Nina i Bronisław Hury
Od redakcji
Nic
na tym świecie nie jest doskonałe. Kolejny raz przekonaliśmy się
o tym za sprawą nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w
rodzinie. Od jakiegoś czasu byliśmy szokowani doniesieniami mediów
o przypadkach przemocy wobec dzieci w rodzinie. Osoby najbliższe, od
których oczekujemy troski, opieki i czułości czasem okazują się
okrutne. To wzbudza w nas chęć zaradzenia niegodziwości. Na fali
słusznego oburzenia poszły w ruch społeczne i polityczne
inicjatywy, postanowiono działać szybko i skutecznie. Każdy stara
się pomóc jak może. Politycy mogą nakazywać urzędnikom. Aby
urzędnik mógł działać, musi mieć odpowiednie prawo.
Postanowiono więc znowelizować obowiązującą ustawę i wprowadzić
przepisy, umożliwiające udzielenie dziecku pomocy natychmiast, bez
czekania na żmudne procedury sądowe. Wydawało się, że najszybszą
pomocą będzie zabranie dziecka z patologicznego środowiska. Tak
też postanowiono. Przewidziano więc w noweli powołanie służb,
monitorujących bezpieczeństwo dziecka w jego rodzinnym środowisku
i upoważnienie urzędników do natychmiastowego działania. Zamysł
wydawał się słuszny w obliczu alarmujących doniesień. Statystyki
krzyczą, że w kraju rocznie dochodzi do 81,5 tys. przypadków
przemocy w rodzinie.
Środowiska
konserwatywne podniosły jednak alarm, że państwo tworzy struktury
do totalnego kontrolowania społeczeństwa. Polityczny spór zwykle
mało kogo obchodzi. Zanim jednak nowe zapisy ustawy znalazły się w
Sejmie, media doniosły o dramacie jedenastoletniego chłopca,
zabranego wprost ze szkoły do domu dziecka, bo rodzice chorzy i
biedni, a w domu brudno. Wprawdzie decyzję podjął sąd, po
nakazanej prawem procedurze, ale i tak została ona powszechnie
uznana za nieludzką. Jak widać można dziecko zabrać rodzicom,
nawet jeśli je kochają i nie krzywdzą. Wahadło opinii publicznej
tym razem wychyliło się ku obronie więzi dziecka z rodzicami.
Podjęto liczne inicjatywy, by chronić rodzinę przed arbitralnymi
decyzjami urzędników. Dostało się też rodzinnym sądom. Spór
toczy się o to, ile ma być ingerencji państwa w sprawy rodziny, a
ile prywatności mimo zagrożenia przemocy.
Mało
kto zwraca uwagę na znaną biblijną prawdę, że to, co robi
człowiek, jest obarczone skutkiem grzechu i dalekie od doskonałości.
Skoro bowiem zdarza się, że zawodzą naturalne rodzicielskie
instynkty, w jakie Stwórca nas wyposażył, to dlaczego urzędnicza
rzetelność ma nie zawodzić? Naturalne przecież jest, że rodzice
kochają swoje dzieci i pragną ich dobra, a jednak zwyrodnienia się
zdarzają. Urzędnik zaś przede wszystkim musi wykazać, że jest
potrzebny. Jeśli nie znajdzie rzeczywistej patologii, to wypatrzy
ją tam, gdzie jej nie ma.
Czy
więc mamy pozostać nieczuli na dramaty dzieci? Nie! Powołując
urzędy i tworząc nowe służby zawsze jednak trzeba mieć na uwadze
ułomności ludzkiej natury. Przed urzędnikiem trzeba postawić nie
zadanie tropienia nadużyć, lecz niesienie pomocy rodzinie. Jeśli
urzędnik nie będzie nieczuły, to - nawet nie tropiąc - dostrzeże
dziecięcy dramat i w porę zawiadomi rodzinny sąd. Warto rozważyć,
na co wydawać pieniądze: na tropienie czy na pomoc rodzinie?
Pomagając rodzinom, niejeden urzędnik obdzieli pewnie i swoich, bo
przecież korupcja i nepotyzm były, są i będą zawsze. Jednak
krzywdy dziecięcej może być mniej.
Nic
na tym świecie nie jest doskonałe. Boże Słowo daje nam jednak
nadzieję, że choć ani my, ani to co robimy doskonałe nie jest, to
jednak dzięki ofierze Jezusa Chrystusa na krzyżu Golgoty nasz
grzech może być zakryty, a pierwotna więź z Bogiem przywrócona.
Przypominają nam o tym Święta Wielkanocne, przywołujące
wydarzenia związane z Jego męką, śmiercią i zmartwychwstaniem.
Temu właśnie poświęcamy wiele miejsca w tym numerze „Słowa i
Życia”. Nie pozwólmy, by świąteczna tradycja zagłuszała
istotę tych Świąt.■