Wala Jarosz
POSTSCRIPTUM
przez
życie pisane
Kiedy
pisałam
tekst „Czy Bóg się zagapia”,
nie przypuszczałam, że za kilka dni zostanę skonfrontowana z jego
treścią. Że moja integralność zostanie poddana testowi: Czy
rzeczywiście wierzę w to, co piszę? Czy żyję tak, jak wierzę?
25
kwietnia 2010 roku mój mąż znalazł się w szpitalu na oddziale
udarowym. Tomografia komputerowa
wykazała krwawienie podpajęczynówkowe, ale niestety nie ustaliła
źródła krwawienia. Na Izbie Przyjęć usłyszeliśmy,
że najprawdopodobniej pękł tętniak, że sprawa jest poważna.
Od kilku godzin byliśmy świadkami tego, jak jego stan pogarszał
się z minuty na minutę. Zaczęło się od bardzo silnego bólu
głowy i wymiotów, potem pojawiły się zaniki pamięci. Wciąż
leżący na noszach Paweł pogrążony był w jakimś dziwnym
półśnie, letargu. Kontakt z nim był już bardzo utrudniony.
Pocieszający był jedynie fakt, że nie było żadnych śladów
porażenia ani kończyn, ani twarzy. Syn objął mnie ramieniem i
powiedział: „Są
rzeczy, na które nie jest się przygotowanym. I to jest właśnie ta
rzecz”. Wszystko stało się tak nagle! Nie
byłam na to przygotowana, ale starałam się dodać otuchy
Michałowi. Wbrew temu, co widziałam, miałam nadzieję. Ale też
czułam, że jestem gotowa na przyjęcie każdej woli Bożej.
Przy
szpitalnym łóżku
Drugi
dzień Pawła w szpitalu to czas odpoczynku po wielogodzinnym bólu,
dezorientacji, przerażeniu. Wiele spał. Otrzymywał kroplówki z
lekami zmniejszającymi obrzęk i wspomagającymi wchłanianie
rozległego krwiaka. Był monitorowany i przygotowywany do kolejnych
badań diagnostycznych. Od lekarza prowadzącego usłyszałam: Ten
pan jest szczęściarzem. Zwykle, gdy naczynie tak rozlegle pęka,
człowiek po prostu umiera. Ja nie
nazywam tego szczęściem, ale - upraszczając - Bożym
palcem.
Dobrze,
że w takich sytuacjach rodzinie pozwala się być przy chorym.
Siedziałam sobie cichutko, modląc się. Wiedziałam też, że nie
jestem sama. Cała rzesza Przyjaciół - Braci i Sióstr, w modlitwie
wstawiała się do Boga za Pawłem. Odebrałam dziesiątki maili i
SMS-ów, zapewniających o nieustannych modlitwach. Paweł naprawdę
był w dobrych rękach!
27
kwietnia - kolejny dzień w
szpitalu. Lekarze próbują znaleźć źródło krwawienia. Paweł ma
mieć arteriografię - badanie inwazyjne i niebezpieczne.
Zlokalizowanie tętniaka to perspektywa otwierania czaszki.
Nieznalezienie źródła krwawienia to ryzyko ponownego wylewu. I
jedno, i drugie brzmi niepokojąco. Czy jest jakaś pozytywna opcja?
Czekam. Towarzyszy mi książka „Modlitwa. Czy to działa?”
Philipa Yancey'a. Zaczęłam ją czytać w przeddzień problemów
zdrowotnych Pawła. Przypadek? Znajduję coś – w sam raz dla mnie
na tę okoliczność. C. S. Lewis stwierdził, że sensowne jest
modlić się w południe o badanie medyczne, które było
przeprowadzone o dziesiątej, jeśli nie znamy ostatecznego jego
wyniku przed modlitwą. Sprawa
niewątpliwie została już zdecydowana, w pewnym sensie była nawet
zdecydowana przed początkiem świata. Ale jedną z rzeczy, które
zostały wzięte pod uwagę przy decydowaniu o niej, a która była
jedną z jej rzeczywistych przyczyn, może być ta właśnie
modlitwa, zanoszona teraz do Boga.
A
dlaczego nie ja?
Arteriografia
niczego nie wykazała. Paweł wraca na łóżko, ale nie wypoczywa.
Wyczerpujący ból głowy i oczu, światłowstręt, nudności i
wymioty nie opuszczają go. Zmieniam kompresy na jego czole. Siedzę
cichutko, czytam, rozmyślam o tym, co się stało. Nie jestem osobą,
która w takich sytuacjach pyta Boga, dlaczego
ja? Jeśli
w ogóle stawiam jakieś pytanie, to brzmi ono: A
dlaczego nie ja? Tego nauczyła mnie
moja przyjaciółka Beata Jaskuła-Tuchanowska, która – opisując
swoje zmagania z niepełnosprawnością córki -stwierdza: Znacznie
lepiej jest rozpocząć swoje życie rodzica dziecka
niepełnosprawnego od zadania sobie pytania „Dlaczego nie ja?”
niż pytania pełnego pretensji do nie wiadomo kogo: „Dlaczego
ja?!” Wówczas dopiero, gdy w pełni pogodzimy się ze swoją
sytuacją, będziemy mogli w pełni pokochać swoje dziecko za to, że
jest, zamiast za to, jakie jest. I
zaręczam - Beata nie blefuje.
Przyznam
się, że miałam jednak taki moment przeszywającego serce bólu. To
był pierwszy dzień choroby Pawła. Po szpitalu syn zabrał mnie do
swojego domu. Patrzyłam na moją wnuczkę i pomyślałam sobie:
„Boże, nie pozwól na
to, abym już
nigdy więcej nie mogła oglądać, jak cudownie ona bawi się ze
swoim dziadkiem”.
28
kwietnia - czwarta doba Pawła w
szpitalu, stan zdrowia bez zmian. Na „Spotkaniu Babskim” miałyśmy
bardzo fajny temat: „Nasza
postawa wobec trudności i cierpienia pokazuje stan naszego serca”
- rozważanie oparte na Księdze Rut
(według książki Magdy Grabowskiej „Kobieta warta Królestwa”).
Mówiłyśmy o Noemi, która stała się Marą z powodu tego, że w
obliczu trudnych doświadczeń pozwoliła sobie na narzekanie,
oskarżanie Boga i gorycz. Przygotowując wcześniej ten temat, nie
wiedziałam, że będzie to dla mnie swego rodzaju egzamin
praktyczny. Kolejny zbieg okoliczności?
No
więc, jaki jest stan mojego serca? Z reguły nie jestem osobą
narzekającą i poddającą się przeciwnościom. Problemy, zamiast
mnie paraliżować, bardzo często wywołują u mnie nadaktywność.
Jest jednak coś, czego piękny opis znalazłam kiedyś w 1
Mojżeszowej 15:12 „A
gdy zachodziło słońce, ogarnął Abrama twardy sen, wtedy też
opadały go lęk i głęboka ciemność”.
Ze mną bywało podobnie - w dzień aktywna, odpychająca od siebie
lęk i smutek, a w nocy... Ale teraz nie mam tych lęków. Śpię
spokojnym snem. Nie lękam się i ciemność mnie nie ogarnia. To
chyba taki stan miał na myśli ap. Paweł, kiedy pisał o spokoju,
który przewyższa wszelki rozum (Flp. 4:6-7). Mam pokój Boży i
wiem, że zawdzięczam go również ludziom, którzy go dla mnie
wymodlili.
Modlitwa
– czy to działa?
Kolejne
dni. Ciche wizyty w szpitalu.
Staram się nie przeszkadzać, a jedynie czujnie reagować na
wyrażone gestem czy westchnieniem potrzeby Pawła. Czytam Philipa
Yancey'a - „Modlitwa. Czy to działa?”. Treść tej książki
wychodzi naprzeciw moim potrzebom. Przypadek? Znajduję w niej to, co
czuję i czym żyję w ostatnich dniach: Modlitwa
jest zachętą, byśmy szukali oparcia w fakcie, że to Bóg sprawuje
kontrolę, i ostateczne rozwiązanie problemów zależy od Niego, nie
od nas. Jeśli będę spędzał wystarczająco dużo czasu z Bogiem,
to z pewnością zacznę patrzeć na świat z takiego punktu
widzenia, który bardziej przypomina Bożą perspektywę. Czymże w
końcu jest wiara, jak nie uwierzeniem naprzód w to, co nabiera
sensu dopiero, gdy spojrzy się wstecz?...
Zaufać
Bogu to nie znaczy, że On sprawi, iż żadna z rzeczy, których się
boisz, nigdy się nie zdarzy. Przeciwnie, to znaczy, że wszystko,
czego się boisz, najprawdopodobniej się zdarzy. Lecz z Bożą
pomocą na końcu okaże się, że nie warto było się bać...
Ostatnią
strategią jest oparcie się na wierze innych. Kiedy spada na mnie
czarna chmura, pokrzepia mnie to, że nie każdy doświadcza tego
samego, co ja. Biblia kładzie silny nacisk na praktykę modlitwy z
innymi. Modlitwa grupowa stwarza przestrzeń zarówno dla tych,
którzy są na pustyni, jak i dla tych, którzy sięgają szczytów.
Dla kogoś, kto tylko mówi: „Módl się za mnie”, jak i dla
tego, kto z radością to zrobi...
Modlitwa
jest aktem poszukiwania Boga. Podczas tego trudnego, a niekiedy
przygnębiającego aktu poszukiwania Boga rodzi się we mnie
przemiana, która przygotowuje mnie do służby dla Niego. Może to,
co odbieram jako opuszczenie, w istocie jest formą umocnienia.
1
maja 2010 roku. Modlitwa
- czy to działa? Oj, DZIAŁA!!!
Wreszcie nastąpił przełom! Ostatni tydzień w życiu Pawła to
nieustające zmagania z bólem głowy, bólem oczu i światłowstrętem,
nudnościami i wymiotami. Ale dziś zastaliśmy go pogrążonego w
błogim śnie. Od razu wiedziałam, że to dobry znak. Do tej pory
spał jak przysłowiowy zając pod miedzą, a teraz chrapał na cały
oddział (po raz pierwszy słuchałam tego chrapania z
przyjemnością).
Ulga
i radość
Następnego
dnia zastałam go jeszcze osłabionego, ale z każdą chwilą
widziałam coraz więcej oznak tego, że jego stan ulega poprawie.
Ból głowy był umiarkowany. Nie musiałam już robić mu kompresu
na oczy. Pożegnałam się z nim po piętnastej. Po dziewiętnastej
Paweł zadzwonił do mnie i przemówił „swoim
głosem”. Ucieszyłam się, bo
do tej pory słyszałam w słuchawce tylko ledwie słyszalny szept
człowieka cierpiącego ból. Zakomunikował mi, że poprosił
pielęgniarkę o odsłonięcie żaluzji i właśnie podziwia piękną
przyrodę szpitalnego parku. I koniecznie chciał rozmawiać z
wnusią.
Co
za ulga i radość! Wdzięczność do Boga i do ludzi, którzy
wiernie nosili Pawła i całą naszą rodzinę w swoich modlitwach.
Nie przesadzę, jeśli powiem, że tego dnia modlono się o Pawła od
Indonezji po Meksyk i od Norwegii po RPA. A w Polsce modlono się o
jego zdrowie w wielu zborach. I od razu widać efekty!
Drugi
i trzeci tydzień pobytu Pawła w
szpitalu to czas wzmożonych odwiedzin rodziny i przyjaciół. Stan
jego zdrowia wyraźnie się poprawia. Ból głowy prawie całkowicie
ustąpił, pojawia się tylko po większym wysiłku (typu spacer z
rehabilitantką wzdłuż korytarza oddziału!).
Oczy nie bolą. Może
czytać i pisać.
Jest jednak wyraźne pogorszenie widzenia, które, w ocenie okulisty,
niedługo ustąpi. Apetyt i humor dopisuje.
13
maja 2010. Powtórna
arteriografia wykazała, że u Pawła miał miejsce udar. Nie
stwierdzono obecności tętniaka, a więc w jego głowie nie ma
tykającej bomby zegarowej i nie jest konieczna interwencja
chirurgiczna. Według lekarzy wylew mógł być spowodowany po prostu
wysiłkiem fizycznym. Co by się zgadzało - Paweł w tym dniu odbył
pierwszą po zimie długą wycieczkę rowerową. Przed nim jeszcze
tylko jedna tomografia komputerowa. Jeśli wykaże ona, że krwiak
dobrze się wchłania, za kilka dni Paweł wróci do domu. No, może po
drodze zahaczy jeszcze o sanatorium w Wesołej.
Uzdrowiony przez Chrystusa
I
cóż my na to? Boża to łaska i cud! Znowu uroniliśmy dziś kilka
łez wdzięczności Bogu i ludziom. Na koniec jeszcze jeden cytat z
„The Berean Call” (otrzymałam to 27 kwietnia br. - czyżby
znowu przypadek?):
Mój
przyjaciel powiedział: „Zostałeś uzdrowiony przez wiarę”.
„Och, nie - odpowiedziałem – uzdrowił mnie Chrystus”. Czy
jest w tym jakaś różnica? O, jest! I to wielka. Bywały
chwile, kiedy nawet wiara zdawała się stawać pomiędzy mną a
Jezusem. Myślałem, że powinienem wypracowywać swoją wiarę, i
ciężko pracowałem nad tym, aby ją mieć. I wreszcie, kiedy
myślałem, że ją mam; że jeśli się dobrze na niej oprę, ona
mnie podtrzyma. I kiedy myślałem, że mam wiarę, mówiłem:
„Uzdrów mnie”. Pokładałem ufność w samym sobie, w swoim
sercu i w swojej własnej wierze. Prosiłem Pana, aby uczynił coś
dla mnie, ze względu na to, co jest we mnie, a nie ze względu na
to, co jest w Nim” (A.
B. Simpson, Kanadyjski kaznodzieja, teolog, autor, i założyciel The
Christian and Missionary Alliance).
Ten
tekst przemówił do mnie, bo pomyślałam o zanoszonych do Boga
modlitwach o uzdrowienie Pawła. Modlitwach moich i naszych
przyjaciół. I cieszę się, że wszyscy mieliśmy jeden wspólny
obiekt naszej wiary - jedyny właściwy. Bo tu rzeczywiście chodzi o
obiekt wiary, nie o wiarę. Prorocy Baala też mieli wiarę (I
Królewska 18:20-40). Od rana do południa, i jeszcze dłużej,
wzywali imienia swojego boga; zadawali sobie nawet rany nożami i
dzidami - aby tak robić, naprawdę trzeba mieć wiarę.
To
Boża łaska i dar, a nie nasza zasługa, że wierzymy w Chrystusa.
Dlatego, jestem ogromnie wdzięczna naszym przyjaciołom za wszystkie
modlitwy, westchnienia i myśli zanoszone do Boga za Pawła, za mnie,
za nasze dzieci... Dzisiaj możemy widzieć tego efekty.
Paweł
został wypisany do domu we wtorek, 18 czerwca. W stanie ogólnym
dobrym. Lżejszy o osiem kilogramów. Z rozpoznaniem: krwawienie
podpajęczynówkowe, udar niedokrwienny prawej półkuli mózgu,
dyskretny niedowład lewej kończyny górnej.
Od poniedziałku (24 czerwca) jest w Wesołej, w sanatorium. Będzie
tam 3-6 tygodni, w zależności od tego, czy zaistnieje potrzeba
dłuższego pobytu. Teraz dużo ćwiczy i spaceruje. Troszkę uskarża
się na bóle głowy. Przy jednym ćwiczeniu bardzo źle się poczuł,
widocznie na początku tak musi być. Ze wzrokiem coraz lepiej, co
mnie bardzo cieszy, bo czułam się niezbyt komfortowo, kiedy mówił,
że widzi mnie "podwójnie" (ja już "pojedynczo"
jestem niczego sobie :-).
Lekarz
w szpitalu powiedział: Miał
Pan szczęście...
Lekarze
i rehabilitanci w sanatorium stan poudarowy mojego męża komentują
słowami: To
nieprawdopodobne, to niemożliwe, to niesamowite, to cud...
CUD
- a jakżeby inaczej?! Jesteśmy wdzięczni Bogu za cud uzdrowienia.
Czy
zdałam test na integralność? Jednego jestem pewna - po tym
doświadczeniu, moje życie już nigdy
nie będzie takie samo...■