Marek Prociak
W pociągu, gdy
wracałem z wakacji
Począwszy
od dzieciństwa
przeszedłem przez religijne tradycje i obrzędy bliskie większości
Polaków. Z rodzinnego domu wyniosłem przekonanie, że Bóg
istnieje. Uważałem się za człowieka wierzącego, ale nie za
bardzo wiązało się to z poznawaniem Jego woli przedstawionej w
Biblii. Znałem wiele ważnych doktryn o Chrystusie, ale niewiele
wiedziałem o życiu z Chrystusem. Pewnego razu po przeczytaniu, w
poszukiwaniu własnej filozofii życia, jakiegoś fragmentu Ewangelii
pomyślałem, że potrzebuję czegoś głębszego. I zacząłem
czytać między innymi książki E. Stachury. Natomiast w kościele,
do którego regularnie i wiernie chodziłem, coraz bardziej
zaczęło brakować mi treści, czegoś, co miałoby związek z moim
wewnętrznym życiem. Mniej więcej w wieku 16-17 lat przestałem
uczęszczać do strzelistej gotyckiej świątyni w moim rodzinnym
mieście.
W
tym czasie uczyłem się
w Liceum Plastycznym w Szczecinie. Walczyłem z przeciwnościami
okresu dojrzewania. Rozwijałem zainteresowanie sztuką, odkrywałem
swoje zdolności plastyczne, stawiałem pierwsze kroki rytownicze i z
tym wiązałem główne cele swojego życia. Pamiętam, jak Bóg
mnie szukał w tamtym czasie. Wykonałem kiedyś skromny linoryt,
przedstawiający fragment miasta i znajdujący się za nim na wzgórzu
zapomniany przez wszystkich krzyż. Pracując nad tą grafiką,
przeżywałem pewnego rodzaju oburzenie z powodu braku
zainteresowania tym, co wydarzyło się właśnie na krzyżu. Dużo
później uświadomiłem sobie, że w ten sposób Bóg
zwracał moją uwagę na coś, co ja powinienem zauważyć, na to, co
stało się tam dla mnie. Interesowały mnie, jak każdego plastyka,
twórcze rozwiązania. Pewnego razu na lekcji rzeźby musiałem
zmienić - z powodu oburzenia starszej wiekiem pani profesor -
rozpoczęty projekt medalu, na którym wykonałem napis: „W
obronie wojny”.
Najlepsza
recepta
I w
tym właśnie
okresie, podczas lektury „Listów Nikodema” Jana
Dobraczyńskiego, w gąszczu moich myśli, buntów, tęsknot i
poszukiwań własnej duchowej drogi, pojawiły się zacytowane tam
słowa Jezusa: „Musicie się na nowo narodzić”. Moją uwagę
zwróciła oryginalność tego wyrażenia. Pierwszy raz
przeczytałem to polecenie, skierowane do człowieka religijnego.
Doszedłem do wniosku, że to najlepsza recepta dla współczesnego
człowieka o jakiej słyszałem. Ale nie bardzo wiedziałem, co z nią
zrobić. Ten cytat nurtował mnie przez pół roku, jednak z
nikim o tym nie rozmawiałem.
Gdy
miałem 18 lat,
zostałem zaproszony przez szkolną koleżankę na nabożeństwo do
niewielkiej ewangelicznej społeczności w Gryficach. Oprawa była
bardzo skromna. Grano tylko na jednym instrumencie - mandolinie lub
skrzypcach. Ale zobaczyłem tam ludzi, którzy serio traktowali
Biblię. Czytali ją z wielkim szacunkiem, rozważając to, co Bóg
mówi w swoim Słowie. Byłem na kilku nabożeństwach, które
- pomimo bardzo ubogiej formy - skupiały się zawsze na Biblii,
która była główną treścią każdego nabożeństwa.
Po jednym z tych nabożeństw Stanisław Kotliński, usłyszawszy że
wybieram się w wakacyjną podróż, podarował mi Ewangelię
wg Łukasza i książkę cenionego amerykańskiego ewangelisty
Billy'ego Grahama „Musicie się na nowo narodzić”. Żaden
człowiek nie wiedział, że właśnie ta tytułowa fraza już od
kilku miesięcy była dla mnie osobistą zagadką. A teraz otrzymałem
całą książkę na ten temat.
Sceptyk,
ale nie
głupiec
W
moim światopoglądzie
od jakiegoś czasu pojawiała się wtedy niechęć do religijnych
tradycji i zwyczajów, mistycyzmu, pustych zewnętrznych form,
w których nie odnajdywałem relacji z Bogiem. Czytając w
pociągu otrzymaną książkę, byłem raczej sceptyczny. Uważałem,
że jej autor ma swoje przekonania, a ja - swoje. Ale w pewnym
momencie uświadomiłem sobie, że gdybym znalazł się w piekle, to
nie mógłbym mieć żadnych pretensji do Boga, bo nie było
dla Niego miejsca w moim życiu. Zagłębiając się w lekturę,
zdałem sobie sprawę z tego, że stoję przed realną okazją
powierzenia swojego życia Jezusowi Chrystusowi jako Panu. Pomyślałem
sobie, że skoro On żyje i jest zainteresowany tym, aby mnie
poprowadzić przez życie, to byłbym głupcem, gdybym z tego nie
skorzystał. W tym momencie nie interesowały mnie ani religijne
formy, ani Kościoły, żaden legalizm, a jedynie osoba Jezusa
Chrystusa. W krótkiej, szczerej i bardzo świadomej modlitwie
uznałem przed Bogiem swoją grzeszność, o której byłem
przekonany, i to, że Jezus zapłacił za moje winy na krzyżu.
Poprosiłem o przebaczenie i aby wszedł do mojego życia, jako mój
Pan i Zbawiciel, i przekształcił je tak, jak sam chce. Stało się
to w pociągu, gdy wracałem z wakacji.
Nowe
życie
Tak
oto znalazłem
odpowiedź i podjąłem najważniejszą w moim życiu decyzję. W ten
sposób Bóg mnie znalazł, powołując mnie do tego, aby
iść za Jezusem jako moim Panem i naśladować Go. Bardzo poważnie
traktowałem to, co wyraziłem Panu Jezusowi w swojej modlitwie. A On
poważnie na nią odpowiedział. Od momentu, gdy wysiadłem z tego
pociągu, zacząłem obserwować w sobie oznaki nowego życia:
W
moim sercu otrzymałem
wyraźne potwierdzenie, że moje winy są odpuszczone i że stałem
się Bożym dzieckiem (J 1:12)
Zapragnąłem
czytać
Słowo Boże, bardzo intensywnie i bez niczyjej zachęty. Gdy
otworzyłem Nowy Testament, który mieliśmy w domu jeszcze
chyba po babci, we wstępie przeczytałem: „Kto nie zna Pisma
Świętego, nie zna Chrystusa”. Dziwiłem się, że do tej pory nie
zdawałem sobie z tego sprawy. Z fascynacją i wielką radością
czytałem codziennie, najpierw Ewangelię Jana, potem Dzieje
Apostolskie, List do Rzymian itd. Nieznana mi dotąd Biblia stała
się teraz dla mnie jak list od najlepszego przyjaciela, pełna
duchowego pocieszenia i przemawiająca. Ale pojawiło się też
pytanie, czy mogę tej księdze zaufać. Im dłużej jednak trwała
moja wędrówka w głąb Pisma Świętego, tym większego
nabierałem przekonania, aż pewnego razu na pierwszej stronie mojej
Biblii napisałem: „Najwyższy autorytet we wszystkich sprawach
mojego życia”. Jasne stało się dla mnie, że nawrócenie
się do Boga oznacza też zwrócenie się do Bożego Słowa.
W 1
Liście Jana 5:11-13
znalazłem wyjaśnienie tego, co przeżywałem, a mianowicie, że
przyjmując wiarą Syna Bożego do swojego życia, mam w Nim życie
wieczne. Nie dlatego, że sobie na to czymś zasłużyłem, ale
dlatego że przyjąłem Boży dar. P. Gauguin, malując obraz będący
jego testamentem malarskim, zatytułował go: „Skąd przychodzimy?
Czym jesteśmy? Dokąd idziemy?”. Osobiście znalazłem wówczas
odpowiedź na te pytania w mojej Biblii.
Później,
6.09.1987 w Kołobrzegu, zostałem ochrzczony przez zanurzenie.
Zacząłem
dzielić się
Dobrą Nowiną i świadczyć moim bliskim, kolegom i nauczycielom o
nowym życiu, które jest do przyjęcia w Chrystusie. Miałem w
ten sposób wielki przywilej wskazywać na Jezusa Chrystusa.
Niektórzy z nich pojednali się z Bogiem i znaleźli osobistą
więź z Nim. Albowiem nowe narodzenie człowieka następuje wówczas,
gdy przyjęty wiarą Chrystus poprzez Świętego Ducha wkracza do
jego życia (J 1:12-13)
Służba
Kolejnym
krokiem było
przyłączenie się do ludzi podobnie wierzących, którzy w
biblijny sposób pragną żyć dla Jezusa. A po przeprowadzeniu
się ze Szczecina w rodzinne strony, zacząłem angażować się na
rzecz tej wspaniałej Ewangelii w Kościele Chrystusowym w Gryficach.
Prowadziłem spotkania młodzieżowe, stację misyjną, organizowałem
Wakacyjne Kluby Biblijne, byłem starszym zboru i gedeonitą. Miałem
wówczas przywilej, razem ze szczecińskim obozem
Międzynarodowego Związku Gedeonitów, rozdania tysięcy
Nowych Testamentów w więzieniu, akademikach, szpitalach,
szkołach średnich, między innymi w Liceum Plastycznym, które
ukończyłem.
Przeprowadzenie
się
pastora Stanisława Kotlińskiego w 2004 roku do Koszalina w związku
z nową jego służbą w tym mieście, wiązało się z powołaniem
nowego pastora dla społeczności w Gryficach. Wówczas - po
kilkutygodniowej modlitwie - zbór wskazał moją osobę i
powierzył mi obowiązki pastora.
Gdy
Szaweł w drodze do
Damaszku spotkał się z Chrystusem, wiedział wyraźnie, kto jest
jego Panem, ale jedynie w zarysie poznał swoje powołanie. Usłyszał
wprawdzie precyzyjną wskazówkę:„Idź do miasta, tam ci
powiedzą, co masz czynić”. Dopiero później jednak został
przez Barnabę odnaleziony w Tarsie, przyprowadzony do wspólnoty
w Antiochii, gdzie Duch Święty wyjawił mu jego zadanie, do
realizacji którego już jako Paweł został wysłany. W ten
sposób postrzegam też swoje powołanie, które okazało
się we wspólnocie osób wierzących w Gryficach i
określiło stojące przede mną aktualne zadanie.■
Copyright ©
Słowo i Życie 2007