Społeczność
Chrześcijańska "Puławska w Warszawie
Aby pomagać
rozmowa z Urszulą Bajeńską -
założycielem i kierownikiem Poradni Chrześcijańskiej
Nina
Hury: Poradnia chrześcijańska – to brzmi dość zagadkowo.
Poradnia w naszym kraju kojarzy się bowiem głównie z przychodnią
lekarską.
Urszula
Bajeńska: To prawda. Parę tygodni temu - po uprzednim
uzgodnieniu telefonicznym – zgłosił się do mnie mężczyzna i na
wstępie oznajmił, że był zapisany do poradni dermatologicznej i
zapytał, czy to tu. Pomyłka adresu nie wchodziła w rachubę. Oboje
serdecznie się uśmieliśmy.
Więc
co to jest poradnia chrześcijańska?
Najogólniej
mówiąc, chodzi o niesienie pomocy ludziom, którzy borykają się z
różnymi problemami, małżeńskimi, rodzinnymi itp. - dlatego
poradnia. A chrześcijańska, bo w naszych działaniach opieramy się
na autorytecie Pisma Świętego, biblijnej koncepcji człowieka.
Pomagamy ludziom widzieć problem z perspektywy Bożego Słowa,
odnaleźć się w duchowym zagubieniu.
Na
folderze widzę napis „Bezpieczna Przystań”. Czy to oficjalna
nazwa?
Nie.
Praktycznie funkcjonujemy po prostu jako Poradnia Chrześcijańska.
Mam nadzieję, że osoby korzystające z naszych porad znajdują tu
swoją bezpieczną przystań i dlatego użyłam tego określenia przy
opracowywaniu tej ulotki, ale formalnie nie jest to nazwa naszej
poradni.
Kto
i na jakich zasadach korzysta z poradni?
Z
poradni może korzystać każdy, wierzący i niewierzący. Zwykle
wymaga to wcześniejszego umówienia się. Ale jeśli ktoś
przychodzi prosto z ulicy i akurat nie ma nikogo umówionego, od razu
go przyjmujemy. Nie pobieramy żadnych opłat. Jestem jedynym
pracownikiem na pół etatu. Pozostałe osoby to
wolontariusze-profesjonaliści: psycholog kliniczny, psycholog
dziecięcy, pedagog specjalny, coach - usługujący po południu w
umówionym wcześniej terminie. Każdy z nich, oprócz przygotowania
zawodowego, przeszedł przynajmniej przez jeden kurs poradnictwa
chrześcijańskiego. Na razie są to same kobiety. Ale współpracujemy
z poradnią w Społeczności Chrześcijańskiej „Północ”, gdzie
doradcami są mężczyźni i niektórych naszych klientów tam
właśnie kierujemy, którzy mają typowo męskie problemy.
Ile
osób tygodniowo korzysta z Waszej Poradni?
Nie
prowadzimy szczegółowej statystyki. Przykładowo, w tym tygodniu
mamy umówionych osiem osób. Są okresy, kiedy mamy ich więcej, na
przykład jesienią czy w okresach przedświątecznych. Bywa, że nie
jesteśmy w stanie przyjąć wszystkich, kierujemy czasem do innych
poradni.
Czy
są to ludzie z naszego zboru czy raczej spoza?
Poradnia
powstała z myślą o członkach i sympatykach naszej społeczności,
jednak 70 procent zgłaszających się do nas to osoby spoza
tego grona i nie tylko z Warszawy. Mieliśmy tu ludzi na przykład z
Białegostoku, Torunia, Szczecina. Spotykamy się w poradni albo
umawiamy się na telefon czy na Skype'a. Jestem zadziwiona tym, jak
wiadomość o nas się rozchodzi. Nie prowadzimy szerokiej promocji,
ale ludzie przekazują sobie informacje o poradni.
Czy
przeważają ludzie z depresją?
Rzeczywiście,
wśród zgłaszających się do nas po pomoc, przeważają
osoby podatne na depresję. W naszym kręgu kulturowym depresja jest
częstą chorobą. Mówi się, że jeżeli jesteś przeciętnym
człowiekiem na pewno doświadczysz depresji przynajmniej jeden raz w
życiu. Depresja zwiększa nasze poczucie niepewności, niszczy nasz
obraz siebie samego i sprawia, ze czujemy się bezradni. Czasami
wystarczy wysłuchać i okazać empatię. Pomóc zrozumieć ten stan,
wskazać przyczynę, jak radzić sobie i przezwyciężać jej
negatywne skutki. Zdarza się, że kierujemy też do lekarza
specjalisty.
Ale
skrajnych sytuacji, typu próba samobójcza, nie było, mam nadzieję?
Bywają
i takie sytuacje. I wtedy bywa naprawdę ciężko…
Niektórzy
zapewne zjawiają się w poradni wielokrotnie. A jeśli ktoś
chciałby przychodzić codziennie?
Staram
się nie uzależniać ludzi od siebie. Ale zdarzają
się takie przypadki. Była na przykład bardzo miła
pani, która uwielbiała o sobie mówić i chyba wyczerpała już
limity we wszystkich innych poradniach. Musiałam ograniczyć
kontakty z nią, a w pewnym momencie zakomunikować, że już nie
będziemy się spotykać, chyba że zaistnieje konkretna potrzeba.
Czy
ludzie niewierzący, przychodzący do Waszej poradni, trafiają potem
do zboru?
Pan
Bóg jedynie wie, co pozostaje z tego, co siejemy. Wiem na pewno o
kilku osobach, które przyjęły chrzest i są teraz w zborze na
Puławskiej. Wiem, że jedna osoba jest teraz w SCh „Północ”.
Co
– z perspektywy 10 lat - daje Ci największą satysfakcję w tej
służbie?
Każda
osoba, której uda się pomóc. Gdy po kilku czy kilkunastu
spotkaniach ktoś mówi, że bardzo mu pomogłam i poleca naszą
poradnię komuś innemu, uważam to za sukces. I druga strona medalu
- każda sytuacja, gdy mimo najlepszych chęci, nie ma oczekiwanego
rezultatu, bo ktoś nie podejmuje działań i rezygnuje ze spotkań,
bywa w jakimś sensie porażką. Nigdy nikt nie powiedział mi
wprost, że się na nas zawiódł, że nie tego oczekiwał, ale byli
tacy, co nie przyszli na kolejne spotkanie. Cieszą mnie rozwiązane
z Bożą pomocą problemy, smucą sytuacje, w których nie udało się
pomóc.
A
największa porażka?
Przychodzi
mi na myśl jedna kobieta. Była w moim wieku. Przyjechała ze
Stanów. Rodzice wysłali ją do lekarza i okazało się, że ma
raka. Na pytanie, ile ma czasu, usłyszała wprost, że nie ma go w
ogóle. Była załamana i nie chciała korzystać z hospicjum. Jej
81-letnia matka dowiedziała się skądś o naszej poradni i
przyprowadziła ją. Powiem szczerze, że byłam przerażona.
Spotykałyśmy się przez półtora roku i zaprzyjaźniły.
Przychodziła ze swoją ulubioną herbatą. Bywały okresy, że czuła
się tak dobrze, że mogła nauczać angielskiego. Była ateistką,
ale rozmawiałyśmy o Bogu, zwłaszcza w kwestii przebaczenia,
dawałam jej chrześcijańskie książki, czasami wyrażała zgodę
na modlitwę. Gdy już nie była w stanie przychodzić, rozmawiałyśmy
przez telefon. Potem ja wyjechałam na miesiąc do Stanów i nasz
kontakt się urwał. Tuż po powrocie w nawale spraw też się z nią
nie skontaktowałam. Zadzwoniła do mnie jej mama, informując że
umarła. Było mi strasznie ciężko, bo nie wiedziałam, czy
przyjęła Pana Jezusa...
Głos
Ci drży. Masz łzy w oczach...
Wciąż
nie jestem w stanie mówić o tym bez wzruszenia. I nadal zadaję
sobie pytanie, czy zrobiłam i powiedziałam wszystko, co należało.
No
właśnie, jak radzisz sobie z własną psychiką?
Na
przestrzeni dziesięciu lat sporo się nauczyłam. Jestem wdzięczna
Bogu za to, że spotykając w kaplicy osoby, które korzystały z
naszej poradni, nie łączę ich ze sprawami, o których
rozmawialiśmy. Widząc ich twarze, nie odtwarzam kwestii, które ich
do nas sprowadzały. Ale nie zawsze udawało mi się wracać do domu,
pozostawiając w gabinecie problemy klientów. Czasem budziłam się
w nocy, zastanawiając się, czy na pewno udzieliłam właściwej
pomocy, czy nie mogłam zrobić więcej. Musiałam wytyczyć sobie
granice. Staram się relaksować w jakiś sposób. Czasem potrzebuję
samotności, robię długi spacer. A od czterech lat najlepszym
sposobem na odstresowanie jest przebywanie z moim wnuczkiem. Wejście
w jego dziecięcy świat doskonale izoluje od psychicznych obciążeń.
Troska o równowagę duchową i psychiczną we własnym życiu jest
zasadniczym warunkiem służby każdego doradcy duchowego. Bardzo
ważna jest modlitwa. Modlę się przed spotkaniem, czasem razem z
osobą, z którą rozmawiam. Powierzam Bogu problem po spotkaniu.
Poradnia
mieści się na parterze, w odosobnieniu. Nie boisz się, że pojawi
się ktoś niezrównoważony psychicznie?
Bywa,
że proszę kogoś, by był w pobliżu. Dotąd nie zdarzały się
żadne groźne sytuacje. Liczę na Bożą ochronę. Dużo modlę się
o Boże wyposażenie i mądrość. Mam też wsparcie modlitewne osób
ze zboru. Jedna ze starszych sióstr modlitwę o mnie i poradnię
traktuje jako swoją służbę. A moim przywilejem jest to, że w
szczególnie trudnych przypadkach mogę ją prosić o modlitewną
osłonę, nie ujawniając oczywiście szczegółów. I odczuwam Boże
prowadzenie, Jego ingerencję. Czasem jestem zadziwiona, jak Duch
Święty poddaje mi właściwe słowa w rozmowach.
Czy
zdarza się, że ktoś przychodzi, by wypytywać o nasz Kościół?
Bardzo
sporadycznie. Ludzie nie kojarzą naszego budynku z Kościołem, ale
wiedzą, że są w poradni chrześcijańskiej. Na pierwszym spotkaniu
zwykle nie rozmawiamy o Bogu. Staram się rozpoznać problem, poznać
człowieka. Ale zawsze w którymś momencie wskazujemy na Jezusa
Chrystusa – Cudownego Doradcę i Księcia Pokoju. I rozmawiamy o
Bogu. Bo tylko Pan Bóg jest w stanie nadać sens życiu i odmienić
je, tylko On uwalnia od winy. Pokój z Bogiem to podstawa.
Poradnia
powstała w 2000 roku. Minęło dziesięć lat. Ile osób przewinęło
się przez poradnię w ciągu tego okresu?
Trudno
powiedzieć. Nie prowadzimy kartotek. Próbowałam wprowadzić
ankiety, ale budziło to nieufność. Robię notatki dla siebie, ale
nie prowadzimy statystyk. Wylano tu sporo łez, zużyto mnóstwo
chusteczek do ich wycierania. Z uznaniem i wdzięcznością myślę o
każdej osobie, która zdecydowała się zaufać naszym doradcom,
dzieląc się swoimi troskami i problemami. Aby otworzyć się przed
kimś, potrzeba bowiem ogromnej determinacji, trochę odwagi i dużo
pokory.
Dziękuję
za rozmowę. I życzę powodzenia w tej służbie na kolejne
dziesięciolecia. Niech będzie to miejsce, gdzie Chrystus jest
zwiastowany i gdzie wypełnia się ewangeliczny nakaz: „Jedni
drugich brzemiona noście” (Ga 6:2).
Zapraszam
do naszej poradni. Można do nas dzwonić, pisać albo po prostu
przyjść. Jesteśmy tu, by pomagać. Wszyscy miewamy problemy i
musimy je rozwiązywać – takie jest życie. Prawdziwy problem mamy
wtedy, gdy nie wiemy, jak mu zaradzić, i nie szukamy pomocy u
innych. ■ Zobacz w pdf
Poradnia
Chrześcijańska, 02-620 Warszawa, ul. Puławska 114/1
tel.
22 646 82 30, 502 725 480
Skype:
poradnia-sch, e-mail: poradnia @schpulawska.pl, www.schpulawska.pl