Nina Hury

40 LAT MINĘŁO
- wywiad z Marią i Konstantym Jakoniukami


Jak to się stało, że 40-lecie Zboru w Bielsku Podlaskim zbiega się z 40-leciem Waszego ślubu? Czyżby na początku Zbór był dwuosobowy?

Konstanty Jakoniuk: Zbór był wtedy 5-osobowy: Teodor i Olga Lewczukowie, Stanisław Zarzecki i nas dwoje. Tylu nas było na pierwszym nabożeństwie.

Wedle naszej wiedzy, na początku powinno Was być co najmniej siedmioro, bo byli jeszcze Twoi rodzice. Wyczytałam to w rękopisie Jerzego Sacewicza „Rys Kościoła Chrystusowego”: Zbór w Bielsku Podlaskim powstał w 1967 roku z chwilą osiedlenia się w tym mieście rodziny Nikona i Konstantego Jakoniuków, którzy po likwidacji swojej posiadłości w Andryjankach nabyli nieruchomość w Bielsku Podlaskim przy ulicy Nowotki 38, w obrębie której oprócz domu mieszkalnego i budynków gospodarczych, stał od strony ulicy drewniany budynek, przeznaczony na dom modlitwy nowo powstałego Zboru.

K.J.: To prawda, że za część pieniędzy za posiadłość w Andryjankach kupiliśmy ten dom. Ale nabywca naszego gospodarstwa nie zapłacił całej kwoty i rodzice jeszcze przez blisko rok mieszkali w Andryjankach. Z nimi byłoby nas rzeczywiście siedmioro.

To wciąż za mało, żeby zaistnieć jako Zbór.

K.J.: Na początku byliśmy placówką Zboru w Szeszyłach. Teraz niestety nie ma tam już ani zboru, ani wierzących. Starsi poumierali, młodsi wyjechali.

Wróćmy do roku 1967. Marysia pracowała w Warszawie. Kostek w 1964 roku wrócił do kraju po studiach w Ameryce. Ślub wzięliście w sierpniu '67 w Warszawie, po czym sprowadziliście się do Bielska Podlaskiego. Mieliście tu kupiony nienajnowszy dom: trzy pokoje, bez bieżącej wody...

K.J.: Tak. I w jednym z tych pokoi przez dwa lata odbywały się nabożeństwa. Potem wyremontowaliśmy stary dom od strony ulicy na naszej posesji, zamieniając go na kaplicę. 10 maja 1970 roku uroczyście poświęciliśmy go jako nasz Dom Modlitwy. Zaczęło przybywać ludzi.

Maria Jakoniuk: Wszystko trzeba było organizować od podstaw. Nasz dom służył jako zaplecze, nie tylko kuchenne. Tu odbywały się zajęcia szkółki niedzielnej, a ja byłam pierwszą nauczycielką. Dostaliśmy organy i musiałam nauczyć się grać, najpierw jednym palcem. Bardzo przydały mi się lekcje sprzed paru lat Wujka Winnika i Danusi Ryżyk. Pan Bóg dawał „i chcenie, i wykonanie”. Sprzątanie kaplicy i palenie w piecu też należało do naszych obowiązków.

Warunki mieliście bardzo skromne, ale odbywały się u Was nawet obozy dziecięce.

K.J.: Tak, organizowaliśmy tzw. wędrówki muzyczne. Tu odbywały się też różne kursy i okręgowe uroczystości, na które zjeżdżały okoliczne zbory. Dwa razy mieliśmy w Bielsku obozy dziecięce.

W takich warunkach? Przecież nie mieliście żadnego zaplecza?

M.J.: Główną bazą było nasze mieszkanie, jako kuchnia i stołówka. Kostek wywoził mnie i dzieci do rodziców do Kijowca, żeby zwolnić przestrzeń. Nasza stodoła służyła jako „dom noclegowy”. Na drewnianej belce wciąż widnieje tam napis „My jesteśmy dziećmi Jezusa”, wyryty przez któregoś z uczestników tych obozów.

Takie napisy robiła wtedy młodzież? A nie „Kocham Elkę”, na przykład?

K.J.: Nie. W tamtych czasach młodzież chrześcijańska nie wypisywała takich haseł, przynajmniej nie na obozach.

W którym roku zostaliście zarejestrowani jako zbór?

K.J.: Odgrzebałem stare dokumenty, z których wynika, że 12 października 1969 roku zebranie członkowskie podjęło decyzję o przekształceniu naszej społeczności w zbór. A 30 stycznia 1970 roku Prezydium Rady Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego zatwierdziło tę decyzję.

Ilu Was wtedy już było?

K.J.: Mieliśmy wtedy 17 członków, tzn. dorosłych ochrzczonych, którzy zadeklarowali swoje członkostwo. Do tego należałoby doliczyć dzieci i sympatyków.

Pamiętasz skład Waszej pierwszej Rady Zborowej?

Nie pamiętam, ale zajrzę do dokumentów. Przełożonym Zboru (nie używano wtedy jeszcze tytułu pastor) byłem ja. Na mojego zastępcę wybrano Nikona Jakoniuka – mojego ojca. W skład Rady Zborowej weszli ponadto: Paweł Jakoniuk – sekretarz Rady, Teodor Lewczuk – skarbnik, Stanisław Zarzecki.

Pastor Zboru pozostaje wciąż ten sam, ale jego zastępcy się zmieniali.

K.J.: Po śmierci mojego Taty z-cą przełożonego Zboru został Józef Wróbel, były przełożony Zboru w Matiaszówce, który w roku 1978 wraz z żoną przeprowadził się z Kijowca do Bielska Podlaskiego. Potem funkcję tę przejął Jan Wawrzyniak.

Oczywiście, objęcie takiej funkcji musiało być zatwierdzone przez wojewódzki Wydział do Spraw Wyznań. Czy były jakieś utrudnienia ze strony władz wyznaniowych?

K.J.: Dyrektor białostockiego Wydziału ds. Wyznań był bardzo nieprzychylny i najchętniej pozamykałby wszystkie kościoły. Pewnego roku nie dał zgody Zborowi w Siemiatyczach na chrzest w Bugu. Myślałem, że to kwestia lokalnych władz, więc napisałem podanie o zgodę na chrzest w Bielsku. Trzy dni przed planowanym chrztem dostałem odpowiedź negatywną. Uzasadnieniem było to, że w Bielsku chrzty nie odbywały się co roku, więc widocznie można to zrobić w inny sposób. Odwołaliśmy się i sprawa oparła się o Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i samego premiera. Dopiero wtedy dostaliśmy pozwolenie z Białegostoku.

To dlatego tak długo staraliście się o pozwolenie na budowę nowej kaplicy?

K.J.: Trwało to prawie dziesięć lat. Gdyby nie Solidarność pewnie nigdy nie dostalibyśmy tego pozwolenia. W 1985 roku zaczęliśmy budowę, w 1991 było otwarcie.

Ilu teraz macie członków w Zborze? Jaka jest średnia frekwencja na nabożeństwach?

K.J.: Członków, tzn. dorosłych ochrzczonych, którzy zadeklarowali członkostwo w zborze mamy około 70. W niedziele na nabożeństwie bywa średnio około 100 osób.

M.J.: Młodzież ucieka nam do innych miast, w poszukiwaniu pracy, bo w Bielsku, niestety, jest z tym trudno. To jest naszą bolączką, ale cieszymy się, że zasilają inne zbory i tam są aktywni. Kilkoro byłych bielszczan pracuje na przykład w Zakościelu.

Jakie akcje podejmujecie jako Zbór? Nabożeństwa w niedzielę i piątek i co ponadto?

K.J.: Dużą aktywność przejawia młodzież, którą zajmuje się nasz syn Andrzej. Ich spotkania mają różnorodny charakter. Oprócz regularnych swoich spotkań, podejmują próby wychodzenia na zewnątrz. Odwiedzają domy dziecka i szpitale, wyjeżdżają na Ukrainę.

Organizujemy często konferencje regionalne. W 2001 roku zorganizowaliśmy też ogólnopolski Jubileusz 80-lecia Kościoła Chrystusowego. Mamy regularne sesje Instytutu Biblijnego w ramach Międzynarodowego Instytutu Indukcyjnego Studiowania Biblii. Utrzymujemy kontakty ze zborami zza wschodniej granicy, głównie z Ukrainy, z Białorusią jest trudniej. Organizujemy koncerty. Były u nas chór i zespoły z USA i z Ukrainy. Prowadzimy dystrybucję żywności w ramach Podlaskiego Banku Żywności. Od kilku lat organizujemy latem Wakacyjny Klub Biblijny, w czym pomaga nam młodzież z Siemiatycz i Hajnówki, a zimą Gwiazdkową Niespodziankę. W kaplicy bywa wtedy nawet 150 dzieci z miasta. W tym roku w sierpniu również będzie WKB.

Czy potem macie z tymi dziećmi jakiś kontakt?

M.J.: Nie za bardzo. Rodzice chętnie przyprowadzają je na WKB, ale nie na Szkółkę Niedzielną. Ale niektóre dzieci wyjeżdżają potem na obozy chrześcijańskie.

K.J.: Dzięki WKB mamy dobrą synową. Marta po raz pierwszy zjawiła się w naszym Kościele, gdy przyprowadziła na WKB swoich siostrzeńców. To był jej pierwszy kontakt ze Zborem. Potem nawróciła się ona i jej mama, a potem została żoną Andrzeja.

Wybieracie się na „zjazd weteranów” do Ostródy?

K.J.: Tak. Jedziemy powspominać dawne czasy. Przez parę lat byliśmy współorganizatorami tych obozów.

M.J.: Byłam też obozową pielęgniarką. Mnóstwo wspomnień, czasem zabawnych, zwłaszcza że jeździliśmy tam również z Andrzejkiem i Piotrkiem – naszymi kilkuletnimi wówczas synkami. Myliśmy się w miskach, spaliśmy pod namiotem.

Co, po czterdziestu latach pracy w Zborze, postrzegacie jako największe aktualne wyzwanie dla Zboru?

K.J.: Aby zapełniły się puste ławki w tym pięknym Domu Modlitwy, jaki Pan nam darował. Modlę się też, aby Bóg wskazał, komu mam przekazać przywództwo Zboru, bo czas mojej służby jako pastora - po 40 latach na tym stanowisku - już dobiega końca. Jesteśmy wdzięczni Bogu, że Jego dobroć i łaska towarzyszyła nam każdego dnia.

Marysiu, jak w kilku zdaniach podsumowałabyś 40 lat Waszego małżeństwa?

M.J.: Cieszę się że Bóg dał mi dobrego, bogobojnego Męża, że jesteśmy rodzicami trójki dzieci, które mają już swoje rodziny, a co najważniejsze - wszyscy są wierzący i służą Bogu. Mamy też pięcioro wnucząt. Modlimy się, aby Bóg ich błogosławił i używał. Cieszymy się, że my i nasz dom służymy Panu.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Copyright © Słowo i Życie 2007
Słowo i Życie - strona główna