Słowo i Życie nr 2/2006


ś w i a d e c t w o

Dziękuję Bogu za więzienie

Od czternastu lat mam kontakt z misją więzienną. Najpierw jako skazany, uczestniczący w spotkaniach biblijnych w zakładzie karnym, a później jako prowadzący takie spotkania i starszy zboru. Nie jestem człowiekiem wykształconym, dopiero w tym roku skończę szkołę średnią. Zawsze jednak uważałem się za człowieka światłego. Miałem utrwalony światopogląd i uważałem, że Boga nie ma. Mój styl życia doprowadził mnie na 10 lat do więzienia. Należałem do więźniów grypsujących, którzy trzęśli całym kryminałem na Białołęce. Gdy nie wróciłem z przepustki, trafiłem do więzienia w Wołowie.

Byłem wewnętrznie rozbity i zły na wszystko dokoła. Kobieta, z którą miałem dziecko, zmarła w wieku 38 lat (zakrztusiła się wymiocinami po upiciu się), a sąd pozbawił mnie praw rodzicielskich. Uważałem, że powinni mnie uwolnić, abym mógł wychowywać 5-letniego syna, że zostałem niesprawiedliwie potraktowany. Wtedy kolega krzyknął do mnie przez okno, że przychodzą jacyś „zieloni” i czy chciałbym pójść na takie spotkanie? Wiedziałem, że przy sali, gdzie odbywają się te spotkania, jest toaleta i można tam spokojnie pogadać, a nawet wypalić jakiegoś szluga. Wybrałem się więc. Oni tam śpiewali piosenki, jakich dotąd nie słyszałem. Słuchałem i nie wiedziałem, że Boże Słowo mnie dotyka. Zacząłem czegoś potrzebować, nie wiedząc jeszcze czego. Zapisałem się na cztery różne spotkania religijne: Kościoła Zielonoświątkowego, Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, Świeckiego Ruchu Misyjnego Epifania i Kościoła Rzymskokatolickiego. I wszędzie uważnie słuchałem. Zaczęło mnie interesować Słowo Boże, zacząłem coraz więcej rozumieć i dokonywać wyborów.

W roku 1992 zapisałem się na seminarium prowadzone przez zielonoświątkowców. Kolidowało to z transmisjami z olimpiady, a ja byłem zagorzałym kibicem, wybrałem jednak biblijne zajęcia. Prowadzący je opowiedział, kim jest i jaką ma rodzinę. Uświadomiłem sobie, jak on wspaniale żył. Ja tego nie miałem. Nie pochodzę z rodziny patologicznej. Moi rodzice byli na kierowniczych stanowiskach, dobrze nam się powodziło, ale w domu nie było miłości. Gdy miałem 12 lat, nasza rodzina rozpadła się i zacząłem żyć na ulicy. W wieku 17 lat miałem pierwszy konflikt z prawem. Rodzice załatwili, że dostałem wyrok w zawieszeniu. Po wojsku ponownie zacząłem dokazywać i znów powinęła mi się noga. Zamknęli mnie w Białołęce i tak tułałem się po kryminałach....

Kiedy więc ten brat opowiadał o sobie, bardzo zatęskniłem za takim zwyczajnym życiem, jakie on prowadził. Wróciłem do celi i zacząłem się modlić: Boże, jestem strasznym grzesznikiem. Słyszałem jednak, że Ty każdemu wybaczasz. Jeśli więc możesz i mi wybaczyć, to uwolnij mnie od papierosów. Wtedy powierzyłem swoje życie Chrystusowi. Bóg odpowiedział na tę moją modlitwę i zabrał mi nałóg palenia. Powoli zaczął zmieniać moje życie. Zaangażowałem się w życie naszej więziennej społeczności. Zacząłem pisać kronikę naszych spotkań, ale dalej grypsowałem. Któregoś razu przyszli do mnie bracia i poprosili, żebym poprowadził spotkanie biblijne. Zrobiłem to, ale przed kolejnym spotkaniem przyszli koledzy przedstawili mi propozycję „nie do odrzucenia”: Albo przestaniesz się wygłupiać, albo pójdziesz do wora. Musiałem zdecydować. Pytałem Boga, co mam zrobić. Dzięki Bogu, pozostałem przy Nim i dalej prowadziłem spotkania. Dostałem za to raz w twarz. Rok później, ten, który mnie wtedy uderzył, gdy ze mną rozmawiał, czuł się bardziej głupio niż ja. Praca w naszym więziennym zborze rozwijała się. Był czas, gdy na spotkania przychodziło 120 osób.

Ludzie potrzebują Boga, potrzebują miłości i ciepła, ale boją się do tego przyznać. Ja dziękuję Bogu za więzienie, bo tam On mnie znalazł. Dziękuję Bogu za dyrektora więzienia w Wołowie, który był tak przychylny i pozwolił, by przychodzili tam ludzie z Ewangelią. W 1994 roku wyszedłem na wolność. Dla opuszczających zakłady karne mam radę, by nie udzielali sobie przepustki od Pana Boga. Żeby pierwsze kroki kierowali do zboru, nie do kochanki, nie do kolegów. Ja w pierwszym dniu byłem na nabożeństwie w jednym zborze wrocławskim, a wieczorem w drugim. Następnego dnia rano w Nowej Soli składałem świadectwo o Chrystusie na komendzie policji. Pięciu policjantów słuchało tego, co miał im do powiedzenia kryminalista. Jeden z nich z czasem stał się moim bratem w Chrystusie. Po wyjściu na wolność nie miałem kłopotów finansowych. W więzieniu pracowałem i nieźle zarabiałem, a ojciec jeszcze mnie wspomagał. Teraz jestem prawym obywatelem. Mam żonę, pracę, dom. Moi sąsiedzi nawet nie wiedzą, że siedziałem w więzieniu. Mój syn jest ze mną. Teściowa oddała mi go, choć nie musiała, bo - zgodnie z decyzją sądu – mogła zatrzymać go przy sobie.

Wiem, że często po wyjściu na wolność nie ma znikąd pomocy. Do naszego zboru przyszedł raz człowiek, który powiedział z płaczem, że boi się pójść do domu, bo tam na śniadanie jest butelka wina, na obiad dwie, a na kolację flaszka denaturatu. Bał się, że jak wróci do domu, niedługo znowu będzie siedział w więzieniu. Wielu pochodzi z takich właśnie środowisk. Jest więc wielka potrzeba, by powstały ośrodki, gdzie opuszczający więzienie mogliby się przez jakiś czas zatrzymać i stanąć na własnych nogach. O to też się modlę i zachęcam do podjęcia działań, aby takie miejsca mogły powstać.

ANDRZEJ

[Z wystąpienia na konferencji kapelanów więziennych 2006, oprac. B.H. Nazwisko autora znane redakcji]


Copyright © Słowo i Życie 2006

Słowo i Życie - strona główna