W.
Andrzej
Bajeński
A
gdy ustały dni
żałoby…
Bezprecedensowy
za
naszego życia
dziewięciodniowy
okres żałoby
narodowej dobiegł
końca. Pozostaje
żałoba osobista,
pustka oraz
pamięć, „bo ich
już nie ma”.
Prorok Jeremiasz,
a potem
ewangelista
Mateusz
zapisał:
„Usłyszano głos w
Ramie, płacz i
żałosną skargę.
Rachel opłakuje
dzieci swoje i nie
daje się
pocieszyć, bo ich
już
nie ma” (Mt
2:17-18).
Parafrazując te
słowa moglibyśmy
powiedzieć:
Usłyszano głos w
Polsce, płacz i
żałosną skargę.
Naród opłakuje
swoich synów i
swoje córki i nie
daje się
pocieszyć, bo ich
już nie ma.
W
tych dniach żałoby
padło wiele
dobrych, mądrych,
pięknych i
poruszających
słów. Do tego
wielogłosu
narodowego
chciałbym
dołączyć głos
zwyczajnego
naśladowcy Jezusa,
przemyślenia
człowieka
wychowanego w
ewangelicznym
nurcie
chrześcijaństwa.
Refleksję, która
zrodziła się we
mnie z obserwacji
naszego
narodowego
zderzenia ze
śmiercią i z
mojego
przywiązania do
Chrystusa. Piszę
to jako człowiek,
który ponad
wszystko i przede
wszystkim widzi
świat, którego
centrum stanowi
nie człowiek, lecz
Bóg w osobie Ojca,
Syna i Ducha
Świętego, w którym
najważniejszym
newsem nie są złe
wieści, ale Dobra
Nowina -
Ewangelia, której
przesłaniem jest
nie śmierć, lecz
życie - nie tylko
w wymiarze
doczesnym.
Ważne
pytanie
Starałem
się wsłuchiwać w
treść i ton
wypowiedzi bardzo
różnych osób.
Najczęściej
pojawiało się
pytanie, czy te
pozytywne zmiany w
ludziach, będące
wynikiem tragedii
smoleńskiej, będą
tak samo
krótkotrwałe jak
te sprzed pięciu
lat, po śmierci
Papieża? Czy
tym razem
życzliwość,
szacunek i
współdziałanie
pozostaną na
dłużej? Czy
nastąpi
przewartościowanie?
Przeważały
niestety
opinie, że gdy
upłyną dni żałoby,
sprawy wrócą w
swoje stare
koleiny, ludzie
powrócą do
utartych zachowań
i czar przemiany
znowu pryśnie.
Mam
nadzieję, że tym
razem może nie
wszystko powróci.
To byłoby
tragiczne,
gdybyśmy z tego
zderzania ze
śmiercią
przynajmniej
kilku lekcji jako
naród się nie
nauczyli. Historia
jednak
podpowiada, że
żadne z
dotychczasowych
narodowych zderzeń
ze
śmiercią nie miało
w sobie mocy
spowodowania
głębokiej,
trwałej,
wewnętrznej
przemiany. Śmierć
bliskich ma pewien
okresowy wpływ
na nas. Zmienia
naszą
rzeczywistość,
szlifuje nieco
kanty naszych
osobowości, czasem
trochę
uszlachetni.
Jednak ani śmierć
ukochanego
duszpasterza, ani
tragiczna śmierć
dziewięćdziesięciu
sześciu
najzacniejszych choćby
rodaków
nie ma takiej
mocy, by na trwałe
zmienić serce
człowieka.
Jedyna
taka śmierć
Taką
moc ma tylko
jedna, jedyna
śmierć, bardzo
różna od innych -
śmierć Syna
Bożego. Śmierć
synów ludzkich
zwykle boli,
wzrusza,
zasmuca, czasem
nawet owocuje
pojednaniem.
Śmierć Syna Bożego
odmieniła w
świecie człowieka
wszystko. Przede
wszystkim
pojednała
człowieka z
Bogiem. Święty
Bóg, dzięki
ofierze
zadośćuczynienia,
złożonej przez
Jezusa Chrystusa,
może znowu przyjąć
i przytulić
upapranego w
grzech człowieka.
Ta śmierć wciąż
tętni życiem,
wciąż daje życie,
wciąż uzdrawia,
wciąż inspiruje,
wciąż
przemienia.
Wspominamy ją
każdej niedzieli
podczas Wieczerzy
Pańskiej.
To
śmierć Syna
Człowieczego,
którego nie
żegnały serdecznie
pełne
wzruszenia i
uznania tłumy. Na
Jego pogrzeb nie
przyjechały
koronowane głowy.
Jego ciało złożono
nie w alei
zasłużonych,
ale w cudzym
grobie w naprędce
zaaranżowanym
pochówku. Nie
ogłoszono żałoby
narodowej, a
żałoba
najbliższych nie
trwała
nawet trzy dni.
Pusty krzyż i
pusty grób – to
świadectwa
wielkości,
poświęcenia,
niezwykłości i
mocy tamtej
śmierci. Od
2000 lat ta
śmierć, jak żadna
inna, wciąż
przemienia życie
ludzkie - ze
złoczyńców czyni
dobroczyńców, a
grzeszników czyni
świętymi.
Apostoł
Paweł tak pisał o
tej śmierci:
„Chrystus bowiem,
gdy jeszcze
byliśmy upadli, we
właściwym czasie,
umarł za
bezbożnych. Rzadko
ktoś umiera za
sprawiedliwego.
Może za dobrego
gotów byłby ktoś
umrzeć. Bóg
natomiast daje
dowód swojej
miłości do nas
przez to,
że gdy jeszcze
byliśmy
grzesznikami,
Chrystus za nas
umarł. Tym
bardziej teraz,
usprawiedliwieni
Jego krwią,
będziemy przez
Niego
zachowani od
gniewu. Jeśli
bowiem, będąc
nieprzyjaciółmi,
zostaliśmy
pojednani z Bogiem
przez śmierć Jego
Syna, o ile
bardziej,
pojednani,
zostaniemy
uratowani przez
Jego życie. Powiem
więcej: Dzięki
naszemu Panu,
Jezusowi
Chrystusowi, przez
którego
teraz dostąpiliśmy
pojednania, Bóg
stał się naszą
chlubą”
(Rz 5:6-11 NP).
Od
czasu
śmierci i
zmartwychwstania
Chrystusa nic już
nie pozostało
takie samo. Nie
tylko nasze życie
nabrało nowych
wymiarów, również
nasza śmierć
straciła na
ciężarze.
Zbawiciel świata,
umierający na
jerozolimskim
wzgórzu
zwanym Golgota,
wziął na siebie
cały ciężar
śmierci - mojego i
Twojego umierania.
Uczynił to, aby z
jednej strony
umożliwić nam
nowe życie, zaś z
drugiej strony,
aby ulżyć nam w
naszym
umieraniu, aby
nasze przejście z
doczesności do
wieczności uczynić
możliwie
najłagodniejszym.
On
- Jezus Chrystus,
Syn Boży - został
przez śmierć
straszliwie
zdruzgotany i
poturbowany.Cały
miażdżący impet
śmierci przejechał
po Nim, aby po nas
mógł
przemknąć jedynie
jej cień. Jak to
dobrze, że zanim
nam
przychodzi
umierać, Chrystus
umarł jako
pierwszy,
przecierając
człowiekowi drogę
do wiecznego
życia. On obiecał,
że kiedyś
śmierci w ogóle
już nie będzie. Bez
Chrystusa i życie
jest puste, i
śmierć druzgocąca.
Po
dniach żałoby
Co
będzie, gdy ustaną
dni żałoby? Myślę
o tym z
niepokojem. Czy
przestrzeń
narodowa Polski i
Polaków powróci do
swojego
zwyczajnego rytmu?
Nie
mam wątpliwości,
że wartki nurt
życia porwie nas z
powrotem.
Parę
prezydencką
wkrótce zastąpi
inna para.
Parlamentarzystów
zastąpią
inni politycy,
urzędników inni
urzędnicy, księży
inni księża,
dowódców inni
oficerowie, załogi
samolotów inni
piloci i
stewardesy. Naród
będzie trwać,
państwo będzie
funkcjonować,
„póki my żyjemy”.
Zmarłych zastąpią
żywi. Ale nie
wszystkich. Żon,
mężów, matek,
ojców, wnuków,
dziadków,
przyjaciół – tych
nie da się
zastąpić. Serca
najbliższych
będą w żalu
powtarzać, „bo ich
już nie ma”...
Pozostaje
ogromna wyrwa,
pustka,
przedmioty,
zdjęcia i miejsca
przywołujące
wspomnienia. I
najważniejsze
-pamięć - osobisty
skarbiec
drogocennych
wspomnień.
Gdy
ustały dni żałoby,
jesteśmy bardziej
świadomi, że w
zderzeniu
ze śmiercią zawsze
jesteśmy stroną
słabszą. I
bylibyśmy
zupełnie bez
szans, gdyby nie
ta jedna,
najważniejsza
śmierć i
to, co się w jej
wyniku stało.
Gdyby nie Syn
Boży, który oddał
za nas swoje
życie, doświadczył
wszystkiego, co
śmierć w sobie
przynosi,
bylibyśmy bez
szans. On umarł,
ale nie poddał się
śmierci i
zwyciężył ją.
Żałoba po Jego
śmierci nie trwała
nawet trzy dni, a
zwątpienie
przerodziło się w
zdumienie, smutek
obrócił się w
radość, niemoc
ustąpiła nadziei.
Dni
żałoby narodowej
ustały. Wielu nie
da się pocieszyć,
„bo ich
już nie ma”. Będą
potrzebowali dużo
czasu i dużo
wsparcia.
Pielęgnujmy więc
nastrój
serdeczności i
wrażliwości.
Poprzednie
narodowe zderzenie
ze śmiercią chyba
nie zmieniło w nas
zbyt
wiele, a dobrych
odruchów pod
wpływem emocji
wystarczyło
zaledwie
na kilka tygodni.
Może tym razem
lepiej się
nauczymy się tej
lekcji? Zadbajmy o
to, by rozgrzane
były zawsze serca,
a nie umysły.
To nieuniknione,
że będą miały
miejsce narodowe
oceny, wnioski,
opinie i decyzje.
Wtedy rozpalone
umysły przy
zimnych sercach
mogą
powodować pożary i
sprowadzić kolejne
narodowe
nieszczęścia.
Gorące
serca, chłodne
umysły - dbajmy o
taki stan. Po
dniach żałoby
poświęćmy czas na
uporządkowanie
życia osobistego.
Przejrzyjmy
swoje wartości.
Niech to, co jest
najważniejsze,
będzie
najważniejsze.
Pielęgnujmy pamięć
o pomordowanych w
Katyniu.
Pamiętajmy tych,
którzy stracili
życie w drodze do
Katynia.
Pielęgnujmy
wspomnienia o
naszych bliskich,
o
ukochanych,
którzy są już w
wieczności...
Przede
wszystkim
Przede
wszystkim jednak
pamiętajmy tę
najważniejszą
śmierć - śmierć
Jezusa Chrystusa,
Syna Bożego za
grzeszną ludzkość,
za Ciebie i
za mnie, aby nas
pojednać z Bogiem
i dać nam życie
wieczne.
Parafrazując słowa
modlitwy,
przytoczone przez
przedstawiciela
Rodzin Katyńskich,
chciałbym
powiedzieć: "Jeśli
zapomnę o
Nim, o Jego
śmierci - Ty, Boże
na niebie,
zapomnij o mnie".
Moim
wielkim
pragnieniem jest,
aby naród polski –
jak nigdy dotąd -
wiedział, wierzył
i pamiętał, że
najważniejsza
śmierć na
planecie Ziemi
miała miejsce
około 30. roku
naszej ery, w
Jerozolimie, w
Wielki Piątek
około godziny
15:00. Abyśmy
wiedzieli
i pamiętali, że
Jezus Chrystus nie
stracił życia na
skutek złego
przypadku. To była
śmierć zaplanowana
od wieków przez
Boga,
przepowiadana
przez proroków i
zrealizowana ze
stuprocentową
precyzją. To nie
była śmierć
tragiczna, ale
heroiczna. Ta
śmierć
była upokarzająca
dla Dawcy Życia,
ale zbawienna dla
wszystkich
Jego biorców.
To
nie była śmierć ze
słabości, ale z
miłości do Boga i
do
człowieka. On
ofiarował swoje
życie Bogu Ojcu
jako dar, a
ludzkości jako
ofiarę za grzechy
nasze. Śmierć
Jezusa Chrystusa,
Mesjasza Żydów i
Zbawiciela świata,
ma bezpośredni
związek z
naszym, z Twoim i
moim życiem.
Jeśli
tyle emocji,
uczucia, zachodu,
pracy, wysiłku,
czasu, finansów,
wkładamy w godne
uczczenie zmarłych
tragicznie, o ileż
bardziej
powinniśmy czcić
Tego, który zmarł
heroicznie. Jeśli
tyle oddania
okazujemy zmarłemu
śmiercią naturalną
duszpasterzowi, o
ileż bardziej
jesteśmy to winni
naszemu
Arcykapłanowi,
który zmarł
śmiercią
męczeńską,
otoczony
wrogością
ówczesnych elit
religijno-politycznych.
Jeśli
tak żarliwie
dyskutujemy o
godnym miejscu
pochówku dla głowy
państwa, to czy
nie należałoby
wzniecić
ogólnonarodowej
dyskusji
o tym, jak
traktujemy
Najwyższego Władcę
Narodów, czy ma On
należyte i godne
miejsce w
świątyniach
naszych serc? Czy
myślimy
o Nim z należytą
godnością,
miłością i czcią?
Piszę
to jako sługa
Jezusa Chrystusa,
powołany do
rozgłaszania Jego
chwały - zgodnie
ze słowami
apostoła Piotra:
„Ale wy jesteście
rodem wybranym,
królewskim
kapłaństwem,
narodem świętym,
ludem
nabytym, abyście
rozgłaszać
wspaniałość Tego,
który was wyrwał
z ciemności i
wprowadził w swoje
zachwycające
światło” (1 P
2:9 NP). Jak
mawiał apostoł
Paweł, „zawsze
śmierć Jezusa na
ciele swoim
noszący, aby i
życie Jezusa na
ciele naszym się
ujawniło” (2 Kor
4:10). Jako
świadek Bożego
działania przez
ludzi: "To Bóg
sprawił, że
jesteśmy dla Niego
zapachem
Chrystusa -
zarówno wśród
tych, którzy
dostępują
zbawienia jak
i tych, którzy
giną. Dla jednych
jest to woń
śmierci
zapowiadająca
śmierć, dla
drugich zapach
życia -
obwieszczający
życie" (2 Kor
2:15-16 NP).
Kto
zaufał Chrystusowi
- Jego słowu, Jego
dziełu i Jego
osobie - ten
przekonuje się, że
żałoba naśladowców
Chrystusa szybko
przeradza się w
zdumienie, w
nadzieję i w
radość
zmartwychwstania.
Życie nie tylko
nie traci sensu z
powodu straty,
ale nabiera
znaczenia, sensu i
celu z powodu
tego, co przynosi
nadzieja
zmartwychwstania.
[Na
podstawie kazania
w SCh „Puławska” w
Warszawie
18.04.2010 oprac.
N.H.].■
Copyright ©
Słowo i Życie 2010
|
|
|