Wywiad z Alicją i Lonkiem Lewczukami



Złote Gody Lewczuków


Nina Hury: 1 stycznia 2008 mija dokładnie 50 lat Waszego małżeństwa...

Lonek: Tak. Nasz ślub odbył się w zborze przy Alejach Jerozolimskich 99, do którego należała Ala.

Ala: Dzień wcześniej, 31 grudnia 1957 podpisaliśmy akt ślubu w Urzędzie Stanu Cywilnego. A pięć lat wcześniej poznaliśmy się w tramwaju. Na zaślubiny do Kościoła też jechaliśmy tramwajem.

Ala i Lonek LewczukowieWasze Złote Gody oznaczają również co najmniej 50 lat Waszej służby w Kościele. Zawsze byliście bardzo zaangażowani w służbę Zboru na Puławskiej. Lonku, Twój Tata był jednym z pionierów Kościoła Chrystusowego w Polsce, więc Twoje zaangażowanie należałoby liczyć od dzieciństwa.

Lonek: Ze zborem na Puławskiej jestem związany od roku 1950. Przyjechałem do Warszawy z Białostocczyzny. Tu pracowałem i uczyłem się. Ukończyłem Liceum Ogólnokształcące, studiowałem na Politechnice Warszawskiej. W zborze byłem odpowiedzialny za pracę wśród młodzieży. W 1967 roku byłem ordynowany. Nigdy nie byłem etatowym pracownikiem zboru.

Wiem, że byłeś też bardzo zaangażowany w budowę Ośrodka Katechetyczno-Misyjnego w Ostródzie. Pomagałeś też jako geodeta przy budowie kaplic. Z wdzięcznością wspominam organizowane przez Was spotkania sylwestrowe w Warszawie, na które spraszaliście też młodzież z zapadłych wsi, np. z mojego rodzinnego Kijowca. To było dla mnie osobiście bardzo ważne i jestem Wam za to wdzięczna.

Ala: Od początku małżeństwa wspierałam Lonka w pracy młodzieżowej. Organizowaliśmy ogólnopolskie zjazdy, zimowiska i kursy młodzieżowe. Pamiętam, jak podczas jednego z warszawskich zjazdów w naszej kawalerce o wielkości 18 m2 nocowało 21 osób. Ależ było wesoło!

Pamiętam Wasz gościnny dom. Pamiętam, jak z Wujkiem Winnikiem organizowaliście wędrówki muzyczne po Białostocczyźnie. A potem liczne obozy młodzieżowe i dziecięce z Waszym udziałem. Znaczną część Twojego, Alu, życia wypełniła praca wśród dzieci. Przez lata byłaś odpowiedzialna za Szkółkę Niedzielną na Puławskiej. Przez 20 lat prowadziłaś agendę ogólnokościelną „Świat Dziecka”. Wakacyjny Klub Biblijny - kilkadziesiąt takich akcji pod Twoim kierownictwem...

Ala: W zborze, w którym wzrastałam, było kilku utalentowanych przywódców. Od nich nauczyłam się radosnego korzystania z różnorodnych talentów grupy. Jestem wdzięczna Bogu, że to wszystko było możliwe. Ale nie czuję się ważną i interesującą postacią Kościoła. Cała moja aktywność była wykonaniem polecenia mego Zbawiciela „idźcie i głoście”. Starałam się wykonać to zadanie najlepiej jak potrafiłam w konkretnym miejscu, w konkretnym czasie. Traktowałam to jako swój obowiązek.

Macie trójkę dzieci i sześcioro wnucząt. Taki jubileusz to niewątpliwie okazja do rodzinnego spotkania.

Lewczukowie z dziećmiAla: Oczywiście. I dlatego świętowaliśmy nasz jubileusz z wyprzedzeniem, bo najdogodniejszym dla wszystkich terminem okazał się czerwiec. Były z nami wszystkie nasze dzieci i prawie wszystkie wnuczęta. To bardzo cenne i rzadkie chwile.

Mieliśmy też spotkanie rodzinne w poszerzonym składzie. Wojna zabrała mi mamę. Miałam zaledwie trzy i pół roku, a moja siostra Danusia dwanaście lat. Kontakty rodzinne zanikły. Po zamążpójściu próbowałam wprawdzie nawiązać relacje, ale szybkie pojawienie się córek, praca zawodowa (kuśnierstwo), częste wyjazdy Lonka i długie pobyty w terenie a także zaangażowanie się w różne formy aktywności kościelnej, uczyniły mnie outsiderką. Tata został sierotą, gdy miał 10 lat. Urodził się i wzrastał w Brodach koło Lwowa, a w czasach ZSRR nie było żadnej możliwości kontaktów. Z rodziny Lonka nikogo już nie ma. Tęskniłam więc bardzo do poznania rodziny po linii mamy. Nasz jubileusz stał się doskonałą okazją do rodzinnego zjazdu. Spotkaliśmy się w Skierniewicach - stamtąd pochodziła moja mama. To było bardzo wzruszające spotkanie. Mam prawie 70 lat, a niektórych kuzynów widziałam po raz pierwszy w życiu. Na koniec przez łzy zaśpiewaliśmy wspólnie „Pod Twą obronę”.

W prezencie od syna dostaliście wycieczkę do Izraela...

Ala: To była największa życiowa niespodzianka. Nie powiem, że spełnionym marzeniem, bo nie śmieliśmy o tym nawet marzyć. Przeżycia, jakich tam doznalismy, są nie do opisania. Każdy, kto uznaje autorytet Bożego Słowa i wierzy w Jezusa jako swojego Zbawiciela, powinien dołożyć wszelkich starań, aby tam być. Są na świecie kraje piękne krajobrazowo i architektonicznie, ciekawe historycznie, ale Izrael - ziemia Narodu Wybranego, kraj mojego Odkupiciela - pod każdym względem jest nieporównywalny.

Lonek: Zobaczyć Izrael, miejsca opisane w Biblii, dotknąć budynków, kamieni liczących ponad dwa, trzy tysiące lat, było dla mnie wielkim przeżyciem. Daniel sprawił nam niesamowitą frajdę.


Przeżyliście razem wiele lat. Obok radości było wiele trudnych doświadczeń. Chcielibyście którymś z nich się podzielić z Czytelnikami?

Ala: Pytasz o chwile trudne pełne doświadczeń? Było ich więcej niżeli pięknych. Wielokrotne Boże wsparcie w dramatycznych sytuacjach naszego życia to temat na wielotomową powieść, opiewającą nieskończoną łaskę Mistrza. Gdyby nie Boża łaska, nie byłoby naszego jubileuszu. Tylko Jemu zawdzięczamy zwycięstwo w tych zmaganiach. Dlatego nasza główna uroczystość jubileuszowa odbyła się 10 czerwca w Społeczności Chrześcijańskiej na Puławskiej 114. Tu służyliśmy Bogu przez całe nasze wspólne życie, czyli przez 50 lat. I tu chcieliśmy podziękować Bogu, razem z dziećmi, wnukami i przyjaciółmi, wśród których byli również świadkowie naszych zaślubin sprzed 50 lat.

O czym marzą Małżonkowie z 50-letnim stażem?

Ala: Aby imiona naszych dzieci i wnuków były zapisane w Księdze Żywota.

Życzę zatem, aby nie tylko to marzenie się Wam spełniło. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Nina Hury


Copyright
© Słowo i Życie 2007
Słowo i Życie - strona główna