Mirosław Kozieł

Co Bóg robi z rozsypanym życiem

„To niesamowite, co Bóg potrafi zrobić z pękniętym sercem, jeśli tylko dostanie wszystkie jego kawałki” - to zdanie, wypowiedziane niegdyś przez wielkiego człowieka wiary George'a Müllera, bardzo mi się spodobało. Ponad czternaście lat temu nie tylko moje serce było pęknięte, ale i całe moje życie było rozbite w drobny mak. Nie będę w szczegółach opisywał mojego  nawrócenia, ale wrócę na chwilę do miejsca, kiedy powierzyłem Bogu moje pęknięte serce. Alkohol wyniszczył mój organizm, a narkotyki moją psychikę. Byłem wrakiem człowieka. Resztkami sił prowadziłem z żoną sklep, który w końcu też przepiłem. Świadomy głębokiego kryzysu życiowego, długów oraz fatalnego stanu zdrowia, postanowiłem pomodlić się na zapleczu tegoż sklepu, aby Jezus zmienił moje życie. Płakałem nad swoim zmarnowanym życiem, pokutowałem z moich grzechów i prosiłem Jezusa, żeby mi pomógł. Pół godziny później – nie rozumiejąc za bardzo, co się dzieje – byłem już zbawionym, wolnym od nałogów człowiekiem. Jezus w jednej chwili zabrał ode mnie to, co mnie niszczyło, i obdarował możliwością rozpoczęcia życia od nowa. Oczywiście, konsekwencje swojego wieloletniego pijaństwa ponosiłem jeszcze długo, ale teraz miałem już siłę, żeby temu wszystkiemu podołać.

Kilka tygodni później, w Kościele Chrystusowym w Dąbrowie Górniczej ktoś spytał mnie, czy oddałem swoje życie Jezusowi. Nie do końca rozumiałem, o co w tym chodzi. Jak to oddać życie Jezusowi? Co to znaczy? Mam się zabić, zaprzedać, podpisać jakiś cyrograf? Tak naprawdę, w moim ówczesnym rozumieniu, nie miałem ochoty oddawać komukolwiek swojego życia. Widziałem ogromne zmiany, wiedziałem że jestem wolny, miałem wielkie pragnie poznawać Boga i Jego Słowo, ale żeby oddawać Mu życie? Chciałem sam nim kierować. Co zrobi Bóg ze mną, kiedy już powierzę Mu swoje życie? A jak będzie to coś nie po mojej myśli? Te pytania nieustannie bombardowały moją głowę. Potraktowałem jednak dość poważnie to zagadnienie i zacząłem  rozważać, co zyskam, a co stracę. Nie musiałem się długo zastanawiać, żeby zobaczyć, że tak naprawdę to ja nie mam co Bogu dać. Wszystko, co mam, to raczej strzępy, a nie życie. Ukląkłem i pomodliłem się: „Boże, w kościele powiedzieli mi, że mam Ci oddać swoje życie. Wszystko, co mam, to tylko ochłapy, które normalnego życia raczej nie przypominają. Jeśli możesz jakoś poskładać te strzępy, to ja Ci je oddaję i jestem Ci wdzięczny, że w ogóle chcesz je wziąć. Amen!”. I tak, nie wiedząc jeszcze, co Bóg potrafi zrobić z rozsypanym życiem, oddałem Mu wszystkie jego kawałki.

Widząc niesamowitą zmianę, jaka się we mnie dokonała, nawróciła się moja żona. Stwierdziła, że trzeba być ślepym i głupim, żeby – widząc, co się ze mną stało – za tym nie pójść. Niedługo potem nawróciła się nasza dwunastoletnia wtedy córka, która była świadkiem między innymi tego, jak ludzie, z którymi handlowałem narkotykami, przystawili mi pistolet do głowy, jak zwijałem się i krzyczałem będąc w delirium, jak pijany odwoziłem ją do szkoły. Do dzisiaj nie jest w stanie opisać wdzięczności i miłości do Jezusa za to, że On ten koszmar zamienił w wolność i radość.

Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobiliśmy z żoną po nawróceniu, była rezygnacja z działalności handlowej, ponieważ prowadziliśmy ją nieuczciwie. W ciągu jednego dnia znaleźliśmy się bez środków do życia, ale pełni dziecięcej wiary, że Bóg się o nas zatroszczy. Powiesiliśmy kłódki na naszym i tak już zadłużonym sklepie, uklękliśmy i powiedzieliśmy Bogu: „Panie, nie wiemy, z czego będziemy teraz żyli, nie wiemy, jak i gdzie będziemy pracować, czy w ogóle będziemy mieli co do ust włożyć, ale wiemy jedno - w naszym portfelu nie znajdziesz już nieuczciwej złotówki. I jeszcze jedno - z każdej złotówki 10 gr będzie należało do Ciebie. Amen”. Skracając tę historię, powiem tylko tyle, że od tamtej pory po dzień dzisiejszy nie byliśmy bezrobotni ani jednego dnia. Żona od czternastu lat pracuje w państwowym zakładzie pracy. Ja przez blisko pięć lat zarabiałem kokosy w niemieckiej firmie budowlanej, co pozwoliło spłacić nam wszystkie długi. A potem zrezygnowałem z niej, bo zostałem powołany do pełnoetatowej służby w Kościele.

Zaczęło się od placówki misyjnej w Ząbkowicach. To był dla mnie poligon, gdzie tak naprawdę uczyłem się służyć Bogu i ludziom. Dzisiaj dziękuję tej małej społeczności za to, że mieli do mnie ogromną cierpliwość i wyrozumiałość. Musieli znosić moje pierwsze nieudolne kazania i głupie decyzje. Okazywali cierpliwość, kiedy byłem uparty i kochali, kiedy ja nie potrafiłem kochać. Równolegle do służby w Ząbkowicach zaangażowałem się w pracę wśród uzależnionych. Przejąłem kierowanie działającą już przy Kościele w Dąbrowie Górniczej grupą wsparcia pod nazwą „Klub Nadzieja”. W 2002 roku zorganizowaliśmy ewangelizację dla uzależnionych pod nazwą „Dzień Nowej Szansy”. To wydarzenie na stałe wpisało się w harmonogram działań ewangelizacyjnych w Dąbrowie Górniczej i za rok będzie obchodzić swoje dziesięciolecie. Na przestrzeni tych lat setki ludzi uzależnionych, bezdomnych i z innych patologicznych środowisk usłyszało Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie. „Klub Nadzieja” jest teraz prężnie działającą grupą wsparcia, znaną w Dąbrowie Górniczej i polecaną nawet przez jednostki medyczne. Wprowadziliśmy program „Radość z uzdrowienia”, stworzyliśmy dwie profilowe grupy - męską i kobiecą, prowadzimy szeroką współpracę z ośrodkami odwykowymi. Od 2009 roku, na prośbę jednego z przełożonych MOPS w Dąbrowie Górniczej, prowadziliśmy zajęcia profilaktyczne w dziennych domach pomocy społecznej, gdzie oprócz zagadnień związanych z uzależnieniem stałym punktem programu były świadectwa, pieśni chrześcijańskie oraz głoszenie Ewangelii. Z jednym z tych domów współpracujemy do dziś.

Po około pięciu latach usługiwania na placówce misyjnej w Ząbkowicach, przeszedłem do Dąbrowy Górniczej, aby w pełni zająć się rozwijającą się służbą wśród uzależnionych i ewangelizacją. W międzyczasie zostałem ordynowany na pastora.

Wiedziałem, że aby dobrze i skutecznie prowadzić swoją służbę, muszę się rozwijać. Podjąłem szereg wyzwań, które pastor, rada starszych i cały zbór chętnie wspierali. Ukończyłem Uzupełniające Studia Biblijne w ChIB, Szkołę Chrystusa w Zakościelu, gdzie wykładał wielki mąż Boży Bert Clendennen, roczny kurs poradnictwa i opieki nad ludźmi uzależnionymi PTS w Świdnicy, rozpocząłem naukę języka angielskiego, ukończyłem szkołę średnią ze świadectwem dojrzałości, a obecnie jestem studentem dwóch warszawskich uczelni – WST oraz ChAT. Przy tej okazji muszę oddać chwałę Bogu, gdyż w moim przypadku te wszystkie rzeczy nie byłyby do osiągnięcia moimi ludzkimi możliwościami. Jak już wspomniałem, alkohol i narkotyki zrujnowały moje ciało i psychikę do granic możliwości. To, co przetoczyło się przez mój organizm, zostawiło trwały ślad, niszcząc i uszkadzając najwrażliwsze sfery mojego jestestwa. Bóg jednak w nadnaturalny sposób dotknął mnie i uzdrowił. Z niektórymi ograniczeniami zmagam się jednak do dziś. Uczenie się nie przychodzi mi łatwo, a jednak z Bożą pomocą daję radę i jestem tym zadziwiony. Może dla kogoś to zabrzmi dziwnie, ale nawet zdania, które teraz składam i piszę, dla mnie nie są czymś normalnym. Piszę i wypowiadam się w miarę sensownie tylko dlatego, że Bóg mnie uzdrowił. Kolejnym, wielkim świadectwem Bożego działania na mojej drodze do edukacji jest to, że Bóg posyła potrzebne do tego środki finansowe. Odbieram to w bardzo prosty sposób: Bożą wolą dla mojego życia jest między innymi to, abym się uczył. Być może Bóg przygotowuje mnie i wyposaża do czegoś, czego teraz dobrze nie widzę i może nawet nie rozumiem. Wierzę jednak, że w stosownym czasie dane mi będzie to zobaczyć.

Ten rok dla mnie jest pełen niebywałych zmian na wielu płaszczyznach. W sierpniu zakończyłem swoją posługę w Dąbrowie Górniczej, a rozpocząłem w Katowicach. Jako pastor pomocniczy będę wspomagał pastora Romana Chmielewskiego. Społeczność Chrześcijańska w Katowicach po ponad dwudziestu pięciu latach funkcjonowania przy ul. Kaktusów 5 od 16 października 2011 roku spotyka w się na niedzielne nabożeństwa w Domu Kultury „Koszutka”. Wynajęta nowoczesna sala ma 150 miejsc. Aktualnie wypełniamy ją w połowie. Druga połowa jest dla nas wyzwaniem do ewangelizacji. Jesteśmy Bogu wdzięczni za możliwość wynajęcia tego obiektu i za to, że - nie mając sponsorów - sami opłacamy czynsz. Ludzie są hojni i dzięki temu jesteśmy tam. Czeka nas jeszcze wiele pracy i zmian. Nowe miejsce sprzyja zmianie mentalności. Zachowując niezmienne przesłanie Ewangelii, chcemy tworzyć współczesną formę nabożeństwa i kulturę pobożności. Nie chcemy, by na naszych nabożeństwach ludzie czuli się jak w muzeum. To ogromne wyzwanie, gdyż łatwo przyzwyczajamy się do określonych form, czyniąc z nich niemalże doktryny biblijne. Wierzę, że pokonamy wszelkie trudności i będziemy budować prężny, rozwijający się Kościół. Nie byłoby tego nowego rozdziału w Społeczności Chrześcijańskiej w Katowicach, gdyby nie Roman i Asia Chmielewscy, ich pełna pokory postawa i gotowość na zmiany. Rola rodziców nie sprowadza się do tego, żeby dziecku zapewnić tylko przetrwanie. Jeśli je kochają, stworzą mu warunki do zdrowego rozwoju. Bycie pastorem nie sprowadza się do tego, żeby zbór jakoś tam przetrwał, ale żeby stworzyć mu przestrzeń i warunki dla dalszego rozwoju. To właśnie zrobił Roman, pokazując, że kocha swój Kościół i że chce dla niego rozwoju. Kościół natomiast odwzajemnił tę miłość dając nie tylko kredyt zaufania, ale również swoje zaangażowanie. Jestem szczęśliwy, że mogę razem ze swoją rodziną uczestniczyć w tym Bożym dziele.

Chcę wspomnieć o jeszcze jednej służbie, w którą jestem od niedawna zaangażowany. Wraz  z Donem Orrem zainicjowaliśmy organizowanie spotkań pastorów i liderów z rożnych Kościołów naszego regionu. Spotykamy się zaledwie od kilku miesięcy, a już widzimy jak jest to potrzebne i ważne. Chcemy poznawać się, budować się wzajemnie, motywować i wspierać. W końcu wszyscy gramy w tej samej drużynie.

Życie z Bogiem jest fascynujące, jak mówi Boże Słowo – obfite. Pan Bóg „skłonił się ku mnie i wysłuchał wołania mojego. Wyciągnął mnie z dołu zagłady, z błota grząskiego. Postawił na skale nogi moje. Umocnił kroki moje” (Ps 40:1-2). Modlitwa na zapleczu zadłużonego sklepu to najlepsza decyzja, jaką w życiu podjąłem. „To niesamowite, co Bóg potrafi zrobić z pękniętym sercem, jeśli tylko dostanie wszystkie jego kawałki”.■ 


Copyright
© Słowo i Życie 2011