nr 2/2010


Społeczność Chrześcijańska "Puławska w Warszawie


Aby pomagać
rozmowa z Urszulą Bajeńską - założycielem i kierownikiem Poradni Chrześcijańskiej

Nina Hury: Poradnia chrześcijańska – to brzmi dość zagadkowo. Poradnia w naszym kraju kojarzy się bowiem głównie z przychodnią lekarską.

Urszula Bajeńska: To prawda. Parę tygodni temu - po uprzednim uzgodnieniu telefonicznym – zgłosił się do mnie mężczyzna i na wstępie oznajmił, że był zapisany do poradni dermatologicznej i zapytał, czy to tu. Pomyłka adresu nie wchodziła w rachubę. Oboje serdecznie się uśmieliśmy.

Więc co to jest poradnia chrześcijańska?

Najogólniej mówiąc, chodzi o niesienie pomocy ludziom, którzy borykają się z różnymi problemami, małżeńskimi, rodzinnymi itp. - dlatego poradnia. A chrześcijańska, bo w naszych działaniach opieramy się na autorytecie Pisma Świętego, biblijnej koncepcji człowieka. Pomagamy ludziom widzieć problem z perspektywy Bożego Słowa, odnaleźć się w duchowym zagubieniu.

Na folderze widzę napis „Bezpieczna Przystań”. Czy to oficjalna nazwa?

Nie. Praktycznie funkcjonujemy po prostu jako Poradnia Chrześcijańska. Mam nadzieję, że osoby korzystające z naszych porad znajdują tu swoją bezpieczną przystań i dlatego użyłam tego określenia przy opracowywaniu tej ulotki, ale formalnie nie jest to nazwa naszej poradni.

Kto i na jakich zasadach korzysta z poradni?

Z poradni może korzystać każdy, wierzący i niewierzący. Zwykle wymaga to wcześniejszego umówienia się. Ale jeśli ktoś przychodzi prosto z ulicy i akurat nie ma nikogo umówionego, od razu go przyjmujemy. Nie pobieramy żadnych opłat. Jestem jedynym pracownikiem na pół etatu. Pozostałe osoby to wolontariusze-profesjonaliści: psycholog kliniczny, psycholog dziecięcy, pedagog specjalny, coach - usługujący po południu w umówionym wcześniej terminie. Każdy z nich, oprócz przygotowania zawodowego, przeszedł przynajmniej przez jeden kurs poradnictwa chrześcijańskiego. Na razie są to same kobiety. Ale współpracujemy z poradnią w Społeczności Chrześcijańskiej „Północ”, gdzie doradcami są mężczyźni i niektórych naszych klientów tam właśnie kierujemy, którzy mają typowo męskie problemy.

Ile osób tygodniowo korzysta z Waszej Poradni?

Nie prowadzimy szczegółowej statystyki. Przykładowo, w tym tygodniu mamy umówionych osiem osób. Są okresy, kiedy mamy ich więcej, na przykład jesienią czy w okresach przedświątecznych. Bywa, że nie jesteśmy w stanie przyjąć wszystkich, kierujemy czasem do innych poradni.

Czy są to ludzie z naszego zboru czy raczej spoza?

Poradnia powstała z myślą o członkach i sympatykach naszej społeczności, jednak 70 procent zgłaszających się do nas to osoby spoza tego grona i nie tylko z Warszawy. Mieliśmy tu ludzi na przykład z Białegostoku, Torunia, Szczecina. Spotykamy się w poradni albo umawiamy się na telefon czy na Skype'a. Jestem zadziwiona tym, jak wiadomość o nas się rozchodzi. Nie prowadzimy szerokiej promocji, ale ludzie przekazują sobie informacje o poradni.

Czy przeważają ludzie z depresją?

Rzeczywiście, wśród zgłaszających się do nas po pomoc, przeważają osoby podatne na depresję. W naszym kręgu kulturowym depresja jest częstą chorobą. Mówi się, że jeżeli jesteś przeciętnym człowiekiem na pewno doświadczysz depresji przynajmniej jeden raz w życiu. Depresja zwiększa nasze poczucie niepewności, niszczy nasz obraz siebie samego i sprawia, ze czujemy się bezradni. Czasami wystarczy wysłuchać i okazać empatię. Pomóc zrozumieć ten stan, wskazać przyczynę, jak radzić sobie i przezwyciężać jej negatywne skutki. Zdarza się, że kierujemy też do lekarza specjalisty.

Ale skrajnych sytuacji, typu próba samobójcza, nie było, mam nadzieję?

Bywają i takie sytuacje. I wtedy bywa naprawdę ciężko…

Niektórzy zapewne zjawiają się w poradni wielokrotnie. A jeśli ktoś chciałby przychodzić codziennie?

Staram się nie uzależniać ludzi od siebie. Ale zdarzają się takie przypadki. Była na przykład bardzo miła pani, która uwielbiała o sobie mówić i chyba wyczerpała już limity we wszystkich innych poradniach. Musiałam ograniczyć kontakty z nią, a w pewnym momencie zakomunikować, że już nie będziemy się spotykać, chyba że zaistnieje konkretna potrzeba.

Czy ludzie niewierzący, przychodzący do Waszej poradni, trafiają potem do zboru?

Pan Bóg jedynie wie, co pozostaje z tego, co siejemy. Wiem na pewno o kilku osobach, które przyjęły chrzest i są teraz w zborze na Puławskiej. Wiem, że jedna osoba jest teraz w SCh „Północ”.

Co – z perspektywy 10 lat - daje Ci największą satysfakcję w tej służbie?

Każda osoba, której uda się pomóc. Gdy po kilku czy kilkunastu spotkaniach ktoś mówi, że bardzo mu pomogłam i poleca naszą poradnię komuś innemu, uważam to za sukces. I druga strona medalu - każda sytuacja, gdy mimo najlepszych chęci, nie ma oczekiwanego rezultatu, bo ktoś nie podejmuje działań i rezygnuje ze spotkań, bywa w jakimś sensie porażką. Nigdy nikt nie powiedział mi wprost, że się na nas zawiódł, że nie tego oczekiwał, ale byli tacy, co nie przyszli na kolejne spotkanie. Cieszą mnie rozwiązane z Bożą pomocą problemy, smucą sytuacje, w których nie udało się pomóc.

A największa porażka?

Przychodzi mi na myśl jedna kobieta. Była w moim wieku. Przyjechała ze Stanów. Rodzice wysłali ją do lekarza i okazało się, że ma raka. Na pytanie, ile ma czasu, usłyszała wprost, że nie ma go w ogóle. Była załamana i nie chciała korzystać z hospicjum. Jej 81-letnia matka dowiedziała się skądś o naszej poradni i przyprowadziła ją. Powiem szczerze, że byłam przerażona. Spotykałyśmy się przez półtora roku i zaprzyjaźniły. Przychodziła ze swoją ulubioną herbatą. Bywały okresy, że czuła się tak dobrze, że mogła nauczać angielskiego. Była ateistką, ale rozmawiałyśmy o Bogu, zwłaszcza w kwestii przebaczenia, dawałam jej chrześcijańskie książki, czasami wyrażała zgodę na modlitwę. Gdy już nie była w stanie przychodzić, rozmawiałyśmy przez telefon. Potem ja wyjechałam na miesiąc do Stanów i nasz kontakt się urwał. Tuż po powrocie w nawale spraw też się z nią nie skontaktowałam. Zadzwoniła do mnie jej mama, informując że umarła. Było mi strasznie ciężko, bo nie wiedziałam, czy przyjęła Pana Jezusa...

Głos Ci drży. Masz łzy w oczach...

Wciąż nie jestem w stanie mówić o tym bez wzruszenia. I nadal zadaję sobie pytanie, czy zrobiłam i powiedziałam wszystko, co należało.

No właśnie, jak radzisz sobie z własną psychiką?

Na przestrzeni dziesięciu lat sporo się nauczyłam. Jestem wdzięczna Bogu za to, że spotykając w kaplicy osoby, które korzystały z naszej poradni, nie łączę ich ze sprawami, o których rozmawialiśmy. Widząc ich twarze, nie odtwarzam kwestii, które ich do nas sprowadzały. Ale nie zawsze udawało mi się wracać do domu, pozostawiając w gabinecie problemy klientów. Czasem budziłam się w nocy, zastanawiając się, czy na pewno udzieliłam właściwej pomocy, czy nie mogłam zrobić więcej. Musiałam wytyczyć sobie granice. Staram się relaksować w jakiś sposób. Czasem potrzebuję samotności, robię długi spacer. A od czterech lat najlepszym sposobem na odstresowanie jest przebywanie z moim wnuczkiem. Wejście w jego dziecięcy świat doskonale izoluje od psychicznych obciążeń. Troska o równowagę duchową i psychiczną we własnym życiu jest zasadniczym warunkiem służby każdego doradcy duchowego. Bardzo ważna jest modlitwa. Modlę się przed spotkaniem, czasem razem z osobą, z którą rozmawiam. Powierzam Bogu problem po spotkaniu.

Poradnia mieści się na parterze, w odosobnieniu. Nie boisz się, że pojawi się ktoś niezrównoważony psychicznie?

Bywa, że proszę kogoś, by był w pobliżu. Dotąd nie zdarzały się żadne groźne sytuacje. Liczę na Bożą ochronę. Dużo modlę się o Boże wyposażenie i mądrość. Mam też wsparcie modlitewne osób ze zboru. Jedna ze starszych sióstr modlitwę o mnie i poradnię traktuje jako swoją służbę. A moim przywilejem jest to, że w szczególnie trudnych przypadkach mogę ją prosić o modlitewną osłonę, nie ujawniając oczywiście szczegółów. I odczuwam Boże prowadzenie, Jego ingerencję. Czasem jestem zadziwiona, jak Duch Święty poddaje mi właściwe słowa w rozmowach.

Czy zdarza się, że ktoś przychodzi, by wypytywać o nasz Kościół?

Bardzo sporadycznie. Ludzie nie kojarzą naszego budynku z Kościołem, ale wiedzą, że są w poradni chrześcijańskiej. Na pierwszym spotkaniu zwykle nie rozmawiamy o Bogu. Staram się rozpoznać problem, poznać człowieka. Ale zawsze w którymś momencie wskazujemy na Jezusa Chrystusa – Cudownego Doradcę i Księcia Pokoju. I rozmawiamy o Bogu. Bo tylko Pan Bóg jest w stanie nadać sens życiu i odmienić je, tylko On uwalnia od winy. Pokój z Bogiem to podstawa.

Poradnia powstała w 2000 roku. Minęło dziesięć lat. Ile osób przewinęło się przez poradnię w ciągu tego okresu?

Trudno powiedzieć. Nie prowadzimy kartotek. Próbowałam wprowadzić ankiety, ale budziło to nieufność. Robię notatki dla siebie, ale nie prowadzimy statystyk. Wylano tu sporo łez, zużyto mnóstwo chusteczek do ich wycierania. Z uznaniem i wdzięcznością myślę o każdej osobie, która zdecydowała się zaufać naszym doradcom, dzieląc się swoimi troskami i problemami. Aby otworzyć się przed kimś, potrzeba bowiem ogromnej determinacji, trochę odwagi i dużo pokory.

Dziękuję za rozmowę. I życzę powodzenia w tej służbie na kolejne dziesięciolecia. Niech będzie to miejsce, gdzie Chrystus jest zwiastowany i gdzie wypełnia się ewangeliczny nakaz: „Jedni drugich brzemiona noście” (Ga 6:2).

Zapraszam do naszej poradni. Można do nas dzwonić, pisać albo po prostu przyjść. Jesteśmy tu, by pomagać. Wszyscy miewamy problemy i musimy je rozwiązywać – takie jest życie. Prawdziwy problem mamy wtedy, gdy nie wiemy, jak mu zaradzić, i nie szukamy pomocy u innych. Zobacz w pdf


Poradnia Chrześcijańska, 02-620 Warszawa, ul. Puławska 114/1
tel. 22 646 82 30, 502 725 480
Skype: poradnia-sch, e-mail: poradnia @schpulawska.pl, www.schpulawska.pl

Copyright © Słowo i Życie 2010
Słowo i Życie - strona główna