olsztynie, ul. Warmińska
23, www.scho.pl■
Copyright
©
Słowo i Życie 2012
|
|
|