Nina i Bronisław Hury
Od redakcji
Media
tej wiosny były w swoim żywiole. Takiego nagromadzenia
niepokojących i emocjonujących wydarzeń nie wymyśliłby żaden
autor przygodowych książek czy filmów akcji: Katastrofa
prezydenckiego samolotu 10 kwietnia pod Smoleńskiem i ogłoszone w
jej następstwie przyśpieszone wybory głowy państwa. Wybuch
islandzkiego wulkanu,
paraliż ruchu lotniczego nad Europą spowodowany rozprzestrzenieniem
się pyłu wulkanicznego i ogromne straty towarzystw lotniczych.
Odbijający się echem w światowej polityce i gospodarce kryzys
finansowy Grecji, jego wpływ na osłabienie złotego i wzrost długu
narodowego. I jeszcze powódź, jaka nawiedziła nasz kraj.
Każde
z tych wydarzeń z osobna mogłoby być wystarczającą pożywką dla
mediów na wiele miesięcy. Same wybory prezydenckie, które w
normalnym trybie miały się odbyć w jesieni, przyciągały
zainteresowanie mediów zanim jeszcze rozpoczęła się kampania
wyborcza. Już od początku roku wszelkie oficjalne uroczystości
były wyborami zdominowane. Katastrofa je tylko przyśpieszyła.
Można by więc się spodziewać, że przy takiej obfitości wydarzeń
media będą miały co robić i ich doniesienia staną się rzeczowe,
oparte na faktach, pozbawione złośliwych komentarzy. W dniach
żałoby narodowej rzeczywiście było spokojniej. Potem w obliczu
powodzi, ogromu zagrożeń i strat wszyscy rozumieli, że pewnych
rzeczy mówić i pisać nie wypada. Nawet politycy w kampanii
wyborczej prowadzonej w cieniu katastrofy prezydenckiego samolotu i
kataklizmu powodzi zachowywali się powściągliwie. Ale media szybko
powróciły do swoich dawnych praktyk: dobra wiadomość to ta zła i
im gorsza tym lepsza. A cięty, złośliwy komentarz sprzedaje się
najlepiej. Nagle jednak wszyscy zrozumieli, że to czym zajmują się
media - choć przyciąga uwagę - tak mało w życiu się liczy. W
obliczu katastrofy samolotu i kataklizmu powodzi spór polityczny i
cięty komentarz straciły na znaczeniu. Dni żałoby narodowej
minęły, ale ta osobista, choć nie tak widoczna, pozostała -
dojmująca i bez perspektywy rychłego końca. Kulminacyjna fala wody
dotarła do Bałtyku, ale niestety zagraża kolejna powódź, a
dramat dotkniętych nią ludzi wciąż trwa i może się pogłębić.
Wielu bardzo osobiście doświadczyło jak ważne jest podane w porę
ostrzeżenie. Niestety, także wielu przekonało się jak dotkliwe
bywa nieusłyszenie ostrzeżenia lub zignorowanie go.
Na
tle tego, czym karmią się świeckie media, jakże inaczej brzmi
Ewangelia - Dobra Nowina o tym, że przez wiarę w Jezusa Chrystusa
człowiek może uniknąć zagrożenia wieczną śmiercią i być
zbawionym. Ewangelia nie jest wieścią lukrowaną. Nie przemilcza
rzeczy dla człowieka przykrych, jego tragicznego położenia i
grożącego mu niebezpieczeństwa. Ale też z człowieka nie szydzi,
nie pastwi się nad nami, nie wypomina nam naszych błędnych
decyzji, zaniedbań i niskich skłonności. Wskazuje natomiast, jak
wyjść z opresji i znaleźć ratunek.
„Słowo
i Życie” jest kwartalnikiem, więc dopiero w tym numerze odnosimy
się do katastrofy pod Smoleńskiem i do żałoby narodowej. Pisze o
niej pastor W. Andrzej Bajeński w artykule „A gdy minęły dni
żałoby”. Takie wydarzenia rodzą wiele pytań. Można pytać,
gdzie był Bóg, ale bardziej właściwe byłoby pytanie o to, co Bóg
chce nam przez to powiedzieć – o tym Wala Jarosz w „Czy Bóg
się zagapia?”. O powodzi pisze z autopsji Leszek Szuba –
mieszkaniec Tarnobrzega oraz Adam Byra – pastor Społeczności
Chrześcijańskiej w Sandomierzu.
Ale
główne przesłanie tego numeru skupia się na Ewangelii i
Chrystusie. Tym razem sporo miejsca zajmuje Wniebowstąpienie Pańskie
– jedno z najbardziej zapomnianych świąt chrześcijańskich.
Jak
zwykle odnotowujemy też wydarzenia z życia Wspólnoty Kościołów
Chrystusowych – tym razem poświęcenie nowej kaplicy w Lidzbarku
Welskim.
Życzymy
miłej lektury i udanych wakacji.■