Kościół
Chrystusowy w Bielsku
Podlaskim
Konstanty Jakoniuk
Spoglądając
wstecz
Błogosław,
duszo moja, Panu i
wszystko, co we
mnie, imieniu jego
świętemu!
Błogosław, duszo
moja, Panu i nie
zapominaj wszystkich
dobrodziejstw jego!
(Ps 103:2)
Dzisiejszy
dzień jest dla mnie
dniem podsumowania.
Nie wszystko ostało
się w
pamięci. Pamiętam
wiele rzeczy sprzed
siedemdziesięciu lat,
ale
ulatuje to, co było
wczoraj. Wszystko, co
Pan Bóg stworzył na
ziemi, ma swój
początek, ma też swój
koniec. Apostoł Paweł
napisał kiedyś do
Tymoteusza tak: „...od
dzieciństwa znasz
Pisma święte, które
cię mogą obdarzyć
mądrością ku
zbawieniu
przez wiarę w Jezusa
Chrystusa” (2
Tm 3:15). Tymoteusz
wtedy
już nie był młodym
człowiekiem, a apostoł
Paweł mówi mu, że
to co w dzieciństwie
poznał, wciąż ważne
jest dla jego życia.
My czasem nie zdajemy
sobie sprawy, patrząc
na nasze dzieci i
wnuki,
co zostaje w nich z
naszych zachowań i
pouczeń. Często
mówimy, że
one niewiele jeszcze
rozumieją, dorosną to
zrozumieją i pójdą
właściwą drogą. To
jednak nie jest
właściwa filozofia
wychowania, jaką
forsuje się w naszych
czasach. Pan Bóg wie
najlepiej, jakie
znaczenie dla naszego
życia mają lata
naszego
dzieciństwa, kto i co
je kształtuje. Jeśli
chodzi o moje życie to
Pan tak sprawił, że
już w dzieciństwie
czytałem Ewangelię.
Mogę
powiedzieć, że na
Ewangelii nauczyłem
się czytać. To były
lata
okupacji, szkoły nie
było, rozpoznawania
liter, czytania i
pisania
nie uczyli mnie
nauczyciele. Moi
rodzice nie mieli
elementarza, ale
mieli Ewangelię i na
niej nauczyłem się
czytać. Tak polubiłem
i
pokochałem Słowo Boże,
że choć jeszcze byłem
dzieckiem,
rozumiałem je.
Patrząc
na mojego tatę i
słuchając innych
zwiastujących
Ewangelię,
postanowiłem w swoim
sercu, że gdy dorosnę,
zostanę kaznodzieją.
Wtedy nie wiedziałem
nic o szkołach
biblijnych czy
studiach
teologicznych, ale
wiedziałem, że chcę
głosić Ewangelię, bo
była mi ona tak droga
i bliska, przez nią
poznałem mojego
Zbawiciela. Byłem
dzieckiem i niewiele
wiedziałem, ale Bóg
miał
już plan na całe moje
życie. I dziś, patrząc
wstecz, widzę jak
wspaniały był to plan
i wdzięczny jestem
Bogu.
Byłem
w różnych szkołach. Ale
wiedziałem, że
cokolwiek będę
robił zarabiając
na chleb, ta
Boża Księga ode
mnie się nie
oddali. Po
podstawówce
była szkoła
ślusarsko-kowalska w
Bielsku Podlaskim.
Potem
przeniosłem się do
Warszawy i tam uczyłem
się w technikum
mechanicznym. Po jego
ukończeniu podjąłem
studia melioracyjne. W
1959 roku wyjechałem
na studia teologiczne
do USA. W swoim życiu
spotykałem wielu
wspaniałych ludzi,
kaznodziejów,
profesorów, ale
też prostych szczerze
wierzących ludzi,
którzy mieli wielki
wpływ
na moje życie. To, że
dziś jestem pastorem,
zawdzięczam Bogu i
wszystkim tym
wspaniałym ludziom,
którzy motywowali
mnie, pomogli
mi wybrać to, co przez
44 lata robiłem w
Bielsku Podlaskim.
Stało
się tak, bo Bóg jest
dobry, powołuje
człowieka i prowadzi w
zadziwiający sposób.
Kiedyś Dawida wziął od
trzody owiec, mnie
wziął ze wsi od pługa.
Pierwszymi
osobami, które
zmotywowały mnie do
tej służby, byli moi
rodzice.
Tata był kaznodzieją,
a mama ze swoją
cichością i
pracowitością
była dla mnie wielkim
przykładem. Jestem za
nich Bogu wdzięczny.
Lista tych, którzy
mieli wpływ na moje
życie jest bardzo
długa i
nie ma czasu aby ich
wszystkich wspomnieć.
W ten sposób Bóg
przygotował mnie, abym
pracował w Jego
winnicy. On też dał mi
wspaniałą pomoc – moją
żonę Marysię, z którą
razem mogliśmy
służyć temu zborowi.
Wspieraliśmy się
nawzajem w tej
służbie,
bo życiowe drogi nie
są gładkie i bywają
różnego rodzaju
przeszkody. Bóg dobrze
obmyślił, stwarzając
Adama i Ewę, aby
wspólnie mogli przejść
przez życie.
Po
skończonych studiach w
USA nie marzyłem o
byciu kaznodzieją w
Warszawie, gdzie
wcześniej spędziłem
osiem lat, ucząc się i
studiując. Ciągnęło
mnie tam, gdzie się
urodziłem, do ludzi,
których rozumiałem, i
wiedziałem, że oni
mnie będą rozumieć.
Na Białostocczyźnie
przeżyłem moje życie i
przeżyję resztę
moich dni, ile ich Pan
Bóg mi da. Wiedziałem,
że gdyby przyszedł
tu kaznodzieja, nie
znający języka
rosyjskiego, nie
rozumiejący
białoruskiego czy
ukraińskiego, pewnie
jakoś by funkcjonował,
ale
miałby trudności w
pracy. Jestem więc
Bogu wdzięczny, że
poznałem języki,
jakimi tu ludzie się
posługują. Gdy
przyjechałem z
Andryjanek do Bielska
Podlaskiego,
poprosiłem brata
Teodora Lewczuka, by
pomógł znaleźć
miejsce, gdzie można
byłoby
rozpocząć pracę dla
Pana. Wierzę, że to
Pan Bóg wskazał nam
posesję przy ul.
Nowotki 34, którą
wówczas zakupiliśmy. I
tam
zamieszkaliśmy z
Marysią. Pierwsze
nabożeństwo odbyło się
12
listopada 1967 roku w
naszym domu. Było nas
wtedy pięcioro:
braterstwo
Lewczukowie, brat
Zarzecki, Marysia i
ja. Pan Bóg
przyznał się do tej
pracy, pobłogosławił i
zbór zaczął
rosnąć.
Odremontowaliśmy
budynek gospodarczy na
naszej posesji i
tam zaczęły się
odbywać nabożeństwa.
Po niedługim czasie
ten
budynek stał się za
ciasny, miał zaledwie
32 m2.
Rozpoczęliśmy więc
starania o pozwolenie
na budowę budynku
kościelnego.
Trwało
to aż 10 lat.
Wielokrotnie bywałem w
tej sprawie w Urzędzie
Wojewódzkim w
Białymstoku. Dyrektor
ds. Wyznań zwykł
mawiać, że
kiedyś dostaniemy to
pozwolenie, ale nie
teraz. Przekonywałem
go,
że jego gabinet jest
większy niż nasza
kaplica, jednak to nie
odnosiło skutku. Nie
ukrywam, że
niecierpliwiliśmy się.
Ale Bóg
wiedział lepiej, czego
nam potrzeba. Powoli
rozszerzał nasze
horyzonty i wzmacniał
nas duchowo. Nadszedł
właściwy czas i
otrzymaliśmy
pozwolenie. Gdy
architekt zrobił nam
projekt, byłem
zaskoczony, a nawet
przestraszony, nie
miałem pojęcia, jak my
zbudujemy tak wielki
obiekt, gdy jest nas
przecież tak niewielu.
Ale
Bóg miał swój plan,
którego nam
przedwcześnie nie
objawił,
abyśmy nie żyli w
trwodze. Dobrze to
widzimy to w życiu
Jezusa. On
nie odkrywał swoim
uczniom, co ich czeka
w przyszłości i jakie
stoi przed nimi
zadanie, ale krok po
kroku prowadził ich i
nauczał,
aż przygotował do
misji, którą mieli
wykonać. Tak też Pan
nas
prowadził w tym
dziele. Gdy
zaczynaliśmy tę
budowę, nie mogłem
sobie nawet wyobrazić
jej zakończenia. A
dziś, spoglądając
wstecz, widzę jak Bóg
jest wielki i
wspaniały. Pan Bóg
widzi i
wypełnia nasze braki,
zaspakaja nasze
potrzeby i posyła to,
co
służy nam ku
pożytkowi. Zbór
wzrastał, ciężko też
pracowaliśmy, by
dokończyć budowę.
Nadszedł dzień
poświęcenia
nowego domu modlitwy.
Moje serce radowało
się i wielbiło Boga.
Stało się coś, czego
nie byłem w stanie
sobie wyobrazić.
Gdybyśmy otrzymali
pozwolenie na budowę
po pierwszym naszym
wystąpieniu, nie
bylibyśmy w stanie
nawet przystąpić do
budowy
tak dużego i pięknego
budynku.
Jak
już wspomniałem, na
pierwszym nabożeństwie
było nas pięcioro,
teraz w niedzielę
średnio bywa nas około
100. Pan Bóg
błogosławił
nasze zwiastowanie i
dołączał do swojego
Kościoła kolejne
osoby.
Jedenaścioro młodych
braci i sióstr z
naszego zboru
ukończyło
studia teologiczne i
służą Bogu w tym
zborze, w innych
miejscach
naszego kraju, w
Stanach Zjednoczonych,
a nawet w Egipcie.
Wielu
wyjechało do innych
miast lub wyemigrowało
z kraju w poszukiwaniu
pracy. Ale jestem Bogu
wdzięczny, że tu
dosięgła ich
Ewangelia.
Przez te 44 lata także
wielu odeszło już do
wieczności i tam na
nas oczekują. Tam też
zmierzam i ja, by
spotkać się z Panem,
któremu powierzyłem
swoje życie i któremu
służę.
Mojemu
następcy z całego
serca życzę, by Bóg
błogosławił jego
służbę, by zbór
wzrastał, ponad nasze
oczekiwania i
wyobrażenia.
„Bogu niech będą
dzięki, który nam
daje zwycięstwo
przez
Pana naszego, Jezusa
Chrystusa. A tak,
bracia moi mili,
bądźcie
stali, niewzruszeni,
zawsze pełni zapału
do pracy dla Pana,
wiedząc, że trud
wasz nie jest
daremny w Panu”
(1 Kor
15:57-58).■
[Skrót
wystąpienia podczas
uroczystości
przekazania urzędu
pastorskiego
19.06.2011].
zdjęcia